No i finisz...
Jeszcze jeden dzionek i znowu trzeba się będzie koncentrować wpisując datę...
Kiecki wyprasowane ?? Lista przekąsek gotowa ?? Szampan się chłodzi ??
Ja w tym roku mam luzy...
Pan N. ma popołudniową zmianę, więc "Staruszka" będę żegnać indywidualnie, a Ślubny wskoczy przez próg tuż przed przybyciem "Młodego"...
Jaki był ten nasz "Staruszek" ??
Głównie "przestępczy", jak mawiał ongiś Pierworodny...
Niby tylko jeden dzień więcej w kalendarzu, a tak się składa, że ja specjalnie do tych "przestępczych" sentymentu nie czuję...Zawsze jakieś zawirowania przynoszą...Przynajmniej mnie...
Właściwie, to już pierwszego stycznia czuję jakiś niepokój...
Co będę wspominać ??
No cóż, byłam monotematyczna...
Wrzosowisko zdominowało właściwie mojego bloga absolutnie...Życie realne właściwie też...
Kopanie, sadzenie, pielenie, zbieranie, kopanie...W koło Macieju...
Ale było też kilka niecodziennych wydarzeń...
W lutym spotkałam się w Wawce z niesamowitymi Ludźmi...Z całą "Bandą" Indywidualności...Z blogowymi Znajomymi...
Czuję się ogromnie zaszczycona, że zechcieliście się ze mną spotkać !!
W marcu spotkałam się z jeszcze jedną niesamowitą Postacią...Z blogową Dagusią...
Uśmiech tej Dziewczyny naładował moje akumulatory na kilka miesięcy !!
Cudna jest ta moja Dagusia...;o)
No i w marcu założono nam wodę...Oczywiście na Wrzosowisku...;o)
Maj rozbrzmiewał muzycznymi przebojami Pana Zimmera, na koncercie, który zafundowały nam urodzinowo nasze Misiaki...Piękne popołudnie...Magiczne...Muzyczne...Misiakowe...
Niewiele tych muzycznych wspomnień przyniósł "Staruszek"...No bo wiecie...Wszystko podporządkowane pod "Wrzosowisko"...;o)
W lipcu udało się nam zamontować panel słoneczny i Wrzosowisko rozbłysło "kagankiem oświaty"...;o)
Teraz to już jesteśmy całkiem ucywilizowani...
A we wrześniu...
Echhh...
Wspaniałe dwa tygodnie z Księciuniem !!
To, że te dwa tygodnie spędziliśmy we Włoszech, to drobiażdżek...;o)
Nie ma nic piękniejszego, niż spędzanie czasu z Najbliższymi...Można posnuć się niespiesznie po plaży...Można pogadać o rzeczach ważnych i tych mało istotnych...Można pomilczeć...
Czasem takie pomilczenie mówi więcej niż słowa...
Jaki więc był ten "przestępczy" 2016 ??
Pracowity...Radosny...Niepokojący...Bolesny...Kojący...Pachnący...Czasem słodki jak truskawki na Wrzosowisku...Czasem smutny...
Właściwie taki jak każdy inny rok...
Ani lepszy...Ani gorszy...
Jaki będzie 2017 ??
Nie mam pojęcia...
Te strony mam jeszcze nie zapisane...;o)
Ale mam nadzieję, że barwnie zakwitnie kwiatami, że zaszeleści wiatrem, że zaśpiewa skowronkiem, że nawet jeśli napotkam trudności, to znajdę siłę, aby stawić im czoła, że będę mogła pobawić się z Księciuniem, że pomarudzę z Panem N., że pomilczę z Pierworodnym, że pośmieję się z Synową, że częściej będę otrzymywać dobre wieści niż te gorsze, że starczy mi sił do pracy, że znajdę ochotę na szaleństwa, że każdy ranek powitam uśmiechem, że nie przypalę sernika, że nie przesolę ziemniaków, że truskawki będą miały smak lata, że stawiane przeze mnie literki przyniosą Wam radość...
I tego wszystkiego Wam życzę na Nowy Rok !!
Widzisz "Młody" ile nadziei w Tobie pokładam ??
A Tobie "Staruszku" dziękuję...Za radości i za smutki, za sukcesy i za porażki, za miłość i za nienawiść, za przyjaźń i za obojętność...Za wszystko...
Mijasz bezpowrotnie...Twoje "nauki" zachowam na długo...;o)
Bardzo Ważni Goście
piątek, 30 grudnia 2016
środa, 28 grudnia 2016
Dziobaniny ciąg dalszy...
Nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy, przyszło jakoś "samo z siebie", zaraz po tym jak urodził się Pierworodny...Wszystko podporządkowaliśmy Dzieciakom...
I bynajmniej nie mam na myśli bezstresowego wychowania...
Chodzi o rzeczy proste, które bywają uciążliwe...
Zagrożenia, które wcale nie muszą istnieć jeśli się tylko odrobinę ruszy wyobraźnię...
I chociaż zawsze z wyprzedzeniem staraliśmy się problemy rozwiązywać, one i tak umiały się "wcisnąć"...
Znacie to ??
Echhh...
Kiedy więc, Księciunio przyszedł na Świat nasz instynkt samozachowawczy (żeby nie napisać "dziadowski"), zadziałał...
Ale to przegapiliśmy...
Na jedną z "wizytacji" przystroiłam stolik obrusem...
Durna baba...
Lubisz obrusy ?? To sobie je rozkładaj jak się "koronowana głowa" z wizytą nie wybiera !!
Dwie minuty i obrus zastąpiła skąpa serweteczka...
I wtedy właśnie mnie olśniło, że ja takowych nakryć stołowych w majątku domowym nie posiadam, bo stare się zużyły, a nowych nie nabywałam bo...Lubię obrusy...
No cóż...
Czas zadziałać w temacie...
Czyli Dziobak w akcji...
A że "eksperyment" to moje drugie imię, więc postanowiłam tym razem nie korzystać z żelazka, a wykrochmalone dzieło suszyć i formować metodą bardziej naturalną (i dla nici zdrowszą)...
Tak się moje "gronka" prezentowały indywidualnie...
A tak zaowocowały na stoliku...
Bo kto powiedział, że serweta musi mieć kształt geometryczny ??
Może i ktoś powiedział...
Ale mnie przy tym nie było...;o)
A dla dopełnienia objawów mojego szaleństwa pokażę Wam, gdzie zamieszkał "złoty aniołek"...
Ta półeczka to mój przyszły zielnik...
Osobiście wycinana, osobiście osadzana, czyli osobista...
Z ogromnym wkładem personalnym Pana N.
P.S. Zielnik mi się zazielenił ze znacznym wyprzedzeniem, więc zarys zarysowanego zarysuję dokładniej...;o)
I bynajmniej nie mam na myśli bezstresowego wychowania...
Chodzi o rzeczy proste, które bywają uciążliwe...
Zagrożenia, które wcale nie muszą istnieć jeśli się tylko odrobinę ruszy wyobraźnię...
I chociaż zawsze z wyprzedzeniem staraliśmy się problemy rozwiązywać, one i tak umiały się "wcisnąć"...
Znacie to ??
Echhh...
Kiedy więc, Księciunio przyszedł na Świat nasz instynkt samozachowawczy (żeby nie napisać "dziadowski"), zadziałał...
Ale to przegapiliśmy...
Na jedną z "wizytacji" przystroiłam stolik obrusem...
Durna baba...
Lubisz obrusy ?? To sobie je rozkładaj jak się "koronowana głowa" z wizytą nie wybiera !!
Dwie minuty i obrus zastąpiła skąpa serweteczka...
I wtedy właśnie mnie olśniło, że ja takowych nakryć stołowych w majątku domowym nie posiadam, bo stare się zużyły, a nowych nie nabywałam bo...Lubię obrusy...
No cóż...
Czas zadziałać w temacie...
Czyli Dziobak w akcji...
A że "eksperyment" to moje drugie imię, więc postanowiłam tym razem nie korzystać z żelazka, a wykrochmalone dzieło suszyć i formować metodą bardziej naturalną (i dla nici zdrowszą)...
Tak się moje "gronka" prezentowały indywidualnie...
A tak zaowocowały na stoliku...
Bo kto powiedział, że serweta musi mieć kształt geometryczny ??
Może i ktoś powiedział...
Ale mnie przy tym nie było...;o)
A dla dopełnienia objawów mojego szaleństwa pokażę Wam, gdzie zamieszkał "złoty aniołek"...
Ta półeczka to mój przyszły zielnik...
Osobiście wycinana, osobiście osadzana, czyli osobista...
Z ogromnym wkładem personalnym Pana N.
P.S. Zielnik mi się zazielenił ze znacznym wyprzedzeniem, więc zarys zarysowanego zarysuję dokładniej...;o)
poniedziałek, 26 grudnia 2016
Stokrotki na Boże Narodzenie...
Kiedy przesyłka do mnie dotarła pogładziłam okładkę i odłożyłam książkę na nocny stolik...Takich książek nie czyta się w biegu...
- Będziesz moim urodzinowym prezentem !! - zakomunikowałam Książce i uśmiechnęłam się na wspomnienie delikatnej Blondyneczki, którą poznałam kilka miesięcy temu "naocznie"...
Czas się kurczył, a ja w każdy wieczór spoglądałam na lekturę...
Kusiła...
Z urodzinowego "zgiełku" wpadłam w "mikołajkową zadymę", a potem z kopyta musiałam się wziąć za "święta"...
Książka cierpliwie czekała...
Mnie cierpliwości zaczęło brakować...
Jak trudno znaleźć teraz kilka chwil, żeby uciec od codzienności...
I w końcu się udało !!
Boże Narodzenie...Wyciszenie...Filiżanka z kawą...Ciepły kocyk...
Zapachniało Stokrotkami...
Właściwie Jedną...Ale jaką !!
Jadwiga Śmigiera, czyli nasza blogowa Duszyczka (czyli Kwiatuszek), we wrześniu wydała swoją drugą książkę "Nadal wariuję"...
Lektura idealna na świąteczne wyciszenie...Pełna uroku...Pełna wspomnień...Pełna Stokrotki...Chociaż można tam znaleźć również sporo informacji historyczno-geograficznych...W końcu Stokrotka to "Szwędak" pierwszej klasy...;o)
Pominę fakt, że Jadwinia opisuje wiele miejsc szczególnie bliskich mojemu sercu, że robi to w sposób pełen nostalgii, delikatnie, jakby nie chciała narzucać swoich odczuć...Jej wspomnienia są tak normalne, tak ludzkie, tak pełne ciepła, że Czytelnik mimochodem się uśmiecha (a czasem "rży" na głos, a z oczu ciekną łzy)...
W Boże Narodzenie przytuliła mnie Stokrotka...
Sympatyczna Blondyneczka, która kocha swoją Rodzinę, zwierzęta, rośliny, góry, podróże, rzeźby...Blondyneczka, która kocha Świat...
I pięknie umie o tej swojej miłości opowiadać...
Piękne to było Boże Narodzenie Stokrotko !!
P.S. Jak czytałam fragmenty o Joasi, to poczułam smak pierogów z jagodami !! Pyszne były !! ;o)
- Będziesz moim urodzinowym prezentem !! - zakomunikowałam Książce i uśmiechnęłam się na wspomnienie delikatnej Blondyneczki, którą poznałam kilka miesięcy temu "naocznie"...
Czas się kurczył, a ja w każdy wieczór spoglądałam na lekturę...
Kusiła...
Z urodzinowego "zgiełku" wpadłam w "mikołajkową zadymę", a potem z kopyta musiałam się wziąć za "święta"...
Książka cierpliwie czekała...
Mnie cierpliwości zaczęło brakować...
Jak trudno znaleźć teraz kilka chwil, żeby uciec od codzienności...
I w końcu się udało !!
Boże Narodzenie...Wyciszenie...Filiżanka z kawą...Ciepły kocyk...
Zapachniało Stokrotkami...
Właściwie Jedną...Ale jaką !!
Jadwiga Śmigiera, czyli nasza blogowa Duszyczka (czyli Kwiatuszek), we wrześniu wydała swoją drugą książkę "Nadal wariuję"...
Lektura idealna na świąteczne wyciszenie...Pełna uroku...Pełna wspomnień...Pełna Stokrotki...Chociaż można tam znaleźć również sporo informacji historyczno-geograficznych...W końcu Stokrotka to "Szwędak" pierwszej klasy...;o)
Pominę fakt, że Jadwinia opisuje wiele miejsc szczególnie bliskich mojemu sercu, że robi to w sposób pełen nostalgii, delikatnie, jakby nie chciała narzucać swoich odczuć...Jej wspomnienia są tak normalne, tak ludzkie, tak pełne ciepła, że Czytelnik mimochodem się uśmiecha (a czasem "rży" na głos, a z oczu ciekną łzy)...
W Boże Narodzenie przytuliła mnie Stokrotka...
Sympatyczna Blondyneczka, która kocha swoją Rodzinę, zwierzęta, rośliny, góry, podróże, rzeźby...Blondyneczka, która kocha Świat...
I pięknie umie o tej swojej miłości opowiadać...
Piękne to było Boże Narodzenie Stokrotko !!
P.S. Jak czytałam fragmenty o Joasi, to poczułam smak pierogów z jagodami !! Pyszne były !! ;o)
sobota, 24 grudnia 2016
Milczące Święta...
- Idziemy na Pasterkę ?? - zapytał z nagła Ojciec, kiedy stół wigilijny został już posprzątany...
Kątem oka zauważyłam jak Mamciaśka blednie...
- Oczadziałeś ?? - ni to zapytała, ni to krzyknęła...
Przez usta Ojca przemknął niezauważalny uśmieszek...
- Pewnie, że idziemy !! - zakrzyknęłam ochoczo zanim doszło do małżeńsko-rodzicielskiej wymiany zdań...
Mamciaśka była przerażona...
Ojciec ledwie dwa dni temu wrócił ze strajku...Ona była dalej "zmilitaryzowana", chociaż od kilku dni pozwolono Jej nocować w domu...Ciągle zachodziliśmy w głowę, jak można było "zmilitaryzować" PDR (Państwowy Dom Rencisty)...
Ważne, że wrócili...
Przez tydzień żyłam w zawieszeniu...Bez Rodziców...Bez pieniędzy...Bez nadziei...
Dzięki życzliwości Dowódcy Posterunku, Mamciaśkę udało mi się odwiedzić...Widocznie nie wyglądałam na "wroga Ojczyzny", albo na inny "Lumperproletariat"...
Wyglądała strasznie, chociaż nadrabiała miną...
Martwiła się o Ojca...Martwiła się o mnie...I o tych swoich Rencistów też się martwiła...Bardzo to przeżywali...Oni przeżyli koszmar wojny, koszmar obozów koncentracyjnych...Nie rozumieli, że Polak do Polaka może strzelać...
Nie mogłam Jej pocieszyć...Nawet przez moment nie zaświtało mi w głowie, żeby Jej opowiedzieć jak teraz wygląda Huta, chociaż byłam i widziałam...To by tylko spotęgowało Jej strach...
- Co masz w plecaku ?? - zapytała, chociaż chyba nie chciała wiedzieć...
- Książki...- odpowiedziałam uśmiechając się w duchu...Jeśli zajrzy, to leżę...
W plecaku było kilka bochenków chleba, który niosłam pod Hutę...Nie, nie dla Ojca...Jego nie widziałam przez cały strajk...
Ubieraliśmy się w milczeniu...Mamciaśka siedziała w kuchni i nawet się nie odwróciła...
Z klatki schodowej wychodziliśmy w ciszy, w mroku majaczyły sylwetki podobnych nam Oportunistów...
Pierwsza i jedyna Pasterka, na którą szłam z Ojcem...
Czym bliżej było Kościoła, tym tłum się zagęszczał...
Ulicą przejechały dwie "suki"...
Na placu pod Kościołem stali Faceci świątecznie ubrani...Górnicy...To była Ich Świątynia...
Ojciec skłonił głowę, a ja się uśmiechnęłam...
Tajny kod Spiskowców...
- W lewej nawie UB-ecja...- usłyszałam szept...
Skręciliśmy do prawej nawy wymieniając uśmiechy...
Przy drzwiach Kościoła stała kolejna "Kontrola"...
- Huta...- powiedział Ojciec...- i Dziecko...
Górnik puścił do mnie "oko"...
- My przy drzwiach bo ona mdleje...- wyszeptał Ojciec...
Ale obciach !!
Górnik kiwnął głową za zrozumieniem...
Nie pamiętam tej Mszy...
Trwała dwie godziny, a ja jej prawie wcale nie pamiętam...
Nie zemdlałam...
Kiedy Kapłan powiedział: "Pokój nam wszystkim", z Tłumu rozległ się okrzyk:"a UB-ecji szambo"...
Kościół długo rozbrzmiewał radosnym śmiechem...
Potem wszyscy "ryknęli": "Boże coś Polskę"...
Łzy same napłynęły do oczu...
Wszyscy "kapali"...
Zapanowała cisza...
Nikt nie wychodził...
Księża stali przy Ołtarzu i spoglądali w ten Tłum...
Tłum patrzył na Księży...
Może czekaliśmy na cud ??
I nagle, w tej ciszy, Ktoś zaintonował Hymn...
To był cud...
Cud jedności...Cud braterstwa...Cud patriotyzmu...
Po powrocie do domu zastaliśmy Mamciaśkę gotową do wyjścia...Była pewna, że nas "zgarnęli"...Na zegarze była 2:30...
Nie odzywała się do nas przez całe Święta...
P.S. W tym roku nie będzie świątecznych życzeń...Pomyślałam sobie, że skoro nie spełniają się ani te o zdrowiu, ani te o majątku, ani nawet te dotyczące wszystkie najlepszego, więc w tym roku pominę je milczeniem...
Podzielę się z Wami opłatkiem i pomyślę jedno pragnienie...
Oby nikt, nigdy nie musiał przeżywać takich Świąt jak tamte z 1981 roku...
Kątem oka zauważyłam jak Mamciaśka blednie...
- Oczadziałeś ?? - ni to zapytała, ni to krzyknęła...
Przez usta Ojca przemknął niezauważalny uśmieszek...
- Pewnie, że idziemy !! - zakrzyknęłam ochoczo zanim doszło do małżeńsko-rodzicielskiej wymiany zdań...
Mamciaśka była przerażona...
Ojciec ledwie dwa dni temu wrócił ze strajku...Ona była dalej "zmilitaryzowana", chociaż od kilku dni pozwolono Jej nocować w domu...Ciągle zachodziliśmy w głowę, jak można było "zmilitaryzować" PDR (Państwowy Dom Rencisty)...
Ważne, że wrócili...
Przez tydzień żyłam w zawieszeniu...Bez Rodziców...Bez pieniędzy...Bez nadziei...
Dzięki życzliwości Dowódcy Posterunku, Mamciaśkę udało mi się odwiedzić...Widocznie nie wyglądałam na "wroga Ojczyzny", albo na inny "Lumperproletariat"...
Wyglądała strasznie, chociaż nadrabiała miną...
Martwiła się o Ojca...Martwiła się o mnie...I o tych swoich Rencistów też się martwiła...Bardzo to przeżywali...Oni przeżyli koszmar wojny, koszmar obozów koncentracyjnych...Nie rozumieli, że Polak do Polaka może strzelać...
Nie mogłam Jej pocieszyć...Nawet przez moment nie zaświtało mi w głowie, żeby Jej opowiedzieć jak teraz wygląda Huta, chociaż byłam i widziałam...To by tylko spotęgowało Jej strach...
- Co masz w plecaku ?? - zapytała, chociaż chyba nie chciała wiedzieć...
- Książki...- odpowiedziałam uśmiechając się w duchu...Jeśli zajrzy, to leżę...
W plecaku było kilka bochenków chleba, który niosłam pod Hutę...Nie, nie dla Ojca...Jego nie widziałam przez cały strajk...
Ubieraliśmy się w milczeniu...Mamciaśka siedziała w kuchni i nawet się nie odwróciła...
Z klatki schodowej wychodziliśmy w ciszy, w mroku majaczyły sylwetki podobnych nam Oportunistów...
Pierwsza i jedyna Pasterka, na którą szłam z Ojcem...
Czym bliżej było Kościoła, tym tłum się zagęszczał...
Ulicą przejechały dwie "suki"...
Na placu pod Kościołem stali Faceci świątecznie ubrani...Górnicy...To była Ich Świątynia...
Ojciec skłonił głowę, a ja się uśmiechnęłam...
Tajny kod Spiskowców...
- W lewej nawie UB-ecja...- usłyszałam szept...
Skręciliśmy do prawej nawy wymieniając uśmiechy...
Przy drzwiach Kościoła stała kolejna "Kontrola"...
- Huta...- powiedział Ojciec...- i Dziecko...
Górnik puścił do mnie "oko"...
- My przy drzwiach bo ona mdleje...- wyszeptał Ojciec...
Ale obciach !!
Górnik kiwnął głową za zrozumieniem...
Nie pamiętam tej Mszy...
Trwała dwie godziny, a ja jej prawie wcale nie pamiętam...
Nie zemdlałam...
Kiedy Kapłan powiedział: "Pokój nam wszystkim", z Tłumu rozległ się okrzyk:"a UB-ecji szambo"...
Kościół długo rozbrzmiewał radosnym śmiechem...
Potem wszyscy "ryknęli": "Boże coś Polskę"...
Łzy same napłynęły do oczu...
Wszyscy "kapali"...
Zapanowała cisza...
Nikt nie wychodził...
Księża stali przy Ołtarzu i spoglądali w ten Tłum...
Tłum patrzył na Księży...
Może czekaliśmy na cud ??
I nagle, w tej ciszy, Ktoś zaintonował Hymn...
To był cud...
Cud jedności...Cud braterstwa...Cud patriotyzmu...
Po powrocie do domu zastaliśmy Mamciaśkę gotową do wyjścia...Była pewna, że nas "zgarnęli"...Na zegarze była 2:30...
Nie odzywała się do nas przez całe Święta...
P.S. W tym roku nie będzie świątecznych życzeń...Pomyślałam sobie, że skoro nie spełniają się ani te o zdrowiu, ani te o majątku, ani nawet te dotyczące wszystkie najlepszego, więc w tym roku pominę je milczeniem...
Podzielę się z Wami opłatkiem i pomyślę jedno pragnienie...
Oby nikt, nigdy nie musiał przeżywać takich Świąt jak tamte z 1981 roku...
czwartek, 22 grudnia 2016
Bombonierka...
- Chyba musimy w przyszłym roku rozszerzyć budżet świąteczny o ozdoby... - stwierdził Pan N. kwaśno, i sceptycznie przyglądał się naszej choince...
Fakt...
Czegoś na niej brakowało...
Ozdób na pewno...
Wykruszały się bidulki z czasem, odchodziły w niebyt "ojej się stłukło", no i w tym roku dekorowałam okna bombkami, więc zapasy topniały szybko...
Trochę pomógł fakt, że na drugi dzień nalazłam jeszcze jeden "zasobnik" z ozdobami...Ot, tak bywa jak się przez lata dekorowało nie tylko jedną choinkę...
Tegoroczna ewidentnie zyskała na urodzie...
Chociaż poprzywiązywana ze wszystkich stron, żeby "Małe Łapki" nie zmajstrowały jakiejś katastrofy...
Ale, ale...
O bombkach miało być...
Prawie każdy ma takie malusie świecidełka, z którymi związane są najpiękniejsze ze świątecznych wspomnień...Takie świecące "archiwum pamięci"...
Moje archiwum wygląda tak...
Ta, jest starsza niż ja !! I jako jedyna przetrwała kilka przeprowadzek, trud wychowawczy dwójki Dzieciaków, psa rozrabiakę...Inne poległy...Ma ponad pięćdziesiąt lat, i chociaż ząb czasu odrobinę ją "nadgryzł", trzyma się dzielnie...Choinki...;o)
To jest Balbina, albo Fruzia...Tak ją nazwałam mając około pięć lat...Mamciaśka wówczas wydała ogromne pieniądze na trzy takie cudeńka...Był jeszcze "pajacyk" i "koszyczek"...Bez Balbiny nasza choinka byłaby niekompletna (chociaż przez kilka lat wieszałam ją z tyłu, dla jej osobistego bezpieczeństwa)...;o)
Przypuszczam, że jest to jeden z najstarszych bałwanków...Ma ponad czterdzieści lat i totalnie nic sobie nie robi z odwilży (nawet tych politycznych)...Z racji wieku niestety "zaniewidział" na jedno oczko...To historyczna zasługa Cezarego, który do owego bałwanka zapałał gorącym afektem...Bałwanek zawsze wisiał nisko (z racji wagi), a Cezary uwielbiał leżakować pod choinką...Obaj się nie mieścili...
Te niebożątka mają po prawie trzydzieści lat...Kupiłam je naszym Dzieciakom, kiedy byliśmy biedni jak te myszy kościelne, a nasze Dzieciaki pod choinką znajdywały raczej ciuchy niż zabawki i słodycze...Zapłaciłam za nie po pięć zeta i do dzisiaj pamiętam swoją rozrzutność (wbrew genetyce)...
A tego "dziwoląga" sama zmalowałam...No cóż...Kiedyś byłam Dekoratorką bombek choinkowych...I jeśli myślicie, że to jest lekka praca, to jesteście w bardzo poważnym błędzie...Ręczne malowanie bombek to ciężka praca fizyczna...Bolą dłonie...Bolą ramiona...Bolą krzyże...Po takiej dniówce boli w zasadzie wszystko...
Ale lubiłam to robić...
To tak jakby człowiek przez cały rok obchodził Boże Narodzenie...;o)
Fakt...
Czegoś na niej brakowało...
Ozdób na pewno...
Wykruszały się bidulki z czasem, odchodziły w niebyt "ojej się stłukło", no i w tym roku dekorowałam okna bombkami, więc zapasy topniały szybko...
Trochę pomógł fakt, że na drugi dzień nalazłam jeszcze jeden "zasobnik" z ozdobami...Ot, tak bywa jak się przez lata dekorowało nie tylko jedną choinkę...
Tegoroczna ewidentnie zyskała na urodzie...
Chociaż poprzywiązywana ze wszystkich stron, żeby "Małe Łapki" nie zmajstrowały jakiejś katastrofy...
Ale, ale...
O bombkach miało być...
Prawie każdy ma takie malusie świecidełka, z którymi związane są najpiękniejsze ze świątecznych wspomnień...Takie świecące "archiwum pamięci"...
Moje archiwum wygląda tak...
Ta, jest starsza niż ja !! I jako jedyna przetrwała kilka przeprowadzek, trud wychowawczy dwójki Dzieciaków, psa rozrabiakę...Inne poległy...Ma ponad pięćdziesiąt lat, i chociaż ząb czasu odrobinę ją "nadgryzł", trzyma się dzielnie...Choinki...;o)
To jest Balbina, albo Fruzia...Tak ją nazwałam mając około pięć lat...Mamciaśka wówczas wydała ogromne pieniądze na trzy takie cudeńka...Był jeszcze "pajacyk" i "koszyczek"...Bez Balbiny nasza choinka byłaby niekompletna (chociaż przez kilka lat wieszałam ją z tyłu, dla jej osobistego bezpieczeństwa)...;o)
Przypuszczam, że jest to jeden z najstarszych bałwanków...Ma ponad czterdzieści lat i totalnie nic sobie nie robi z odwilży (nawet tych politycznych)...Z racji wieku niestety "zaniewidział" na jedno oczko...To historyczna zasługa Cezarego, który do owego bałwanka zapałał gorącym afektem...Bałwanek zawsze wisiał nisko (z racji wagi), a Cezary uwielbiał leżakować pod choinką...Obaj się nie mieścili...
Te niebożątka mają po prawie trzydzieści lat...Kupiłam je naszym Dzieciakom, kiedy byliśmy biedni jak te myszy kościelne, a nasze Dzieciaki pod choinką znajdywały raczej ciuchy niż zabawki i słodycze...Zapłaciłam za nie po pięć zeta i do dzisiaj pamiętam swoją rozrzutność (wbrew genetyce)...
Ale lubiłam to robić...
To tak jakby człowiek przez cały rok obchodził Boże Narodzenie...;o)
wtorek, 20 grudnia 2016
Modlitwa Obywatela...
Niestety, wiem to nie od dziś,
że jaja robi z nas PO-PiS,
że z "Magdalenką" poszli w tany
i ustawili nas pod ściany.
I choć nie wiedzieć chyba wolę,
"cyrk" powstał przy okrągłym stole.
Te resortowe "Dzieci"-kwiaty,
los zgotowały nam nijaki.
Gdy jedni rządzą, drudzy krzyczą,
strasząc i nazywając dziczą.
Patrzymy na to dzień po dniu,
czasem brakuje w piersiach tchu.
Sprzedadzą wszystko i zakłamią,
bo demokracją Naród mamią,
I choć "krzyżyki" im stawiamy,
to jaki wybór w sumie mamy ??
Nie ma N.owego, co Naród zjednoczy,
bo nawet w N.owym "trupy" wchodzą w oczy.
Marazm, prywata, machloje i kłamstwa,
PO-PiS obłudy, mizerii i chamstwa...
Co pozostaje ?? Oczy w niebo wznosić ??
I zmiłowania Najwyższego prosić ??
Z milionów gardeł wydobyć wołanie ??
Od takich rządów zachowaj nas panie !!
niedziela, 18 grudnia 2016
Zła kobieta...
Ponoć Policja bardzo nie lubi kiedy zdarzenie ma zbyt wielu świadków...Ponoć, bo nigdy Policjantką nie byłam, a moje doświadczenia ze Śledczymi są żadne...Powodem owego "nielubienia" jest fakt, iż czym większa liczba świadków, tym większy zamęt i dowolna ilość wersji wydarzeń...
Już "starożytni" mawiali, że kąt widzenia zależy od kąta siedzenia...;o)
Moją opowieść ograniczę więc, do dwóch wersji...
Dla rozeznania sytuacyjnego określę bohaterów opowieści jako: On i Ona...
On poszedł do pracy na popołudniową zmianę...Około 15-tej otrzymał powiadomienie, że przesyłkę pocztową awizowano, ponieważ nikogo nie było w domu...
Nikogo ?? A Ona ??
Zgodnie z panującym zwyczajem wysłał "przekazaniem" treść wiadomości i czekał na odzew...
Cisza...
Ki czort ??
Wysłał sms-a...
Cisza...
Wysłał maila...
Cisza...
Postanowił zadzwonić...
Ona czasem nie zerkała w pocztę, czasem wyciszała komórkę, ale żeby aż tak ?? Niemożliwe !!
A może zasłabła ??
Niby zawsze zdążyła wezwać pomoc, albo poszukać "cywilizacji", ale może nie zdążyła ??
A może wzięła się za jakieś durne porządki, spadła z drabiny i leży połamana ??
Kumpla żona wyszła tylko po chleb, a skończyło się na tytanowych połączeniach stawu kolanowego !! A kobitka leżała połamana na podwórku przez ponad godzinę...
A Jadwinia ??!! Jakby nie Mirek to by się udusiła własnym językiem bo dostała wylewu...
Kolejny telefon...
Minuty mijają...
Komórka milczy...
Ruszył w stronę dyspozytorni, żeby załatwić wolne, wezwać taksówkę i jechać do domu...
Musiało coś się stać !!
Czasem tylko "oki", ale zawsze odpowiadała...
Znowu dzwoni...
Od ponad godziny usiłuje się skontaktować...
"Poczekam do 17-tej" - myśli, to tylko pół godziny...
Dzwoni...
- Hello !! - słyszy radosny głosik...
Powietrze z Niego uchodzi...
- Co się stało ?? - pyta zmienionym głosem...
- Nic...- odpowiada Ona...- Na zakupach jestem...Oddzwonię jak dotrę do domku...
On poszedł do pracy...
"Może by iść na zakupy ?? Kilku prezentów jeszcze brakuje..." - pomyślała Ona i trochę niechętnie, bo sporo miała w domu do zrobienia, wybrała się na zakupy...
Ostatnim odruchem wsadziła do kieszeni w spodniach komórkę...
Co jakiś czas zerkała na wyświetlacz, bo miało przyjść info o przesyłce, ale powiadomienia nie było...
Potem coś "zawibrowało" raz, czy dwa, ale była już nieźle obładowana, więc postanowiła sprawdzić wyświetlacz w kolejnym sklepie...
Dreptała niezbyt spiesznie, bo przed sobą miała najwyższą górkę...
Kiedy dotarła do sklepu komórka "zawibrowała" kolejny raz...
-Hello !! - zawołała radośnie...
Cisza...
- Co się stało ?? - usłyszała Jego zmieniony głos...
Potem zerknęła na wyświetlacz...
Sms-y, połączenia nieodebrane...
Zadzwoniła zaraz po dotarciu do domku...
- Dotarłam !! Cała i zdrowa...Wszystkie kończyny w porządku...Już możesz spokojnie popracować...Nigdzie się nie ruszam...Na taborety nie wchodzę...Bidulek jesteś...
Dokładnie widziała co przeżył przez tą godzinę...
Horror...
Czym dłuższa cisza tym tragiczniejsze domysły...
Tak, tak...To Wasza Gordyjka zmajstrowała Ślubnemu taki horrorek i znaczny wzrost ciśnienia...Jam to, nie chwaląc się uczyniła...
I do dzisiaj mam ogromne wyrzuty sumienia, bo nawet sobie wyobrazić nie chcę co ten mój Chłopak umiłowany przeżył przez tą godzinę...
Gordyjka to zła kobieta jest !! ;o)
Już "starożytni" mawiali, że kąt widzenia zależy od kąta siedzenia...;o)
Moją opowieść ograniczę więc, do dwóch wersji...
Dla rozeznania sytuacyjnego określę bohaterów opowieści jako: On i Ona...
On poszedł do pracy na popołudniową zmianę...Około 15-tej otrzymał powiadomienie, że przesyłkę pocztową awizowano, ponieważ nikogo nie było w domu...
Nikogo ?? A Ona ??
Zgodnie z panującym zwyczajem wysłał "przekazaniem" treść wiadomości i czekał na odzew...
Cisza...
Ki czort ??
Wysłał sms-a...
Cisza...
Wysłał maila...
Cisza...
Postanowił zadzwonić...
Ona czasem nie zerkała w pocztę, czasem wyciszała komórkę, ale żeby aż tak ?? Niemożliwe !!
A może zasłabła ??
Niby zawsze zdążyła wezwać pomoc, albo poszukać "cywilizacji", ale może nie zdążyła ??
A może wzięła się za jakieś durne porządki, spadła z drabiny i leży połamana ??
Kumpla żona wyszła tylko po chleb, a skończyło się na tytanowych połączeniach stawu kolanowego !! A kobitka leżała połamana na podwórku przez ponad godzinę...
A Jadwinia ??!! Jakby nie Mirek to by się udusiła własnym językiem bo dostała wylewu...
Kolejny telefon...
Minuty mijają...
Komórka milczy...
Ruszył w stronę dyspozytorni, żeby załatwić wolne, wezwać taksówkę i jechać do domu...
Musiało coś się stać !!
Czasem tylko "oki", ale zawsze odpowiadała...
Znowu dzwoni...
Od ponad godziny usiłuje się skontaktować...
"Poczekam do 17-tej" - myśli, to tylko pół godziny...
Dzwoni...
- Hello !! - słyszy radosny głosik...
Powietrze z Niego uchodzi...
- Co się stało ?? - pyta zmienionym głosem...
- Nic...- odpowiada Ona...- Na zakupach jestem...Oddzwonię jak dotrę do domku...
On poszedł do pracy...
"Może by iść na zakupy ?? Kilku prezentów jeszcze brakuje..." - pomyślała Ona i trochę niechętnie, bo sporo miała w domu do zrobienia, wybrała się na zakupy...
Ostatnim odruchem wsadziła do kieszeni w spodniach komórkę...
Co jakiś czas zerkała na wyświetlacz, bo miało przyjść info o przesyłce, ale powiadomienia nie było...
Potem coś "zawibrowało" raz, czy dwa, ale była już nieźle obładowana, więc postanowiła sprawdzić wyświetlacz w kolejnym sklepie...
Dreptała niezbyt spiesznie, bo przed sobą miała najwyższą górkę...
Kiedy dotarła do sklepu komórka "zawibrowała" kolejny raz...
-Hello !! - zawołała radośnie...
Cisza...
- Co się stało ?? - usłyszała Jego zmieniony głos...
Potem zerknęła na wyświetlacz...
Sms-y, połączenia nieodebrane...
Zadzwoniła zaraz po dotarciu do domku...
- Dotarłam !! Cała i zdrowa...Wszystkie kończyny w porządku...Już możesz spokojnie popracować...Nigdzie się nie ruszam...Na taborety nie wchodzę...Bidulek jesteś...
Dokładnie widziała co przeżył przez tą godzinę...
Horror...
Czym dłuższa cisza tym tragiczniejsze domysły...
Tak, tak...To Wasza Gordyjka zmajstrowała Ślubnemu taki horrorek i znaczny wzrost ciśnienia...Jam to, nie chwaląc się uczyniła...
I do dzisiaj mam ogromne wyrzuty sumienia, bo nawet sobie wyobrazić nie chcę co ten mój Chłopak umiłowany przeżył przez tą godzinę...
Gordyjka to zła kobieta jest !! ;o)
piątek, 16 grudnia 2016
Dziwny dziobak...
Wszystkie dziwne stwory mają gdzieś swoje korzenie...Powstały z jakiegoś powodu, lub z jakiejś przyczyny...Czasem trzeba sięgnąć w zamierzchłe czasy, czasem spojrzeć w przyszłość...Historię tego dziwnego stwora znam dobrze...
Moja Babcia (zwana tutaj Baba Jagą) była Krawcową...Nie mam pojęcia, czy z wykształcenia, bo Baba Jaga ze mną nie rozmawiała wylewnie, ale w czasie II wojny światowej utrzymywała swoją Rodzinę właśnie tak...Szyła i dziergała...Była niezła w "te klocki", bo schorowany Mąż (czyli Dziadzio Stefan) i dwoje Dzieci, jakoś zawieruchę wojenną przetrwało...
Była na tyle dobra, że po wojnie (już z czwórką Dzieciaków) pozostała wierna tej swojej "dziobaninie", a ja w dzieciństwie zaliczyłam traumę "szpilek w pupie", wiecznych przymiarek i sukienek z falbankami...
Pamiętam jeszcze jedno...
Baba Jaga pracowała wówczas zawodowo, więc czas miała na "dziobaninę" ograniczony, więc w tych pracach często wyręczał Ją Dziadzio...Dziadzio był specjalistą od "pleców" i "rękawów"...
Było jeszcze coś...
Wujkowie (wówczas nastoletnie Łobuziaki), jeśli zmalowali coś w szkole, albo na podwórku, to za karę robili ściągacze...Tak, tak...Dokąd Łobuziak perfekcyjnie ściągacza nie zrobił, to nawet przez okno nie wyjrzał...
Baba Jaga robiła ozdobne przody, dekorowała, zszywała, ale to co najbardziej w robocie nudne odwalali za Nią Faceci...
Robiła również firany, obrusy, serwety, kołnierzyki...Ale do tych misternych prac już Chłopaków nie dopuszczała...
No i...
No i, nie dopuszczała do tych prac swojej jedynej Córki, zwanej tutaj Mamciaśką, bo wedle babcinej teorii: "Ona się jeszcze dość w życiu narobi"...
Słuszność tej teorii docenią chyba wszystkie Kobiety...;o)
Ale wracajmy do dziobaków...Baba Jaga była pierwszym w znanej mi historii Rodziny, Dziobakiem...
Moja Mamciaśka nie umiała przed założeniem rodziny praktycznie nic...
Nie umiała gotować...Nie umiała szyć...Nie umiała dziergać...Nie umiała haftować...
A ja sobie nie wyobrażałam Mamciaśki siedzącej w fotelu bezczynnie...
Nie umiała...
Poszła na kurs kroju i szycia, bo Baba Jaga uparcie odmawiała "współpracy"...
Uczyła się ściegów i "ślaczków" kupując "Wzory i wykroje" (mam je do dzisiaj)...
I wiecznie coś "dziobała"...
Dar ten doceniłam najbardziej, kiedy będąc nastolatką miałam na każdą imprezę nową kieckę "za grosze"...Mam nawet taką, którą Mamciaśka uszyła mi ze starej flagi przeznaczonej do wyrzucenia...W czerwonym było mi do twarzy...;o)
Nie trudno więc doliczyć się Dziobaków...Mamciaśka była druga...
Kiedy jednak Mamciaśka nakryła mnie pewnego dnia na korzystaniu z Jej maszyny do szycia...
Klękajcie Narody !!
Takiej grandy w Jej wykonaniu to ja nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie przeżyłam...
A oglądała tą maszynę później, bardziej niż Królowa Elżbieta klejnoty koronne...
Tak dowiedziałam się o błogosławieństwie, i przekleństwie Baby Jagi...
"Dość się jeszcze w życiu narobisz"...
Hmmm...
Nie umiałam nic...
Dwa lata po ślubie poszłam na kurs kroju i szycia...
Maszynę kupiłam za kożuch, który mimo moich sprzeciwów kupili mi Rodzice, a ja się w nim czułam jak w średniowiecznej zbroi...
Pan N. dokupił mi do niej piękną szafkę...
Naszym Dzieciakom poza bielizną i butami ciuchów właściwie nie kupowałam...Szyłam...Dziergałam...Haftowałam...Wszystko z "pamięci"...
Przez całe dzieciństwo patrzyłam na "śmigające" dłonie Baby Jagi i Mamciaśki...
Jedyne, czego się nauczyłam w dzieciństwie praktycznie, to nabijanie oczek na druty...Ale tego nauczył mnie w wielkiej tajemnicy Dziadzio Stefan...
Z drutami jest chyba jak z jazdą na rowerze, bo po latach palce same się ułożyły...
Misterne wzory babcinych haftów odtwarzałam z pamięci...Próbowałam...Prułam...Znowu próbowałam...Do skutku...
Miałam nawet w życiu epizod zwany "pracą w krawiectwie"...
Potem nastąpiło dwanaście lat, kiedy nawet guzika nie miałam czasu przyszyć...
Teraz nałóg wrócił...
Uwielbiam wieczorami oglądać TV i dziobać te moje "wymyślanki"...
Nie korzystam z wzorów...Nie znam nazewnictwa...Nawet rozczytać tego nie umiem...
Jestem dziwnym dziobakiem...Trzecim Dziobakiem...;o)
Moja Babcia (zwana tutaj Baba Jagą) była Krawcową...Nie mam pojęcia, czy z wykształcenia, bo Baba Jaga ze mną nie rozmawiała wylewnie, ale w czasie II wojny światowej utrzymywała swoją Rodzinę właśnie tak...Szyła i dziergała...Była niezła w "te klocki", bo schorowany Mąż (czyli Dziadzio Stefan) i dwoje Dzieci, jakoś zawieruchę wojenną przetrwało...
Była na tyle dobra, że po wojnie (już z czwórką Dzieciaków) pozostała wierna tej swojej "dziobaninie", a ja w dzieciństwie zaliczyłam traumę "szpilek w pupie", wiecznych przymiarek i sukienek z falbankami...
Pamiętam jeszcze jedno...
Baba Jaga pracowała wówczas zawodowo, więc czas miała na "dziobaninę" ograniczony, więc w tych pracach często wyręczał Ją Dziadzio...Dziadzio był specjalistą od "pleców" i "rękawów"...
Było jeszcze coś...
Wujkowie (wówczas nastoletnie Łobuziaki), jeśli zmalowali coś w szkole, albo na podwórku, to za karę robili ściągacze...Tak, tak...Dokąd Łobuziak perfekcyjnie ściągacza nie zrobił, to nawet przez okno nie wyjrzał...
Baba Jaga robiła ozdobne przody, dekorowała, zszywała, ale to co najbardziej w robocie nudne odwalali za Nią Faceci...
Robiła również firany, obrusy, serwety, kołnierzyki...Ale do tych misternych prac już Chłopaków nie dopuszczała...
No i...
No i, nie dopuszczała do tych prac swojej jedynej Córki, zwanej tutaj Mamciaśką, bo wedle babcinej teorii: "Ona się jeszcze dość w życiu narobi"...
Słuszność tej teorii docenią chyba wszystkie Kobiety...;o)
Ale wracajmy do dziobaków...Baba Jaga była pierwszym w znanej mi historii Rodziny, Dziobakiem...
Moja Mamciaśka nie umiała przed założeniem rodziny praktycznie nic...
Nie umiała gotować...Nie umiała szyć...Nie umiała dziergać...Nie umiała haftować...
A ja sobie nie wyobrażałam Mamciaśki siedzącej w fotelu bezczynnie...
Nie umiała...
Poszła na kurs kroju i szycia, bo Baba Jaga uparcie odmawiała "współpracy"...
Uczyła się ściegów i "ślaczków" kupując "Wzory i wykroje" (mam je do dzisiaj)...
I wiecznie coś "dziobała"...
Dar ten doceniłam najbardziej, kiedy będąc nastolatką miałam na każdą imprezę nową kieckę "za grosze"...Mam nawet taką, którą Mamciaśka uszyła mi ze starej flagi przeznaczonej do wyrzucenia...W czerwonym było mi do twarzy...;o)
Nie trudno więc doliczyć się Dziobaków...Mamciaśka była druga...
Kiedy jednak Mamciaśka nakryła mnie pewnego dnia na korzystaniu z Jej maszyny do szycia...
Klękajcie Narody !!
Takiej grandy w Jej wykonaniu to ja nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie przeżyłam...
A oglądała tą maszynę później, bardziej niż Królowa Elżbieta klejnoty koronne...
Tak dowiedziałam się o błogosławieństwie, i przekleństwie Baby Jagi...
"Dość się jeszcze w życiu narobisz"...
Hmmm...
Nie umiałam nic...
Dwa lata po ślubie poszłam na kurs kroju i szycia...
Maszynę kupiłam za kożuch, który mimo moich sprzeciwów kupili mi Rodzice, a ja się w nim czułam jak w średniowiecznej zbroi...
Pan N. dokupił mi do niej piękną szafkę...
Naszym Dzieciakom poza bielizną i butami ciuchów właściwie nie kupowałam...Szyłam...Dziergałam...Haftowałam...Wszystko z "pamięci"...
Przez całe dzieciństwo patrzyłam na "śmigające" dłonie Baby Jagi i Mamciaśki...
Jedyne, czego się nauczyłam w dzieciństwie praktycznie, to nabijanie oczek na druty...Ale tego nauczył mnie w wielkiej tajemnicy Dziadzio Stefan...
Z drutami jest chyba jak z jazdą na rowerze, bo po latach palce same się ułożyły...
Misterne wzory babcinych haftów odtwarzałam z pamięci...Próbowałam...Prułam...Znowu próbowałam...Do skutku...
Miałam nawet w życiu epizod zwany "pracą w krawiectwie"...
Potem nastąpiło dwanaście lat, kiedy nawet guzika nie miałam czasu przyszyć...
Teraz nałóg wrócił...
Uwielbiam wieczorami oglądać TV i dziobać te moje "wymyślanki"...
Nie korzystam z wzorów...Nie znam nazewnictwa...Nawet rozczytać tego nie umiem...
Jestem dziwnym dziobakiem...Trzecim Dziobakiem...;o)
środa, 14 grudnia 2016
Mikołajkowanie...
Kto jest najważniejszy dla Mikołaja ?? No kto ??
Ale ja durne pytania zadaję...
Dzieci !!
No to opowiem Wam dzisiaj co od Mikołaja dostał pewien Chłopczyk...
Zaczęło się niewinnie...
Dokładnie tak...
A potem...Trzeba ruszyć w podróż...
Pociągiem...
Albo samochodem...
Żeby zobaczyć różne zwierzątka...
Czasem świeci Słoneczko...
Czasem można zobaczyć tęczę...
Ale na fajne wycieczki pogoda jest zawsze dobra...
A w nocy całe niebo usiane jest gwiazdami...
Jest Księżyc i kometa...
Jest Wielki Wóz i Gwiazda Polarna...
Jest Orion i jego magiczne trzy gwiazdy...
Jest również Andromeda...
A co jest w pudełku ??
Magiczny Świat, w którym potrzeba tylko odrobinę wyobraźni, żeby usłyszeć, żeby poczuć, żeby marzyć...
Świat zamknięty w pudełku...
Czyj Świat ??
Ale ja durne pytania zadaję...
Dzieci !!
No to opowiem Wam dzisiaj co od Mikołaja dostał pewien Chłopczyk...
Zaczęło się niewinnie...
Dokładnie tak...
A potem...Trzeba ruszyć w podróż...
Pociągiem...
Albo samochodem...
Żeby zobaczyć różne zwierzątka...
Czasem świeci Słoneczko...
Czasem można zobaczyć tęczę...
Ale na fajne wycieczki pogoda jest zawsze dobra...
A w nocy całe niebo usiane jest gwiazdami...
Jest Księżyc i kometa...
Jest Wielki Wóz i Gwiazda Polarna...
Jest Orion i jego magiczne trzy gwiazdy...
Jest również Andromeda...
A co jest w pudełku ??
Magiczny Świat, w którym potrzeba tylko odrobinę wyobraźni, żeby usłyszeć, żeby poczuć, żeby marzyć...
Rodzina koników pije wodę przy stajni... |
Świnki odpoczywają przy bajorku, a konik wraca z pola... |
Mama krowa pilnuje pod oborą, żeby cielątka zjadły obiadek... |
Są owieczki i kózka... |
Świat zamknięty w pudełku...
Czyj Świat ??
poniedziałek, 12 grudnia 2016
Fabrykantka aniołków...
Nie...Wcale nie mam zamiaru namawiać Was do czytania książek Pani Camilli Lackberg, chociaż Jej kryminały uznaję za bardzo udane...Ja tylko pożyczyłam sobie tytuł...
Kryminału nie będzie...Mordu nie dokonałam...
Zmajstrowałam aniołki...
Tak mnie znowu "zły" podkusił...
Tak się suszyły...
Chyba nawet coś tam sobie w tym kąciku aniołkowym mruczały, ale bardzo cichutko...
A potem wyschły...
Czas był po temu, bo przecież Mikołaj czekał nie będzie...
Ten pojedzie do pewnej Dziewczynki, która ma stanowczo zbyt dużo na głowie i taki aniołek bardzo Jej się przyda...To jest Anusiowy Aniołek, który zamieszka niedaleko Zaścianka...
Błękitny zamieszka w Krakusowie...Ten jest dla naszej Synowej...
Ona opiekuje się bardzo ważnymi dla nas dwoma Chłopakami, więc wsparcie się przyda...;o)
A ten zamieszka w naszej kuchni...
Każda Gospodyni wie, że w kuchni wsparcie się zawsze przyda...Dlatego Złoty Aniołek skrzydełka lekko opuścił i rękawy zakasał...;o)
No i jest jeszcze ten...
Najbardziej rozbrykany...
Ten zostanie z nami...
Jakiś taki mało stateczny...Zupełnie jak my...I aureolka mu się troszkę skrzywiła od tego brykania...I kiecuszka furga mało poważnie...
Ten będzie dla nas bardzo odpowiedni...
Jak myślicie ?? ;o)
Kryminału nie będzie...Mordu nie dokonałam...
Zmajstrowałam aniołki...
Tak mnie znowu "zły" podkusił...
Tak się suszyły...
Chyba nawet coś tam sobie w tym kąciku aniołkowym mruczały, ale bardzo cichutko...
A potem wyschły...
Czas był po temu, bo przecież Mikołaj czekał nie będzie...
Ten pojedzie do pewnej Dziewczynki, która ma stanowczo zbyt dużo na głowie i taki aniołek bardzo Jej się przyda...To jest Anusiowy Aniołek, który zamieszka niedaleko Zaścianka...
Anusiowy Aniołek... |
Błękitny zamieszka w Krakusowie...Ten jest dla naszej Synowej...
Aniołek Ewelkowy... |
A ten zamieszka w naszej kuchni...
Złoty Aniołek... |
No i jest jeszcze ten...
Najbardziej rozbrykany...
Rozbrykany Aniołek... |
Jakiś taki mało stateczny...Zupełnie jak my...I aureolka mu się troszkę skrzywiła od tego brykania...I kiecuszka furga mało poważnie...
Ten będzie dla nas bardzo odpowiedni...
Jak myślicie ?? ;o)
sobota, 10 grudnia 2016
Świąteczne porządki...
Wiadro, szmata, pot na plecach
i zadarta w górę kieca.
Zapach płynu, spryskiwaczy,
bo nie może być inaczej.
Mycie, pranie, prasowanie,
układanie też na stanie,
w głowie się przebija myśl:
Czego ja nie zrobię dziś ??
Ręce mdleją, krzyż wysiada,
twarz z wysiłku całkiem blada.
Pozostały dwa tygodnie,
gdy rozsiądę się wygodnie
i gdy w głowie myśl zaświta,
myśl doprawdy znakomita...
Taka co w człowieku tkwi:
"Tyle starań dla dwóch dni ??"
czwartek, 8 grudnia 2016
Po prostu, DZIĘKUJĘ...
Wczoraj minęło pięć lat mojego bytowania na Bloggerze...Pięć lat klepania literek...
Nawet nie mogę napisać, że to rocznica blogowania, bo przecież zaczynałam w sierpniu 2010 roku na WP, i to tam stawiałam pierwsze kroki...
Blogger dał mi wyciszenie...
Tutaj znalazłam "swoje" klimaty...
No i, dowiedziałam się, że na "medialną bestię" to ja się nie nadaję, chociaż do dzisiaj uśmiecham się na wspomnienie sms-ów jakie dostawałam od Przyjaciół...
"Znowu jesteś na głównej"...
Echhh...
Nie miałam pojęcia, że takie są konsekwencje blogowania na "platformach"...
Upublicznianie...
Fakt...Mój błąd...
Dlaczego ??
Bo nigdy nie czytywałam blogów i nie interesowałam się jakie bywają blogowania konsekwencje...
Podobno człowiek całe życie się uczy...(A głupi umiera...)
Azyl znalazłam na Bloggerze...
Azyl i Przyjaciół, z którymi nie rozstaję się od lat...
Tak, tak...O Was piszę moi drodzy Czytacze...
O Ludwiczku, który wirtualnie towarzyszy mi już od lat dziesięciu (pisywaliśmy wówczas "durnowate" lepiuchy na Interii)...
O Jadwiniach, Joasi, Helence i Notce, które nie opuściły mojego wirtualnego Świata po przenosinach...
I o wszystkich, których poznałam właśnie tutaj...
Niektórych znam osobiście i "namacalnie", niektórych całkiem wirtualnie, a niektórych wcale, bo będąc moimi Czytaczami nie zostawiają nawet komentarza...
W sumie, to powinnam napisać, że to Wasze święto, bo przecież bez Was już dawno Gordyjka odeszła by w niebyt...
Pisanie dla samej siebie to trochę kiepski interes...
Dziękuję Wam więc za to, że jesteście...
Dziękuję za liczbę odwiedzin, która ciągle wprawia mnie w zadziwienie...
Dziękuję za komentarze, którymi się ze mną dzielicie...
I dziękuję Wam za Wasze blogi, z których mogę poznać Was bliżej...
Po prostu, DZIĘKUJĘ...
Nawet nie mogę napisać, że to rocznica blogowania, bo przecież zaczynałam w sierpniu 2010 roku na WP, i to tam stawiałam pierwsze kroki...
Blogger dał mi wyciszenie...
Tutaj znalazłam "swoje" klimaty...
No i, dowiedziałam się, że na "medialną bestię" to ja się nie nadaję, chociaż do dzisiaj uśmiecham się na wspomnienie sms-ów jakie dostawałam od Przyjaciół...
"Znowu jesteś na głównej"...
Echhh...
Nie miałam pojęcia, że takie są konsekwencje blogowania na "platformach"...
Upublicznianie...
Fakt...Mój błąd...
Dlaczego ??
Bo nigdy nie czytywałam blogów i nie interesowałam się jakie bywają blogowania konsekwencje...
Podobno człowiek całe życie się uczy...(A głupi umiera...)
Azyl znalazłam na Bloggerze...
Azyl i Przyjaciół, z którymi nie rozstaję się od lat...
Tak, tak...O Was piszę moi drodzy Czytacze...
O Ludwiczku, który wirtualnie towarzyszy mi już od lat dziesięciu (pisywaliśmy wówczas "durnowate" lepiuchy na Interii)...
O Jadwiniach, Joasi, Helence i Notce, które nie opuściły mojego wirtualnego Świata po przenosinach...
I o wszystkich, których poznałam właśnie tutaj...
Niektórych znam osobiście i "namacalnie", niektórych całkiem wirtualnie, a niektórych wcale, bo będąc moimi Czytaczami nie zostawiają nawet komentarza...
W sumie, to powinnam napisać, że to Wasze święto, bo przecież bez Was już dawno Gordyjka odeszła by w niebyt...
Pisanie dla samej siebie to trochę kiepski interes...
Dziękuję Wam więc za to, że jesteście...
Dziękuję za liczbę odwiedzin, która ciągle wprawia mnie w zadziwienie...
Dziękuję za komentarze, którymi się ze mną dzielicie...
I dziękuję Wam za Wasze blogi, z których mogę poznać Was bliżej...
Po prostu, DZIĘKUJĘ...
wtorek, 6 grudnia 2016
Przerywnik optyczny...
Dzisiaj nie będzie psiej opowieści, żebyście trochę odpoczęli od czarodziejskiego psa...Dzisiaj będą zajęcia praktyczne, czyli co majstruje Gordyjka, jak ją "zły" omota...
A wierzcie na słowo, mój "zły" nie próżnuje...
Ten omotał mnie już kilka miesięcy temu...
- Gdzie jest Ewelka ?? - zapytałam Pierworodnego wypełzając z sypialni w czasie naszego włoskiego urlopowania...
- Poszła na polowanie...- odpowiedział Syn i łobuzersko mrugnął okiem...
Aha !!
Synowa uwielbia zbierać muszelki...
Po prostu, uwielbia...
Gdyby nie ograniczenia "bagażnikowe" narzucone przez Jej Ślubnego, oszabrowała by całe wybrzeże...
Wróciła obładowana nieprzyzwoicie...
- Dla Mamy też zebrałam !! - krzyknęła entuzjastycznie, żeby się Pierworodny nie pieklił o nadbagaż...
Przecież się nie będzie pieklił o muszelki dla Mamuni ??
No to sprytnie wybrnęła Dziewczyna...
A mnie opętała wizja przedpokoju wyklejonego muszelkami...
Gdzie ja upchnę taki urobek ??
I wtedy właśnie mój "zły" zachichotał...
- Upchniesz, upchniesz...
No cóż...
Poświęcenie Synowej na darmo iść nie mogło (trzeba było wstać o świcie, bo o 6:00 sprzątano plażę specjalnym ratrakiem)...
Po powrocie muszelki czekały na swoją kolej, a wyobraźnia gordyjska pracowała na najwyższych obrotach...
- Nie pamiętasz czasem...- zagaiłam nieśmiało Pana N. - Gdzie my możemy mieć akwarium ??
Wyzwanie było potężne, bo owo naczynie było użytkowane przez nas wieki temu, kiedy posiadaliśmy kilka rybek (dokładnie tych, co to je Pierworodny chlebem z dżemem nakarmił, a rybki chlebka "nie lubieły")...
- Pamiętam...- zadziwił mnie Pan N.
I się zaczęło...
Szklane naczyńko przemówiło do mnie dziewiczą powierzchnią...
W ruch poszły farby witrażowe i wykałaczki (jak na Kurę Domową Grzebiącą przystało dziobałam tymi wykałaczkami zawzięcie)...
Kilka wieczorów później weneckie nabrzeże było gotowe...
Ale, ale...
Przecież było jeszcze Murano, Burano i Torcello !!
No to jazda !!
Murano naprężyło się malowniczym grzbietem rumaka...
Torcello miały symbolizować muszle, jako wiekowe "skorupy"...
Wenecję podkreśliła gondola, którą nam Dzieciaki sprezentowały po pierwszym pobycie na włoskiej ziemi...
Koronkowa wstążka zwieńczyła "dzieło"...Jest i Burano...
Cały urlop w jednym miejscu...
Moja Italia...
A wierzcie na słowo, mój "zły" nie próżnuje...
Ten omotał mnie już kilka miesięcy temu...
- Gdzie jest Ewelka ?? - zapytałam Pierworodnego wypełzając z sypialni w czasie naszego włoskiego urlopowania...
- Poszła na polowanie...- odpowiedział Syn i łobuzersko mrugnął okiem...
Aha !!
Synowa uwielbia zbierać muszelki...
Po prostu, uwielbia...
Gdyby nie ograniczenia "bagażnikowe" narzucone przez Jej Ślubnego, oszabrowała by całe wybrzeże...
Wróciła obładowana nieprzyzwoicie...
- Dla Mamy też zebrałam !! - krzyknęła entuzjastycznie, żeby się Pierworodny nie pieklił o nadbagaż...
Przecież się nie będzie pieklił o muszelki dla Mamuni ??
No to sprytnie wybrnęła Dziewczyna...
A mnie opętała wizja przedpokoju wyklejonego muszelkami...
Gdzie ja upchnę taki urobek ??
I wtedy właśnie mój "zły" zachichotał...
- Upchniesz, upchniesz...
No cóż...
Poświęcenie Synowej na darmo iść nie mogło (trzeba było wstać o świcie, bo o 6:00 sprzątano plażę specjalnym ratrakiem)...
Po powrocie muszelki czekały na swoją kolej, a wyobraźnia gordyjska pracowała na najwyższych obrotach...
- Nie pamiętasz czasem...- zagaiłam nieśmiało Pana N. - Gdzie my możemy mieć akwarium ??
Wyzwanie było potężne, bo owo naczynie było użytkowane przez nas wieki temu, kiedy posiadaliśmy kilka rybek (dokładnie tych, co to je Pierworodny chlebem z dżemem nakarmił, a rybki chlebka "nie lubieły")...
- Pamiętam...- zadziwił mnie Pan N.
I się zaczęło...
Szklane naczyńko przemówiło do mnie dziewiczą powierzchnią...
W ruch poszły farby witrażowe i wykałaczki (jak na Kurę Domową Grzebiącą przystało dziobałam tymi wykałaczkami zawzięcie)...
Kilka wieczorów później weneckie nabrzeże było gotowe...
Ale, ale...
Przecież było jeszcze Murano, Burano i Torcello !!
No to jazda !!
Murano naprężyło się malowniczym grzbietem rumaka...
Torcello miały symbolizować muszle, jako wiekowe "skorupy"...
Wenecję podkreśliła gondola, którą nam Dzieciaki sprezentowały po pierwszym pobycie na włoskiej ziemi...
Koronkowa wstążka zwieńczyła "dzieło"...Jest i Burano...
Cały urlop w jednym miejscu...
Moja Italia...
niedziela, 4 grudnia 2016
Psie opowieści: Jak zostałem czarodziejem...cz.2
Tak się tym wszystkim zmęczyłem, że kiedy Mama gasiła światło, to ja już spałem w koszyczku, zwinięty w kłębuszek. Miło jest przytulać się do takiej mięciutkiej kołderki. Bardzo miło…
A kiedy już mocno zasnąłem, z ciemności wybiegł Boss z tymi swoimi ogromnymi zębiskami, i z ogromnym, oślinionym pyskiem, i chciał mnie capnąć, i miętosić, i podrzucać. Strasznie płakałem! Strasznie…I przebierałem chudziutkimi łapeczkami, żeby uciec pod kanapę, ale kanapa zaczęła przede mną uciekać!
Nie zdążę!
Capnie mnie!
Wtedy
poczułem na grzbiecie dłoń Mamy…
- Ciiii…Psinko…Ciii…To tylko zły
sen… - wyszeptała.
I Boss
zniknął!
Moja nowa Mama jest silniejsza od Bossa i wcale się nie boi oślinionego pyska!
Moja nowa Mama jest silniejsza od Bossa i wcale się nie boi oślinionego pyska!
Ja kiedyś
też taki będę…
Muszę tylko
się wyspać…
A może jutro już będę miał imię?
A może jutro już będę miał imię?
Nie miałem.
Było jutro, i jutro po jutrze, a
moja Rodzina nie mogła się zdecydować, jak będę miał na imię. Ciągle byłem
„psiakiem”.
Już nawet
przybiegałem, kiedy ktoś zawołał „psiak”.
Przestałem bać się Bossa, już nie
uciekałem przez sen, nie płakałem ze strachu. Przez całe dnie mogłem bawić się
z Misiem i Żabolkiem, mogłem biegać za piłeczką, a Mama z Tata wyprowadzali
mnie na spacerki, co dwie godziny.
Bardzo się
starałem, żeby mnie nie oddali do Pana Właściciela, chociaż trochę tęskniłem za
moją mamusią.
Nie mogłem tylko zmusić się do picia tego białego, które Mama nalewała mi do miseczki. To bardzo dziwnie pachniało!
Nie mogłem tylko zmusić się do picia tego białego, które Mama nalewała mi do miseczki. To bardzo dziwnie pachniało!
Podwijałem
wtedy ogonek pod brzuszek i wycofywałem się tyłem z kuchni, żeby czasem to
białe nie wyskoczyło na mnie z miseczki.
Fuj!
Ohyda!
Wtedy Mama
brała mnie na kolana i tłumaczyła, że jestem jeszcze bardzo małym
szczeniaczkiem, a małe szczeniaczki potrzebują mleczka, żeby im kostki rosły, i
żeby ząbki były mocne, i żeby powyrywana sierść odrastała.
-Chociaż spróbuj… - prosiła i
podtykała mi pod nos palec umoczony w tym białym mleku.
Brr…
Próbowałem wytłumaczyć Mamie, że to
mleczko dziwnie pachnie, i że takie jest białe, i że niech mi może naleje
innego zdrowego mleczka, ale Mama mnie nie rozumiała.
Dziwne te dwunogi.
Taki mały
szczeniaczek jak ja rozumie wszystko, co mówią, a takie duże dwunogi i nie
rozumieją nic.
Właściwie
to z tym mlekiem było coś dziwnego. Tata pił, Misiu pił, ale ani Mama, ani
Żabolek nie piły. To może to mleczko muszą pić tylko chłopcy?
A przecież
ja nie jestem chłopcem, ja jestem pieskiem!
Może pieski
po prostu mleczka nie lubią?
Za to bardzo
lubią śnieg! Chociaż śnieg też jest biały.
Nawet nie
wiedziałem, że może być coś tak fajnego.
Poszliśmy na spacerek całą moją
Rodziną. Tata, Mama, Miś, Żabolek i Czaruś.
Tak, tak…
Czaruś to ja!
Dostałem
swoje imię: Czaruś, bo podobno jestem czarujący i zaczarowałem całą moją
Rodzinę.
Czaruś…
Ładnie! Dużo
ładniej niż Boss!
Ale wracajmy
do śniegowego spaceru.
Wychodzimy, a tam całe podwórko białe! Najpierw myślałem, że może to Mama wylała moje mleczko i tak się biało zrobiło, ale to białe wcale nie pachniało mleczkiem. Trochę bałem się iść na ten spacerek.
Tata delikatnie pociągał za smyczkę, więc w końcu stanąłem na łapkach i zrobiłem kilka kroczków. Wtedy mi się ten śnieg jeszcze nie podobał, bo strasznie marzły mi łapki, ale kiedy Misiu i Żabolek zaczęli skakać i biegać, to i mnie się zaczęło podobać.
Bardzo wszystkich rozśmieszałem, bo nie umiałem chodzić po tym białym śniegu, a moje nóżki były zbyt krótkie, żeby tak skakać jak Miś i Żabolek. Jak tylko podskoczyłem, to wpadałem w ten śnieg i nawet ogonka nie było widać. Dobrze, że Tata mocno trzymał smyczkę!
Wychodzimy, a tam całe podwórko białe! Najpierw myślałem, że może to Mama wylała moje mleczko i tak się biało zrobiło, ale to białe wcale nie pachniało mleczkiem. Trochę bałem się iść na ten spacerek.
Tata delikatnie pociągał za smyczkę, więc w końcu stanąłem na łapkach i zrobiłem kilka kroczków. Wtedy mi się ten śnieg jeszcze nie podobał, bo strasznie marzły mi łapki, ale kiedy Misiu i Żabolek zaczęli skakać i biegać, to i mnie się zaczęło podobać.
Bardzo wszystkich rozśmieszałem, bo nie umiałem chodzić po tym białym śniegu, a moje nóżki były zbyt krótkie, żeby tak skakać jak Miś i Żabolek. Jak tylko podskoczyłem, to wpadałem w ten śnieg i nawet ogonka nie było widać. Dobrze, że Tata mocno trzymał smyczkę!
Mama mnie z
tej białej dziury wyciągała i otrzepywała, ale jak tylko mnie stawiała to ja
znowu robiłem „hyc” i już mnie nie było.
To była
ekstra zabawa!
Nic jednak
nie jest takie fajne jak piłeczki ze śniegu, które robił Misiek.
Robił taką
piłeczkę, a potem rzucał do Mamy, do Taty i do Żabolka, ale oni wcale ich nie
łapali! Oni uciekali przed tymi piłeczkami i strasznie się śmiali. A potem już
wszyscy robili piłeczki, a ja je łapałem!
Bardzo lubię
śniegowe piłeczki, chociaż one znikają zaraz po tym jak je złapię. Trzeba mieć
duży zapas tych piłeczek, żeby się zabawa nie skończyła.
Nasza się skończyła, jak Mama krzyknęła, że już wszyscy jesteśmy wystarczający mokrzy.
A przecież można się otrzepać?
Ale Mama miała rację. Wszyscy już byliśmy bardzo zmęczenie. Mama wciągała na schody Misia, a Tata wniósł mnie i Żabolka.
Nasza się skończyła, jak Mama krzyknęła, że już wszyscy jesteśmy wystarczający mokrzy.
A przecież można się otrzepać?
Ale Mama miała rację. Wszyscy już byliśmy bardzo zmęczenie. Mama wciągała na schody Misia, a Tata wniósł mnie i Żabolka.
Dobrze, że
Tata miał siły za troje, za siebie, za Żabolka i za Czarusia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)