Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 30 października 2019

Byle do wiosny...

Tak się nam wyzłociła...


Ruszając o świcie, może nie do końca jest tak urokliwie...


     Ale mgły opadają, słońce popisuje się promieniami, a błękity...Echhh...Te błękity !!
     Każdą wolną chwilę spędzamy na Wrzosowisku...Roboty huk...
Ręce omdlewają...Kręgosłupy bolą...Biodra odmawiają współpracy...
Jeszcze posadzimy...Jeszcze przekopiemy...Jeszcze przytniemy...Jeszcze zagrabimy...Jeszcze pozbieramy...Jeszcze...
     A na koniec pewnie zlegniemy plackiem, z objawami agonii...;o)
     Już pod koniec września wiedzieliśmy, że nie mamy szans z Matką Naturą...
     Prace techniczne (płoty), spowodowały, że prace ogrodnicze przesuwaliśmy w niebyt...
Ale były też chwilki milusie...

Płonęło ognisko, po którym został piękny żar z popiołem...
W żarze pod popiołem zmieściła się blaszka z ziemniaczkami...
Ziemniaczki pięknie się upiekły...
I wspaniale smakowały z masełkiem...
Ale zanim to wszystko nastąpiło...
     Gordyjka odstała przedweekendową kolejkę w "markiecie" i opuściła go z wielką radością i siatką pełną smakołyków...
     Najdumniejsza była z kaczych szyjek, które kupiła dla Luckiego...;o)
     Psisko jest na Wzrosowisku bardzo grzeczne, chodzi przy nodze bez smyczy, nie niszczy, nie zwiewa...Wzór psa !!

Kontroluje naszą pracę...
Czasem pomaga w kopaniu...
     No to jakaś nagroda być musi...
Padło na kacze szyjki...
     A psisko powąchało, spojrzało z wyrzutem i ostentacyjnie odwróciło się do Gordyjki du...To znaczy, ogonem...;o)
     Bo psisko już sobie smakołyki wyniuchało !!


Nie zdążyłam...
Już prawie...

Tak Lucky szamie pieczone ziemniaczki !!
A potem odpoczywa...


Fajne to nasze Wrzosowisko...;o)
I lubi robić niespodzianki !!

Nowy eksperyment...
Październikowe truskawki...

Ostatnia truskawka 2019 roku (27.10.19)
Wrzosowisko powoli będzie zasypiał...
My powoli wrzucamy na luz...
Lucky po trzech dniach pobytu w domu, czeka na kolejną wyprawę...
     Byle do wiosny...;o)

piątek, 25 października 2019

Dwa miesiące adopciaka...

     Minęły dwa miesiące (z kawałkiem), od naszej "szalonej" decyzji o adopcji pieseła...Jak widać po wpisach, Lucky stał się bardzo ważnym elementem naszego życia...No cóż...Adopcja to jak trzęsienie ziemi...Nic nie jest już takie samo...
Ale to nasz punkt widzenia...
     A jak Lucky reaguje na to "trzęsienie ziemi" w swoim życiu ??
Może się komuś nasze doświadczenia przydadzą...;o)

     1. Lucky jeszcze nie zdecydował, kto jest "przywódcą" jego stada...
     W dzień adopcji byliśmy we dwoje i tak mu zostało...Jeśli jesteśmy oboje, świat Luckiego jest całkowity...Kiedy jedno z nas musi wyjść, psisko chwilę płacze, siada zatroskane w przedpokoju, a potem smutnieje...
     Nie przepada za pozostawaniem samotnie, kiedy musimy wyjść oboje, ale po pierwszym żalu (płaczu), przechodzi do fazy: pilnuję !! Szkód nie zrobił żadnych (póki co)...
     Nie ważne, czy nieobecność trwa pięć minut, czy pięć godzin...Wita nas równie serdecznie...

     2. Po dwóch miesiącach pojął, że posiada trzy domy...Domeczek (w Zaścianku)...Wrzosowisko...I Misiowy Dom...Kierowników Lodówki traktuje w każdym miejscu z należytą estymą (znaczy się mnie i Synową)...Dzieciaki akceptuje w każdym z tych miejsc, chociaż Księciuniowi okazał niezadowolenie za łapanie ogona (nie wiem, który z nich był bardziej wystraszony), a piski zachwytu Princeski w dalszym ciągu przyjmuje ze zdziwieniem...
     W najgorszej sytuacji jest Pierworodny, niby "sztama", ale z ogromną rezerwą (od początku Lucky boi się młodych mężczyzn, a mężczyźni w kapturach to już prawdziwa trauma)...

     3. Spacery w Zaścianku stały się normalne...Przestał traktować alejki i las, jako swoje terytorium...To ewidentnie go wyciszyło...Ma nawet kilku psich znajomych, których wita z sympatią, a mijające nas osoby (nawet rowerzyści), przestały być wrogami publicznymi...(Chociaż czasem "faza" jeszcze mu się włącza)...

     4. Zalecana "psia dieta" spaliła na panewce od razu...Lucky znał dwa smaki: ziemniaki i chleb...Sucha karma powodowała biegunkę...
     Widząc jego reakcje po zrobieniu kupy, wiemy, że częściej bywał głodny niż syty...Miesiąc zajęło nam "zaspokojenie głodu"...Rozsądnego, żeby psa nie przetuczyć...
Wielu smaków nie znał...
     Suchą karmę (cielęcina z wołowiną), bez zbóż i soi, traktuje jako przekąskę (a my jako "czyszczenie zębów")...Nie uznaje "psich ciasteczek", przekąsek i innych rarytasów...
     Świńskie, wędzone ucho, które kupiliśmy mu miesiąc temu, zakopał w kącie pod reklamówką z "klamorami" i nawet tam nie odkurzamy...;o)
Ale przekonał się do wędzonej kości, którą ma od dwóch miesięcy, i która służy mu teraz do obgryzania i zabawy (nauka zabawy zajmie nam przynajmniej rok)...
     Gotuję mu mięso (różne), a potem w tej wodzie gotuję ryż albo makaron...Wymieszane, podlewam rosołem...Uwielbia to !! I pięknie dziękuje za każdą porcję...;o)

     5. Podarowana maskotka i szarpak to największe skarby...Nie wolno ruszać !! Maskotką bawił się dwa razy, ale bardzo delikatnie...A kiedy zauważył, że widzę, przestał i był wystraszony (jakby to było coś złego)...Próbowaliśmy pokazać mu zabawę z szarpakiem...Wpadł w panikę i liżąc nas po rękach prosił, żebyśmy przestali...
     Dzieciom pozwala ruszać swoje zabawki, ale pilnuje, żeby nie zginęły...
     Powoli akceptuje "brykanie"...Zabawę w ganianego wkoło kanapy, albo przekładki między nogami...

     6. Woda nie jest żywiołem Luckiego...Kąpiel pod prysznicem przeżył u nas pierwszy raz (teraz już wiem dlaczego mamy prysznic z "mikrofonem")...Idealne rozwiązanie dla psich kąpieli...;o)
Trzecia kąpiel była już całkiem inna...
     Psisko siedziało spokojnie, dało sobie umyć ogon i pupę, mydliny nie straszyły, a kiedy wstał, żebym dała radę umyć cały brzuch i łapy, byłam pod wrażeniem...Spłukiwanie też poszło ekspresowo...Chyba zrozumiał, że "nie wygra", a kąpiele nie są takie złe...;o)
Dodam skromnie, że pod prysznic wchodzimy we dwójkę (ja i Lucky), i wychodzimy z łazienki w podobnym stanie - kapiącym...;o)
     Czesać się lubi od początku, więc przynajmniej z tym nie przechodził dodatkowej traumy...

     7. No i ostatni punkt programu...Lucky i jazda samochodem...
     Przestał nas kontrolować !!
     Przez miesiąc jeździł między siedzeniami uważnie pilnując dokąd jedziemy...Ewidentnie bał się powrotu do schroniska...Podtykał nam łebek do głaskania i grzbiet do drapania...
     Pierwszy "kurs" z Księciuniem był przełomowy...
     Trzeba było pilnować też tylnej kanapy !!
Wtedy położył się pierwszy raz...
     Teraz chwilkę jeździ "zawieszony" między siedzeniami, a potem przesypia resztę podróży...
     Jeśli jedzie z nami Księciunio, Lucky nawet na moment nie zaszczyci "przodu"..."Funfle" trzymają się razem...;o)

Dwa miesiące...Właściwie, siedemdziesiąt pięć dni...
My nieodmiennie jesteśmy zafascynowani inteligencją Luckiego...
Lucky odzyskuje równowagę...

poniedziałek, 21 października 2019

Smutne pożegnanie gór...

     Poranny spacer z Luckim...Śniadanie...Pakowanie...
Niestety...
Czas powrotu...
     Księciunio z wielkim żalem pożegnał "prawdziwą piętrówkę", sprawdził czy Babcia zapakowała "kicię" i nadrabiał miną smutek, który zapanował w małej duszyczce...
     Każda wyprawa kończy się tym smuteczkiem...
Echhh...
     Dziadkowie z niepokojem spoglądali na Luckiego, który przeszedł do opozycji i od trzech dni nie zrobił kupy...Na dodatek, obraził się na nas...


     Lucky pokochał swój domek i swoją kanapę...Każdy wyjazd, trwający dłużej niż dwa dni, kończy się fochem...A teraz na dodatek ta kupa...
     Księciunio gdyby mógł, to by wszystkie bagaże ponownie rozpakował...
     Lucky gdyby mógł, to już by siedział w samochodzie...
Każda mina psa mówi:

Długo jeszcze ??

Takie buty...
     Zapakowani do samochodu, też zareagowali "na odwertkę"...
Lucky westchnął z ulgą...
Księciunio się rozpłakał (tak cichutko, żeby nikt nie widział)...
     Babcia z Dziadkiem zaczęli głośno śpiewać i wydawać z siebie dziwaczne odgłosy...;o)
     Wsunięta w łapki tubka z czekoladą też trochę pomogła...
Księciunio zaczął śpiewać...
Ufff...
     Serducha dziadków odzyskały równowagę...;o)
Ale żal pozostał...
     Teraz Misiowi Rodzice będą mieli dwa-trzy dni "jazdy" pod tytułem: "wszystko źle"...
Kiepsko będzie, bo jesień puka głośno do drzwi...
     Cztery dni temu jechaliśmy między zielonymi wzgórzami, teraz lasy "płonęły"...
Fotek nie ma, bo głowa była zajęta czym innym...
Echhh...
Mało trochę tych gór było...
     Może by pochlipać chwilkę ??

sobota, 19 października 2019

Matka Natura nas lubi...

     Kiedy po obiedzie wróciliśmy na kwaterę, powitał nas radosny "śpiew" Luckiego, a pięć minut później rozpętało się "piekiełko"...Lunęło jak z cebra, i lało caluśką noc...
     No cóż...Skoro w całej Polsce leje, a my nie zwialiśmy na Słowację, to kiedyś ten deszcz musiał nas dopaść...
Babcina mózgownica zaczęła przetwarzać dane...
     "Co zrobimy z Młodym jeśli cały dzień będzie lało ??"
Poranek zaskoczył mnie zupełnie...
     - Spójrz za okno !! - tajemniczo oznajmił Dziadziuś...- Bieszczadzkie Anioły Cię znalazły...
Znalazły !!
Były ich tłumy, a ja, jak zaczarowana stałam i się gapiłam...Gapiłam się i stałam...
Tak się zagapiłam...Że nie zrobiłam ani jednej fotki !!
     Wszystkie Anioły zapakowałam do serducha i cały dzień miałam już ustawiony...;o)
     Po śniadaniu nie było już śladu po ulewach...
     Babcia ma na prawdę świetne wsparcie tam na "Górze"...;o)
Chłopaki poszli na "siku"...


Babcia znalazła na horyzoncie ośnieżone Tatry...


A Dziadziuś ogłosił wyprawę nad Dunajec...


Dziadziuś sprawdza jaka zimna jest woda...
     Widzicie Dunajec ??
     Jedna noc opadów i wody "po kokardy"...
Na zakolach pojawiły się bramki dla Kajakarzy...
Słoneczko wyglądało coraz śmielej...



     Liście złociły się w oczach...Z minuty na minutę...
     Za tydzień Góry będą płonąć...
Ale za tydzień...
No cóż...
Gordyjka będzie już na płaskim...

poniedziałek, 14 października 2019

Mali i Wielcy Zdobywcy Gór...

     Palenica zaprezentowała nam jeszcze jedną atrakcję...
     Dziadziuś na stacji Kolejki pobrał bezpłatny zeszyt i Księciunio zaczął swoją przygodę w akcji "Mali Zdobywcy Gór"...
     Pomysł na "szóstkę" !!
     W zeszycie znajdują się zagadki, krzyżówki i ciekawostki ze szlaku, a Zdobywcy odkrywają rzeczy znane i nieznane...
     Druga część zadania czekała na szczycie...







     Mieszkańcy Parku...
Przy każdym opis, charakterystyka...
W zeszycie proste pytania (ale raczej dla takich troszkę większych Zdobywców)...
Chociaż kolor kropek salamandry nie był wielkim wyzwaniem dla Księciunia...;o)
     Gdyby pogoda była na szczycie łaskawsza, to przeszlibyśmy cały szlak, ale niestety, kilku zwierzaków nam brakuje...
     Nie zmienia to faktu, że Księciunio pierwszy "swój szczyt" zaliczył w Pieninach...
I ogromnie Mu się to zdobywanie spodobało...;o)
     Dziadziusiowi też się musiało podobać, bo kiedy wyjeżdżaliśmy, stwierdził:
     - Musimy tutaj wrócić...
A ja ??
Cóż ja...
     Ja w góry mogę zawsze...;o)

piątek, 11 października 2019

O wielkim grzybobraniu, saneczkach bez śniegu i osobistych Góralach...

     To już miał być Wielki Świat !!
Szczawnica...
Uzdrowiskowe Miasto w województwie małopolskim...
Wrota Pienin...
Czyli, Palenica...;o)
     O spływie Dunajcem mowy być nie mogło, bo wody w rzece była odrobinka...A skoro nie "przyziemnie", to "nadziemnie" trzeba zbadać terytorium...
     Lucky został na kwaterze, bo to teren Pienińskiego Parku Narodowego, a wiadomo, że piesełom do Parków wstęp zabroniony...Ale po porannej eskapadzie nie miał nic przeciw leżakowaniu w koszyku...
     Punkt rozpoznawczy numer jeden:
Kolej Linowa na Palenicę...
     Księciunio dostał takich wypieków, że Babcia aż czoło sprawdziła...
     Jak On się pięknie zachwycał !!
     Trasa nie jest długa, więc pewien niedosyt był, ale wizja "zjazdu" poprawiała nastroje...


     Dziadkom było trochę dziwnie, bo pewnie by chętniej wleźli na kończynach dolnych i pozachwycali się dłużej, ale dla Pięciolatka wszystkie góry są zbyt wysokie...;o)
     Za to na szczycie...

Plac zabaw...
Tor saneczkarski...
"Pająk" i kolejka...
No i One...
     Babcia chłonęła to wszystko z prędkością światła, żeby te akumulatorki naładować...
Księciunio usiłował być wszędzie...
Dziadziuś usiłował zapanować nad tymi żywiołami...;o)
A kiedy pałaszowaliśmy ciacha w Szałasie...
     - Grzybki !! Babcia !! Widzę grzybki !! - entuzjastycznie oznajmił Księciunio...


Szykowało się wspaniałe grzybobranie...


- Babciu !! Co to za grzyb ?? - dociekał Wnuk...


     - Rydz !! - odpowiedziałam po dogłębnym zbadaniu tematu...
Zjadło by się takie rydzyki na masełku, z duszonymi jabłkami...;o)
     Ale główną atrakcją Palenicy był tor saneczkarski...
     Pierwszy kurs był na próbę, bo prędkość spora, przeciążenia duże...Jak zareaguje Młody ??
     - Dziadziuś !! Jeszcze raz !! - zareagował...
     No to Dziadki pakiet pięciu zjazdów zakupili, żeby niedosytu nie było...I Księciunio zjeżdżał na zmianę, raz z Babcią, raz z Dziadkiem, zmieniając tylko sanki...;o)


A pod górę wjeżdżaliśmy orczykiem...

No powiem Wam...
Zabawa była przednia...;o)
     I gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiły się paskudne chmurzyska, przejmujący wiatr ciągnął po kościach, a temperatura spadała...Jeszcze jeden pakiet strzeliłby na pewno...;o)
Obawialiśmy się jednak, że Kolejka zostanie wyłączona ze względu na pogodę, a nam pozostanie spora górka do pokonania...;o)
     Zjeżdżamy !!


To dopiero cudne było !! ;o)


Echhh...
Te Góry...
     W dolince wpadliśmy w totalny amok zakupowy (chyba przez zmianę ciśnienia)...Skromny początek, czyli magnesiki, żeby wyprawa była uwieczniona...Zakończył się...
Ło Matko i Córko !!
     Zrobiliśmy z Księciunia prawdziwego Bacę, a z Princeski (zaocznie) Góraleczkę...
     Od razu zdradzę, że Księciunio w góralskim stroju wracał do domu, więc zachwytów Misiowej Mamy, końca nie było...
     A princesiowe kierpce, nawet bez Właścicielki, wyglądały słodziutko...;o)

środa, 9 października 2019

Konsumpcja bez ograniczeń...

Poranek wstał...


Przepięknej urody !!
     W całym Kraju lało już ponoć jak z cebra, temperatura spadała na łeb i szyję, a my pławiliśmy się rozpustnie w tej piękności...
     - Ruszamy gdzieś na szlak ?? - zapytał Dziadziuś, a Księciunio aż pokraśniał na buźce...Lucky też nie zgłosił sprzeciwów na widok szelek i smyczy...
     Brzuchy załadowane...W drogę !!


Po kilku kwadransach oznajmiłam...
     - Ja tutaj zostaję na zawsze !!


Echhh...
     Ale wtedy Dziadziuś z Luckim znaleźli grzybka !!
     Co to był za grzyb !!


Wyśmienity pomysł !!
Punkty widokowe pod grzybkami...;o)
I oczywiście okazja do edukacji...


     Wiadomo dlaczego jest to grzybek, i skąd taki pomysł...Opis miejsca...Współrzędne geograficzne...Opis horyzontu...
Brawo !!
     Grzybków jest jedenaście lub dwanaście (źródła różnie podają), a ja bym ten pomysł rozpowszechniła jeszcze bardziej...Ponoć w tym roku grzyby nawet na żwirze rosną...;o)
Bardzo się nam ta poranna wyprawa udała...
     Emocje Wnuka sięgały zenitu...Lucky umęczył się bieganiem bardzo...A nam zaświtał pewien pomysł...
     Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem ??