Miałyśmy po naście lat, zawsze dobre humory i fryzury jakich
pozazdrościć mógłby nie jeden Afroamerykanin, kiedy pobudzone letnim tchnieniem
wakacji postanowiłyśmy uczcić je wspólnym wypadem pod namiot…
- Dokąd jedziemy ?? – jedyny dylemat jaki wpadł nam wówczas
do głowy…
- Do Otmuchowa…-
rzuciłam i mimo, iż owa miejscowość nie była znana moim Koleżankom,
przeszła jednogłośnie…
Błogosławione czasy, kiedy człowiekowi jest totalnie
obojętne gdzie będzie spędzał swoje wakacje…
Liczyło się tylko „z kim”…
Tego
dylematu żeśmy nie miały…
Pieniądze ??...
Te akurat nie stanowiły żadnego problemu…Wyznawałyśmy
zasadę „ile masz tyle wydasz, a potem koniec wakacji”…
Jakieś plany ??...
Głównym
planem było wsiąść do odpowiedniego pociągu, potem już miało być tylko lepiej…
Namiot
„trójka” z tropikiem, ważył coś koło 20 kilogramów…Materace…Śpiwory…Trochę naczyń
i zapasów…Niewielkie plecaczki z ciuchami…
W tym byłyśmy zgodne…
Balast był zbyteczny,
a wakacje nie są od „strojenia”…
I tak w pewien magiczny, upalny, sierpniowy dzień
ruszyłyśmy śladami mojego dzieciństwa…
Jako ledwie kilkuletnie dziecię spędziłam
w Otmuchowie magiczne dwa tygodnie, rezydując jako „księżniczka” w tamtejszym zamku…
To
były chyba najbardziej magiczne i bajkowe dwa tygodnie jakie spędziłam „na wyjeździe”…
Mama
tajemniczo nie zdradzała celu naszej podróży…
Kiedy przekraczałyśmy bramy zamku
szepnęła mi na ucho…
- Od teraz jesteś księżniczką…
Hmmm…Fajna fucha…Nie ma co…
Jak przystało na księżniczkę w momencie spoważniałam…Nie
biegałam po korytarzach z rówieśnikami…Nie mlaskałam przy jedzeniu…Nawet piękna
stylowa poręcz nie skusiła mnie do zjeżdżania…
Po prostu księżniczce nie wypada…
Urokliwe
wnętrze otmuchowskiego zamku zrobiło na mnie ogromne wrażenie…To nie był „dom
wczasowy” na modłę lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku…
To była perła z
charakterem…
Co prawda pewien dysonans w moich wyobrażeniach spowodował fakt, iż
jadalnie urządzono w stajni, ale nasz Opiekun zauważywszy pewnie moje oburzenie
ani raz nie użył tej formy…
Ów przybytek był przez Niego nazywany „pomieszczeniem
dla koni”…
Hmmmm…Brzmiało dużo lepiej…
Po trzech dniach znałam już wszystkie
pokoje z ukrytymi „zapadniami”, wszystkie tajemnicze schowki i zakamarki, a
łamana kołem byłam gotowa przysiąc, że w czasie nocnej eskapady spotkałam miejscową
Białą Damę…
Moja wyobraźnia miała pożywkę niewyobrażalnych rozmiarów…
Pokochałam
zamek w Otmuchowie całym swym dziecięcym serduchem…
Każdą jego cegiełkę…Każdą
szybkę…
Gdyby nie kategoryczne nakazy Mamciaś wcale bym z zamku nie wychodziła…
Nie
interesowało mnie ani jezioro otmuchowskie (zimą jeziora są przereklamowane),
ani malownicze kamieniczki Otmuchowa, ani nawet desery serwowane w kawiarence
tuż za zamkową bramą…
No cóż…
Można uznać, że władza totalnie uderzyła mi do
głowy…
Po ponad dziesięciu latach wracałam tam z Koleżankami…
W sumie, fajnych Księżniczek
nigdy dość…
Dotarłyśmy na miejsce późnym wieczorem ledwie żywe…Ponad
trzydziestostopniowy upał nieźle dał nam w kość w zatłoczonym pociągu…Namiot
rozbiłyśmy nad brzegiem jeziora i wrzuciwszy w siebie jakieś naprędce zrobione
kanapki zanurkowałyśmy w śpiwory…
O świcie obudził nas delikatny stukot w rurki
namiotu…
Otworzyłam oczy, rozsunęłam zamki i oko w oko stanęłam z dwoma
małourokliwymi milicjantami…
Orzesz…(ko)…
Kiedy ostatnia z moich szarych komórek
w końcu zajarzyła, do świadomości mi
dotarło czego też owa „władza” pożąda…
Władza pożądała mandatu i
natychmiastowego zwinięcia namiotu…
Nasz zbiorowy lament spowodował jedynie
obniżenie znaczne karnego domiaru, ale namiot zwinąć trzeba było natychmiast…
Niezły
początek…
Ruszyłyśmy na poszukiwania jedynie słusznego lokum…
Pole namiotowe
zapchane było tak nieprzyzwoicie, że naszą „trójkę” trzeba by chyba rozbić w
pokrzywach, a na domiar złego opłata za owo miejsce znacznie przekraczała nasze
możliwości finansowe uszczuplone przez mandat…
Dwie z nas zostały z rupieciami,
dwie ruszyły na przegląd okolicy…
Stawki jakich żądali okoliczni Mieszkańcy były
kosmiczne, a my jak się już rzekło Kosmitkami nie byłyśmy w żadnym calu…
No
chyba, że kosmicznymi księżniczkami…
Po kilku godzinach krążenia po drogach i bezdrożach
trafiłyśmy w końcu na Kobietę w starszym wieku, która na pytanie o miejsce pod
namiot oświadczyła…
- Dogadamy się…
Uffff…
Czujecie jak pięknie brzmią te słowa ??
„Dogadamy się”…
Nawet nie zapytała jakim wymiarem owej gotówki dysponujemy…
Echhh…
Wakacyjna radość zagościła w naszych sercach ponownie…
Namiot rozbity w sadzie pod wiśniami…Brama na noc zamykana…W
dzień ciągły monitoring Mieszkańców posesji…No i to „dogadamy się”…
Otmuchów jest jednak bajkowy…
W niedzielny poranek obudził nas jakiś zgiełk...
- Czas na śniadanko… - wymruczała Koleżanka i z lekko
przymkniętymi jeszcze oczętami wypełzła z namiotu przeciągając się malowniczo
zaraz po wyjściu…
Kiedy następna z nas właśnie zamierzała rozpocząć manewr
wypełzania Tamta z nagła wykonała w tył zwrot i energicznie wskoczyła do środka…Mało
śledzie z wrażenia nie wyskoczyły…
- A Ciebie co użarło ??-
zapytałam…
- Tam jest tłum ludzi… - wyjęczała Koleżanka…
- No jasne… - wymruczałam i ruszyłam do wyjścia…w
malowniczej piżamce z misiem…
Wokół namiotu tłoczył się tłum nieprzebrany…
Tłum dodam,
odświętnie przystrojonych Obywateli płci i wieku różnorodnego…
Orzesz…(ko)…
Fakt, że Gospodyni uprzedzała nas i pytała czy nam będzie
przeszkadzać niedzielna msza, ale nasze wyobrażenie o tej uroczystości było
zgoła inne…
No bo jak to tak…Zasypiać w sadzie a obudzić się w kościele ??
Na pohybel…
Migusiem żeśmy się odziały w jakieś bardziej cywilizowane
ciuszki i nim Proboszcz mszę rozpoczął dołączyłyśmy do Autochtonów…
Nasza
Gospodyni powitała nasze pojawienie się uśmiechem aprobaty…
Msza w malowniczej scenerii
rozkwitającego ogrodu i przy akompaniamencie ptasich śpiewów podobała się nam
bardzo…
- Jak się śpi w kościele to grzech czy odpust… - zapytała
mnie w pewnym momencie Koleżanka…
- A co Ci się śniło ?? – zapytałam…
Nie odpowiedziała…
A zamek ??...
Tym razem był dla nas niedostępny…Pozwolono nam co prawda na
kilka uroczych fotach na „końskich schodach”, ale to wszystko…
Nie zostałyśmy
zbiorowo otmuchowskimi księżniczkami…
A może tylko brakowało kogoś kto by nas na owe księżniczki
mianował…