Ostatnio Gordyjka znowu się postarzała...No cóż...Że spoważniała powiedzieć nie mogę, chociaż fakt, odrobinę przystopowała (kropla drąży skałę)...;o)
Wnuki przy pomocy Misiowego Taty złożyły Babci życzenia: torta (oczywiście czekoladowego), szampana (oczywiście truskawkowego) i głośnej muzyki...Czyli ??
Ewidentnie się Nieloty na imprezę szykują...;o)
Certyfikowanego weekendu znowu nie było, bo Tygrysek sprzedał wszystkim "zarazę" ze żłobka...Jego właściwie "łamało" kilka tygodni, ale jak "sprzedał" zarazki Princesce to Mu przeszło...Nie wspomnę przez skromność, że w międzyczasie i Babcia oberwała rykoszetem...;o)
Księciunio tym razem się obronił (bo to On w trybie ekspresowym przekazał Babci co miał do przekazania), ale zaliczył "wtopę" w szkole i tyle z Certyfikatu...Księciunio ma pewną szkolną przypadłość...Uczy się tego co lubi...Lubi matematykę, a reszta jest "złem koniecznym"...;o)
Nie wspomnę, że ma to po Tatusiu, więc miodem na gordyjskie serce spływają komentarze Pierworodnego...;o)
Byłam chyba jedyną matką w Zaścianku, którą nieustannie "na dywanik" wzywały Polonistki...;o)
Przyjmowałam to "na klatę", bo Pierworodny odziedziczył to po mamusi...
Ja problem "ogarnęłam" pod koniec podstawówki...Pierworodny ogarnął w szkole średniej...To i Księciunio sobie poradzi...
Chociaż można by to za jakąś klątwę rodzinną przyjąć...
Skoro statystycznie rzecz ujmując, na dziesięciu uczniów jest dziewięciu humanistów i jeden "ściślak", to jakim cudem te pojedyncze egzemplarze ładują się właśnie do nas ??
Ale podobno "gena nie wydłubiesz"...;o)
Moja Mamciaśka wyleciała z najlepszego Ogólniaka w Rodzinnym Mieście za totalne "olanie" przedmiotów humanistycznych (po przeniesieniu do Szkoły Pielęgniarskiej odkryła w sobie dar "lania wody")..."Łyknęła" humanizm bez popitki i skończyła szkołę z wyróżnieniem...;o)
Ja do siódmej klasy balansowałam na granicy 3 na 4 z języka polskiego, a "ścisłe poopsko" ratowała mi niesamowita pamięć do reguł gramatycznych i ortograficznych (przy historii idealne skoro pamiętałam kto i kiedy)...Zasadę "lania wody" przekazała mi Mamciaśka !!
Widząc jedno z moich (delikatnie napiszę), skromnych wypracowań, siadła i napisała to samo, z użyciem "wody"...
Załapałam !! ;o)
Na "dywaniku" u Nauczycielki Pierworodnego pierwszy raz wylądowałam w trzeciej klasie podstawówki!!
Dzieciaki miały opisać drzewo...Miało być sześć zdań prostych...
Pierworodnemu wyszły jedno: "Drzewo stoi na górce"...
Na moje pretensje usłyszałam od Syna, że opisywanie drzew jest głupie, bo przecież jak wygląda drzewo każdy wie...Albo ma liście, albo nie...Żeby chociaż trzeba było te liście policzyć !!
Nie podziałała też zasada przekazywania metody "lania wody"...
Nawet na mękach piekielnych się do tego nie przyznam (że wiedziałam), ale nasze Dzieciaki opracowały do perfekcji "szkolną współpracę"...Pierworodny ogarniał przedmioty ścisłe (w dwóch rocznikach)...Córcia ogarniała przedmioty humanistyczne i artystyczne (w dwóch rocznikach)...
Pierworodnemu "klapka humanistyczna" otworzyła się po maturze...
Córci "klapka ściślaka" nie otworzyła się wcale...;o)
Jakim cudem mamy absolutną Humanistkę w Rodzinie skoro Pan N. też jest "ściślakiem" ??
Tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą...Może się ta "woda" w gen zebrała ??
Ale wracajmy do świętowania...
Gdzie Gordyjka może świętować zestarzenie się PESEL-a ??
No gdzie ??
Wiadomo !! W Krakusowie !!
Tym razem bez upału i ścisku...Chociaż w "promocji" dostaliśmy świąteczny Jarmark... I chociaż wszyscy utyskują na zawyżone ceny, ja się nawet nie zająknę w tym temacie...Na tym Jarmarku kupują tylko Turyści...Słyszeliśmy chyba wszystkie języki Świata...
Ale pewna sytuacja bardzo nas rozbawiła...Stoisko nosiło nazwę "Włoskie ciasteczka"...
Ekspozycja bardzo przyciągała uwagę kolorystyką i schludnością...Właściwie to aż ślinka ciekła na widok tych ciasteczek...C I A S T E C Z E K ...Dokładnie właśnie tak...To nie były ciacha, ciastka...To były ciasteczka...
Grupa kilku Pań dyskutuje zawzięcie, które frykasy mają nabyć drogą kupna (Polki, więc dialog jest w pełni zrozumiały) i podejmują jedynie słuszną decyzję...Te !!
I tutaj jedna z Pań zachowała resztki rozsądku pytając Sprzedawczynię o cenę...
- Dwadzieścia pięć złotych...
- Ile ??
- Dwadzieścia pięć...
- Za kilogram ??
- Za jedno !!
Panie zwinęły się tak szybko, że nawet kurz nie zdążył opaść...;o)
No cóż...Oryginalne włoskie ciasteczka swoją cenę mieć muszą...;o)
Kiedy podeszła kolejna Klientka i bez zastanowienia (i pytania) zaczęła wybierać: cztery te, cztery te, cztery te...Zwialiśmy przy trzecim wyborze...Trzysta złotych było już w foliowej torebce, a Pani wybierała dalej...
Jeśli było Ją na to stać...To gratulacje !! Jeśli żyła z przeciętnej pensji, to sama sobie dzień zepsuła...
My poczłapaliśmy niespiesznie do Starej Kuchni (tradycyjnie), odczekaliśmy natłok grupy zorganizowanej...Dokonaliśmy jedynie słusznego wyboru z bogatego Menu i...
Wcinaliśmy, że aż się "uszy trzęsły"...Było jak zawsze pyszne i jak zawsze "za przyzwoite pieniądze"...A pretensje Pana z sąsiedniego stolika, że mają stanowczo zbyt małe talerze, rozbawiła nas okrutnie...Za "małe talerze" ?? Czy za duże porcje ?? Kelner miał taką minę, jakby w przeciągu zgubił ostatnią szarą komórkę...;o)
Potem zrobiliśmy jeszcze dwie pętelki po Rynku, żeby znaleźć godne miejsce na wypicie kawy...
I na ten rok kończymy krakowskie wizytacje...