Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 29 listopada 2012

O chińskim "komarze" i andrzejkowym przyzwoleństwie...;o)

     - Czy to Pani Gordyjka - zapytał miły, męski głos kiedy odebrałam połączenie...
     - Tak...słucham... - odpowiedziałam...
     - Tu Kurier, mam dla Pani przesyłkę... - słyszałam w odpowiedzi...
     - Jestem w  sklepie...Jeśli mógłby Pan podjechać... - rzuciłam, a Pan po drugiej stronie słuchawki wydobył z siebie rozumne...
     - Aaaaa... - potwierdzające, iż nie pierwszy raz jest naszym Dostawcą...
     Rozłączyłam się i oczywiście rozpoczęłam rachunek sumienia...
     "Nic nie kupowałam...Nic nie zamawiałam...Towar sklepowy rzadko wędruje na adres domowy...Ki czort ??"...
Na tą moją myślenicę z serwisu wyłonił się Pan N. i z lisim uśmieszkiem stwierdził...
     - Pewnie Wawka...
     - Wawka ?? Hmmm... - rozważałam na głos...
     Nim mnie ta moja myślenica pochłonęła całkowicie, na progu pojawił z Pan Kurier z życzliwym uśmiechem...
     - Proszę pokwitować... - poprosił...
A ja jak na ciekawskie stworzenie przystało, zamiast nabazgrać nazwisko, szukałam adresu nadawcy na sporych rozmiarów kopercie...
Orzesz...(ko)...
Ależ ze mnie ślepota...
     Pan uzyskał w końcu mój autograf, a ja rzuciłam się na kopertkę niczym Conan Niszczyciel...





     Ło Matko i Córko...
     Musi, że się klimat globalnie ociepla, bo jak nic mojej Siorze ukochanej przygrzało nieźle...
Edukować mnie będzie z chińszczyzny...
     Wewnątrz znamienitego dzieła ukryta była krwiście czerwona kopertka ( jak ja lubię kolor czerwony !!), a w niej bynajmniej nie załącznik finansowy, a kartka z taką oto treścią...




     No i sprawa się rypła...
     Siora pożąda mieć w Rodzinie egzemplarz wielce z chińszczyzny wyedukowany...
Echhh...
     Jako zagorzała pasjonatka wszelkich treści drukowanych nie czekałam długo z rozpoczęciem lektury (zajęło mi to tyle, ile sprzątnięcie porwanego na drobne kawałeczki wierzchniego opakowania przesyłki)...
W międzyczasie wyraziłam jeszcze podziw dla intelektu mej Siory przez gadułę...I rozpoczęłam zgłębianie lektury...
Nie wiem czy spowodował to "naukowy" język, czy chińska terminologia, ale po kilku minutach moje oczęta zaczęły opadać samoistnie, a duszyczkę ogarniało sympatyczne ciepełko...
Dzięki jin i jang stanęłam na granicy jawy...
Przebudził mnie dźwięk komunikatora...
     - Już doszło ?? Świetnie !! To teraz możesz już rozpocząć świętowanie !! - pisała Siora moja ukochana...
Ufff...
Dobrze, że mnie obudziła, bo jak nic bym komara na biurku ucięła...
A skoro na andrzejkowe świętowanie już przyzwoleństwo siostrzane mam to i Wam mili Czytacze radosnych i pięknych Andrzejek życzę...
Niech Wam wosk bogactwa wróży...;o)

środa, 28 listopada 2012

Krzyżyk pański z tą dziewczyną...

     Pewnie, gdyby nie Dagusia to w życiu bym tego na bloga nie wcisnęła, ale obiecałam to wciskam...
Chociaż...
No cóż...
Jakoś ciągle mam wątpliwości...
     Zaczęło się właściwie ponad rok temu...
     Od dawna kusiło mnie spróbować, ale jakoś ani pomysłu, ani czasu nie miałam...Potem jakoś samo wyszło...
Obrobiłam zdjęcie...Naszkicowałam...I zaczęłam swoją dziobaninę...
Kiedy po miesiącu dowiedziałam się od Dagusi (Ona jest w tym po prostu Mistrzynią !!), że tak się tego nie robi mało nie wbiłam sobie igły niczym królewna Śnieżka i nie zapadłam w stuletni sen...
Orzesz...(ko)...
Jak zawsze muszę na odwertkę...
Taki gordyjski urok...
     Podobno powinnam zacząć od jakiegoś wypróbowane wzoru, od jakiegoś "gotowca"...
Tym razem zadziałało prawo: "Wszyscy mówili, że to niemożliwe, przyszedł jeden co o tym nie wiedział i to zrobił"...Echhh...
     Nie powiem...Radochę mi to sprawiało ogromną...Każde wbicie igły zbliżało mnie do finiszu...Ciekawość aż mnie zżerała...
Metę osiągnęłam już dawno temu, ale...
Czym dłużej się przyglądałam, tym większe miałam wątpliwości...
Wczoraj postanowiłam, że nie wbijam już ani jednego krzyżyka...
Koniec !! 
Basta !!
Finito !!

Spełniam słowo dane Dagusi i przedstawiam Wam...Gordyjkę...





Teraz pozostało popracować nad rameczką...Echhh...

wtorek, 27 listopada 2012

Jak Święty cierpliwość stracił...

     Do dzisiejszego dnia spory w Świat idą, czy kres dobrobytu Zaścianka to było działanie okrutnego diabła, złośliwej Baby, czy świętego Jana Kantego...
Co ma ze Srebrnym Grodem ów Święty wspólnego ?? 
     Otóż, Jan z Kęt jak już tylko nauki w Krakowie pokończył i święcenia odebrał, to Proboszczem w Zaścianku został...
I to akurat żadnym bajdurzeniem nie jest...
     Człek to był światły, dobry okrutnie i miłosierny nieziemsko...
     Do dzisiaj słynie z owej przygody, kiedy to w lesie został napadnięty przez zbójców i ograbiony doszczętnie...Prawie doszczętnie, bo wypuszczony przez zbirów odnalazł w połach swoich habitów jeszcze jeden zaplątany w szaty grosik...
Jan Kanty grosz w dłoni trzymając do zbójców wrócił i przepraszał ich gorąco, że usta kłamstwem splugawił, bo w szatach jeszcze jednego grosza odnalazł, a rzekł im, że już niczego więcej z dobrodziejstw ziemskich nie posiada...
Tak to zbójców wzruszyło, że Mu cały zrabowany majątek oddali...
Takie to serducho czyste posiadał Jan Kanty...
     Kiedy nastał w Olkuszu, Gród kwitł wspaniale...Srebra i ołowiu był dostatek...Mieszkańcy w dobra opływali...A co za tym idzie jakoś o Bogu w tym swoim dostatku coraz bardziej zapominali...
Imprezowali ile im tylko sił wystarczało...
     Co niedziela grzmiał Jan Kanty z ambony, napominając i tłumacząc...
Prosił...Nalegał...Zamkniętymi wrotami do Raju straszył...Nijak było do rozumów przegadać...
Niby wszyscy w czasie Mszy głowy potulnie spuszczali, a po nabożeństwie na hulanki gnali...
W końcu, nawet świętości Janowi z Kęt nie wystarczyło...
     Widząc bezcelowość swojej posługi, publicznie w czasie Mszy Mieszkańców i Gród cały przeklął, po czym dobytek spakował i do Krakowa się przeniósł...
     Wielkie musiał mieć Jan Kanty u Pana Boga poważanie, bo ledwie kilka lat wystarczyło, a Gród i Mieszkańcy w ruinę popadli...
     Nie wiem czy to z racji wstydu jaki odczuwali, czy żal do Jana Kantego aż tak bardzo Mieszkańców Srebrnego Grodu trzymał, faktem jest, że dopiero w XVIII wieku obok Kościoła zbudowano Kaplicę Świętego Jana Kantego...
Dokładnie w tym miejscu, gdzie kiedyś dobrotliwy Proboszcz mieszkał... 

poniedziałek, 26 listopada 2012

"Czy ja mam grać ??"...Czyli jak spaprać fajną rzecz...


     To miało być wydarzenie...
     Wydarzenie, które z nagła zostało zapisane w naszych terminarzach...
     - Mamo... - zaczął Pierworodny - w Krakowie będzie koncert Klenczona...
Echhh...
Klenczon ?? 
Zawsze i wszędzie...
O świcie i nocą...
Genetycznie wręcz kochamy teksty i muzykę, która, czego by nie mówić "myszką zalatuje"...
Tą miłością zaraziliśmy nasze Pociechy, bo "Historia jednej znajomości", "Biały krzyż", czy "10 w skali Beauforta" na stałe mamy w repertuarze...
Nie ma rodzinnej imprezy gitarowej bez Klenczona...
Ot co...
Są jednak Jego piosenki, których nigdy nie ośmielamy się śpiewać...
Z szacunku dla Autora i Sąsiadów...
Ich próg trudności jest dla naszych możliwości nieosiągalny...
Klenczon w wykonaniu Profesjonalistów ??
     - Kupuj bilety !! -odpowiedziałam Pierworodnemu...
A w wyobraźni już widziałam roześmiane oczęta naszej Synowej, która dotychczas z Klenczonem niewiele miała styczności...
Nie mogłam się doczekać niedzieli...
     Spektakl przygotowany w koprodukcji sopocko-krakowskiej miał być zaprezentowany w jednej z sal krakowskiej PWST...



     Salka malutka, kameralna, klimatyczna i wypełniona po brzegi...Widać "zakręcenie Klenczonem" nie tylko nas dotknęło...
     Światła gasną i zaczynamy...







     Dlaczego Żona Krzysztofa wyraziła zgodę, a nawet autoryzowała owo przedstawienie swoimi wspomnieniami, nie mam pojęcia...
To nie były interpretacje...
To było kalectwo...
     Dlaczego na realizację przedsięwzięcia zdecydowały się osoby, którym ani talentu, ani skali głosu nie wystarczało, pozostanie tajemnicą...
     Nie było magii...Nie było klimatu...Nie było artyzmu...
     Godnymi zauważenia były jedynie zdjęcia z prywatnej kolekcji, narracja i starania młodej Dziewczyny biorącej udział w prezentacji...
Ona jedna jakoś na tej scenie pasowała...
Chociaż jako Młódka była raczej w cieniu...
     Niektóre występy mroziły krew w żyłach i wyzwalały myśli zbrodnicze...Przy niektórych towarzyszyła mi tylko jedna myśl...
"Muszę do toalety"...
     Na zakończenie usłyszeliśmy ze sceny, że były pewne niedociągnięcia, bo Oni z tym od wakacji nie występowali...
Orzesz...(ko)...
To nie mogli tak zostawić ??
     A z drugiej strony...
     Jakiż to był wyraz szacunku dla Widza, który niezłą kasę władował w te ich "niedociągnięcia"...
     No cóż...Może niech ta nauka przynajmniej Wam da pożytek...
     Jeśli by Was ktoś na to przedstawienie zapraszał, to radzę jakoś się wykręcić...Może pranie robicie...Albo lodówkę rozmrażacie...Albo węzełki w dywanie liczycie...
A dla duszy to sobie posłuchajcie tego... 

http://www.youtube.com/watch?v=2TPa_D3MMKc&feature=related 


niedziela, 25 listopada 2012

Słowo na niedzielę...

     Jak daleko się posuniemy w odczłowieczaniu człowieczeństwa ?? Coraz częściej dopada mnie myśl, że nie ma takiej granicy...Nie ma kodeksu etyki...Nie ma kodeksu postępowania...Nie ma prawa...
A właściwie, prawo działa najlepiej...
Szczególnie prawo pieniądza...
Sprzedajemy się za drobne...
     Czego się czepiam ?? 
     Ostatnio w necie pojawiły się newsy o badaniach przeprowadzonych na pożywieniu dla Dzieci...
Efekt tych badań jest wprost wstrząsający...
Mleko z utrwalaczami...Kaszki z barwnikami...Słodycze ze związkami ciężkimi...Parówki z kości i pazurów, z kilkuprocentowym zaledwie wkładem mięsnym...
Nawet Korporacje ze znanymi znakami firmowymi nie miały czystego sumienia...
Czy w ogóle miały sumienie ?? 
Czy na tym Świecie nie ma jednego Człowieka, który powie dość ?? 
Jak daleko można się posunąć w walce o kasę i spać spokojnie ?? 
Granica z dnia na dzień przesuwana jest coraz bardziej w niebyt...
     Ja rozumiem, że na każdej linii produkcyjnej może zdarzyć się wypadek, może nastąpić awaria...
Ale przecież skład parówek akceptuje jakiś dietetyk, jakiś szef produkcji, jakiś kierownik ...
Ktoś wciska guzik...
Ktoś wrzuca te śmieci do gara...
Ktoś pakuje...
     Skoro Świat grzmi, że niże demograficzne zniszczą cywilizację, to dlaczego ten sam Świat zabija własne Dzieci ?? 
Może nie spektakularnymi aktami terroru, ale długotrwałe trucie to przecież też jakaś forma mordu...
     A może faktem jest, że Świat jest przeludniony i wyśmiewane spiskowe teorie wcale tak do końca nie są śmieszne ?? 
Może coś jest na rzeczy ?? 
Przecież własne Dzieci zabijają tylko potwory...
Czy jesteśmy potworami ?? 
Nie ?? 
Więc dlaczego się na to zgadzamy ??

sobota, 24 listopada 2012

Kopertowe pielgrzymki...

     Nasz Plebanek powrócił do starej tradycji...Hmmm...
     W sumie dla mnie to rzecz prosta, chce Człowiek dawać to daje, nie chce to go nic nie przymusi...
Ot, co...
Plebanek sądzi inaczej...
     Po wakacjach zaczął podrzucać do "klatek" koperty...
     W kopertach znajduje się lista Lokatorów i dwie rubryczki: data i kwota...
Ewidentnie dochody Parafii topnieją...
     Czyżbyśmy zaniechali dobrowolnych wpłat na Kościół ?? Otóż nie...
Dobrowolne datki wpływają na konto zgodnie z przepisami skarbowymi...Jest przelew, jest wpłata...
W promocji dostaliśmy "kopertkę"...
Problem nie jest w  tym, że nie dajemy, my według wyliczeń Plebanka dajemy za mało...
     Wybudowaliśmy Kaplicę dwupoziomową...Mało...Wybudowaliśmy Kościół ogromnych rozmiarów (mimo sprzeciwu części Parafian)...Mało...Wyposażyliśmy Kościół...Mało...
Teraz się okazało, że Kościół jest za duży do ogrzewania i potrzebujemy albo niesamowitych pieniędzy na "ciepło", albo kasy na sufity podwieszane, żeby Kościół obniżyć...Mało...Mało...Mało...
Wszystko mało...
     A najbardziej wkurzają sąsiedzkie pielgrzymki...
     Od kilku dni do naszych drzwi wciąż wydzwaniają Sąsiedzi...
     Żeby w celach towarzyskich, to proszę bardzo, ale Sąsiedzi przychodzą, żeby pozbyć się tej "kopertki"...
Bez względu na jej zawartość trzeba ją w niedzielę na tacę wrzucić...
I to jest największy jej problem...
Nawet Ci co do Kościoła chodzą "kopertki" zabrać nie chcą...
Taka kwadratura koła...
     Co uzyskał Plebanek swoimi działaniami ?? 
     To, że Osiedle znowu żyje Jego pazernością, i że jak bumerang wraca temat kościelnych pieniędzy...
     Czy Ktoś zaczyna budowę jeśli nie ma na nią pieniędzy ?? 
     Czy buduje się dom większy, niż nas stać ?? 
     Czy zaczyna się remont nie mając środków ?? 
     Nasz Bóg wyglądał na szczęśliwego kiedy widział pełną po brzegi Kaplicę, teraz patrzy ze smutkiem z ogromnego Ołtarza...
Jego nowy Dom jest ogromny i pustawy...
     A "kopertka"...?? 
     Właśnie odprawiłam spod drzwi kolejnego Sąsiada...Rzucił soczystym wulgaryzmem i ruszył szukać kolejnej Ofiary...
Czy o to chodziło Plebankowi ??

piątek, 23 listopada 2012

Kot prawdę Ci powie...:o)

     Wiecie, że ja za sierciuchami to tak raczej nie bardzo...Niby to ogon ma...Niby cztery łapy...I w oczy potrafi popatrzeć z rozmysłem...
Ale, żeby szczekało to nie powiem, mogło by być...
A toto nie szczeka...
Ale...
No właśnie...
     Każda zasada ma swój wyjątek...
     Jak zobaczyłam go na długiej, konkursowej liście u Jasnej8 od razu wiedziałam, że istnieje między nami więź niepisana, więź dotychczas nieodkryta, więź wręcz serdeczna...
Od kilku dni jestem zagorzałą fanką Karmelka...
Może nawet nie szczekać...
To Kociowatość pierwszego sortu !! 
     Pomijam imię, mojemu sercu bliskie, w związku z wrodzonym łakomstwem...
KARMELEK...
Mniammm...
Słodziaczek jakich mało...
A jaki intelekt !! Ho ho ho...
Zresztą...
Co ja się będę rozpisywać...
Kto się z Karmelkowym wyznaniem nie zgadza, niech pierwszy rzuci kamieniem...;o) 






P.S. Karmelka przedstawiam Wam dzięki życzliwości Blogerki i Przyjaciółki Karmelkowej...
                                      http://kotyszki.blogspot.com

A ja poszłam szukać krzesełka pod które się zmieszczę...;o)

czwartek, 22 listopada 2012

Do trzech razy sztuka, czyli gordyjska porażka...

     Zauważyłam, że moje wrodzone beztalencie wywołało u Was bardzo pozytywne emocje, więc nie ma co owijać w bawełnę i walnąć zakończenie...
     Baba Jaga poniosła chóralną porażkę...Ojciec poległ pod mandoliną...Mój żywot zapowiadał się sielankowy, a użytkowanie okolicznych drzew (wyłączając akacje, z którymi jakoś moje portki nigdy nie umiały się dogadać) zapowiadało się owocne...
No i nowina najpiękniejsza...
     Sąsiadujące "złomowisko" zostało zlikwidowane i w perspektywie piękny, ogromny plac miał się stać placem budowy nowych bloków...
Ha...Ha...Ha...
Nawet Dzieciak wiedział wówczas, że od planów do realizacji minie przynajmniej kilkanaście lat, więc...
Więc na placu pozłomowiskowym wybudowaliśmy wspaniałe boisko "do nogi"...
To był prawdziwy przykład pracy społecznej...
Nikt nic nie musiał...Każdy po prostu chciał...
     Dzieciaki zaraz po szkole pędziły "na boisko" z łopatkami i wiaderkami...
     Dorośli zamiast wgapiać się w TV, albo czytać gazety spawali brami, wywozili gruz...
Koszty były znikome...
     Zamiast malowanych linii były równiutkie rowki wypełnione piaskiem (bardzo praktyczne i trwałe), bramki zespawano ze starych podpór ogrodzeniowych, które kiedyś chroniły złomowisko, a śmieci i gruz wywoziło się nawet wózkami dla lalek...
Sama budowa była świetną zabawą...
     Na pierwszy mecz przybyli prawie wszyscy znamienici Mieszkańcy okolicznych ulic...
Ależ to była feta...
     Nie było ani murawy za kilkadziesiąt tysięcy złotych, ani problematycznych dachów stadionowych, a w przerwie "prawdziwego meczu" rozegrany został mecz "Dzieciaków"...
     Nagrodą dla wszystkich Zawodników było ciasto drożdżowe ze śliwkami, kompocik wiśniowy i piwo (to dla tych Starszych), przyniesione w ogromnej bańce...
Moja Mamciaś, jako Człek antysportowy, rozlewała napitki wielgachną chochlą...
Zabawa była przednia...
     Kiedy zapadł zmrok okazało się, że nasze boisko ma nawet oświetlenie, bo latarnie uliczne rozmieszczone były wręcz idealnie...
     To spowodowało, że Tata wystawił do okna radio i po zmaganiach sportowych rozpoczął się "wieczorek taneczny"...
Jakaż ja byłam wtedy szczęśliwa...
Mamy własne boisko...
Echhh...
     Na drugi dzień nie mogłam doczekać się końca lekcji...W kieszeni fartuszka leżała maleńka karteczka...
     "Po obiedzie, na boisku, stoisz na bramce"...
     Niebo...Prawdziwe niebo...
     Do domu gnałam jak ścigana przez głodne owczarki niemieckie...
     Jak na wzór cnót wszelkich przystało przygrzałam sobie zupę i zjadłam grzecznie, a potem odrobiłam wszystkie zadane lekcje (!!)...
Przepustkę do Raju miałam zapewnioną...
Kiedy Mamciaś wróciła z pracy siedziałam i właśnie usiłowałam zahipnotyzować zegar, żeby lekko przyspieszył...
     - Jadłaś...?? -zapytała Mama...
     - Jadłam... - odpowiedziałam...
     - A lekcje ?? - Mama kontynuowała przepytywanie...
     - Wszystko zrobione... - wyznałam szczerze...
     - Świetnie !! Ubierz tą haftowaną sukienkę...Mam niespodziankę... - wystrzeliła Mama...
     - Ale... - czarno mi się przed oczami zrobiło...
     - No już !! Nie mamy wiele czasu...-poganiała mnie Mama...
Wiedziałam, że protesty nie na wiele się zdadzą...
     Wyglądając ukradkiem przez okno obserwowałam co się dzieje na boisku...
Chłopaki powoli się zbierali...
     Wystrojona jak lalka odpustowa wyszłam przed kamienicę...Mama mocno trzymała mnie za rękę...Na boisku właśnie tworzyły się drużyny...
     Gdzie zostałam uprowadzona przez własną Matkę ??
     W jednym z Domów Kultury rozpoczynał się nabór do sekcji ...
Baletowej...
Ło Matko i Córko...
     Cały hol zapełniony był małolatami wystrojonymi jeszcze gorzej niż ja...
Kokardeczki...Falbaneczki...Fałdeczki...
Babcie...Mamusie...Ciocie...
Dopust Boży...
Chętnych było ze dwieście Artystek...Miejsc było dwadzieścia...
Tej nadziei się uchwyciłam...
Już ja Wam balet odprawię !! 
     W sali "przesłuchań" stał ogromniasty fortepian, a przy nim siedział Pan w średnim wieku...
Taki jakiś dziwny...Ugłaskany...Wymuskany...Na Bramkarza wcale się nie nadawał...
     - Ukłoń się ładnie - zagadał...
Hmmm...No to się ukłoniłam...
     - Jak Dziewczynka się ukłoń...Dygnij ładnie...Nie po chłopięcemu...
Orzesz...(ko)...
     - Czyli niby jak ?? - nie miałam pojęcia jak się "dyga"...
Pan był na tyle łaskawy, że wstał od fortepianu i mi pokazał...
     - Aaaaa...- wyrwało mi się, tak niby, że sobie przypomniałam...
     - A teraz idź na koniec sali w rytm muzyki...- poprosił Pan...
     - Jak Dziewczynka idź !! Nie maszeruj !!- usłyszałam...
Echhh...
     - A teraz zrób tak...- i Pan zrobił jakiegoś pirueta machając rękami jakby spadał z dachu...
To akurat umiem bo spadałam nie raz...
     - A teraz zrób tak... - i Pan stanął na jednej nodze, a potem nią majtał do przodu i do tyłu...
No to pomajtałam...
     - Dziękuję...Poproś Mamę...- koniec męki...
     Wyszłam ogromnie z siebie zadowolona...Siadłam na schodkach przed Domem Kultury i czekałam aż wyjdzie Mama...
Już miałam piękny tekst dla Niej na pocieszenie...
Może nawet uda mi się zagrać jeszcze dzisiaj kilka minut ??
     Mama wyszła jakaś dziwna na twarzy...Wypieki miała...Oczy Jej błyszczały...
     - Córcia !! - wrzasnęła zaraz za progiem...
     - Jestem... - pomachałam i coś mnie w dołku ścisnęło...
     - Córcia...- wyszeptała Mama i przytuliła mnie mocno...
     - Przepraszam Mamo...Ja się starałam...- zaczęłam swój tekst...
     - Wiem...Ten Pan to znany Tancerz...On jest Tobą zachwycony !! Pojutrze masz pierwsze zajęcia...- i powód rozgorączkowania Mamy ujrzał światło dzienne...
     Moja dusza ujrzała dno piekieł, a wrodzony "zły" podwinął ogon i schował się za uchem cichutko łkając...
Przepadałam...
To był koniec mojego radosnego żywota...
Nigdy więcej nie pokażę się na podwórku...!! 
     Baletnica...
     Złej baletnicy przeszkadza rąbek spódnicy...
     Te, baletnica, masz trzy piórka zamiast kiecki...
     Baletnica !! Nóżki ci się wygły...
     Gdzie baletnic sześć...A nie...Przepraszam...To nie to...
Kiedy wydawało mi się, że już gorzej być nie może...
     Fakt, iż zostałam "przyjęta" spowodował, że poznałam niewyobrażalną ilość Ciotek, które chciały mnie ucałować i przytulić...Brrrr...
Baba Jaga postanowiła uszyć mi najpiękniejszą "tunikę" na niewyobrażalnej ilości falbanek...Fujjjjj...
A Mama zaraz na drugi dzień pognała gdzieś w Świat i wróciła ściskając w dłoniach najprawdziwsze baletki...
     W oczach mojej Rodziny zyskałam ogromnie...
     Oczy moich Kumpli wyrażały współczucie...
     Moje oczy zapadły w nicość...
     Przez dwa lata, trzy razy w tygodniu ćwiczyłam piruety i inne bzdety...Przez dwa lata wymykałam się z domu, żeby zagrać w piłkę...Przez dwa lata nauczyłam się rzeczy, których pewnie nigdy bym się nie nauczyła...
I w końcu nadszedł dzień, w którym trzeba było zdecydować...
Szkoła Baletowa, czy wolność...
Odzyskałam wolność...

środa, 21 listopada 2012

Na Dyzmę to ja się nie nadaję...;o)

     Jakiś czas temu opowiadałam Wam, jak to moja Babcia, zwana potocznie Babą Jagą usiłowała zrobić ze mnie Chórzystkę w pewnej Parafii...
Zakusy Babci na moją wolność osobistą nie powiodły się dzięki życzliwości Pana Organisty, a ja mogłam wrócić do łażenia po płotach, dachach i drzewach...
Ufff...
Ale faktem jest, że to nie były pierwsze zakusy rodzinne na zrobienie ze mnie trąby...tfu...tfu...tfu...
Chciałam powiedzieć Muzyka...
     Nie mam pojęcia dlaczego, ale moja Rodzinka uważała, że jedyny w Stale egzemplarz płci żeńskiej powinien się muzycznymi zdolnościami wykazywać...
     Pierwszą próbę podjął, jak na prawdziwego Mężczyznę przystało, mój osobisty Rodziciel...
     Dziecięciem byłam wówczas ledwie kilkuletnim, na Mikołaja, Gwiazdkę i inne choinki czekałam jak na zbawienie, bo to przecież czas obfitości wszelakiej był dla Dziecięcia ( w tym przypadku mnie)...
Nie pamiętam czy była to śnieżna zima, nie pamiętam ile dokładnie miałam lat, ale pamiętam, że Mikołaj popełnił wówczas największe faux pas, jakie mógł popełnić...
     Ja wybrednym Dzieciakiem nie byłam, byle portki od dresu sprawiały mi radość niezmierną, że o trampkach nie wspomnę, ale tego to ja Mu przebaczyć przed długie lata nie mogłam...
Tak zmarnować porę obdarowywania !! 
     Mała choineczka stała sobie na szafie i zalotnie mrugała światełkami, w domeczku pachniało słodkawo, Mama obierała zdobyte z narażeniem życia pomarańcze, a Tata z tajemniczą miną wręczył mi pokaźnych rozmiarów pakunek z informacją, że znalazł ów pakunek na progu, i że wedle Jego wiedzy jest to dla mnie...
     Jak każdy Dzieciak wypieków dostałam i niczym harpia rzuciłam się rozrywać opakowanie składające się z szarego papieru i sznurka...
Wielkość prezentu świadczyła o tym, że Mikołaj zapomniał o moich życiowych wpadkach...
     Zapomniał, że mimo zakazu znowu plątałam się po starym strychu, że wlazłam do ruin hotelu robotniczego i mało nie zlądowałam dwa piętra przez spróchniałą podłogę, że nosiłam mięso z własnego obiadu psu, który pilnował złomowiska (to już były dwa rodzicielskie paragrafy za jednym zamachem - obiad i obcy pies)...
Zapomniał...
     Otwierałam niespodziankę i taka radość mi serducho zalewała, iż postanowiłam, że za to mikołajowe zapomnienie to ja teraz już nigdy więcej poza te paragrafy nie wyjdę...
Nawet "mielonego" zjem...
Trudno...
     Dobrze, że się nie rozpędziłam w tych przyrzeczeniach na zupę szczawiową, szpinak i flaki...
     Ostatnie szarpnięcie i...
     Ło Matko i Córko !! 
     Nie zapomniał !! 
     Wypisz wymaluj Mikołaj chyba sobie wszystko skrzętnie notował, bo innego wyjaśnienia nie było...
     Pod stertami papieru odkryłam...Mandolinę !! 
Normalną...Tradycyjną...Tak mandolinową, że już bardziej mandolinowa być nie mogła...
Z paniką w oczach rozejrzałam się po pokoju...
Twarze Rodziców oczekiwały entuzjazmu...
Oświetlenie choinki traciło blask...
Mandolina...
Orzesz...(ko)...
     Ekspresowo odwołałam wszystkie przyrzeczenia złożone Mikołajowi...Siedziałam i patrzyłam na toto z rozpaczą w duszy...
Już widziałam siebie wystrojoną w białą bluzeczkę, granatową spódniczkę, z ogromną "aksamitką" wywiązaną pod brodą i pitolącą na mandolinie...
Ohyda...
Brrr...
     - Piękna !! Prawda ?? - usłyszałam z dna Tartaru głos Ojca...
     - Ehhh...- wyrwało mi się w odpowiedzi...
     - Razem się będziemy uczyć !! - entuzjazm Taty był wręcz niebotyczny...
     - Ahhh... - potwierdziłam...
     Zapał Rodziciela był tak ogromny, że wyrwał mi to nieszczęście z rąk i rozpoczął proces strojenia (kamerton i kostki były do kompletu), a chwilę później brzdękolił coś z wielkim zaangażowaniem...
Przyzwoitość wymagała uczestniczyć w tym procesie...
Z dwojga złego niech się już lepiej Ojciec wykazuje, niż ja...
     No nie można powiedzieć...Szło mu nieźle...
     W czasie kolejnego Bożego Narodzenia Tata wykonał dla Rodziny kolędę...
Sztuk jedna...
Nigdy nie pokonał kolejnej granicy dźwięku...
     A ja ?? 
     Ja skoncentrowałam się na udawadnianiu Mikołajowi, że jest Gamoniem, i że moje zdolności idą w całkiem innym kierunku...
     Nigdy nie wydobyłam z mandoliny ani jednego dźwięku...
     Never...

wtorek, 20 listopada 2012

Jak się diabeł na Zaścianku zemścił...

     W głuszy całkowitej, w ostępach nieprzebytych, cierpiał diabeł zaściankowy okrutnie...
Trwał w tej swojej rozpaczy i kudły ze łba zrywał, że mu się odwet na zaściankowych Gwarkach nie udał...
     Kiedy już prawie wcale tych kudłów na łbie nie miał, Belzebub wezwał go na piekielny dywanik i tak rzekł...
     - Nie popisałeś się diable...Nie popisałeś...Więcej bałaganu zrobiłeś niż można by się było po tobie spodziewać...Rada diabelska długo się zastanawiała jakie konsekwencje względem ciebie wyciągnąć, ale widząc twoją rozpacz szczerą postanowiliśmy dać ci jeszcze jedną szansę...Boruta co mógł to piachu do kopalni poprzenosił, ale to trud daremny, bo Gwarkowie łopatami łachy piaskowe na powierzchnię wynoszą, więc czas najwyższy, żebyś jakiś plan uknuł i w czyn go wprowadził...
     Diablisko zawstydzone okrutnie, że ktoś za niego robotę odwalał stał ze ślepiami w piekielną podłogę wbitymi i tylko głową kiwał...
     - Opracuję plan, panie...Opracuję...I w czyn go wprowadzę...Koniec mojej sromoty i dostatku w Zaścianku - mruczał...
     - Musisz !! Gwarkowie już tak blisko piekła kopią, że ani chybi niedługo do piekieł się dostaną i dusze pokutne wyzwolą !! - grzmiał Belzebub...
     Ruszył więc diabeł do Zaścianka...
     Maszerował wytrwale, odpoczynku nie zażywał,aż w końcu kościelną wieżę zobaczył...
     - Czas odpocząć i plan uknuć... - wymruczał i siadł pod rozłożystym drzewem, nad brzegiem jakiejś rzeczułki...
     Dumał...Dumał...Dumał...
     Ale jakoś nic do diabelskiego łba nie wpadało...A że umęczony był drogą okrutnie to mu się czarcie gały przymykały sennie...
Czort wie ile drzemał, bo przecież diabli czasu nie liczą, ale wiadomo, że go ludzkie głosy obudziły...
     Nieopodal, nad brzegiem owej rzeczki, dwóch wyrostków jagody zbierało i pokrzykiwało do siebie radośnie...
     - Widziałeś Babę ??!! - wrzeszczał jeden...
     - Pewnie, że widziałem !! A co ?? - odkrzykiwał drugi...
     - Wody dużo !! Może byśmy po zbieraniu nogi pomoczyli ?? - odpowiedział pierwszy...
     - A juści !! Nie zawadzi... - usłyszał w odpowiedzi...
     Diabeł aż podskoczył...
     Rozejrzał się po Świecie zaspanymi gałami i myśl jakaś mu się we łbie lęgnąć zaczęła...
Paluchami przebierał...To chichotał...To mruczał...Aż w końcu z aprobatą, do swoich myśli, łbem pokiwał...
     Wiedzieć Wam trzeba, że nieopodal Zaścianka, rzeczka płynie maleńka...Dziwna to rzeczułka, bo pojawia się czasowo...Raz cały Zaścianek zalewa...Raz znika całkiem...
Taka niby-rzeczka...
A że taka humorzasta jest, to ją Mieszkańcy Babą nazwali...
     Wyrostki koło południa do domów pospieszyli, a diablisko swoje zaklęcia zaczęło...
     Majstrował...Majstrował...Majstrował...I bieg Baby zmienił...
     Leniwie wijąca się rzeczułka z nagła w okolicznych piaskach zniknęła i tylko diablisko wiedziało gdzie jej wody dalej spłynęły...
     Dowiedzieli się o tym Gwarkowie nazajutrz, gdy do kopalni swoich schodzić zaczęli...
Ależ lament był i złorzeczenia...
Wszystkie korytarze woda zalewała...
     Rzucili się Gwarkowie wodę wylewać, ale czym szybciej kubły opróżniali, tym więcej wody w kopalnianych chodnikach było...
Wszyscy Mieszkańcy Grodu z pomocą ruszyli, ale nijak było żywioł okiełznać...
Woda była wszędzie...
Kopalnie umierały...
Mieszkańcy widząc beznadziejność swoich trudów skapitulowali...     
     I w ten to właśnie sposób Zaścianek przestał być Srebrnym Grodem, a w Świat poszła nowina, że gdzie diabeł nie może, tam Babę pośle...      

poniedziałek, 19 listopada 2012

Ile trzeba ??


Złote Gody…
Panna Młoda nie młoda, Pan Młody nie młody…

Jeszcze czasem na twarzach uśmiech Im zagości,
Na wspomnienie odległej tak bardzo młodości…
Jeszcze czasem dłoń szuka tej drugiej w otchłani,
Bo przecież kiedyś byli w sobie zakochani…

Złote Gody…
Ona z resztką urody, On z resztką urody…

Jeszcze łza się w ich oczach zaszkli ze wzruszenia,
On się dla Niej nie zmieni, Ona się nie zmienia…
Jeszcze marzeń swych wspólnych mają pełne głowy,
Ale Świat na marzenia nie bardzo gotowy…

Złote gody…
Panna Młoda jest płowa i Pan Młody płowy…

Jak dotarli ?? Jak przebrnęli ?? Jaki jest sens życia ??
Czy powiedzą prawdę ?? Czy mają coś do ukrycia ??
On spogląda na Jej zmarszczki, na twarz ukochaną…
Ona gładzi Jego rękę pracą utyraną…

Złote Gody…Złote Gody…
Tyle czasu do przetrwania…
Czy im trzeba czegoś więcej,
Oprócz siebie do kochania…??

niedziela, 18 listopada 2012

Moja ciemna strona mocy...

     Kiedyś już o Nim pisałam, ale był to tekst bazujący na pewnym wywiadzie...
Tym razem mogę powiedzieć...
Przybyłam...Zobaczyłam...Zdania nie zmieniłam...
Taki ze mnie "beton"...;o)
     Zaczęło się od rezerwacji biletów...
Podstawowym dylematem był dobór pory koncertu...
     - Na 18:30...- przekonywałam Pana N. - jest szansa, że będzie jeszcze w miarę trzeźwy... - argumentowałam...
No cóż...Taki Jego urok, że koncerty "drugoterminowe" bywają "dziwne"...
     Pan N. wszedł na stronkę "rezerwacji" i szczeny nam opadły...
     Mimo, iż rezerwacji dokonywaliśmy z dużym wyprzedzeniem wolnych foteli na przedstawionej wizualizacji sali było ledwie kilka...
Orzesz...(ko)...
     - Na 20:30 jest większy wybór...- poinformował mnie Ślubny i przyglądał mi się z ciekawością...
Hmmm...
Zaryzykować ??
     - Niech będzie...Trudno...Najwyżej zrobimy sobie wycieczkę do Krakusowa... - oświadczyłam i obserwowałam jak Pan N. "klepie" rezerwację i drukuje bilety...
Uffff...
     Moje wątpliwości jednak, wcale nie zniknęły...Wręcz przeciwnie...Z dnia na dzień coraz bardziej denerwował mnie fakt niepewności...
     Do krakowskiego "Kijowa" weszliśmy po prostu idealnie...Właśnie Bileterzy otworzyli podwoje...





     Dziesięć minut i Sala "nabita" do ostatniego miejsca...Hmmm...Właściwie nie do ostatniego, bo pierwszy rząd, który z reguły pozostawiany jest dla Vipów, pozostał pusty...Vipów na tym koncercie spodziewać się nie można...
     W sumie zastanawiające jest, że Twórca, który prawie w mediach nie istnieje przyciąga tłumy...
I to tłumy w różnym wieku...
      Kiedy na zegarku wybiła 20:35 spojrzałam wymownie na Pana N. ...
     - Będzie wtopa...- powiedziałam...
Pan N. ze zrozumieniem pokiwał głową...
Pięć minut później światła przygasły i na kameralnej estradzie Kina Kijów pojawił się On...
Maciek Maleńczuk...
Jedyny Alkoholik, którego alkoholizm jakoś toleruję...
     Wyszedł i zaczął swoje czary...A właściwie nie czary...Maciek zaczął jazdę po bandzie...  





     Muzyka z charakterem...
     Dosadne teksty...
     Poezja krnąbrna i aż gorzka w odbiorze...Ale prawdziwa...
Każdy tekst to "Maciek prawdziwy"...
Chcecie to słuchajcie...Nie chcecie to spadajcie...Myślicie to rozumiecie...Reszta to chała...





     Niczego nie udaje...Niczego nie robi pod "Publiczkę"...Chociaż Pozerem jest niesamowitym, a jego teatralne zachowania są żenujące...A właściwie żenujące by były, gdyby to nie był Maciek....
     Staje oparty nogą o barowe krzesełko, podpiera głowę w geście filozoficznym i rzuca do mikrofonu...
- Ale to głupie...
Widownia reaguje głośną owacją...
     Po pierwszych cichych oklaskach teraz już jesteśmy jednością...Reagujemy naturalnie...Tak jak Maciek niczego nie musimy...
Płyniemy na fali razem z Jego muzyką i Jego tekstami...
Każdy reaguje po swojemu...A Muzycy jedynie nas wspomagają...
Kiedy padają pierwsze takty tej piosenki sala milknie...

https://www.youtube.com/watch?v=ZkKvSEPyJEk

     To było to na co czekały wszystkie Panie zebrane na widowni...
Maciek rozmarzony...
Chociaż Jego stosunek do Kobiet jest w Świecie znany...
Kobieta to stosunek...Nic ponad to...Ot, taki Macho...
     Potem następuje coś czego na Sali nikt się nie spodziewał...
     Maciek znika ze sceny (ewidentnie zniknął na drinka ;o)), a "rządy dusz" rozpoczynają Muzycy Zespołu Psychodancing...
Solówki porywają...
Nie da się ukryć, że Gitarzyści wiedzą co w rękach trzymają...
A Klawiszowiec...
Hmmm...
     Scena oświetlona jak podest w knajpie, dymownica robi klimat, a Klawiszowiec zapodaje "Bolero" Ravela i to w taki sposób, że Widownia oniemiała...
Jest świetny...
Ma się ochotę krzyknąć...
     - Co Ty Facet robisz na tym koncercie ??!!
     Wraca Maciek, a my wracamy do jazdy po bandzie...Bez trzymanki...
     Prawdziwym wokalnym wyzwanie staje się dla Widowni...

https://www.youtube.com/watch?v=M5p3X-HJ7xk

     Część śpiewa, część klaszcze, a Ci bardziej energiczni wybiegają na wolne przestrzenie między krzesełkami i tańczą...
     Przez twarz Maleńczuka przebiega lisi uśmieszek...
To po to przyjechał do Krakowa...
Po to śpiewa...
Po to pisze teksty...
     Nie pacha się na Celebrytę...Nie chce być medialnym Vipem...
Chce być sobą i tego samego chce dla swoich Słuchaczy...
     Maciek nie jest zły...
     On jest po prostu prawdziwy...





sobota, 17 listopada 2012

Dokąd teraz...

     Są filmy, które się podobają, są produkcje porywające i są takie, które robią niesamowite wrażenie...
Nie analizuje się wtedy aktorskiej gry, nie pamięta się muzyki, jest całość...
Takich perełek nie ma wiele, ale się trafiają...
     Moja "perełka" nie jest świeżynką, bo premiera światowa miała miejsce w 2011 roku, a nam zaprezentowano ją 30 marca 2012, ale jeśli ktoś tego filmu nie widział, to z całego serca Was proszę, obejrzyjcie...
     "Dokąd teraz" w reżyserii Pani Nadine Labaki, Reżyserki i Aktorki libańskiego pochodzenia (tej samej, która zaaplikowała nam w 2007 roku "Karmel")...
     Ten film to hołd złożonym Kobietom, hołd złożony w tak niesamowity sposób, że na trwałe zapisuje się w świadomości...
O realiach ukazanych przez Reżyserkę wiemy niewiele...Wioska na uboczu Świata...Dwa środowiska...Dwie religie...Dwie kultury...I gromada Kobiet walczących o pokój, o życie swoich Mężczyzn, o nadzieję...
Ich starania są wprost niesamowite...
Niewyobrażalne...
     Chwytają się tak nieziemskich sposobów, że oglądając to człowiek jednocześnie ma w oczach łzy i śmieje się w głos...
Zrobiły na mnie niesamowite wrażenie...
     Ile można poświęcić, aby uratować życie Mężczyzn, których się kocha ?? Wszystko...
I nie jest to banał...
Obejrzałam i teraz wiem jedno...
     Wszystkie jesteśmy takie same, bez względu na długość, czy szerokość geograficzną...
Walka o życie wydobywa z nas niesamowity potencjał...
     Pokłon wielki składam przed tymi Kobietami...

piątek, 16 listopada 2012

Zoologiczne wyzwanie...


     Właściwie to może troszkę za wcześnie, może popełniam falstart, ale postanowiłam dłużej nie zwlekać...
Cierpliwość to podobno cnota, a ja do najcnotliwszych nie należę...;o)
     Przedstawiam Wam dzisiaj Kiwaczka...Maskotkę-grzechotkę, którą dostałam od Pana N. na Mikołaja...
Tfu...Tfu...Tfu...
Znaczy się, Pan N. był na tyle uprzejmy, że pomógł Mikołajowi ten prezent mnie dostarczyć...
     Cóż w tym niby takiego ważnego, że na bloga nieszczęśnika Kiwaczka wciskam ?? 
     Otóż, Kiwaczek to nestor wśród Kiwaczków, że o innych maskotkach-grzechotkach nie wspomnę...
Nie to, żebym starszych nie posiadała, ale żadna z nich nie jest tą, którą otrzymała bym od swojego przyszłego Ślubnego...
Ot co...
     Kiwaczek to stateczny rocznik 1978...Echhh...


     Podobno wino z wiekiem nabiera mocy...
     Kobieta z wiekiem pięknieje...
     A Kiwaczki ?? 
     Kiwaczek z każdym rokiem coraz bardziej figlarnie spoglądają ze swojej półeczki i robi minę, jakby pytał...
     Czy już wiesz ?? 
     No i właśnie...
     To jest najbardziej frustrujące, bo mimo upływu czasu, z roku na rok, moja odpowiedź jest jedna...
     Nie mam pojęcia...
Echhh...
     Nie pomogły pokończone szkoły...Nie pomogły przeczytane książki...Nie pomogło nawet, tak zwane doświadczenie życiowe...
Ja po prostu nie mam pojęcia czym jest Kiwaczek...
     Przeszukaliśmy wszelkie dostępne encyklopedie zoologiczne, wygooglowaliśmy każde logiczne dla nas hasło i...
Lipa...
Żadne ze znanych cywilizacji zwierzątek nie jest Kiwaczkiem...
Tfu...
Kiwaczek nie jest żadnym ze znanych zwierzaków...
     Postanowiłam poprosić Was o pomoc...
     Może tym razem 6-tego grudnia będę mogła zakomunikować Kiwaczkowi: Już wiem !!



Oto Kiwaczek w pełnej krasie...


Dodatkowa wizualizacja bokiem...


A to, żebyście wiedzieli, że wcale łatwo nie będzie, chociaż Kwiaczek doskonale wie, że do Towarzystwa tyłem nie należy się odwracać...

     Życząc Wam owocnych poszukiwań, pozostajemy z nadzieją...Kiwaczek, Pan N. i Gordyjka...;o)

czwartek, 15 listopada 2012

Taka nasza fatamorgana...

     Wracajmy do bajdurzenia o Zaścianku...
     Chociaż w sumie, dzisiejsze bajdurzenie bajdurzeniem do końca nie będzie...
     Diabeł w rozpacz rzucony zaszył się gdzieś, gdzie tylko diabeł mówi dobranoc...
     Gwarkowie ze Srebrnego Grodu dalej pracowali wytrwale...
     A Pustynia...
     No właśnie...
     Pustynia...
     Pustynia Błędowska to największy obszar lotnych piasków w Polsce...Ma obszar około 33 km2...W sumie to ona wcale na Pustynię nie wygląda, bo w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku została obsadzona wierzbą kalifornijską i sosną, co spowodowało, że malownicze piaski, na których występowało nawet zjawisko fatamorgany, sprawiają wrażenie dawno nieuprawianych ugorów...
Taka zasługa cywilizacji...
Właściwie potencjał Pustyni nigdy nie został wykorzystany...
A przecież mamy Perłę, o jaką w Europie trudno...






     Tylko jakby czegoś na tej Perle brakowało...
Hmmm...
Piasek jest...Fatamorganę jakoś można zmajstrować...
Oooo...!!
Już wiem...
Brakuje tego, bez czego żadna szanująca się pustynia pustynią się nazywać nie może...





     To fakt...
     Bez wielbłądów to lipa, a nie pustynia...
     Chociażby tych wybrakowanych z jednym garbem...
Czy były pomysły zasiedlenia Pustyni Błędowskiej ?? 
Oczywiście !! 
Wcale nie twierdzę, że jest to mój autorski pomysł, a nawet było do tego bardzo blisko...
     W 1991 roku Zaścianek nawiedziła grupa Libijczyków głosząca "jedynie słuszne" słowo Muammara al-Kaddafiego...
Była to grupa ogromnie malownicza...W regionalnych szatach, z egzotyczną urodą i oczywiście w towarzystwie sporego stada dromaderów, przemierzali najodleglejsze zakątki Europy...
Pecha mieli takiego, że nim w Zaścianku się zadomowili na jaw wyszedł fakt, iż to właśnie Libijczycy paluchy maczali w zamachu w Lockerbie, a głoszone przez nich nauki to raczej polityczna "piąta kolumna"...
Świat Libię potępił, a Władze Polski uprzejmie poprosiły wędrowców o natychmiastowe opuszczenie granic naszego Kraju...
Musieli być Libijczycy ogromnie wrażliwi, bo na ową prośbę zareagowali wręcz ekspresowo...
Tak ekspresowo, że o wielbłądzim stadku zapomnieli...W grę wchodzi również teoria, że tak szybko zwiewali, że wielbłądy by im to zwiewanie opóźniały...
Ale nie bądźmy złośliwi...
W każdym razie Zaścianek wzbogacił się nagle o kilka sztuk bydła garbatego...
To była idealna chwila na zasiedlenie Pustyni Błędowskiej...
Taka okazja !! 
      Władze czekały na odpowiednie decyzje...Dromadery zamieszkały w pobliskim PGR-ze...A okoliczni Mieszkańcy już przeliczali w myślach wpływy z turystyki...
Echhh...
No cóż...
Skończyło się jak zawsze u nas, na niczym...
     Wielbłądki poupychano w Ogrodach Zoologicznych...
Zniknęły z Zaścianka niczym ta fatamorgana...
Cóż pozostało Pustyni przez diabła usypanej ?? 
     Zawsze może się reklamować jako jedyna w Świecie Pustynia bez wielbłądów, a wkrótce również i bez piasku...To dopiero będzie fatamorgana...;o)   

środa, 14 listopada 2012

Najpiękniejszy z zapachów...

     Może to trochę dziecinne, ale to jest właśnie moja ukochana lektura...




     Nie żadne dzieła Wieszczy narodowych, nie opasłe tomy Klasyków, ale właśnie "Szatan"...
Chociaż Pan Makuszyński moim zdaniem jak najbardziej na miano Wieszcza zasługuje...
Jego książki dla Dzieci i Młodzieży to prawdziwe perły...
     Dlaczego "Szatan" tak mnie uwiódł ?? 
     Nie mam pojęcia, ale faktem jest, że kiedy jest mi paskudnie, to właśnie on przywołuje uśmiech, a już w lutym każdego roku jest lekturą obowiązkową (mam wprost wrodzony wstręt do lutego ;o))...
     Ile tych "lutych" już było ?? 
     Mrowie całe...
     Bo posiadany przeze mnie egzemplarz jest...hmmm...starszy niż ja, i choćbym nie wiem jak wysilała makówkę, to nie pamiętam kiedy po raz pierwszy odsłoniłam tajemnicę "Szatana"...
On po prostu jest ze mną od zawsze...

     Właściwie to wcale już go czytać nie muszę, bo prawie całego znam na pamięć...
To daje komfort mojej wyobraźni...
Literki mieszam z marzeniami i wpycham się w fabułę bocznymi drzwiami...
I ten zapach...
Echhh...
     Wiecie, że ta książka ma specyficzną tajemnicę ?? 
     Kiedy czytam o szkolnych perypetiach Adasia słyszę zgiełk szkolnych korytarzy, kiedy rozwiązuje tajemnicę bardzo wrednej nitki, czuję na policzku gorąco od nocnej lampki Adasia, słyszę śpiew ptaków w parku wokół dworu, w którym mieszka Brat Pana Profesora, czuję wilgoć w powietrzu kiedy Harcerze walczą na stawie z topiącą się łódką Proboszcza...
Taka magia...
     Zanim jednak otworzę pierwsze strony, książka również ma swój zapach...
     Zapach mojego dzieciństwa...
     Najpiękniejszy z zapachów...

wtorek, 13 listopada 2012

O morderczej desce sedesowej słów kilka...;o)

     Rozmowy z Dagusią to konwersacje z reguły, o bardzo złożonej tematyce...
     Rzadko nam się owe udają, bo niczym czapla z żurawiem mijamy się na "gadule" niekiedy tygodniami, ale jak już trafimy na siebie, to...
Ło Matko i Córko...
Nawet się Filozofom nie śniło takie tematy poruszać...
Zaczyna się z reguły niepozornie...
     - Puk, puk... - klikam do Dagusi...
     - Kto tam ?? - pyta roztropnie Dagusia...
     - Hihopotoma... - odpowiadam, a później następuje słowotok na tematy dowolne...
To taka darmowa terapia...
     Poruszając niekiedy bardzo trudne dla nas tematy, pilnujemy jednego...Ostatni temat ma nas rozśmieszyć do łez...
Tak, żeby szare komóreczki wskoczyły na odpowiednie dla wypoczynku tory...
Wczoraj było podobnie...
     Klachałyśmy przez póltorej godziny, żeby w końcu dojść do jedynie słusznego wniosku, iż dwie Matrony w naszym wieku o tej porze powinny udawać się na zasłużony odpoczynek, i wtedy Dagusia rzuciła temat...
     - Nie umiem sikać w "terenie"...
     To bardzo intymne wyznanie ogromnie mnie wzruszyło, bo z reguły o takich tematach raczej się nie rozmawia, ale kiedy Dagusia sprecyzowała swój problem, wcale mi do śmiechu nie było...
Psychika Dagusi ma blokadę kompletną na korzystanie z jakichkolwiek toalet, poza Jej osobistą...
Czego by nie mówić problem jest...
Na podsumowanie Dagusia wyznała...
     - Zazdroszczę Facetom...
     Jak dobrze ją rozumiałam...
     
     Jako mała dziewczynka wychowywałam się w męskim gronie...Miałam trzech Kuzynów, trzech Wujków, Ojca i ukochanego Dziadka Stefcia, każdy z nich, jak by nie patrzeć był Facetem...
Wzorców damskich jakoś nie przyswajałam...
      Mogłam z Kuzynami grać w "nogę" i hokeja...Mogłam z Wujkami jeździć na motocyklach i siedzieć wieczorami na ławeczce...Mogłam z Tatą buszować po całej Polsce...Mogłam z Dziadziem Stefkiem i Jego Kolegami grać w pokera...
Jednego nie mogłam, i to było dla mnie ogromnym problemem...
Nie mogłam sikać na stojąco...
Niedoróba jakaś, albo co...
Postanowiłam to zmienić...
     Skoro posiadłam tyle męskich umiejętności to i owo sikanie jakoś można przecież opanować...
Eksperyment, rzecz jasna przeprowadzałam w tajemnicy...
     Pewnego dnia, moja przedłużająca się bytność w łazience zaniepokoiła Dziadzia Stefcia i porzucając męskie rozrywki (przegrywał właśnie partyjkę "Tysiąca" z Zięciem i Synami), postanowił sprawdzić cóż też za problem ma Jego ukochana Wnusia...
Zostałam nakryta, że tak powiem, na gorącym uczynku...
Mina Dziadka stojącego w drzwiach łazienki...Bezcenna...:o) 
Nie krzyknął...Po prostu zamknął drzwi i poczekał, aż swój eksperyment doprowadzę do końca, po czym poszliśmy na spacer...
     - A czy Ty wiesz Pajdulinko dlaczego Chłopaki sikają na stojąco ?? - zapytał mnie Dziadek...
Czego jak czego, ale takiego pytania to ja się nie spodziewałam...
     - Nie wiem Dziadziu...Dlaczego ?? - postanowiłam zgłębić kolejną męską tajemnicę...
     - Ale musisz mi dać słowo, że nigdy nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy !! - zażądał Dziadek i bardzo poważnie mi się przyglądał...
     - Słowo Dziadziu !! Słowo !! - przysięgałam, a z ciekawości aż mi oczęta na wierz wyłaziły...
     - No to słuchaj...Ale pamiętaj !! Dałaś słowo !! - napominał mnie jeszcze Dziadek, a ja potakiwałam głową, że tej tajemnej wiedzy nie zdradzę nawet na mękach...
     - Chłopaki sikają na stojąco bo się boją, że im siusiaka przytnie deska od sedesu... - wyznał Dziadek z poważną miną, a na mnie spłynęło światło wiedzy tajemnej...
     - Ochhhh... - wyrwało mi się jakoś tak z rozpędu, jakby mi właśnie owa deska w czerep przyłożyła... - wszyscy tak macie ?? - zapytałam, bo lubiłam zawsze temat zgłębić do dna...
     - Wszyscy !! A czym większy Chłopak tym bardziej się tej deski boi... - wyznał Dziadek z widocznym na twarzy lękiem...
     Reszta spaceru była już tradycyjna...
     Zbieraliśmy jesienne liście i kasztany...Rozpoznawaliśmy ptaki po piórkach i głosach...Z tym, że jakby mocnej trzymałam dziadkową rękę...
Musiałam pomóc Dziadkowi w tym Jego lęku...
Przecież wiadomo, że Dziewczyny nie boją się niczego...Nawet deski od sedesu...
     Nigdy więcej nie powtórzyłam swoich eksperymentów łazienkowych, ale na deskę sedesową zawsze patrzyłam z szacunkiem...;o)