Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 29 października 2017

Limit grzeczności został wyczerpany...

     To było dawno temu...Miałam piętnaście lat...
     Mamciaśka po przyjściu z pracy oznajmiła...
     - Idź do Babci, zaniesiesz leki...
Echhh...
Jak ja nie lubiłam takich misji...
Nie dlatego, że byłam "nieużytkiem"...
     U "Baby Jagi" zawsze śmierdziało przetrawionym alkoholem, a stan trzeźwości Wujków niewiele miał wspólnego z abstynencją...
Tego dnia nie było lepiej...Właściwie, było gorzej...
     "Baba Jaga" prowadziła właśnie wojnę z Synami o sprzątanie nagrobka Dziadka Stefana...
Wujkowie wili się jak moczeni w ukropie...
Uśmiechnęłam się pod nosem...
Niech wojują...
     Po tygodniu, jeden z Wujków przybył do nas z wizytą i dzielił się z Mamciaśką niesamowitą nowiną...
     - Wyobraź sobie, że poszliśmy sprzątać grobowiec Ojca, a tam wszystko czyściutkie, jakby dopiero co Sanepid był z wizytacją !! Matka wierzyć nam nie chce !! Nawet ktoś kwiatki w gazonach posadził !!
     - Może Najstarszy ?? - dociekała Mamciaśka...
     - No coś Ty !! - skrytykował pomysł Średniak...
Uśmiechnęłam się pod nosem...
Uśmiechałam się pod tym nosem przez kilka lat...
     Rodzinka nigdy jakoś nie doszła do rozwiązania tej tajemnicy...
Potem do "tajemnicy" dopuściłam Pana N.
     On wiedział, że grobowiec Dziadka Stefana stał się przed laty moim azylem...Tutaj często odrabiałam prace domowe...Tutaj rozwiązywałam swoje nastoletnie problemy...Tutaj przychodziłam się wypłakać...
Potem wyprowadziliśmy się do Zaścianka...
Z biegiem lat przybywało nam grobowców do sprzątania...
     Bywało tak, że z dwójką małych Dzieci, tłukliśmy się Pekaesem przez godzinę, z wiadrami, szmatami i narzędziami ogrodniczymi...
Żadna zasługa...Ot, tak trzeba i tyle...
     Rodzinka jakoś się nie kwapiła, mimo, że kilka Osobników mieszkało wówczas od Cmentarzy kilkaset metrów...
     Kiedy ilość grobów dobiła do "dychy" zdaliśmy sobie sprawę, że nie ogarniemy...(Kosztów utrzymania też nikt nie chciał ponosić)...
Smutne, ale prawdziwe...
     To takie "drugie oblicze" Święta Zmarłych...
Ale...
     Pisałam kilka miesięcy temu, że Najstarszy Brat Mamciaśki zmarł...
     Jego Syn z nagła zapałał chęcią nawiązania kontaktów rodzinnych...
     "Oki" - pomyślałam...Ten akurat zawsze się cieszył moją sympatią...
     Przechodziłam śmierć Ojca, wiem jak człowiekowi wówczas ciężko, jak bardzo potrzebuje rozmowy...
To, że ja tego też kiedyś potrzebowałam ??
No dobra...Dałam radę...
Przecież dwadzieścia lat wcześniej musiałam sobie poradzić ze śmiercią Mamciaśki...Wtedy też nikt tego nie zauważył...Dałam radę...
Wtedy Rodzinka nawiązywała ze mną kontakt, tylko w kwestii "spadku"...
     -"Przecież Szwagrowi też się coś po śmierci należy ??" - usłyszałam tydzień po pogrzebie Ojca...
     Może dobry sierpowy ??
Ale ja przecież pacyfistką jestem...
     Tydzień temu, w niedzielę, o ósmej rano, zadzwonił Syn Najstarszego...
     - Coś Ci wyrasta z grobu...- oznajmił do moich zaspanych szarych komórek...- Listki jakieś...
     - Przyjedziemy to posprzątamy...- oznajmiłam, ale serducho radośnie zadrgało...
     Widać śmierć Ojca tak Nim wstrząsnęła, że poszedł na grobowce Dziadków przed "świętowaniem"...
     Uśmiechnęłam się do wizerunku Dziadka, który od lat noszę pod powiekami...
Wyobraźnia posunęła się nawet krok dalej !!
     Zobaczyłam, jak Kuzyn wywija zmiotką, jak rwie zielsko, jak wciera mydliny...
Miła odmiana po prawie czterdziestu latach...
     W piątek ruszyliśmy w doroczny rytuał...
Jeden grobowiec, Drugi...Zmiana Cmentarzy...
Dochodzę do grobowców i...
     Pierwszy raz w życiu rzucam takim mięsem, że aż mi tchu brakuje...
"Orzesz...Kur..."
     Wiem, wiem...Miejsce święte...Przed nosem Kaplica...
A ja niczym ten kamień nagrobny stoję wmurowana...
     To, że spod "mojego" nagrobka rzeczywiście wyrastają "listki" (szkoda, że bywa tak rzadko, bo by wiedział, że te listki wyrastają systematycznie co roku), to, że w tym "moim" grobowcu leży również Jego Babcia...To "pikuś"...
     Grobowiec Dziadka Stefana przedstawiał obraz "nędzy i rozpaczy"...
     Był "usyfiony" śmieciami z całej okolicy...Suche liście, gałęzie, papierki...
Ręce mi opadły...
     Do tego jakieś specjalne narzędzia potrzebne nie były...Można to było nawet w garść zebrać...
Szorowaliśmy te grobowce, a ja mruczałam pod nosem...
     - Zawsze mówiłeś, że masz mnie jedną...- Dziadek Stefan uśmiechał się jak zawsze...
     Ale po kiego był ten telefon ??
Mam czcić ziemię cmentarną, po której Kuzyn stąpał ??
Mam docenić poświęcony naszym Przodkom czas ??
Mam wyrazić podziw dla niebywałego wyczynu przejechania kilku przystanków autobusem ??
     Nie ogarniam...
Ale czczę, doceniam i podziwiam...
     Może ze spokojem sumienia odhaczyć odwiedziny u Pradziadków, Dziadków i Chrzestnej...
     Tylko, niech lepiej przez kilka miesięcy nie dzwoni...
     Nie wiem, czy mi gordyjskiej grzeczności wystarczy na rozmowę...;o) 

piątek, 27 października 2017

O płaczącej ambicji i "przestępstwie" Dziadka...

     Nie pomogło żadne zaklinanie deszczu...Trzy monitorowane przez Dziadków prognozy informowały jednoznacznie: leje, leje, leje i lać nie przestanie...
Na pohybel...
     Przygoda to przygoda, nie ma co marudzić...
     Kto powiedział, że nie można przeżyć przygody pod dachem ??
No to jazda na zachód !!
     Nie to, żeby na zachodzie w niedzielę mniej lało...Na zachodzie jest coś, co Babcia i Dziadek bardzo lubią, a fakt polubienia przez Księciunia był nierozwiązaną enigmą...
     Na zachodzie jest Spodek...
     A w Spodku jest...Lodowisko !!
     Już kilka tygodni temu Dziadkowie zaopatrzyli się w odpowiedni sprzęt dla Małolata...
     Dotarła przesyłeczka z "wielopakiem"...Wrotki, rolki, łyżwy - hokejówki, kask i ochraniacze...Do tego zostały drogą zakupu bezpośredniego nabyte łyżwy saneczkowe (dwupłozowe), bo przecież Trzylatek równowagi na "hokejówkach" nie utrzyma...;o)
     Wrotki wypróbowaliśmy podstępem, będąc w odwiedzinach...
     Niby spacerek z Wnukami (nasz pierwszy z Princeską)...Niby chwilka wytchnienia dla "skołowaciałej" Synowej...Niby nic...
Ale się udało !!
     Księciunio zaakceptował kolorystykę...Dziadkowie rozmiar sprawdzili...
Spisek pierwszej klasy...
     W niedzielę mieliśmy wypróbować łyżewki (te saneczkowe)...
     Widok tafli lodowej zrobił na Księciuniu odpowiednie wrażenie...Pierwszy krok zrobił odpowiednie wrażenie...Pierwszy wiraż pokonany z mieszanymi uczuciami...
     - Babciu !! Już nie...- dosadny komunikat...
Ło Matko i Córko...
     - Zbieramy się ?? - zapytał Dziadek...
     - Posiedzimy sobie...Dziadziuś pojeździ...- i zajęliśmy miejsce na ławeczce, żeby się Księciunio mógł napatrzeć...
     Z oczków kapały rzęsiste łzy, bo Księciunio zaliczył trzy "ciężkie" poślizgi...Ogrom lodowiska przytłaczał...Wszyscy umieli, a On nie...Płakała ambicja...
Bo nasz Księciunio, to bardzo ambitny młody Człowiek...
     Dziadziuś zrobił kilka kółeczek...
     Babcia zrobiła kilka kółeczek...
Łezki obeschły i pojawił się mglisty uśmiech...
     Dziadziuś zrobił kilka kółeczek...
     Babcia zrobiła kilka kółeczek...
     - To może spróbujemy jeszcze raz ?? - zapytałam...
Księciunio się uśmiechnął i pokiwał główką...
     Pierwiastek przygody zwyciężył...;o)
Babcia zmieniła "chwyt" chodzika i ruszyliśmy powolutku...
Księciunio miał tylko trzymać łyżwy równiutko...
Bingo !!
Po pierwszym okrążeniu usłyszałam śmiech Księciunia...
     - Robimy drugie kółeczko ?? - zapytałam dla ścisłości...
     - Robimy !! Gonimy Dziadziusia !! - oświadczył Księciunio...
Ha !!
To się Babci spodobało...;o)
     Gdyby muzyka grała odrobinę ciszej, to Spodek rozbrzmiewałby śmiechem naszego Wnuka...
     - Szybciej Babcia !!
Się porobiło...
Żeby chociaż ten Dziadek się kapnął i jechał troszkę wolniej...;o)
     - Robimy trzecie kółeczko ?? - zapytałam, kiedy zbliżaliśmy się do zjazdu...
     - Nie...- i Księciunio pokiwał główką...- A masz Babciu kanapkę ??
Klękajcie Narody !!
     - Nie mam...Została w samochodzie...Teraz pojedziemy na obiadek...- aż się Babci głupio zrobiło z takiego niedopatrzenia...
     No to poszliśmy się przebrać, Dziadziuś zrobił jeszcze kilka kółeczek (wrócił upocony), a na pożegnanie Księciunio się odwrócił i zrobił do lodowiska zamaszyste "papa"...
     Mamy nowego Łyżwiarza...
     Najmłodszego w Rodzinie, bo Pierworodny miał cztery latka jak stawiał pierwsze kroki na lodzie...
     Byliśmy z Księciunia bardzo dumni !!
     On też wyglądał na dumnego...
Potem był obiadek...
     - I pojedziemy do Zaścianka...- zakomunikował Księciunio kończąc rosołek...
     - Nie, Kochanie...Teraz pojedziemy do Twojego domku...- wyjaśniłam...
I czar prysł...
Przy stole zrobiło się bardzo cichutko...
Księciunio spojrzał na nas smutno...
Wiedzieliśmy, że już nie odzyska humorku...Nawet "kuleczkowo" nie pomogło...
     W samochodzie jeszcze trzykrotnie usiłował namówić Dziadka do zmiany kierunku jazdy...
     Po powitaniach i niespodziance jaką przygotowała Misiowa Mama, buźka Księciunia troszkę się rozpogodziła...Ale smuteczek w oczkach został...
     - Powiedział mi w pokoiku, że Dziadek coś Mu zrobił ?? - zapytał nagle Pierworodny...
No tak...
Zrobił !!
     Dziadek popełnił najgorsze z "przestępstw"...
     Dziadek nie skręcił do Zaścianka...
I znowu żeśmy podpadli...

środa, 25 października 2017

O tym, że Babcia daje radę, kapuście dla zajączka i "hymnie" dla Filipa...

     Sobota budziła się mglista...
"Ocho !!" - pomyślałam...- będzie do luftu...
     Bo co to za przygoda, skoro będzie szaro i buro ??
     Ale zaraz potem, nasze Słoneczko się obudziło (to na niebie też), i zanim oczka się całkiem otworzyły, na buziulce zagościł najpiękniejszy z uśmiechów...
     Siku, śniadanko, ubieranie...I ruszamy na poszukiwanie Wielkiej Przygody !!
Księciunia nie trzeba namawiać...;o)
     Kierunek Wrzosowisko...
A tam...
Ło Matko i Córko !!
     Cały sad usłany liśćmi...Jakby się drzewa zmówiły robić bałagan...
No to ruszamy do porządków...
Dziadziuś, Babcia i Księciunio...
     Bo Księciunio musiał wypróbować nowe, żabkowe grabki !!
Liście śliw do kompostownika...Liście orzechów do ogniska...
     Do kompostownika liście jeździły taczkami...W drodze powrotnej taczkami jeździł Księciunio...
Bardzo tych taczek pilnował...
     - Dziadziuś !! A muszę grabić te listka ?? - dociekał Księciunio...
     - Nie musisz...- odpowiedział Dziadziuś...
     - A jakbym nie grabił, to co ??  - wypytywał Księciunio...
     - To nic...Listki by leżały i gniły...- wyjaśniał Dziadziuś...
No to Księciunio grabił...
     Potem była "trampolina" z listków w kompostowniku (świetnie się Chłopaki bawili), a potem był kurs taczkami...
     - Dziadziuś !! A Babcia co ?? - dopytywał Księciunio...
     - Babcia grabi listki i usypuje je na kopki...- wyjaśniał Dziadziuś...
     - Da radę ?? - dociekał Księciunio...
     - Jak chcesz to idź Babci pomóc...- zachęcał Dziadziuś...
No to Księciunio przyszedł do Babci....
     Spojrzał na stertę liści, zerknął tęsknie na taczki pozostawione u Dziadka...A że taczki właśnie ruszyły w kolejną trasę do kompostownika...
     - Babciu !! Dajesz radę ?? - zapytał...
     - Daję radę...Idź pomóc Dziadziowi...
I tyle Babcia Wnuka widziała, bo już biegł na "trampolinę"...
     Po kolejnym kursie, Babcia zarządziła odpoczynek...
     - Popatrz, jakie piękne łóżko zrobił Dziadziuś...- zachęcała Babcia do drzemki...- Może poleżysz chwilkę ?? Fajne, prawda ??
     - Nie fajne...- oświadcza Księciunio, ale gramoli się na łóżko...
     - Dlaczego nie fajne ?? Lepiej się spało na podłodze ?? - tym razem Babcia dociekała przyczyny "nie fajności"...
     - Tak... - odpowiada Wnuk...
Masz babo placek...
     Ale łóżko spisało się nieźle, bo Księciunio przedrzemał prawie dwie godziny i obudził się bardzo zdenerwowany, że taczki jeździły bez Niego...
     Potem był obiadek, potem ognisko z suchych liści orzechów, a potem Księciunio zbierał z Babcią kapustę z pola...
Entuzjazm z jakim Księciunio powitał kapuściane główki na polu był ogromny...
     - Popatrz jakie piękne kapustki wyrosły...- i Babci udzielił się ten entuzjazm...
     - Dlaczego ?? - dopytywał Wnuk między radosnymi okrzykami...
     - Żebyś miał świeże witaminki w zupce...- wyjaśniałam...
     - Dlaczego ??
     Szczegółowo omówiłam więc proces wzrostu kapusty na polu, wpływ witamin na organizm człowieka, a kiedy doszliśmy do jednej z kapust, której nie bardzo się udało wyrosnąć i stwierdziłam:
     - Tą zostawimy dla zajączków...
     Musiałam zahaczyć o zoologię, meteorologię i zimowe braki w zaopatrzeniu żywnościowym zajęcy...
     Po setnym "dlaczego ??", Księciunio postanowił czekać na te zajączki, które będą wcinać babciną kapustę...
     Dobrze, że "czekanie" u Trzylatka trwa dwie minuty, bo bym do dzisiaj tkwiła na kapuścianym zagonie...
     Na górze czekała niespodzianka...
     Ledwie dotarliśmy do "orzeszka" kiedy pojawił się Filip, a zaraz potem Misiek...
Kapusta razem z zajączkami odeszła w niebyt...
     Nakarmiliśmy pieski...
     A że Filip ma zwyczaj przychodzić po posiłku dziękować za dary, więc Księciunio miał możliwość zapoznania się bliżej z "nienaszym" psem...
     I jeśli zwątpiłabym w inteligencję Filipa, to niech mnie piorun trzaśnie !!
     Psisko siadło potulnie przy Księciuniu, do wyciągniętej rączki delikatnie łapkę podało (potem drugą), a że Księciunio zareagował spontaniczną radością na ten znak przyjaźni, więc Filip maznął Księciuniowi jęzorem po małych rączkach, a potem podsunął łebek do głaskania...
Przyjaźń została nawiązana...
     - Jaki fajny Filipek !! - krzyknął Księciunio...
     - Jaki fajny Księciunio !! - zaszczekał Filipek...
Obaj podskakiwali z radości...
Byliśmy pod totalnym wrażeniem...
     To, że Księciunio uwielbia "piesy" wiemy, bo zawsze zabiera plecaczek pełen piesków do Zaścianka, ale że Filip zareaguje w ten sposób na Księciunia, to był szok...Takiej delikatności żeśmy się po nim nie spodziewali...Jakby z gruntu założył, że takim małym człowiekiem trzeba się opiekować...
     No to przesunęliśmy wyjazd o kilka minut, żeby się nowi Przyjaciele sobą nacieszyli...
A potem ruszyliśmy do Zaścianka...
     Przez półtorej godziny Babcia nie usłyszała ani jednego "dlaczego ??"...
     Za to wysłuchałam "hymnu pochwalnego" o Filipku...
Echhh... 

poniedziałek, 23 października 2017

"Dziadkowski weekend" czas zacząć...;o)

     - Już czas...- zakomenderował Pan N. i lotem błyskawicy siedzieliśmy w "nagusku"...
Ufff...
     Dzisiaj nie będzie już "mokrych oczek" i oczekiwania na to jedno zdanie...Będzie entuzjazm, euforia i rozpromienione liczko...
     W piątkowe popołudnie ruszyliśmy do Miśków...
     Księciunio powitał nas entuzjastycznie...Synowa wyglądała jak cień Synowej...Tydzień z dwójką przeziębionych Dzieci to zjawisko ekstremalne...Syn też nie wyglądał kwitnąco...
     Krótkie pogaduchy, kawa pita pod skrupulatnym nadzorem Małolata i Babcia sięgnęła po tą "najważniejszą torbę podróżną"...
     - Może zapytaj Go, czy ma ochotę na wyprawę, bo możemy dostać kosza...- wyszeptałam do dziadkowego ucha...
     Mina Księciunia wystarczyła za odpowiedź...
No to pakujemy !!
     Po kwadransie "nagusek" rozbrzmiewał ciągłym: dlaczego ?? Bo Księciunio musi poznać przyczyny każdego zjawiska dogłębnie...
     - Babciu...Tam jest domek...- rozpoczyna Księciunio...
     - Tak, domek...- odpowiadam, i już szukam ścieżek, którymi pójdzie tok rozumowania...
     - Dlaczego ?? - pada pierwsze pytanie...
     - Bo każdy musi gdzieś mieszkać...- odpowiadam...
     - Dlaczego ??- docieka Małolat...
     - Bo idzie zima i trzeba mieć mieszkanko, ściany, dach, żeby nie zamarznąć...- odpowiadam...
     - Dlaczego ?? - pyta Księciunio...
     - Bo pory roku się zmieniają, w lecie jest ciepło, w zimie jest zimno...- odpowiadam, pomijając z premedytacją kwestię jesieni i wiosny...
     - Dlaczego ?? - brniemy w temat...
     - Bo raz jesteśmy przodem do Słoneczka, a raz tyłem...Pamiętasz jak robiliśmy cień ?? W brzuszek było ciepło, a w plecki było...- wywód przerywa Księciunio...
     - Zimno !! Wiem !!
Na etapie "wiem" kończy się temat...
Na minutę...
     - Babciu...Świeci się światełko...- rozpoczyna Księciunio...
     - Tak, świeci się...- odpowiadam...
     - Dlaczego ??
I tak przez całą drogę...
Babciny mózg dojeżdża na parking totalnie "wyprany...
A w domku czekała kolacja mistrzów...
     Każdy dostał deseczkę do krojenia...Ciepłe, ugotowane ziemniaczki...Schłodzone masełko...Chłodne mleczko...
     Na pokrojonego ziemniaczka kładzie się odrobinkę masełka, lekko się soli i transport do buzi, a potem łyczek mleczka...
Dzieciaki uwielbiają taką formę jedzenia...
     Ja uwielbiałam...Nasze Dzieciaki uwielbiały...Księciunio złapał bakcyla po pierwszym kęsie (szczególnie, że Dziadkowie mają nożyk, którym może sam szykować sobie kąski)...
     Smakowało tak bardzo, że na drugi dzień Księciunio dopominał się ziemniaczków z masełkiem i mleczkiem na kolację...
Tradycja nie zaginie...;o)
     A że na Księciunia czekała ekstra niespodzianka, na widok której padł na podłogę z wrażenia i nie mógł słowami wyrazić emocji (niesamowite !!), więc zanim Babcia doczytała pierwszy wers bajeczki, Księciunio już spał...
     Czekała Przygoda...

czwartek, 19 października 2017

Jesienne zawirowania...

     Przyszła Pani Jesień i tak zakręciła Gordyjką, że hoho !! Nijak się dziewczyna opamiętać nie może...Jakby w pętlę czasową wpadła...
     Wrzosowisko co mogło, to dało...
     Właściwie to w tym roku dało mniej niż mogło, bo jak miało być chłodno to było ciepło, jak miało być ciepło to chwycił przymrozek, jak miało być wilgotno to ziemia się w skorupę zbiła, a jak miało być sucho, to lunęło i lało przez miesiąc...Ot, taki urok...
     Najśmieszniejsze jest to, że będąc posiadaczami dość rozległego sadu śliwkowo-orzechowego nie zjedliśmy w tym sezonie żadnej śliwki, a orzechów mamy tyle co kot napłakał (może ciut więcej)...
     Poza truskawkami to właściwie sezon był do luftu...
     La Nina nieźle namieszała...
     Coś jednak trzeba jesiennie na Wrzosowisku zrobić...
No to robimy...


     Posadziliśmy dwadzieścia pięć białych róż (to się wydało na co te boksy Pan N. budował)...


     Przy ścieżce do ulubionej śliweczki miejscówkę znalazło dziesięć złotokapów...
I z nasadowego szaleństwa tyle...
Chociaż plan był znacznie rozleglejszy...
     Róż miało być pięćdziesiąt (ale nastąpiła pomyłka w czasie przygotowywania przesyłki), miały być jaśminowce, kalina i kosodrzewina (ale dostały tymczasowe miejscówki)...
     Jaki sezon, tacy "wyrobnicy"...;o)
     Ale Wrzosowisko jeszcze nie śpi...
Kwietniczki cieszą kolorami...


     Róże zabrały się do ponownego kwitnienia (chociaż nie przewiduję, że wszystkie dadzą radę)...


Ale jest jesiennie...


     Nasza najpiękniejsza "Różyczka" rośnie wspaniale...To znaczy Princeska...
Musicie wierzyć na słowo, bo zdjęć Wnucząt nie zamieszczam...;o)
     Księciunio nie może się doczekać kolejnej Wielkiej Wyprawy (podobnie jak my) i nawet się na nas obraził troszeczkę z tego powodu...
Kiedy zajeżdżamy do naszych Miśków, On czeka tylko na jedno zdanie...
My go nie wymawiamy (zmowa dorosłych)...
I konflikt pokoleniowy gotowy...
     Ostatnio byliśmy z "odsieczą", bo Księciunio nam się pochorował, do przedszkola nie chodził, Pierworodny w pracy, a Princeska niechętnie odstępuje Mamę Bratu...
     Chłopaki pobrykali nieźle...


     Pod tą stertą poduch leżakują Dziadek, Misiek i Księciunio...
     Rozmawiają na bardzo ważne, męskie tematy i przekazują sobie najbardziej tajemnicze tajemnice...
     Babcia w tym czasie "mizia się" z Princeską...;o)
Na pożegnanie pocieszyłam Księciunia:
     - Jak przejdzie Ci kaszelek, to poproś Mamę, albo Tatę, zadzwonisz do Babci i Dziadka, a my przygotujemy jakąś wyprawę...
Efekt ??
     Na drugi dzień Księciunio dzwoni z komunikatem, że kaszle już mniej...I cisza w słuchawce...Czeka na "komunikat"...
Przez cztery dni dzwonił codziennie...
A potem się obraził...
Finito...
     Dziadki na "czarnej liście"...

niedziela, 15 października 2017

Maść nagietkowa...

     Po wiosennym, ogrodowym rozgardiaszu...Po letnich, ogrodowych urokach...Przyszła pora na jesienne ogrodowanie...Nie ma co...Jest sporo do zrobienia...
     Czas zagospodarować wszystko co wiosną zasiane, latem pielęgnowane, jesienią oczy cieszy (że o brzuszkach nie wspomnę)...
     Ogarnęłam pomidorki i papryki, jestem na etapie buraków, a w kolejce czekają kapusty...Prawdziwa rozpusta...
Tylko czasu jakoś nie przybywa...
     W buraczanej przerwie postanowiłam zmagazynować coś jeszcze...Pamiętacie jak pisałam o naszych szalonych nagietkach ?? To było tutaj...


A potem stanęłam przed zielarskim wyzwaniem:
     Jak to dobro spożytkować ??
     Ususzyć na napar ?? Przetrzymać na zimowe herbatki ?? A może wyciąg ??
     Suszonego mieliśmy już spory zapas, ale pogoda przestała być łaskawa, więc...
     Postanowiłam zrobić domową maść...
     Szczególnie, że po letnich przygodach nasza skóra wymaga wsparcia, a Papcio Czas też jej nie oszczędza...
     No to robimy maść z nagietka !!

1. Zbieramy kwiaty...


     Zbieram je do kubeczka o objętości ok. 250ml (czyli szklanka).

2. Zasiadam do obrywania płatków, bo są bardziej praktyczne w procesie przygotowawczym, a środeczki ususzę i będę wykorzystywać do naparów i wywarów.


Ufff...Skończone...Można przystąpić do kolejnej czynności...

3. Przygotowujemy "bazę", czyli tłuszcz...
     Sporo osób robiących kremy nagietkowe korzysta z baz wazelinowych, albo z pospolitego smalcu (to staropolskie przepisy), ja korzystam z oleju kokosowego...Jest idealny...
Sam w sobie ma właściwości terapeutyczne dla skóry, ma niską temperaturę topnienia, nie ma zapachu...


     Rozpuszczam cztery czubate łyżki stołowe oleju kokosowego...

4. Kiedy olej staje się płynny wsypuję płatki nagietka...


     Cała sztuka polega na tym, żeby płatki nagietka podgrzewały się równomiernie, a nie żeby się smażyły...Rondelek musi być ledwie muskany ogniem przez 10-15 minut...

5. Są tacy, którzy już w tym momencie kończą proces, czyli cedzą, zlewają i korzystają...Ja odstawiam rondelek w chłodne miejsce na dobę...

6. Przez dobę olej nasiąka nagietkiem, w rondelku robi się nagietkowa maź...Czas na kolejne podgrzewanie...


Olej ma piękny złoty kolorek i z każdą chwilą jest coraz bardziej intensywny...Podgrzewamy znowu przez 10-15 minut na bardzo małym ogniu...

7. Przystępujemy do zlewania...


Na sitku pozostają wykorzystane płatki, które można dodatkowo wycisnąć...
No i właściwie gotowe...


     Około 150ml płynnego "złota"...
     Po przestygnięciu wstawiam słoiczek do lodówki i otrzymuję pożądaną konsystencję...


     Słoiczek dostaje miejscówkę w łazience, żeby zawsze był "pod ręką" i korzystamy bez ograniczeń...Działa świetnie !! Jak widać, poprzednia "produkcja" jest na ukończeniu, więc eksperyment się powiódł...
     Pan N. twierdzi, że pachnie orzechowo, ja czuję tylko nagietka...
     Bez konserwantów, bez utrwalaczy, bez barwników...
Na zdrowie !! ;o)

piątek, 13 października 2017

Powrót do dzieciństwa...;o)

     Pierwszy krzyk...Odcięcie pępowiny...Maleńkie ciałko przytulone do piersi...
Jesteś mamą...
     Jeśli rodziliście "we dwoje", oznacza to również awans na tatę...Jeśli nie, to na tatę awans przysługuje na pierwszym dniu kaca...;o)
     Od tego dnia nic nie będzie tak jak było...
A jak awansuje się na Dziadków ??
     Kiedy urodził się Pierworodny, nasi Ojcowie "ugrzmocili ryła" na maksa...Mamciaśka chciała zrewolucjonizować szpital, w którym rodziłam, a Teściowa spojrzała na mnie z uśmiechem i nic nie musiała mówić...
     Kiedy trzy lata temu Pierworodny zadzwonił z nowiną, ogarnął nas amok...
     Po piętnastu minutach cięliśmy drogą krajową do Krakusowa...
A na powitanie Księciunia w domu przygotowaliśmy się odpowiednio...
     Najpierw błąkaliśmy się przez kilka godzin po odpowiednich "przybytkach"...Potem wpadliśmy w panikę, że przemysł nie nadążył za naszymi oczekiwaniami...A potem usłyszałam gromkie:
     - Jest !! Tam !! - z ust Pana N. i dzielny Dziadek wspinał się już na najwyższą półkę sklepowego regału...
Był idealny !!
Odpowiednio duży...Odpowiednio ciężki...Odpowiednio puchaty...

  
Miś Krzyś...
Przyjaciel - Przeciwnik...
Dziadziuś skrupulatnie zapiął pasy...


I Miś Krzyś pojechał na powitanie Księciunia...


Pięknie się prezentował !!
A wszystkie twarze w mijających nas samochodach były uśmiechnięte...
Hmmm...Ciekawe dlaczego ?? ;o)
     Kiedy oczekiwaliśmy na przybycie Princeski, postanowiliśmy darować sobie zbędne emocje i zdenerwowanie...Odpowiednie towarzystwo zostało wybrane dużo wcześniej...;o)
Miś ??
Bynajmniej...
     Dziewczynka nie potrzebuje "przeciwnika" do sparingów...A już Princeski nie potrzebują go na pewno...
Princeski potrzebują kogoś kto utuli, przytuli, osłoni...
     O-słonia potrzebują !!


A najlepiej, niech to będzie Słoninka Malwinka...


I w drogę !!
     Ale zanim Malwinka dotarła do Princeski, Babcia zmajstrowała spódniczkę i kokardkę, bo przecież gołej Słoninki w darze nie zawieziemy...


     I wiecie co ?? Ja, zagorzała przeciwniczka zakupów, ja, alergik na "markiety" - uwielbiam takie zakupy !!
     Niech żyją Księciunio i Princeska !! Babcia z Dziadkiem mogą bezkarnie i bez skrupułów buszować w sklepach z zabawkami...;o)

sobota, 7 października 2017

Recepta na długowieczność...

     Nie wiem jak Wy, ale ja z zainteresowaniem śledzę informacje dotyczące długowieczności...No cóż...Zegar tyka, a do "przodu" bliżej, niż do "tyłu"...
No to zbieram rozumki...
     A to jakiś stateczny Stulatek obwieszcza, że koniecznie trzeba jeść owsiankę (codziennie !!), a to trzeba pić lampkę czerwonego wina (codziennie !!), a to wcinać wołowinę (codziennie ??)...
Jadłospis można by z tego ułożyć całkiem niezły...
     Właściwie, recept jest tyle, ilu Stulatków...
Niech im Bozia da zdrowie...
     Ale czym dalej, tym intensywniej pracuję nad swoim jadłospisem, żeby w razie wywiadu móc podać coś sensownego...
     No bo przecież się nie przyznam, że przed snem zjadam sześć cukierków...Po trzy z "parafii"...
Właściwie, to zjadam ich znacznie więcej, ale publicznie przyznaję się do tej szóstki...
     I kiedy już właściwie miałam dopracowany cały "wywiad", jak grom trzasnęła we mnie informacja, że to nie dieta jest dla długowieczności najważniejsza...
     Zapytacie co jest ważniejsze ??
Ha !!
     Żeby dożyć "setki" wystarczy być posiadaczem nieruchomości w Wawce !!
Mało tego...
     Można nawet "dożyć" stu trzydziestu paru lat !!
Baz diet, bez zabiegów, bez starań...
     Masz kamienicę w dobrym punkcie ??
Ojciec Czas o tobie zapomina, a licznik bije...
Że też na to wcześniej nie wpadłam !!
     Teraz pozostało mi nerwowo przeszukiwać rodzinne archiwa, czy mi się jakiś wypaśny spadek nie szykuje...
Póki co, lipa...
     Kilka oswojonych Kontynentów mamy w rodzinnym dobytku, Ojczyznę to zaliczoną mamy regionalnie bardzo dokładnie, ale jakby mi się Przodkowie i Rodzinka zbiesili...Nikt nie chciał mieć ze Stolicą nic wspólnego...
     Taka "czarna dziura" w rodzinnych annałach...
Nijak tej rzeczywistości nie nagnę...
     Ani mi się majątek nie szykuje (w postaci kamieniczki, na ten przykład)...
     Ani mi w takim przypadku długowieczność nie pisana...
Bo na owsiance i czerwonym winie to aż tyle nie pociągnę...
Szkoda...
     A właściwie...Wcale nie żałuję...
     Czort wie, co tej naszej biednej Matuli Ziemi pisane za pięćdziesiąt lat...
     Jednego zawsze się trzymałam...Co dasz Światu, Świat Ci odda...
     I tego właśnie życzę tej "kamienicznej zgrai", która bezkarnie krzywdziła Ludzi...
     Niech Wam los odpłaci...Z procentami za sto lat...;o)

czwartek, 5 października 2017

Chyba jestem staroświecka...

     Od zawsze kierujemy się jedną zasadą...Jedyna rzecz, jakiej pragną Dzieci, to nasz czas i uwaga...Ot, taki archaizm...
Kiedy więc widzę pewne zachowania, krew półgóralska we mnie wrze...
     - Jakbym złapała kija, to by ze dwa miesiące na doopskach nie usiedli...- wymruczałam w nowotarskim "Małpim Gaju" do Pana N.
Ślubny się uśmiechnął...
     - I pewnie nie Dzieci masz na myśli...
     Młode Małżeństwo... Dwoje Dzieci...Dziewczynka 7-8 lat...Chłopiec dwuletni...
     Dzieciaki od progu ruszyły do zabawy...Rodzice siedli przy stoliku i zamówili kawę...
     Jak łatwo się domyśleć, prym w zabawie wiodła Dziewczynka, Chłopczyk naśladował Ją we wszystkim...
     Po godzinie Rodzice dalej siedzieli przy stoliku, pili kawę, jedli ciastka i przeglądali neta...
Dziewczynka szalała...Chłopczyk usiłował dotrzymać Jej kroku...
Co jakiś czas wołali:
     - Mamo, patrz !!
     - Tato, patrz !!
     Ale, że reakcje Rodziców były bardzo ograniczone, więc Dzieciaki przestały wołać...
     Po dwóch godzinach wyglądały na lekko znudzone i zaowocowało to klasycznym robieniem "na złość" wszystkim uczestnikom zabawy...
Reagowali wszyscy...Poza Rodzicami...
     Rodzice zamówili sobie po drugiej kawie i kupili sobie (!!) kolejną paczkę ciastek...
     Dziewczynka zabrała do Kuleczkowa motocykl (pchacz)...
Z zainteresowaniem spoglądałam co zamierza z nim zrobić...
     Będzie jeździć po wąskich korytarzykach ??
     Może zjedzie na nim ze zjeżdżalni, wprost do basenu z piłeczkami ??
     A może te atrakcje zamierza zaserwować Braciszkowi ??
Uważnie spoglądałam na Księciunia, i kątem oka spoglądałam na wyczyny Dziewczynki...No i na Rodziców...
     Po kilku przeszkodach, pchacz okazał się dla Niej zbyt ciężki...
Więc ??
     Więc pozostawiła go tam, gdzie stała...Między dwiema wielkimi kostkami gąbki, które same w sobie stanowiły poważną przeszkodę dla Maluchów...Motocykl w środku ??
Koniec zabawy...I powrót z płaczem do Mamy...
     Pierwszy na przeszkodę nadział się Jej Braciszek...
     Dziewczynka już bawiła się w innej części...
     Poprosiłam o usunięcie przeszkody Panią z obsługi, bo Księciunio ruszył "na ślak"...
     Dziewczynka zapobiegawczo siadła koło Rodziców...
     Rodzice nawet nie podnieśli wzroku znad wyświetlaczy...
     I wtedy Chłopczyk podszedł do jednej z Mam i wyrwał Jej wafelka (którym karmiła swoje Dziecię)...A że usiłowała bronić własnego dobytku, więc Mały ryknął płaczem i zaczął tupać...
Kobieta ustąpiła...
     Ojciec Chłopca ruszył w końcu dupsko z krzesła...Matka nieprzytomnym wzrokiem rozglądała się po pomieszczeniu...
     Odkupili ukradzionego wafelka...Przeprosili Kobietę...Zaczęli się bawić z Dziećmi...
     I mogłabym to uznać za "wielkie przebudzenie", gdybym nie usłyszała mimochodem:
     - Będziemy się zbierać...
Hmmm...
     Pewnie w necie linków brakło...Albo się Znajomi z "fejsa" wylogowali...

wtorek, 3 października 2017

A to niespodzianka...;o)

Mój Chłopak ma dzisiaj urodzinki !!
Które ??
Hmmm...
Właściwie, to chyba trzecie...;o)


Tak szaleje na zjeżdżalni...


A tak, w Kuleczkowie...
I wcale nie o tego Mniejszego mi chodzi...;o)
    Mój Chłopak kończy dzisiaj trzy latka !!
Bo reszta się właściwie nie liczy...
Jaki jest ??
Jest Mój !! Więc jest Najlepszy...;o)

Ale coś Wam opowiem...

     W niedzielę Miśki przyjechały na wielkie świętowanie...Pierworodny wtaszczył Princeskę...Synowa jeszcze przepakowywała bagaże...A Księciunio już na pierwszym schodzie spoglądał do góry, czy odpowiednio Go powitamy...Staraliśmy się bardzo...;o)
Ledwie przekroczył próg zakomunikował:
     - Mam niespodziankę !! W plecaczku...Ale plecaczek w samochodzie...
     Babcia aż struchlała, czy elokwentny Małolat nie chlapnie czegoś przy Dziadku, bo pewnie Miśki by chciały tą niespodziankę zachować jeszcze chwilę...
     Ale, że Dziadziuś przygotował sporą stertę desek do układania zjeżdżalni i ramp, więc się Księciunio w temat nie wgłębiał...
     Był prezent, były życzenia, był tort ze świeczkami i gromkie "Sto lat"...
Księciunio był ogromnie zaangażowany...
     Zdmuchiwał z Dziadziem świeczki...Rozpakowywał prezent...A nawet udzielał Dziadziowi instrukcji, co i jak ma spożytkować...
Temat niespodzianki wrócił zaraz potem...
     - A ja mam niespodziankę !! - zakomunikował...
     - Gdzie ?? - pyta Dziadzio...
     - W plecaczku...- odpowiada mały Zuch...
     - A plecaczek gdzie masz ?? - dopytuje Dziadzio...
     Po krótkiej konsternacji Księciunio odkrywa, że plecaczek jest w przedpokoju...
I już małe stópki drepczą po plecaczek...
Otwiera kieszonkę i z wypiekami na twarzy wyciąga z niej...Ciasteczko...
     - Niespodzianka !! - komunikuje Księciunio z pięknym uśmiechem i roziskrzonymi oczkami...
     - To dla Dziadziusia ?? - pytam...
     Księciunio marszczy czółko, spogląda na ciasteczko, i po chwili zastanowienia oświadcza...
     - Dla mnie !!
A to ci niespodzianka...;o)

     A mojemu Trzylatkowi życzę kolejnych "trzech świeczek" za dziesięć lat, za dwadzieścia, za trzydzieści, za czterdzieści, a nawet za pięćdziesiąt !!
     I zdrówka Mu życzę, i pomysłów wspaniały, i żeby ten WNUKOLAND nam się udał !! Bo tylko z Wnukami można mieć trzy latka co dziesięć lat...;o)
Najlepszego !! Wszystkiego...;o)

niedziela, 1 października 2017

"Przepis" na mamałygę...

     Lato tego roku było wyjątkowo deszczowe...Bukowy lat schował się za strumieniami wody...Chmury leniwie spływały z pagórków...
Obudziło mnie równomierne pukanie kropli o dach...
     - Znowu leje...- wymruczałam...
     Próbowałam zmienić boki, schować głowę pod kołdrą, odseparować się od mżystej rzeczywistości...
Lipa...
     Siadłam na posłaniu i z zazdrością spoglądałam na drzemiące kuzynostwo...
     Powoli podeszłam do ociekającego wodą okna strychu...
Brrrr...
     I nagle, wśród tych strug wody zauważyłam znajomą postać, w długim, zbyt szerokim płaszczu przeciwdeszczowym...
     - Czy ten Dziadek oczadział ?? - wyszeptałam...- Na taką ulewę krowy pędzi na zagon ??
Ale nogi już mnie niosły w kierunku schodów...
     - Kurtka !! - wrzasnęła na mnie Ciocia (Święta Kobieta), kiedy mijałam w pędzie drzwi kuchni...
Bieszczadzki Dziadek aż przystanął na mój widok...
     - A Ty tu czego ?? - zapytał...
     - Idę paść krowy...- oświadczyłam...
     - Leje przecież...- zauważył Bieszczadzki Dziadek, ocierając krople deszczu z nosa...
     - Dziadek idzie...- skwitowałam...
     - Śpiewał nie będę !! - studził moje zapędy Dziadek...
     - To ja pośpiewam...- droczyłam się z uśmiechem...
     Nie wytrzymał i parsknął śmiechem...Wiedział, że zmuszenie mnie do śpiewania byłoby zjawiskiem ekstremalnym...
Po kilku krokach ośmieliłam się zapytać...
     - Czemu idziesz paść krowy w taki deszcz ?? Wczoraj wieczorem kasłałeś !! Słyszałam...
     - A co krowy winne, że pada ?? - zapytał Dziadek...
     No cóż...Na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi w nastoletniej głowie...
     Okołkowaliśmy krowy i znaleźliśmy w miarę zaciszny kącik pod czereśnią...
     - Człowiek musi pracować...- przerwał ciszę Dziadek...- Tyle jest wart, ile zrobi, ile po nim zostanie...
     Zrozumiałam, że zaczynają się nasze "godzinki"...Chwile, w których Dziadek opowiadał, a ja słuchałam z wielką uwagą...Chociaż nie wszystko rozumiałam...
     - Chłop swoje zrobić musi...Jak nie zrobi, to mamałyga jest, a nie chłop...
     - A dziewczyny ?? - zapytałam...
     - Wy macie łatwiej...- zachichotał Dziadek...- Po Was zawsze coś zostaje...Dzieci rodzicie...
I Dziadek pokiwał z powagą głową...
     - Tak to już urządzone jest, że kobita się dziewięć miesięcy przemęczy, a potem już pamiątka gotowa...Tylko Ciotkom tego nie mów !! Bo mi się Baby w chałupie zbieszą i nie będą chciały do roboty iść...-wymruczał...
     - Ale przecież dzieci są wspólne ?? - dociekałam...
     - Oj tam...Niby wspólne...Ale Matka to Matka, a Ojciec musi jeszcze parę rzeczy w życiu zrobić...I pracować musi !! - skwitował Dziadek...
     - Przekołkuj Pierdzioszkę !! Truskawki żre... - zakomenderował Dziadek...- Jeszcze nie matkujesz...- i roześmiał się tym swoim dźwięcznym śmiechem...
     - Nie jestem mamałygą...- wymruczałam i ruszyłam na zagon...
     - To się dopiero okaże...- Dziadek lubił mieć ostatnie słowo...- Twoja Babka na pewno nie jest mamałygą...- i wierzcie mi na słowo, takiego śmiechu Dziadka jeszcze nie słyszałam...
No tak...
     Babcia urodziła ośmioro Dzieci...Gdzie tam Jej do mamałygi...
     A potem Bieszczadzki Dziadek opowiedział, jak to było kiedy rodziły się Jego Dzieci...Jak Babcia się martwiła...I jak martwił się On...I jak zmartwienia znikały z pierwszym płaczem tego Dziecka...Jak pracowali ponad siły...Jak liczyli każdy skopek zboża...
     Kiedy wróciliśmy do domu, przytuliłam się do Babci i wyszeptałam...
     - Dziękuję, że nie byłaś mamałygą...
Babcia podejrzliwie spojrzała na Dziadka...
     - Coś Ty Jej znowu nagadał ?? - zapytała...
     Dziadek schował głowę w kaptur i udawał, że nie słyszy...A potem puścił do mnie perskie oko...
     - Koniowi zadam...- wymruczał...
On też nie był mamałygą...
     Miał osiemdziesiąt sześć lat, kiedy wszedł na stodołę naprawić dach...
     Kiedy spadał osłupiała Rodzina patrzyła bezradnie, a potem wszyscy ruszyli galopem na ratunek...
Dziadek wstał, otrzepał portki i stwierdził...
     - Co się tak gapicie ?? Drabina mi się omskła...
     Nie pozwolił wezwać pogotowia, mimo połamanych żeber, nawet do lekarza nie poszedł...
     Nazajutrz ubrał swój przydługawy płaszcz i czapkę z daszkiem, i poszedł paść krowy...
     Bo przecież krowy nie winne, że się drabina omskła...
     Dziadkowy "przepis" na mamałygę pamiętałam każdego dnia, i pamiętam do dzisiaj...Bo człowiek tyle jest wart ile zrobi, ile po nim zostanie...