Nie wiem czym to jest spowodowane, ale fakt jest faktem...
Jedenaście miesięcy temu Lucky miał niewątpliwie problem z agresją...Wywołaną co prawda strachem, ale jednak...
W sumie, człowiek po takich przeżyciach budziłby się pewnie z krzykiem przez wiele lat, albo cierpiał na długotrwałą bezsenność...
Sporo się psisko nacierpiało...
Właściwie, to zaliczyliśmy i bezsenne noce, i koszmary senne...
W ciągu dnia miał napady lękowe, w nocy odreagowywał...
Ale to już za nami...
Najlepszym lekarstwem na agresję jest spokój...Najlepszym lekarstwem na lęki jest spokój...Spokój na prawdę koi duszę, nawet psią...
Lucky, jedenaście miesięcy od adopcji jest oazą spokoju, miziakiem, przytulańcem...
Zmieniło się coś jeszcze...
Od początku Lucky lepiej reagował na suki niż na psy...Właściwie norma...Walka o terytorium...Podsikiwanie krzaczków...Klasyka...
Z sukami się "dogadywał"...
Po powrocie z Wrzosowiska (nasz urlop trwał trzy tygodnie) Lucky ma przechlapane...
Wszystkie okoliczne suki na niego warczą, szczekają, a co bardziej pobudliwe rzucają się z zębiskami...Od yorków po haskie...Rozmiar nie ma znaczenia...
Do ataku przechodzą nawet te "bardziej" zaprzyjaźnione...
Ki czort ??
Co się zmieniło przez ten miesiąc ??
Może Lucky zaczął inaczej pachnieć ?? Może wydziela jakieś feromony?? A może poszła plotka, że na "męża" się nie nadaje ??
Fakt, że po urlopie został wykąpany, na dodatek przy użyciu nowego szamponu, ale żeby aż tak ??
Szampon psi, hypoalergiczny, ponoć bezzapachowy...
To co te suki ugryzło ??
Dla odmiany dużo lepszy ma kontakt z psami...
Czy ktoś to ogarnia ??
Jakieś pojęcie o piesełach mam, ale takich cudów jeszcze nie widziałam...
Można by powiedzieć:
- Nie przejmuj się Lucky, to suki...Zazdroszczą ci lśniącej sierści, gustownego uczesania, albo twarzowych szelek...
Ale problem jest...
Nawet Lucky to widzi...
Przy pierwszych incydentach przysiadał ze zdziwieniem, teraz omija suki wielkim łukiem pociesznie przekrzywiając łebek...
A może to zbiorowy foch ??
Bardzo Ważni Goście
sobota, 25 lipca 2020
czwartek, 23 lipca 2020
Demokracja mimochodem...
Nie, to nie będzie kolejny post o polityce, czy o wyborach...
Opowiem Wam, jaki wpływ na demokrację miał koronawirus...I to na taką najbardziej "demos" demokrację...
Jakiś czas temu na pewnym osiedlu mieszkaniowym gruchnęła nowina, że nowowybrany Prezes, wraz z Zarządem zamierzają przeprowadzić ocieplanie zarządzanych budynków...
Wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi procedurami...
Były obwieszczenia, były posiedzenia Zarządu, były w końcu walne zgromadzenia...
Wynikiem tych procedur było ustalenie stawki "ociepleniowej" i założenie specjalnego konta...
Co na to Mieszkańcy ??
Właściwie nic...
Pokornie wpłacali podwyższony czynsz...Czytali obwieszczenia i zawiadomienia o walnych zgromadzeniach...Tyle, że w nich nie uczestniczyli...Ot, polska przypadłość...
Na "zgromadzeniach" pojawiały się ciągle te same osoby...Mało tego...Te same osoby głosowały...
Protokolanci zliczali te oddane głosy...Sumowali je...I przeprowadzali kolejne procedury...
Aż nadszedł pewien znamienny dzień...
Terminy goniły, koronawirus ograniczał nasze wolności obywatelskie, Zarząd działać musiał...
W skrzynkach pocztowych pojawiły się ankiety z informacjami dotyczącymi podjętych kroków...
Po przeczytaniu można było zgubić szczękę (nawet taka wrośniętą w czaszkę)...
Osiedle ma około trzy tysiące mieszkań...
W czasie kilku walnych zgromadzeń głosy w sprawie ocieplenia zabrało około pięćdziesiąt osób...
Na tej podstawie założono konto i określono wysokość wpłat...
Pomroka jasna, czy ciemna ??
Dziwnym trafem, ankieta dostarczona została w jednym egzemplarzu, chociaż Zarząd chyba ma świadomość, że w prawie każdym lokalu jest dwóch członków...
Czyli głos oddaje się na mieszkanie, a nie na uprawnionego ??
No dobra...Czepiam się...
W ankiecie były cztery propozycje...
1. Remont generalny osiedla, ogromny kredyt spłacany przez Mieszkańców przez dwadzieścia lat...
2. Remont średni, ze sporym kredytem i wzrostem czynszu o kilkaset złotych...
3. Ocieplenie z lekkim "makijażem", przewidujący "nieprzewidywalne" koszty...
4. Dajcie wy nam święty spokój...
Wyniki ankiety miały zostać podane do wiadomości publicznej...
W tak zwanym "międzyczasie", na osiedlowych słupkach pojawiły się protesty...
Mieszkańcami chyba ankieta wstrząsnęła...
Jakoś nie przemówiły do nich argumenty Zarządu, że wzrośnie komfort życia (część osiedla to plomby z cegieł, więc to "zwiększanie komfortu" było dyskusyjne), że wzrośnie wartość nieruchomości (za dwadzieścia lat ??), że przecież zgoda została już właściwie wydana (przez kilkanaście osób ??)...
Zarządowi umknął fakt, że Mieszkańcy, to w znacznym stopniu Emerytki, z bardzo ograniczonymi środkami...Że jeśli nieruchomości mają po trzydzieści-czterdzieści lat, to nic tego nie zmieni...Że rynku nieruchomości nie da się prognozować nawet rok do przodu, więc dwudziestoletnia perspektywa jest mrzonką...Że Mieszkańcy przez te trzydzieści-czterdzieści lat przeprowadzili już przynajmniej po trzy remonty generalne...Że proponowanie remontu fundamentów i piwnic spowoduje totalny "Sajgon", bo każdy ma tam "milion przydasi", których w kieszeń nie schowa...
Wielu rzeczy nie przewidzieli...
A głównie tego, że od takiej ankiety powinni byli zacząć...
Na tysiąc głosów (+/-), prawie sześćset wybrało opcję "4", opcja "1" była marginalna...
Zarząd zawiesił projekt "ocieplenie" na czas nieokreślony, konto zostało zamknięte, a środki zasilą klasyczny fundusz remontowy...
Mieszkańcy "plomb" odetchnęli z ulgą, Mieszkańcy poddaszy odetchnęli z ulgą, temat "ocieplenie" przestał być numerem jeden w rozmowach Emerytek...
Ktoś nie "odrobił" pracy domowej z socjologii...
Kto Emerytom, czy "prawie" Emerytom proponuje kredyt na dwadzieścia lat ??
Kto chce stabilizację zamienić w kilkuletni plac budowy i argumentuje to wyimaginowanymi korzyściami ??
Kto używa zwrotu "nieprzewidziane koszty" w takiej ankiecie i dziwi się porażce ??
I chociaż zabrzmi to makabrycznie, a może groteskowo...
Wiwat koronawirus !!
Gdyby nie on, "Demos" by się nie przebudził, decyzję za tysiące podjęłoby kilkanaście osób...
P.S. Ale teraz to on (ten "koronek") może się już wycofać, zginać, sczeznąć i odpuścić !!
Opowiem Wam, jaki wpływ na demokrację miał koronawirus...I to na taką najbardziej "demos" demokrację...
Jakiś czas temu na pewnym osiedlu mieszkaniowym gruchnęła nowina, że nowowybrany Prezes, wraz z Zarządem zamierzają przeprowadzić ocieplanie zarządzanych budynków...
Wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi procedurami...
Były obwieszczenia, były posiedzenia Zarządu, były w końcu walne zgromadzenia...
Wynikiem tych procedur było ustalenie stawki "ociepleniowej" i założenie specjalnego konta...
Co na to Mieszkańcy ??
Właściwie nic...
Pokornie wpłacali podwyższony czynsz...Czytali obwieszczenia i zawiadomienia o walnych zgromadzeniach...Tyle, że w nich nie uczestniczyli...Ot, polska przypadłość...
Na "zgromadzeniach" pojawiały się ciągle te same osoby...Mało tego...Te same osoby głosowały...
Protokolanci zliczali te oddane głosy...Sumowali je...I przeprowadzali kolejne procedury...
Aż nadszedł pewien znamienny dzień...
Terminy goniły, koronawirus ograniczał nasze wolności obywatelskie, Zarząd działać musiał...
W skrzynkach pocztowych pojawiły się ankiety z informacjami dotyczącymi podjętych kroków...
Po przeczytaniu można było zgubić szczękę (nawet taka wrośniętą w czaszkę)...
Osiedle ma około trzy tysiące mieszkań...
W czasie kilku walnych zgromadzeń głosy w sprawie ocieplenia zabrało około pięćdziesiąt osób...
Na tej podstawie założono konto i określono wysokość wpłat...
Pomroka jasna, czy ciemna ??
Dziwnym trafem, ankieta dostarczona została w jednym egzemplarzu, chociaż Zarząd chyba ma świadomość, że w prawie każdym lokalu jest dwóch członków...
Czyli głos oddaje się na mieszkanie, a nie na uprawnionego ??
No dobra...Czepiam się...
W ankiecie były cztery propozycje...
1. Remont generalny osiedla, ogromny kredyt spłacany przez Mieszkańców przez dwadzieścia lat...
2. Remont średni, ze sporym kredytem i wzrostem czynszu o kilkaset złotych...
3. Ocieplenie z lekkim "makijażem", przewidujący "nieprzewidywalne" koszty...
4. Dajcie wy nam święty spokój...
Wyniki ankiety miały zostać podane do wiadomości publicznej...
W tak zwanym "międzyczasie", na osiedlowych słupkach pojawiły się protesty...
Mieszkańcami chyba ankieta wstrząsnęła...
Jakoś nie przemówiły do nich argumenty Zarządu, że wzrośnie komfort życia (część osiedla to plomby z cegieł, więc to "zwiększanie komfortu" było dyskusyjne), że wzrośnie wartość nieruchomości (za dwadzieścia lat ??), że przecież zgoda została już właściwie wydana (przez kilkanaście osób ??)...
Zarządowi umknął fakt, że Mieszkańcy, to w znacznym stopniu Emerytki, z bardzo ograniczonymi środkami...Że jeśli nieruchomości mają po trzydzieści-czterdzieści lat, to nic tego nie zmieni...Że rynku nieruchomości nie da się prognozować nawet rok do przodu, więc dwudziestoletnia perspektywa jest mrzonką...Że Mieszkańcy przez te trzydzieści-czterdzieści lat przeprowadzili już przynajmniej po trzy remonty generalne...Że proponowanie remontu fundamentów i piwnic spowoduje totalny "Sajgon", bo każdy ma tam "milion przydasi", których w kieszeń nie schowa...
Wielu rzeczy nie przewidzieli...
A głównie tego, że od takiej ankiety powinni byli zacząć...
Na tysiąc głosów (+/-), prawie sześćset wybrało opcję "4", opcja "1" była marginalna...
Zarząd zawiesił projekt "ocieplenie" na czas nieokreślony, konto zostało zamknięte, a środki zasilą klasyczny fundusz remontowy...
Mieszkańcy "plomb" odetchnęli z ulgą, Mieszkańcy poddaszy odetchnęli z ulgą, temat "ocieplenie" przestał być numerem jeden w rozmowach Emerytek...
Ktoś nie "odrobił" pracy domowej z socjologii...
Kto Emerytom, czy "prawie" Emerytom proponuje kredyt na dwadzieścia lat ??
Kto chce stabilizację zamienić w kilkuletni plac budowy i argumentuje to wyimaginowanymi korzyściami ??
Kto używa zwrotu "nieprzewidziane koszty" w takiej ankiecie i dziwi się porażce ??
I chociaż zabrzmi to makabrycznie, a może groteskowo...
Wiwat koronawirus !!
Gdyby nie on, "Demos" by się nie przebudził, decyzję za tysiące podjęłoby kilkanaście osób...
P.S. Ale teraz to on (ten "koronek") może się już wycofać, zginać, sczeznąć i odpuścić !!
wtorek, 21 lipca 2020
Tęczą w cukinie...
Co jest tegorocznym hitem Wrzosowiska ??
Cukinie !!
Cukinie po prostu szaleją...
W czasie urlopu spoglądałam do warzywniaka z przerażeniem, a one rosły w "oczach"...
- Dajcie dotrwać do końca...Weźcie na wstrzymanie...- prosiłam szeptem...
A one odpowiadały...
- Jak nas posiałaś, to nas masz...
Ale dotrwały...
Największa miała 1623 gramy, najmniejsza prawie pół kilo...
Zamiast rozpakowywać bagaże rzuciłam się w wir przetworów...
Bo jeszcze wiśnie, jeszcze agrest, truskawki, morwa, porzeczki...
Ło Matko i Córko...
A miał być "kiepski rok"...
Uwijałam się jak w ukropie...Rzutem na taśmę rozpakowałam torby...
Cztery dni później pojechaliśmy na Wrzosowisko...
A tam ??
Cukinie !!
A że "bogactwo" granic nie ma, a bogatemu to się i byk cieli, to...
W gratisie dostaliśmy cukiniowe bliźnięta...;o)
Czyli sałatki, zupki, placuszki...
Wszędzie cukinie !!
I póki co, perspektyw na zmianę repertuaru nie ma...
Chyba, że tęcza przyniesie zmiany...;o)
Cukinie !!
Cukinie po prostu szaleją...
W czasie urlopu spoglądałam do warzywniaka z przerażeniem, a one rosły w "oczach"...
- Dajcie dotrwać do końca...Weźcie na wstrzymanie...- prosiłam szeptem...
A one odpowiadały...
- Jak nas posiałaś, to nas masz...
Ale dotrwały...
Największa miała 1623 gramy, najmniejsza prawie pół kilo...
Zamiast rozpakowywać bagaże rzuciłam się w wir przetworów...
Bo jeszcze wiśnie, jeszcze agrest, truskawki, morwa, porzeczki...
Ło Matko i Córko...
A miał być "kiepski rok"...
Uwijałam się jak w ukropie...Rzutem na taśmę rozpakowałam torby...
Cztery dni później pojechaliśmy na Wrzosowisko...
A tam ??
Cukinie !!
A że "bogactwo" granic nie ma, a bogatemu to się i byk cieli, to...
W gratisie dostaliśmy cukiniowe bliźnięta...;o)
Czyli sałatki, zupki, placuszki...
Wszędzie cukinie !!
I póki co, perspektyw na zmianę repertuaru nie ma...
Chyba, że tęcza przyniesie zmiany...;o)
niedziela, 19 lipca 2020
Bonus z podróży, czyli, przez chwilkę byłam "hrabinią"...;o)
Kiedy sobie coś umyślimy...Hmmm...
Nie ma mocnych...
Właściwie, realizacja przebiega z prędkością światła...
Tym razem padło na niezapowiedzianą podróż...
Cel był jasny...
Nie, nie podzielę się z Wami informacją jaki to był cel...Jak nie zapomnę, to zdradzę Wam tę tajemnicę za rok, albo dwa...Bo to była podróż perspektywiczna, na tzw.: "zaś"...
Ale, że lubimy mieć zawsze jakiś bonusik, więc i tym razem perełka zastała znaleziona...
Autostrada na Wrocław, kilka zjazdów i...
Zamek w Mosznej...
Osiemnastowieczny Pałac barokowy wygląda na tle zieleni jak "wyjęty" z bajki...
W środku może "cudów" nie ma, ale przestronne komnaty i setki zakamarków robią wrażenie i atmosferę...
Nawet nie trzeba zbytnio się głowić i z historią rodu przemysłowców się zapoznawać, żeby odkryć co lubili...
Pięknie urządzona biblioteka (chociaż księgozbiór niestety został zniszczony przez armię "wyzwoleńczą")...
W każdej prawie komnacie pianino lub fortepian...
I wszędzie konie i polowania...
Nie wspomnę o ilości okien (do mycia), bo przytłoczyło mnie to zaraz po wejściu...;o)
Ale nie moje okna, nie moje mycie...;o)
Właściwie, to hrabiostwo miało znacznie więcej przestrzeni niż francuscy Królowie w Wersalu (tam ciasnota mnie dusiła)...
Prawdziwą przyjemność sprawiła mi jednak Kawiarnia...
Tak się "hrabini" mościła...;o)
Boazerie, arkady i balustrady zapierały dech w piersiach...
Ręczna robota najwyższej klasy, a nie jakieś komputerowe "wycinki"...
Cudo !!
I jeszcze jedno cudo...
Witraż !!
Tak misterny, że wywołuje wzruszenie...
Po obejrzeniu go, inne witraże wydają się totalnymi niedoróbami...
Pan "hrabia" co się dało to uwieczniał...
A po ogromnej porcji "glukozy" postanowiliśmy zwiedzić park...
Aha !!
Musieliśmy być inwigilowani w czasie zwiedzania zamku, bo ledwie stanęliśmy przy moście alei lipowej, ruszyły na nas ogromne formacje komarów...Eskadra za eskadrą !!
Trzeba było się wycofać, bo wróg miał liczebną przewagę, a my nawet jednego spryskiwacza w plecaczku żeśmy nie posiadali...Zeżarły by nas bez popitki !!
No cóż...
Wzdłuż alei wiedzie kanał, a tuż przy parku jest piękny staw...
- Wyobrażasz sobie Princeskę w tym parku ?? - zapytałam Pana N.
- W życiu byśmy Jej nie dogonili !! Ale Księciunio byłby zachwycony !! - odpowiedział Ślubny...
Czyli ??
Pojedziemy do Mosznej jeszcze raz !! Na "noc z duchami" !! Tylko nam muszą Wnuki jeszcze odrobinkę podrosnąć...;o)
Nie ma mocnych...
Właściwie, realizacja przebiega z prędkością światła...
Tym razem padło na niezapowiedzianą podróż...
Cel był jasny...
Nie, nie podzielę się z Wami informacją jaki to był cel...Jak nie zapomnę, to zdradzę Wam tę tajemnicę za rok, albo dwa...Bo to była podróż perspektywiczna, na tzw.: "zaś"...
Ale, że lubimy mieć zawsze jakiś bonusik, więc i tym razem perełka zastała znaleziona...
Autostrada na Wrocław, kilka zjazdów i...
Zamek w Mosznej...
Osiemnastowieczny Pałac barokowy wygląda na tle zieleni jak "wyjęty" z bajki...
W środku może "cudów" nie ma, ale przestronne komnaty i setki zakamarków robią wrażenie i atmosferę...
Nawet nie trzeba zbytnio się głowić i z historią rodu przemysłowców się zapoznawać, żeby odkryć co lubili...
Pięknie urządzona biblioteka (chociaż księgozbiór niestety został zniszczony przez armię "wyzwoleńczą")...
W każdej prawie komnacie pianino lub fortepian...
I wszędzie konie i polowania...
Nie wspomnę o ilości okien (do mycia), bo przytłoczyło mnie to zaraz po wejściu...;o)
Ale nie moje okna, nie moje mycie...;o)
Właściwie, to hrabiostwo miało znacznie więcej przestrzeni niż francuscy Królowie w Wersalu (tam ciasnota mnie dusiła)...
Prawdziwą przyjemność sprawiła mi jednak Kawiarnia...
Tak się "hrabini" mościła...;o)
Boazerie, arkady i balustrady zapierały dech w piersiach...
Ręczna robota najwyższej klasy, a nie jakieś komputerowe "wycinki"...
Cudo !!
I jeszcze jedno cudo...
Witraż !!
Tak misterny, że wywołuje wzruszenie...
Po obejrzeniu go, inne witraże wydają się totalnymi niedoróbami...
Pan "hrabia" co się dało to uwieczniał...
A po ogromnej porcji "glukozy" postanowiliśmy zwiedzić park...
Aha !!
Musieliśmy być inwigilowani w czasie zwiedzania zamku, bo ledwie stanęliśmy przy moście alei lipowej, ruszyły na nas ogromne formacje komarów...Eskadra za eskadrą !!
Trzeba było się wycofać, bo wróg miał liczebną przewagę, a my nawet jednego spryskiwacza w plecaczku żeśmy nie posiadali...Zeżarły by nas bez popitki !!
No cóż...
Wzdłuż alei wiedzie kanał, a tuż przy parku jest piękny staw...
- Wyobrażasz sobie Princeskę w tym parku ?? - zapytałam Pana N.
- W życiu byśmy Jej nie dogonili !! Ale Księciunio byłby zachwycony !! - odpowiedział Ślubny...
Czyli ??
Pojedziemy do Mosznej jeszcze raz !! Na "noc z duchami" !! Tylko nam muszą Wnuki jeszcze odrobinkę podrosnąć...;o)
piątek, 17 lipca 2020
Przymusu nie ma, czyli o weterynaryjnej obsuwie...
Od zeszłorocznej wizyty poadopcyjnej u Veta, Lucky pomocy nie potrzebował (podziękowania dla Bozi)...Z traumami radziliśmy sobie spokojem...Z niedożywieniem kaloryczną dietą...Z problemami skórnymi zrównoważonym odżywianiem...Z robalami przy pomocy tabletek...
Nie wiedzieć kiedy minął prawie rok i książeczka psiego zdrowia zawołała:
"Pora szczepień !!"...
No cóż...Dyskusja zbędna...
Ta pierwsza wizyta nie bardzo przypadła nam do gustu (szczególnie Panu N.)...
Doktor był jakby "odcięty od rzeczywistości", jakby rozproszony...Taki bardziej "urzędniczy", niż medyczny...
Luckiemu też do gustu nie przypadł, bo trzeba było oczyścić gruczoły odbytnicze, a to pieszczotą nie jest...
Wniosek ??
Zmieniamy Veta...
Padło na Przychodnię prowadzoną przez trójkę młodych Lekarzy...
Opis na stronie był bardzo zachęcający, a komentarze w necie wystawiały wysoką ocenę 4,7...
Było oczywiście kilka negatywnych wpisów, ale każdy ma gorsze dni...Prawda ??
Zadzwoniłam...
Po kilku komunikatach, żeby zadzwonić za 15 minut (bo Lekarze są zajęci), miałam farta i usłyszałam męski głos...Doktor Grzegorz...
Niewątpliwym Ich atutem było wyznaczanie wizyty na godzinę...
Godzina ustalona, Pan Doktor trzykrotnie zapytał mnie czy będziemy, ja trzykrotnie potwierdziłam potrzebę wizyty...Ufff...
Na drugi dzień jedziemy do Przychodni...
Pod drzwiami "stoi" kotek, piesek, Kobieta po receptę...
Ki czort ??
Przez okno widzimy kartkę: Pierwszeństwo mają pacjenci z wyznaczoną wizytą...
No to (teoretycznie) wchodzimy za pięć minut...
Przychodnię opuszcza york...Doktor Ania uchyla drzwi i zaprasza "kotka", pytając kto jeszcze do Niej...
Wychodzi na to, że my do doktora Grzegorza...
Do kolejki dobija samotny mężczyzna...
Doktor Grzegorz uchyla drzwi, mierzy nas spojrzeniem i informuje, że nas zapisał do Żony...Pomija kolejkę i zaprasza do środka mężczyznę...
- Trzykrotnie upewniał się Pan czy będziemy na 14:10, jesteśmy ?? - pytam Doktora...
- Mamy obsuwę...- oświadcza Vet...I gdyby na tym skończył, rzecz by była do akceptacji, chociaż słowo "przepraszamy", albo "przykro nam", albo chociaż "trzeba kwadransik poczekać"...Nie, pan Doktor kończy wypowiedź:
- Jeśli nie możecie poczekać, to przymusu nie ma...
Eureka !!
Pan Doktor jest w wieku naszego Pierworodnego...Kóz z nim nie pasałam...Pan N. też w kręgu znajomych Go nie ma...
Postaliśmy z minutę analizując sytuację...
Przed nami był jeszcze "piesek"...Co najmniej pół godziny czekania, bo wszystkich Pan Grzegorz zapisał do doktor Ani...On ogarnął samotnego Pana i Kobietę po receptę...
Czyli, że pół godziny w plecy, ze zdenerwowanym psem (czuł, że coś się święci), na środku ruchliwego chodnika przy sklepie spożywczym...
- Właściwie to On ma rację...Przymusu nie ma...- wymruczałam i poczłapaliśmy do samochodu...
Doktor Grzegorz nie zdał "naszego egzaminu"...Nie tylko, że nie ma "duszy", ale nawet z dobrym wychowaniem i manierami nie bardzo Mu po drodze...
Może być nawet genialnym weterynarzem, ale z takim podejściem, kiepsko Mu wróżę...
A może Facet kocha zwierzęta, ale ludzi nie lubi ??
O tym mogłyby świadczyć te negatywne opinie w necie (dotyczyły właśnie Jego)...
Pięć minut później zaglądałam do gabinetu Doktora-Urzędnika...
- Na szczepienie możemy ?? - zapytałam...
- Pewnie !! - odpowiedział, chociaż był zajęty...
Jakimś cudownym sposobem trafiliśmy na pustkę w poczekalni (bywa napchana pod sufit)...
Krótki wywiad, kilka pytań...
I Lucky nawet nie zauważył jak było po wszystkim (technika igły przy palcu okazała się rewelacyjna !!)
Rzeczowe pouczenie czego się możemy spodziewać po szczepieniu, rachuneczek i Lucky już biegł do samochodu...
10 minut...
- Facet odkupił zeszłoroczną wpadkę...- podsumowałam wizytę...
- Już nie będziemy szukać Doktora...- potwierdził Ślubny...
Lucky nie zabierał głosu (chociaż lubi z nami "podyskutować"), wtulił się w kocyk i z każdą chwilą było widać, że szczepionka powoli się "rozchodzi"...Doba w "psie plecy"...
Nie wiedzieć kiedy minął prawie rok i książeczka psiego zdrowia zawołała:
"Pora szczepień !!"...
No cóż...Dyskusja zbędna...
Ta pierwsza wizyta nie bardzo przypadła nam do gustu (szczególnie Panu N.)...
Doktor był jakby "odcięty od rzeczywistości", jakby rozproszony...Taki bardziej "urzędniczy", niż medyczny...
Luckiemu też do gustu nie przypadł, bo trzeba było oczyścić gruczoły odbytnicze, a to pieszczotą nie jest...
Wniosek ??
Zmieniamy Veta...
Padło na Przychodnię prowadzoną przez trójkę młodych Lekarzy...
Opis na stronie był bardzo zachęcający, a komentarze w necie wystawiały wysoką ocenę 4,7...
Było oczywiście kilka negatywnych wpisów, ale każdy ma gorsze dni...Prawda ??
Zadzwoniłam...
Po kilku komunikatach, żeby zadzwonić za 15 minut (bo Lekarze są zajęci), miałam farta i usłyszałam męski głos...Doktor Grzegorz...
Niewątpliwym Ich atutem było wyznaczanie wizyty na godzinę...
Godzina ustalona, Pan Doktor trzykrotnie zapytał mnie czy będziemy, ja trzykrotnie potwierdziłam potrzebę wizyty...Ufff...
Na drugi dzień jedziemy do Przychodni...
Pod drzwiami "stoi" kotek, piesek, Kobieta po receptę...
Ki czort ??
Przez okno widzimy kartkę: Pierwszeństwo mają pacjenci z wyznaczoną wizytą...
No to (teoretycznie) wchodzimy za pięć minut...
Przychodnię opuszcza york...Doktor Ania uchyla drzwi i zaprasza "kotka", pytając kto jeszcze do Niej...
Wychodzi na to, że my do doktora Grzegorza...
Do kolejki dobija samotny mężczyzna...
Doktor Grzegorz uchyla drzwi, mierzy nas spojrzeniem i informuje, że nas zapisał do Żony...Pomija kolejkę i zaprasza do środka mężczyznę...
- Trzykrotnie upewniał się Pan czy będziemy na 14:10, jesteśmy ?? - pytam Doktora...
- Mamy obsuwę...- oświadcza Vet...I gdyby na tym skończył, rzecz by była do akceptacji, chociaż słowo "przepraszamy", albo "przykro nam", albo chociaż "trzeba kwadransik poczekać"...Nie, pan Doktor kończy wypowiedź:
- Jeśli nie możecie poczekać, to przymusu nie ma...
Eureka !!
Pan Doktor jest w wieku naszego Pierworodnego...Kóz z nim nie pasałam...Pan N. też w kręgu znajomych Go nie ma...
Postaliśmy z minutę analizując sytuację...
Przed nami był jeszcze "piesek"...Co najmniej pół godziny czekania, bo wszystkich Pan Grzegorz zapisał do doktor Ani...On ogarnął samotnego Pana i Kobietę po receptę...
Czyli, że pół godziny w plecy, ze zdenerwowanym psem (czuł, że coś się święci), na środku ruchliwego chodnika przy sklepie spożywczym...
- Właściwie to On ma rację...Przymusu nie ma...- wymruczałam i poczłapaliśmy do samochodu...
Doktor Grzegorz nie zdał "naszego egzaminu"...Nie tylko, że nie ma "duszy", ale nawet z dobrym wychowaniem i manierami nie bardzo Mu po drodze...
Może być nawet genialnym weterynarzem, ale z takim podejściem, kiepsko Mu wróżę...
A może Facet kocha zwierzęta, ale ludzi nie lubi ??
O tym mogłyby świadczyć te negatywne opinie w necie (dotyczyły właśnie Jego)...
Pięć minut później zaglądałam do gabinetu Doktora-Urzędnika...
- Na szczepienie możemy ?? - zapytałam...
- Pewnie !! - odpowiedział, chociaż był zajęty...
Jakimś cudownym sposobem trafiliśmy na pustkę w poczekalni (bywa napchana pod sufit)...
Krótki wywiad, kilka pytań...
I Lucky nawet nie zauważył jak było po wszystkim (technika igły przy palcu okazała się rewelacyjna !!)
Rzeczowe pouczenie czego się możemy spodziewać po szczepieniu, rachuneczek i Lucky już biegł do samochodu...
10 minut...
- Facet odkupił zeszłoroczną wpadkę...- podsumowałam wizytę...
- Już nie będziemy szukać Doktora...- potwierdził Ślubny...
Lucky nie zabierał głosu (chociaż lubi z nami "podyskutować"), wtulił się w kocyk i z każdą chwilą było widać, że szczepionka powoli się "rozchodzi"...Doba w "psie plecy"...
wtorek, 14 lipca 2020
Jeszcze żyje...
Po tysiąckroć zdradzony,
szarpany i zraniony,
każdy jak chce to Go łupi,
choć Naród nie jest głupi.
Serducho Mazowieckie,
gdyby zechciało...Nie chce...
Odwaga w żyłach płynie
Ludzi - w tej dziwnej krainie.
Bo krew Ich wsiąka w ziemię,
takie dziwne to Plemię.
Lecz gdy wróg pokonany,
pokój krwią odzyskany,
walka dalej się toczy,
i wykłuwają oczy,
i mordują słowami,
i wciąż walka jest z nami.
Dusze nie spokornieją,
omamione nadzieją.
Tam gdzie sąsiad z sąsiadem
wciąż się ganią o zdradę,
tam gdzie każdy gest dłoni,
atakuje, nie broni.
Dziwny Naród nie słucha,
bijącego Serducha...
P.S. To jest mój "PO-PiS", w odpowiedzi na wszystkie ostatnie, polityczne newsy...No cóż...Znowu mi się "ulało"...
Ale trudno być "genetyczną optymistką", gdy wszędobylska nienawiść człeka ciśnie...
Proszę Was o jedno...Jeśli chcecie skomentować mój post, nie obwiniajcie "drugiej strony"...Obie strony mają tyle "za uszami", że nawet słoń by tego nie uniósł...
Moim zdaniem żaden z Kandydatów nie zasługiwał na ten urząd...Jeden został wybrany...Kropka.
Proszę Was o jedno...Jeśli chcecie skomentować mój post, nie obwiniajcie "drugiej strony"...Obie strony mają tyle "za uszami", że nawet słoń by tego nie uniósł...
Moim zdaniem żaden z Kandydatów nie zasługiwał na ten urząd...Jeden został wybrany...Kropka.
sobota, 11 lipca 2020
Przepis na urlop idealny...;o)
No i przybyło...
Troszkę kapryśne, ale przybyło...
LATO !!
Ułożony plan oczywiście się skomplikował (bo od tego są plany), ale kilkudniowy poślizg zaowocował wyjątkowo udanym, żeby nie napisać wspaniałym urlopikiem...
Udało się !!
A jak ??
Przepis jest prosty...
Bierzemy jedną złocistą plażę (około trzy tony sianego piasku), jeden basen (dostosowany do użytkowników), kilka "skoczków" (płyt chodnikowych, których przeznaczenie odkrywają tylko Nieloty) i spory zapas pojazdów budowlanych...
Obok montujemy ślizg wodny z "fontannami"...;o)
W pobliżu instalujemy plac zabaw z "bujawkami" różnego typu...
No i miejsce na wypoczynek, leżakowanie, albo "bardzo poważne rozmowy"...;o)
Potem można pomyśleć o spełnianiu marzeń...
Od pierwszego przyjazdu na Wrzosowisko, Księciunio marzył o wspinaczce na jedno z drzew...Stary orzech o pochyłym pniu aż się prosił o zasiedlenie...Ale...No cóż...Mijał rok za rokiem a nóżki wciąż były zbyt krótkie, a rączki nie obejmowały konarów...
Co roku Księciunio kombinował jak zdobyć swoje marzenie...Budował podesty, przyciągał krzesełka i drabinki, i ciągle ponosił porażki...
Babcia z Dziadkiem musieli pomóc...;o)
Orzech dostał kilka przykręcanych rączek i...
Radosny śmiech naszego Wnuka był najlepszą "zapłatą" !!
Zachwyt !! Duma !! Radość !!
A wieczory przy świecach...W piaskownicy...;o)
Ale przedtem...
Babcia pilnuje Princeski...Księciunio pilnuje roweru...Lucky pilnuje całości...
Była też praca...
Princeska równała ścieżki, które sama "demolowała" (bo żwirek cudnie szurał)...
Księciunio (Perfekcjonista) obserwował i to "demolowanie" i to "równanie", a potem fachowo brał się do pracy...
Po dziadziusiowych "sianokosach" Wnuki ochoczo zabrały się do grabienia trawy...Księciunio awansował na Operatora Babcinych Grabek, Princeska z radosnym okrzykiem "Ja !! Ja !!" lekceważąco odrzuciła zabawkowe narzędzia i zaczęła przymiarki...
Dziadkowe grabie...
Uchhhh...
Babcine grabie...
Uchhhh...
Grabki do liści...
Uchhhh...I dwa razy pacnęły Ją w główkę stylem...
Princeska kucnęła z boku i zaczęła się nam przyglądać...
Nas te grabki jakoś lepiej słuchają...
Po namyśle wzięła "zabawkowe" grabie (wcale nie malutkie) i dzielnie wywijała...
Rośnie druga Pomocnica !!
A co w tym czasie robił najmniejszy urlopowicz ??
Lucky pilnował Babci, Princeski, Księciunia i Dziadziusia...Dokładnie w takiej kolejności...
Pilnował całego Wrzosowiska !!
A najbardziej pilnował tę śliwkę...
Nie wiem czym kierowały się szpaczki (stali rezydenci), ale ledwie dwa metry od Orzeszka uwiły gniazdo i Rodzina nam się powiększyła...
Lucky nam je wystawił i czekał na reakcję, a potem roztoczył absolutną kuratelę nad mieszkańcami...Gniazdo absorbowało go bardzo...
A kiedy pojawiły się w nim maleńkie, wystające dziobki, Lucky wsiąkł całkowicie...Godzinami tak siedział...
Wrzosowisko rozbrzmiewało śmiechem (aż do czkawki), radosnymi okrzykami i zachwytami naszych Wnuków...My śmialiśmy się równie radośnie i czekaliśmy na te okrzyki i zachwyty...Na szeroko rozwarte ramiona Princeski i bieg z górki z okrzykiem Babaaaa...Na zabawę w znikające noski, w której Princeska jest Specjalistką...Na mocny uścisk Księciunia kiedy przytulał się w nocy i posapywał mi do ucha ze słodkim westchnieniem...Na wieczorne brykanie z Dziadziusiem i teatrzyk zrobiony z babcinej sukienki i kotka "którysięniezgubił"...
Echhh...
Wspaniały urlop...
Troszkę kapryśne, ale przybyło...
LATO !!
Ułożony plan oczywiście się skomplikował (bo od tego są plany), ale kilkudniowy poślizg zaowocował wyjątkowo udanym, żeby nie napisać wspaniałym urlopikiem...
Udało się !!
A jak ??
Przepis jest prosty...
Bierzemy jedną złocistą plażę (około trzy tony sianego piasku), jeden basen (dostosowany do użytkowników), kilka "skoczków" (płyt chodnikowych, których przeznaczenie odkrywają tylko Nieloty) i spory zapas pojazdów budowlanych...
Obok montujemy ślizg wodny z "fontannami"...;o)
W pobliżu instalujemy plac zabaw z "bujawkami" różnego typu...
No i miejsce na wypoczynek, leżakowanie, albo "bardzo poważne rozmowy"...;o)
Potem można pomyśleć o spełnianiu marzeń...
Od pierwszego przyjazdu na Wrzosowisko, Księciunio marzył o wspinaczce na jedno z drzew...Stary orzech o pochyłym pniu aż się prosił o zasiedlenie...Ale...No cóż...Mijał rok za rokiem a nóżki wciąż były zbyt krótkie, a rączki nie obejmowały konarów...
Co roku Księciunio kombinował jak zdobyć swoje marzenie...Budował podesty, przyciągał krzesełka i drabinki, i ciągle ponosił porażki...
Babcia z Dziadkiem musieli pomóc...;o)
Orzech dostał kilka przykręcanych rączek i...
Radosny śmiech naszego Wnuka był najlepszą "zapłatą" !!
Zachwyt !! Duma !! Radość !!
A wieczory przy świecach...W piaskownicy...;o)
Ale przedtem...
Babcia pilnuje Princeski...Księciunio pilnuje roweru...Lucky pilnuje całości...
Była też praca...
Princeska równała ścieżki, które sama "demolowała" (bo żwirek cudnie szurał)...
Księciunio (Perfekcjonista) obserwował i to "demolowanie" i to "równanie", a potem fachowo brał się do pracy...
Po dziadziusiowych "sianokosach" Wnuki ochoczo zabrały się do grabienia trawy...Księciunio awansował na Operatora Babcinych Grabek, Princeska z radosnym okrzykiem "Ja !! Ja !!" lekceważąco odrzuciła zabawkowe narzędzia i zaczęła przymiarki...
Dziadkowe grabie...
Uchhhh...
Babcine grabie...
Uchhhh...
Grabki do liści...
Uchhhh...I dwa razy pacnęły Ją w główkę stylem...
Princeska kucnęła z boku i zaczęła się nam przyglądać...
Nas te grabki jakoś lepiej słuchają...
Po namyśle wzięła "zabawkowe" grabie (wcale nie malutkie) i dzielnie wywijała...
Rośnie druga Pomocnica !!
A co w tym czasie robił najmniejszy urlopowicz ??
Lucky pilnował Babci, Princeski, Księciunia i Dziadziusia...Dokładnie w takiej kolejności...
Pilnował całego Wrzosowiska !!
A najbardziej pilnował tę śliwkę...
Nie wiem czym kierowały się szpaczki (stali rezydenci), ale ledwie dwa metry od Orzeszka uwiły gniazdo i Rodzina nam się powiększyła...
Lucky nam je wystawił i czekał na reakcję, a potem roztoczył absolutną kuratelę nad mieszkańcami...Gniazdo absorbowało go bardzo...
A kiedy pojawiły się w nim maleńkie, wystające dziobki, Lucky wsiąkł całkowicie...Godzinami tak siedział...
Wrzosowisko rozbrzmiewało śmiechem (aż do czkawki), radosnymi okrzykami i zachwytami naszych Wnuków...My śmialiśmy się równie radośnie i czekaliśmy na te okrzyki i zachwyty...Na szeroko rozwarte ramiona Princeski i bieg z górki z okrzykiem Babaaaa...Na zabawę w znikające noski, w której Princeska jest Specjalistką...Na mocny uścisk Księciunia kiedy przytulał się w nocy i posapywał mi do ucha ze słodkim westchnieniem...Na wieczorne brykanie z Dziadziusiem i teatrzyk zrobiony z babcinej sukienki i kotka "którysięniezgubił"...
Echhh...
Wspaniały urlop...
Subskrybuj:
Posty (Atom)