Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 29 sierpnia 2015

Dla oka...

     Wspominałam już pobieżnie naszego wrzosowiskowego Sąsiada...Starszy, schorowany Człowiek, mentalnie żyjący w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku...
Dom ruina...Posesja totalny bajzel...
Bieda z nędzą, można by rzec...
     Nasze kontakty są sporadyczne...Chociaż, od razu zaznaczę, że to Pan N. wziął na swe barki ewentualne kontakty...Ja byłam raz...
O przepraszam...
Dwa razy...
Człowiek żyje w swoim świecie, w swoich wspomnieniach...
Ale Jego życzliwość mogła by zawstydzić wielu z nas...
     - Może Sąsiadek weźmie te czereśnie ?? Ja już słoiki zrobiłem, to się zmarnują... - i wręcza Ślubnemu wiadro czereśni...
     - Może by Sąsiadka wzięła tą skrzyneczkę pomidorów ?? Syn tyle do słoików nie wsadzi...- zachęcał innym razem...
     - Może wody potrzebujecie ?? Bierzcie !! Przecież bez wody rady nie dacie...- tłumaczy...
     I chociaż bieda u Niego aż piszczy, na pytanie "ile za to ??", kiwa przecząco głową...
     - Dobrzy ludzie jesteście, pracowici, to dam...Dlaczego mam nie dać ??
Trudny przypadek...
     Staruszek siedzi wyłączony z racjonalnego świata...Gospodarstwo prowadzi Jego Syn...Trochę opóźniony w rozwoju...
Tak sobie tą swoją biedę klepią we dwóch...
     Sąsiad ma swoją życiową teorię...
Jaką ??
     Nie ważne co robisz...Nie ważne jak robisz...Byleby było ładnie dla oka...
Echhh...
     Żeby nie ta posesja w ruinie, to nawet byłoby fajne...Przecież jeśli się coś robi, to właśnie oko cieszyć ma duszę...
Posesja pikuś...
     Kiedy przyszła wiosna, Sąsiad wynajął traktor, grunt przygotował i posiał...
Co ??
     A cóż może posiać, czy posadzić, Gospodarz, u którego w kieszeni się nie przelewa ??
     Pszenicę ?? Ziemniaki ?? Warzywa ??
Bzdura !!
     Taki Gospodarz sieje...

     Słoneczniki !!
Słoneczniki są ładne dla oka !!
No i nie da się ukryć, że pole wygląda malowniczo...
Prawdziwy van Gogh...
     To i nam się udzieliła ta wzrokowa estetyka...
     Przez dwa dni Pan N. kuł, przekopywał i wyrównywał...Karczował i wycinał...
Aż w końcu...

     Prawdziwa Aleja Ujazdowska, czyli nasza pierwsza, cywilizowana ścieżka...
     Fakt, że to dopiero początek pracy "dla oka", ale trzeba przyznać, że bardzo udany ten początek...
Nawet "Nagusek" zerka ciekawie jednym oczkiem...
Teraz troszkę deszczu, żeby nam to równiutko osiadło, i będzie można przystąpić do kolejnych prac ziemnych...
Uffff...
     Co jeszcze zmajstrowaliśmy "dla oka" ??
Wodopoje, czyli umywalnie doraźne, które kiedyś Wam obiecałam...

     Wiszą sobie na kilku drzewach, żebyśmy nie musieli biegać za każdym razem do "prysznica"...A i przy upałach był ten wynalazek bardzo użytecznym...
     No i żniwa...

     Nie mam pojęcia jak głęboko w pamięci ukryte miałam umiejętności robienia powrósła, i zmajstrowanie snopka...
Ale się udało...
     Zboże wyrosło nam "awansem", z jakichś zamierzchłych upraw...
     Będzie słoma na okrycie truskawek, i trochę ziarna dla skrzydlatych przyjaciół...
No i dla oka prezentuje się to bardzo ładnie...
Gospodarze pełną gębą...
     Może nawet zasłużymy na pochwałę od Sąsiada ?? ;o)

czwartek, 27 sierpnia 2015

Uwaga !! Będzie religijnie...

     Po hebrajsku oznacza "Dom Chleba", ale po nowohebrajsku "Dom Mięsa"...Może to znamienne, że kiedyś ważniejszym dla człowieka był chleb, a z biegiem czasu ważniejsze są do tego chleba dodatki...Może...
     W każdym razie oznacza "Dom", a wiadomo, że "Dom" ważny jest zawsze...
Najlepiej jeśli nie brakuje w nim ani chleba, ani mięsa...
     O czym bajdurzę ??
O Betlejem !!
     Miejscu, w którym wiele się zaczęło, i w którym wiele dzieje się do dzisiaj...
Jakim cudem Gordyjka w Betlejem zagościła ??
Można by rzec, że przez przypadek...
Wjechała i wyjechała...
Z ledwością zdążyła wyciągnąć komóreczkę i zrobić fotki...



Że to nie "TO" Betlejem ??
A któż Wam obiecywał wypad do Autonomii Palestyńskiej ??
     Ja, urodzona pacyfistka, wróg wszelkiej agresji, przemocy i brutalności miałam się ładować do Kraju, w którym kałachy noszą nawet dzieciaki ??
Zapomnijcie !!
     W Betlejem byłam ??
Byłam...
     Zdjęcia zrobiłam ??
Zrobiłam...
     Dowód jest ??
Jest !!
     Pobłogosławiona się czuję okrutnie...;o)
I dowód też na to posiadam...
     Pamiętacie jak się czart w wężowym ciele ukrył, żeby zwabić bogobojną Niewiastę ??
     No to dowód...


Jest i wąż !!
Że malusi ?? Że to tylko zaskroniec ??
     Sztuka się liczy !!
     A malusi, bo nie dość, że i Niewiasta skąpych rozmiarów, to i na Wrzosowisku jabłonki nie mamy...Na śliwy to i taki maluch wystarczy...
Już słyszę to wężowe kuszenie...
     "Zjedz Gordyjka śliwkę, zjedz"...
Durne wężysko...
     Gordyjka to już ma taki przesyt śliwek w tym sezonie, że już nawet mirabelki w siebie nie wciśnie...

środa, 26 sierpnia 2015

Cisza na Wrzosowisku...

     Pędząc do codziennych obowiązków, nawet nie zauważamy, że wokół nas coraz mniej jest ciszy...Nie tej idealnej, która świdruje w uszach i doprowadza do obłędu, ale takiej stonowanej, kojącej...Zaczynamy od ciszy odwykać...
     Może to znak czasów, a może tylko zbyt zapamiętaliśmy się w tym cywilizacyjnym pędzie...
Wszystko jedno...
Ciszy i tak potrzebujemy...
     Kiedy więc, po kilku dniach cywilizacyjnego "obłędu" wsiadamy do "Naguska" i obieramy jedynie słuszny kierunek, czekamy z niecierpliwością na ten widoczek...






     To tutaj dzielą nas dosłownie metry, od upragnionego zakrętu...
Zakrętu na Wrzosowisko...





     I chociaż droga wygląda na bardzo "cywilizowaną", niech Was to nie zwiedzie...Kilkaset metrów i wtapiamy się w dzikie chaszcze, a pod kołami "Naguska" zgrzytają kamienie...
     To tutaj zaczyna się cisza...
     Nie zmienia tego nawet fakt, że kogut pieje jak oczadziały, ptaki świergolą nieustannie, a z oddali dolatuje jednostajny dźwięk pracującego traktora...
To nie są dźwięki, które mogły by zakłócić cywilizacyjne wyciszenie...
     Można wejść we własną duszę i posłuchać siebie...A to bywa bardzo ciekawe...
     Można też bezmyślnie machać grabiami...Byle tylko nie stwarzać zagrożenia dla otoczenia...;o)
I cisza...
     Cisza, kiedy jemy posiłki w sadzie, zatopieni w cieniu majestatycznych orzechów, a w menu, oprócz potraw mamy takie widoczki...


     Cisza, kiedy odpoczywamy przy kawie, na naszym tarasie...


No dobra...To dopiero miejsce pod taras...
Niech Wam będzie...
     Ale ciszę przerywają jedynie spadające z drzew śliwki...
Ot co...
     I pewnie nasza nostalgia trwała by nieprzerwanie, gdyby cywilizacja nie upomniała się o nas nagle...


     - Koniec marzeń o ciszy...- podsumował Pan N.
     - Koniec...- skwitowałam...
     Kres ciszy przybył wielką wywrotką zapakowaną tłuczniem...


Nie ma odwołania...
     Zaczyna się budowa drogi...
     I chociaż stałych Mieszkańców ten fakt zapewne ogromnie raduje, to my chrzęst wysypywanego tłucznia witamy z "kwaśnymi" minami...
Koniec zacisza...
Koniec ubocza...
     A może postawić znak ??


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Kolejny urlopek, czyli na Wrzosowisku cuda się dzieją...

     Od czego by tu zacząć ??
Hmmm...
     Żyję !!
     Co prawda zajęta niemożebnie i umęczona okrutnie, ale duszka się jeszcze we mnie tłucze...
     A może to nie duszka się tłucze, tylko śliwkowe pestki ??
Możliwe !!
Bo gordyjski sierpień ma niewątpliwie znak śliwki...
Dżemy...Kompoty...Śliwki w syropie...Śliwki w occie...No i przede wszystkim śliwki prosto z drzewa...
Prawdę mówiąc, to zaczynam już śliwkowo dziwaczyć...
     A gruszki już nas wołają ponętnymi kształtami...
Echhh...
     Na Wrzosowisku zaiwaniamy jak dwa samochodziki, po powrocie do domciu jak dwa samochodziki zaiwaniamy...
     Czyżbym zaczęła marzyć o listopadowych pluchach ??
No cóż...
Poniekąd...
Plucha to mi się zaczyna marzyć jakakolwiek...
     Na Wrzosowisku, tak jak w całym Kraju, panuje susza...


     Patisony, bidule, kwitną zawzięcie, a wkoło ziemia jak Sahara...Nawet podlewanie nic nie daje...
Smutno patrzeć, jak te maleństwa walczą o życie...
Chociaż właściwie klęski to my nie odczuwamy...
     Tak zaszalała jedyna, ocalała malina...






Jeżyny niestety poległy...
     Ale poziomki szaleją...Truskawki kwitną regularnie i przy każdej wizycie możemy delektować się magicznymi owockami...No i te śliwki...
Brrrr...
     Nawet przy płocie dzieją się cuda...


     Trzynaście jaj...
Ło Matko i Córko !!
     Jaja niby nic, każdy jajo w życiu widział...Tyle, że my kur w dorobku nie posiadamy...
Majątek odniesiony do Sąsiada rozwiązał bardzo poważną zagadkę...
     - A ja Sąsiadko myślałem, że one się przez ten upał nieść przestały...W sklepie jaja kupowałem...
Orzesz...(ko)...
     Może skorumpowaliśmy sąsiadowy drób tymi tłustymi dżdżownicami ??
Jedno jest pewne...
     Odkąd zabezpieczyliśmy Wrzosowisko przed kurzymi wizytami, kogut zaczął piać jakoś tak depresyjnie...
Tęskni ??

sobota, 15 sierpnia 2015

Nasza przyszłość na "trzecim filarze"...

     Nasi Znajomi często zadają nam pytanie...
     - Co Wam odbiło z tym Wrzosowiskiem ??
     - Dlaczego zamiast siedzieć na kanapie i luzować, kiedy wreszcie macie do tego okazję, Wy zaiwaniacie na tym ugorze, aż do utraty tchu ??
     I chociaż nasza decyzja, przynajmniej na pierwszy rzut oka wygląda jak szaleństwo, ma pewne, bardzo racjonalne przesłanki...
     Powodował nami rozsądek...
     Chociaż sam czyn zakupu działki można uznać za szaleństwo...
     My, dwa Mieszczuchy, których wiedza o roli spełza do moich bieszczadzkich wspomnień i mądrości wyczytanych w internecie, którzy przez ostatnie kilkanaście lat siedzieli w najnowszych technologiach, a głównym tematem rozmów przy stole były parametry techniczne najnowszych procesorów, teraz wracamy do korzeni...I to dosłownie...
Szaleństwo ??
Poniekąd...
     Kiedyś już przeżywaliśmy podobną sytuację...
     Jako bardzo młodzi Ludzie, mieliśmy możliwość otrzymania własnego "M" z zasobów firmowych...Takiej gratki nie przepuszczało się w tamtych czasach, w tych czasach też się nie przepuszcza...
Ale kiedy wszyscy zapisywali się na "M" z pokaźnymi liczebnikami..."4"..."5"..."6"...
My przeanalizowaliśmy wszystko bardzo skrupulatnie, i chociaż mieliśmy wszelkie przesłanki na pokaźny liczebnik, Pan N. zapisał się na "M3"...
Wtedy też wszyscy kręcili nam kółka na czole...
     Upłynęło ledwie kilkanaście lat, i nasze przewidywania się spełniły...
Wszyscy wkoło usiłują się zamienić na mniejsze lokale...
Dzieci poszły w Świat...Ten dosłowny, lub ten w przenośni...Czynsze poszybowały w Kosmos...A siły już nie te...I dochody nie te...
Tyle, że przynajmniej w Zaścianku, "branie" mają właśnie te lokale ze skromnymi liczebnikami...
     Ot...Takie prawa natury...
Kolejne Pokolenie umie "liczyć"...
     Co to ma do Wrzosowiska ??
Dużo...Bardzo dużo...
     Nie jesteśmy coraz młodsi (poniekąd ;o) ), więc i przed nami rysuje się wizja magicznej "emeryturki"...
Magicznej...Bo nikt z nas nie wie, jak będzie ona wyglądała za kilka lat...A może całkiem zniknie ??
     Kiedy wprowadzano reformę emerytalną 2000 roku, byłam jedną z pierwszych, która podnosiła larum...Matematyka była nieubłagana...
Dwa plus dwa nie daje sześć...Choćby Rządy nie wiem jak zaklinały rzeczywistość...
No i cóż...
Ja miałam rację...Matematyka miała rację...Kolejny Rząd zaklina rzeczywistość...
Nie przewidziałam oczywiści, że dopadnie nas masowa emigracja zarobkowa, że narodową plagą staną się "śmieciówki"...
Ale dwa i dwa, zawsze równało się cztery...
     ZUS co roku zaszczyca nas szacunkowym rozliczeniem emerytalnym, i analizując te szacunki, można stwierdzić jedno...
Nie mamy szans na godne życie...
Moich "szacunków" wystarczyło by na czynsz...
Oczywiście, jeśli czynsz nie pójdzie w górę...
     I co dalej ??
Odwrócona hipoteka, albo "łaskawy chleb" u Dzieci...
Jedno i drugie rozwiązanie, to gorzka pigułka na starość...
     Można samemu odkładać ??
     No cóż...Należymy z Panem N. do Pokolenia, które miało małe szanse na odłożenie czegokolwiek...Fundusze emerytalne były przeznaczone dla młodszych roczników...
Z resztą...Jakoś zawsze woleliśmy inwestować...
     Najpierw inwestowaliśmy w siebie, żeby Dzieciom zapewnić godziwe warunki rozwoju...Potem inwestowaliśmy w Dzieci, żeby Ich samodzielność nie była iluzoryczna...
To właściwie były jedyne inwestycje, które się nam udały...
     Teraz postanowiliśmy zainwestować w "Trzeci Filar"...
Oczywiście, że na odkładanie kasiory to nie jest dobry czas...Za późno...
Ale...
     To właśnie Wrzosowisko jest naszym "trzecim filarem"...
Póki sił wystarcza musimy je przystosować, zagospodarować, okiełznać...
     To była bardzo racjonalna decyzja...
     Miejsce do odpoczynku...Do wyciszenia...A jednocześnie kawałek ziemi, który może nas wyżywić...
Szaleństwo ??
Bynajmniej...
     Chociaż chciałabym się mylić... 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Odczarowana Dziewuszka...

     Dostałam wczoraj przesyłkę...
Że ciągle przesyłki dostaję ??
Łoj tam, łoj tam...
Aż tyle ich nie ma...
A takich nie ma na pewno...
     Dagmara, moja Czarodziejka Holenderska, przysłała maila...Króciutki był...Ledwie kilka słów...I załącznik...
     Serce gordyjskie załomotało radośnie...

     
     Poznajecie ??
To Dziewuszka !!
     Dziewuszka w ukrywanych pod falbaniastymi sukienkami szortach, z ogromniastymi kokardami w bujnych warkoczach, i ledwie żywa ze strachu...
No...Może tego strachu tak bardzo nie widać...
Widocznie Dziewczyny z Sosnowca nie wiedzą co to strach...;o)
     Jest i spracowana dłoń Strasznego Stróża...
     I oczywiście...Tuptuś !!
Wszystko jest jak trzeba...
     Może Dziewuszka bardziej urodziwa niż się Matce Naturze udała, ale reklamacji składać nie będę...
     I teraz się okazało, że moje wspomnienia stały się również cząstką wspomnień Dagmary, bo portret Dziewuszki, to pierwsze dzieło jakie stworzyła na graficznym tablecie...
     Czyli, Dziewuszka jest nasza...Jej i moja...Odczarowana...
     Trzęsąc się ze strachu na tym "złomowisku", nie przypuszczałam, że taki będzie finał tej przygody...
     Dziękuję Holenderska Czarodziejko...;o)

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Gordyjski papirus, czyli o nosa przesuszeniu...

     No to się urządziłam...
     Nie, żebym jakieś przemeblowanie organizowała, albo inną przeprowadzkę...
Urządziłam się na "cacy" osobiście...
     Zaczęło się niewinnie od "zajadów"...
     No cóż...Zawsze wiedziałam, że pyszczydło mam delikatne, i nawet bytność w renomowanej Restauracji kończy się kilkudniową infekcją...
Taki urok pyszczydła...
     No to zlekceważyłam pierwsze objawy, jakich doznałam na Wrzosowisku, i infekcja rozwijała się niczym rozmaryn w wojskowej piosence...
Zareagowałam, kiedy już do pyszczydła nic wsadzić nie mogłam...
     Śmierć głodowa ??
A juści !!
No to wstąpiłam do Apteki i nabyłam medykament...
Tyle, że było trochę za późno...
Nie to, żeby medykament nie zadziałał...
Obok "zajadowej" infekcji rozwinęła mi się przy okazji jeszcze jedna...
Totalnie zbagatelizowana...
     Upał był wtedy nieznośny...Ogniska żeśmy wypalali...Wody mieliśmy tyle co w baniakach, więc oszczędzać było trzeba...
     No to się odwodniłam...
     Najpierw myślałam, że to może od tego pyszczydła, albo że mnie w nocy przemroziło, bo temperatury były takie bardziej szwajcarskie, ale nie...
Pyszczydło pod działaniem maści zaleczyło się w cztery dni...Noclegi miałam już zaściankowe...
A nos jak bania...
Nie to, żeby katar...Oooo, nie...
     Nos mi tak zasechł był, że nawet oddychanie powodowało ból...
Kinol przebrzydły...
     Pewnie bym faktów nie połączyła, gdyby nie doszła infekcja oczu...
Zaschły na wiór...
     W papirus się zmieniam, czy co ?? A może się za życia mumifikuję ??
Zaczęłam się leczyć...
Dobre sobie...Po tygodniu...
Nosa się już dotknąć nie da, bo mi zaraz z wysuszonych oczu łzy płyną, i wtedy to mnie i oczy bolą...Ale twardym trzeba być...
     No to inhalatory stosuję...Ziółka parzę...I niczym niemowlak nawilżam ten kinol w ruchu ciągłym...Że o "wdychaniu" cebuli nie wspomnę...
Czy przechodzi ??
Poniekąd...
     Niby już jakby lepiej, to znowu upały mi zapowiadają, i na Wrzosowisko jechać trzeba, i tak w koło Macieju...
     A może by kinola amputować ??
     Nigdy specjalnie urokliwy nie był...Funkcji nie spełnia od ponad czterdziestu lat, bo oddycham ustami, w związku z pewnym urazem z dzieciństwa...
Ciach i po kłopocie...
     Ale co z oczami ??
Wydłubać ??
Oczy by się jeszcze przydały...
     Niby widzą kiepsko...Niby mnie astygmatyzm oszukuje...Ale zawsze wygoda, żeby łbem w drzewo nie przydzwonić...
     A może by tak do Apteki ??
Hmmm...
Chyba trzeba będzie...
     Bo do Lekarza to ja z taką pierdołą nie polecę, na kilkugodzinną nasiadówkę poczekalnianą...
Echhhh...

sobota, 8 sierpnia 2015

Na ostudzenie emocji...

     Kilka porywających przemówień...Kilka rytmicznych marszy...Salwa "na cześć"...
I mamy nowego Prezydenta...
     Ślicznie się ubiera...Ślicznie przemawia...W ogóle...Taki bardziej śliczny jest...Gładziutki...
Ale zanim zacznę o Nowym...
     Czas podziękować Prezydentowi Komorowskiemu...
Dziękuję...
     Niewiele dobrego zrobił Pan dla mojej Ojczyzny, ale złego też niewiele...
Wstydu nie było...Wielkiego...
     Potrzebowaliśmy spokoju po smoleńskiej zawierusze, i Pan ten spokój przyniósł...Że potem było tego spokoju zbyt wiele ??
No cóż...
     Sama nie wiem kto bardziej był nieszczęśliwy...
Pan będąc Prezydentem ??
Czy Naród z takim Prezydentem ??
     Bo, że prezydentura Pana nie uszczęśliwiała, widać było w każdym przekazie...
     Dziękuję więc, że zechciał Pan być przez pięć lat nieszczęśliwym...
Ale przyszło Nowe...
     Z reguły staram się nie krytykować nikogo, kto obejmuje nowe urzędy...
     Jakoś genetycznie wyznaję zasadę: "po owocach Go poznacie"...
     Tym razem jednak, postanowiłam odrobinę nagiąć tą zasadę...
     Może nam wszystkim przyniesie to korzyść ??
Nowy Pan Prezydent przemawia pięknie...Pięknie też obiecuje...
     "Czas podnieść Polskę z kolan..."
Alleluja !!
Pewnie, że czas...
     Osobiście na tych kolanach nie klęczę, ale skoro Pan Prezydent tak mówi...
Mało, że mówi...
     Pan Prezydent ciągle klęka, jakby chciał zademonstrować nam owo Polski "upodlenie"...
Od "Tablicy" do "Tablicy"...
Od "Pomnika" do "Pomnika"...
Od "Kościoła" do "Kościoła"...
     Co spojrzę w ekran TV, Pan Prezydent klęka, klęczy, albo z klęku powstaje...
Może to jest instrukcja, jak z tych kolan mamy się podnosić ??
Mnie osobiście, zaczyna ów stan mierzić...
     Jeśli tak ma się objawiać religijność Pana Prezydenta, to obawiam się ogromnie, czy zdąży przez pięć lat kadencji przyklęknąć przy każdym "Pomniku", przy każdej "Tablicy", i każdy Kościół odwiedzić...
     A potem przyszła pora na prezydenckie nominacje...
Ło Matko i Córko !!
Jakbym na pierwszy odcinek "Alicji w krainie czarów" patrzyła...
Sami Znajomi "Królika"...
Kontynuacja ??
Czego ??
     Przez chwilę to się nawet zastanawiałam, że Nominanci powinni w krakowskich strojach występować...
Sielsko...Anielsko...
Buziaczek...Misiaczek...
Landryna...
     Miało być inaczej...??
To jest...
Teraz przynajmniej wiemy, kto jest kto i dlaczego siedzi tam, gdzie siedzi...
     Pan Prezydent ruszył w Kraj...Spotyka się z Ludźmi i przemawia...
Słowa nic nie znaczą...
Po czynach Go poznacie...
Na czyny jeszcze jest czas...
     Pan Prezydent musi teraz wywalczyć sobie Rząd...
Kampania parlamentarna trwa...
     Tylko, niech Pan Prezydent, tak często nie klęka...
     Bo może się okazać, że od tego klękania głosów przybędzie Konkurencji...
A wtedy "Oni" będą rządzić, a Pan zostanie "Strażnikiem żyrandola"...
     Cokolwiek to znaczy...

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozwiązanie zagadki, czyli walka z robalami trwa...

     No tak...Powinnam się domyśleć, że Wasze skojarzenia pójdą w takim kierunku...
Echhhh...
     Albo alkoholiczka dla której szklanka ma zbyt małą objętość, albo choleryczka, która w napadach furii tłucze dorobek żywota...
     Nic z tego !!
     Jak wiecie, na Wrzosowisku mamy całe tłumy dzikich lokatorów, którzy nijak nie chcą z nami współpracować...
Powiem więcej...
Dzicy lokatorzy utrudniają nam żywot jak tylko mogą, żrąc, gryząc, kłując i brzęcząc paskudnie...
     Wypowiedzieliśmy więc wojnę owym "latadełkom"...
Na pierwszy ogień poszło takie dziwo...


Ultradźwięki miały działać na gryzonie i owady...
Miały...
Bo czy działają, to pojęcia nie mamy...
Buczeć buczą, ale nasz zinwentaryzowany kret dalej działa bezkarnie, wyglądając spod ziemi co jakiś czas...
Hmmm...
Dokąd szkód nie czyni nam w uprawach, postanowiliśmy żyć w symbiozie...
Na owady owe ultradźwięki nie działają...
Może wrzosowiskowe owady odbierają na innych falach ??
     Pojawiły się więc takie cudeńka...
Nie identyczne, podobne...
Ale zasada działania jest właśnie taka...


     "Nasze" latadełka totalnie zlekceważyły zachwalaną pułapkę, a samo urządzenie rozsypało się pod wpływem wiatru...Ledwie dobę po powieszeniu...
No cóż...
Kto to widział, żeby w sadzie wiał wiatr ??
Producent tego "cudeńka" nie widział...
     Wtedy Pan N. postanowił zrobić pułapki sam...
Wyczytaliśmy wszystkie możliwe sugestie, nabyliśmy sztuczny miód i pierwsze pułapki zawisły...
Po czterech dniach pułapki były dalej puste...
     Ki czort ?? Czyżby owady rozmnażające się w takiej swobodzie, wytworzyły w sobie jakieś dodatkowe instynkty samozachowawcze ??
     Zasiana kocimiętka dopiero puszczała malusie listeczki, zapas wrotycza topniał w oczach, a robale jak latały tak latają...
Po tygodniu zajrzałam z ciekawością do pułapek...
     - No i co ?? - zapytał Pan N. głosem pozbawionym nadziei...
     - Nie uwierzysz...Pełno mrówek !! Aż czarno !! - wyliczałam spostrzeżenia...
     - Dobre i mrówki...- ucieszyliśmy się bez entuzjazmu...
     Mamy po cztery mrowiska na metrze kwadratowym, więc jeśli nawet "wytłuczemy" połowę, to środowisko nie zbiednieje...
     Kiedy zmonitorowałam pułapki po kolejnych kilku dniach, nadzieja zakwiliła radośnie...
     - Są !! Są i osy, i muchy, i bąki !! - wyliczałam...
     - A komary ?? - dopytywał Ślubny...
     - W tej brai nie zobaczę...Pełno wszystkiego...
     Pan N. zajął się wzmożoną produkcją pułapek, a ja napełniałam wszystkim co tylko wpadło nam do głowy...
Domowy ocet jabłkowy ?? Proszę bardzo...
Woda z cukrem ?? Proszę bardzo...
Miód z octem jabłkowym...Proszę bardzo...
Gnijące owoce i woda z cukrem...Proszę bardzo...
     Już nawet nie wieszaliśmy tego na drzewach...Pułapki stanęły wszędzie...
I zapełniały się w ciągu kilku dni...
Ale prawdziwym hitem stały się pułapki z zacierem drożdżowym...

 
     Zanim je przeniosłam ze stołu do sadu, każda z nich miała już po dwie-trzy ofiary, a kilka kolejnych krążyło mi nad głową, żeby tylko wcisnąć się do środka...
Bardzo proszę !!
To chyba najtańsze i najlepsze rozwiązanie jakie można zastosować...
     Plastikową butelkę po napojach, obcinamy i do powstałego "kubeczka" wkładamy część górną, otworem w dół...Całość oklejamy, żeby się to jakoś trzymało w kupie i wlewamy do kubeczka substancję wabiącą (wedle fantazji)...Można powiesić...Można postawić...
Efekt ??
     Latadła i pełzadła skuszone aromatami tłumnie włażą przez szyjkę do kubeczka i...No i tyle, bo wyleźć rady nie dają...W kubeczku mokro, otworek malusi...Zgon...
     Możemy się napić kawy bez machania rękami we wszystkich kierunkach...Możemy usiąść na leżakach bez tupania nogami...Możemy normalnie pracować...
     Brzęczenie latadełek jest teraz znakiem, że kolejny delikwent pakuje się do pułapki...

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zgadywanka...:o)

     Ja wiem, że upały nie sprzyjają pracom umysłowym, że biometr niekorzystny, że obniżenie ciśnienia w czasie burz, ale mimo wszystko...
     Dzisiaj na gordyjskim blogu zagadka...

Co to jest ??


     Oczywiście, pytanie dotyczy tajemniczych pojemników...;o)

środa, 5 sierpnia 2015

Trudne pożegnanie...

     Tropikalne upały i wakacyjne urlopowanie, to może nie najlepsza pora na takie wpisy, ale śmierć wakacji nie uznaje, a tym bardziej nie zważa na pogodę...
     Dzisiaj w południe, Dagusia i Jej Siostra żegnają Mamę po raz ostatni...Tak, to właśnie Dagusia zetknęła się z tak bezdusznym traktowaniem...
     I kiedy już byłam pewna,  że nic gorszego spotkać Je nie może, Dagusia zaczęła swoją opowieść...
     Każdy wie, że po traumatycznym zetknięciu ze śmiercią, na Rodzinie spoczywa obowiązek dopełnienia formalności i godnego pochówku...Dagusia i Jej Siostra, udały się więc do owego szpitala po kartę zgonu...Oczywiście dokument nie był przygotowany, czego można się było spodziewać, więc odczekały trzy kwadranse i z wielką ulgą ruszyły do drzwi wyjściowych...
     - Chwileczkę !! - usłyszały wołanie...
     Nim przekroczyły wymarzony próg tego medycznego przybytku, okazało się, że w karcie zgonu wystąpił błąd daty...
No cóż...Każdy się może pomylić...
Po kolejnych trzech kwadransach mogły odetchnąć z ulgą...
     Ruszyły do Urzędu Miasta, celem wystawienia aktu zgonu...
     Aktu bardzo ważnego...Niepodważalnego...Nieomylnego...
     Siadły więc pokornie i czekały cierpliwie, nim Panie Urzędniczki ów akt wystawią...
Kiedy procedury były już ukończone, i czas było dokonać ustawowych opłat, Dagusia ruszyła do kasy...
W tym właśnie momencie zadzwonił telefon...
     - Dzwonię ze szpitala... - oświadczył "głos"...- W karcie zgonu jest pomyłka daty...Musi Pani wrócić...
Każdy się może pomylić ??
     Sytuacja była już bardziej skomplikowana...Niestety...Akt zgonu został wystawiony, zatwierdzony i opłacony...
Panie Urzędniczki bezradnie rozłożyły ręce...
     W takiej sytuacji pozostaje tylko sądowe "przywrócenie do życia" i wystawienie ponownego aktu zgonu...
     Co czuła Dagusia i Jej Siostra nawet nie chcę się domyślać...
     Po miesiącu walki z lekarzami i pielęgniarkami, po miesiącu traumatycznych przeżyć związanych ze śmiercią Matki, miały rozpocząć batalię sądową o potwierdzenie Jej śmierci...
A Mama ??
Teraz ma oczekiwać przez kolejne miesiące na pochówek ??
     Po kolejnych kwadransach walki, telefonów, narad i konsultacji, Urzędniczki znalazły rozwiązanie...
     Trzeba jechać do tego szpitala, zdobyć poprawną (!!) kartę zgonu i oświadczenie, że popełnili pomyłkę...
     Kolejne kwadranse rozpaczy...
Czy Je chociaż przeproszono ??
Nie wiem...
Nie pytałam...
     Żadne słowo nie byłoby w stanie zmienić Ich sytuacji, a niekompetencja administracyjna porażała...
     Czyżby w tym szpitalu Ludzie umierali tak tłumnie, że wystawianie kart zgonu staje się problematyczne ??
     A może to Duch Dagusinej Mamy tak bardzo trzymał się życia ??
Może i byłoby to śmieszne, gdyby nie było takie straszne...
     Dzisiaj w południe Dagusia i Jej Siostra pożegnają swoją Mamę ostatni raz...
     Wysyłam Im moje Dobre Duchy do wsparcia...Niech dodadzą Im sił...Niech obetrą łzy...Niech będą przy Nich...

sobota, 1 sierpnia 2015

Empatia - Zjawisko nieznane...

Do Pana Doktora ...

     Tak się składa, że nie mieliśmy okazji się poznać, chociaż muszę przyznać, że ja o Panu wiem już sporo...Dowiedziałam się przez ostatni miesiąc...
     Na "pańskim" oddziale zmarła wczoraj pewna starsza Pani...
     Tej Pani też na oczy nie widziałam...
     Mimo to, ośmieliłam się zwrócić do Pana bezpośrednio...
Kobieta umierała...
Mogła umrzeć z godnością...Zaopiekowana i bezpieczna...Mogła...
     Karetkę pogotowia Córka wezwała na czas, udzielono Kobiecie doraźnej pomocy, a potem przetransportowano na oddział szpitalny, na którym miała otrzymać dalszą pomoc...
     Czy miała wyzdrowieć ??
Nie...Nikt od Pana nie oczekiwał cudu...
     Miała być pod medyczną opieką, która na tą chwilę, poza ulgą, nie mogła Jej więcej dać...
     Przez pierwsze dni przywiązywaliście Ją do łóżka, bo odzyskując świadomość nie rozumiała dlaczego ma oddychać przez jakieś urządzenie...Więzy kaleczyły Jej nadgarstki, powodowały ucisk na tętnice i opuchlizny...Kiedy Córki zwracały uwagę na ten dodatkowy ból, ignorowaliście Je z nonszalancją...
     Kończyły medycynę ??
     Nie...
     Więc z jakiego powodu się wtrącają do procedur medycznych ??
Przywiązana Kobieta sprawiała znacznie mniej problemów...
     Na sugestie Córek, że Matka objęta jest również innymi procesami leczniczymi, rozszerzyliście opiekę...
Zaczęliście podawać psychotropy...
     Teraz to już było całkiem po problemie...
Albo leżała jak kłoda spętana bandażami, albo jak zombi z martwym wzrokiem...
Pacjent idealny, można by powiedzieć...
     Chociaż i to Panu przeszkadzało...
Nie rokowała...
     Zajmowała łóżko, które, jak Pan to pięknie ujął: " mogło być komuś potrzebne"...
     ??
     Ja chyba rzeczywiście jestem niedzisiejsza...
Komu miało być potrzebne ??
W tym momencie potrzebne było Jej !!
Jeśli się nie mylę, minęły czasy, w których wynosiło się starszych Ludzi na mróz, żeby "doszli"...
Cywilizacja obejmuje również starszych, schorowanych Ludzi...
     Wykrzyczał Pan to, a także informację, że jak tylko Pan znajdzie miejsce gdziekolwiek w "umieralniach", to tam Ją Pan odtransportuje, w momencie kiedy była przytomna...Tuż nad Jej głową...Do Jej Córek, które i bez tego przechodziły traumatyczne przeżycia...
     Gratuluję !!
     Nie umiał Pan przynieść ulgi umierającej Kobiecie...Nie umiał Pan nawet sprecyzować, czy pożyje dobę, czy rok...Ale umiał Pan dosadnie określić, że nic dla Pana nie znaczy...
Zrozumiała...
     Trzem samotnym w tej rozpaczy Kobietom, zgotował Pan piekło...
I teraz przejdę do meritum...
     Dobre Duchy czuwały nad umierającą, i położyły kres Jej cierpieniom...Wczoraj wieczorem odeszła...
     To również kres cierpień Jej Córek, które przestaną się miotać w swojej rozpaczy...
     A Panu życzę serdecznie, z całego gordyjskiego serducha, żeby umierał Pan właśnie w taki sposób...Bezwolny...Zagubiony...Pozbawiony nadziei...Zaopiekowany dokładnie tak, jak tylko na "pańskim" oddziale umieją się zaopiekować Pacjentami...