Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 24 lutego 2015

Zwykłe istnienie...

On, Informatyk z zamiłowania,
Ona, Dziewczyna "od obliczania".
Nie wiedzieć czemu, w słoneczny dzionek,
pomysł szelmowski błysnął im w głowie...
Zamiast wieść życie stadne leniwie,
postanowili błysnąć na niwie.
I nim rozsądek do głów powrócił,
Notariusz aktem o biurko rzucił.
Precz poszły kompy, na bok papiery,
czas zwalczać chwasty, na ręce cztery...
"Nagusek" zyskał nową swą rolę
i teraz będzie zasiedlał pole..
Dlaczego ?? Po co ?? Skąd pomysł taki ??
By miast "ikonek" posadzić krzaki ??
By zamiast krzesła i biurka w domu,
wydzierać chaszcze pod miejsce plonu ??
Po co motyką machać w strug pocie,
albo szpadelkiem babrać się w błocie ??
Odpowiedź prosta, jak cep w budowie,
bo o tym marzy miastowy człowiek !!
Po to na urlop w plener ucieka,
bo tam go kusi pole i rzeka,
i czas, co zegar go nie odmierza,
bryza powiewu pośród drzew świeża,
rosa co błyszczy brylantów mgnieniem...
I takie sobie, zwykłe istnienie...

P.S. Sezon na "Wrzosowisku" ogłaszam otwarty...:o)

poniedziałek, 23 lutego 2015

niedziela, 22 lutego 2015

Tajemnica słowa "INTERPRETACJA"...

     No to "nadejszła wiekopojmna chwiła"...
Ufff...
     Po trzymiesięcznych przygotowaniach, ruszyliśmy w kierunku naszego Wrzosowiska...
Tym razem grabki i motyczki pozostały w domeczku, a my uzbroiliśmy się w tekę papierów...
     Czas zacząć "walkę" z Urzędnikami...
     Każdy kto miał chociaż kawałeczek ziemi (nie mówię o tej w doniczkach), wie, że bez całego stosu "zezwoleń", to może sobie na tej ziemi, ewentualnie, "bąka puścić"...
O "puszczeniu" czegokolwiek innego decydują Urzędnicy...
No to "do boju"...
     Przepisy i ustawy "ogarniałam" przez miesiąc...Drugi miesiąc tworzyłam "wnioski o zezwolenia"...Potem zaczęłam wydzwaniać i zasięgać wiedzy "u źródła"...
No cóż...
Wiedziałam, że lekko nie będzie...
     Słowem kluczowym owych "zezwoleń" była "INTERPRETACJA"...
     Zaczęliśmy oczywiście od "Geodezji", bo wiadomo, że żadnych zezwoleń nie otrzymamy bez porządnej mapy...
     Pan "od map" okazał się Człekiem przesympatycznym, uczynnym i tak zaangażowanym, że "banan" sam jakoś zajaśniał na naszych obliczach...
Ależ Mu zależało !!
     Bez zbędnych "nacisków" z naszej strony, udzielił nam nawet wskazówek, co też uczynić mamy z "szopą", która na mapach jest, a w rzeczywistości to już jej od kilku co najmniej lat nie ma...
Można by nawet stwierdzić, że jesteśmy w posiadaniu "szopy wirtualnej"...
A niech tam...
Od przybytku, głowa nie boli...
     Uzbrojeni w mapy i "wnioski" ruszyliśmy do "Gminy"...
     Tam, nasze "banany" zgniły zaraz po grzecznym "dzień dobry"...
     Pan Urzędnik okazał się Egzemplarzem mało życzliwym, żeby nie powiedzieć, że swoją funkcją był "przytłoczony"...
Nawet w papiery nie zerknął (że o awarii oprogramowania komputerowego nie wspomnę), i oświadczył, że na tych gruntach budować się nie możemy...
Jament !!
Budować??
Jakie budować ??
Skoro chcemy jedynie postawić domek narzędziowy, żeby nie taszczyć tych grabi i motyk ??
Nie !! I kropka...
     Mnie ręce opadły, bo już widziałam, jak stosy "odwołań" będę tworzyć, zamiast tą motyczką dzielnie machać...
A w Panu N. chyba ta moja "półgóralska" krew zawrzała...
I nagle z sąsiedniego biurka rozległ się głos:
     - Państwo chyba wcale nie muszą występować o to zezwolenie...
Głos był spokojny, wyważony...
Zamarliśmy zbiorowo...Ja, Pan N., i "Urzędnik Oportunista"...
     - Domek nie jest mieszkalny, nie ma fundamentów...To do "Starostwa" trzeba zgłosić...Jakby były jakieś problemy, to proszę wrócić do nas... - kontynuował Głos...
Do Was ??
W życiu !! 
Do Ciebie Głosie Urzędnika, z przyjemnością...(pomyślałam sobie)
     - Tylko tych wniosków nie pokazujcie...- usłyszeliśmy przekraczając próg...
Wioski ?? Jakie wnioski ?? My żadnych wniosków nie mamy...
     Ruszyliśmy na "podbój" Starostwa...
     Pani w Starostwie wyglądała na smutną...Na dodatek przerwaliśmy Jej śniadanie, więc wiedziałam, że lekko nie będzie...
Każdy wie, że śniadanie, to najważniejszy posiłek dnia...
Wystąpiliśmy w roli śniadaniowych intruzów...
     Dostaliśmy nowy "wniosek" do wypełnienia, Pani służbowo poinformowała nas co mamy wypełnić, a co pozostawić...
     Z racji odległości postanowiliśmy nie zwlekać i zajęliśmy stanowisko przy stoliku, na korytarzu...
Ja wypełniałam, Pan N. rysował...
Poczułam się jak w trzeciej klasie Podstawówki...
Tam też tak spędzaliśmy czas...
Na wniosek Pani zareagowała:
     - Taki wniosek nie przejdzie...
Orzesz...(ko)...
A cóż temu wnioskowi brakuje ??
     - Budynek nie ma fundamentów...Nie przejdzie...
Ki czort ??
     Tym razem Panu N. ręce opadły, a we mnie zawrzała ta "półgóralska" posoka...
     Nachyliłam się do Pani i wyszeptałam głosem najsłodszym ze słodkich (no wiecie, taki szeptany ulepek, co może gardziel zaklajstrować na amen)...
     - Wozimy narzędzia prawie sto kilometrów...Niechże nam Pani pomoże...
Pani wzrok na mnie podniosła i...
     - To nie mogą być bloczki betonowe...To muszą być stopy betonowe...- wymruczała...
Ło Matko i Córko !!
Korekty dokonałam natychmiast, przy pomocy długopisu i parafki Pana N. ...
     - To nie daje Państwu gwarancji, że wniosek zostanie przyjęty...- usłyszałam na "do widzenia"...
Powietrze ze mnie uszło...
     Skąd Petent ma wiedzieć, jaka "interpretacja" przepisów obowiązuje danego Urzędnika ??
     A może owa "interpretacja" przed śniadaniem jest inna, a po śniadaniu inna ??
     Sympatyczna Pani Sekretarka wykonała ksero, wniosek przyjęła "do rozpatrzenia" i rozpoczęliśmy proces "oczekiwania na decyzję"...
Właściwie, to na brak decyzji...
Bo jak nic nie przyjdzie przez miesiąc, to znaczy, że te "stopy" wystarczyły, a jak stworzą jakąś bumagę, to trzeba będzie się odwoływać...
     - Kawa i obiad, czy obiad i kawa ?? - zapytał Pan N.
     - Kawa i obiad !! - musiałam uporządkować stan chaosu szarych komórek...
Przy drobiowej roladce zdecydowaliśmy, że zawalczymy o "wodę"...
Przecież sporty ekstremalne lubimy ogromnie...
     - Zobaczmy przynajmniej, gdzie te "wodociągi" są... - zachęcał Pan N.
Dobrze Chłopak kombinuje...
Terytorium nieznane...Godzina późna...Procedury złożone...
Rekonesans zrobić trzeba...
     Po kwadransie wychodziliśmy z "Wodociągów" z "zezwoleniem na przyłącze" w garści i namiarami na Projektanta...
Orzesz...(ko)...
Przecież to też Urzędnicy byli ??
A może nie ??
Z tego wrażenia musieliśmy posiedzieć w "nagusku" bezczynnie...
We łbach nam się kotłowało...
Odnieśliśmy sukces, czy nie ??
Hmmm...
No cóż, czas pokaże...

sobota, 21 lutego 2015

piątek, 20 lutego 2015

Żyrandolowe dylematy...

     Pamiętacie tą bajeczkę, w której książę miał z grona zawoalowanych księżniczek wybrać tą, która jego serduszkiem zawładnęła ?? Pewnie, gdyby nie pomoc pracowitych pszczółek, do dzisiaj by się biedak głowił...No bo jak z gromady jednakowo odzianych pannic, zakrytych od stóp do głów, miał wyłonić tą jedyną ??
     Czuję się dokładnie jak ten księciunio...
Może tylko "walorów" w portfelu mam mniej...No i nocy poślubnej nie będzie...
     Mam sobie wybrać Prezydenta...
Kandydaci zgłaszają się chętnie, bo i nobilitacja znaczna, i dochody niezgorsze...
A ja stoję, a właściwie siedzę, i czuję się chyba bardziej jak ten osiołek co mu "w żłoby dano", niż jak koronowana głowa...
Teraz już rozumiem stwierdzenie, że komuś "korona ciąży"...
Mnie ciąży okrutnie...
     No bo jak wybrać kogoś, o kim właściwie nic nie wiem...
Księciunio przynajmniej wiedział, że kocha, a ja ??
     Z tym "kochaniem" Prezydentów, to u mnie raczej kiepsko...
     Wychodzi na to, że albo jestem mało uczuciowa, albo zbyt wymagająca...
Bo, oczywiście, nie śmiem twierdzić, jakoby z tymi Kandydatkami było coś nie tak...
     No to słucham, czytam, myślę, i już kołomyję mam w głowie zupełną, który to ze szlachetnych Kandydatów, na "tronie" Rzeczypospolitej ma zasiąść...
     Można by na przykład zapytać każdego z Nich, co też Mu w duszy gra, albo zagra, po ewentualnym wyborze, ale do tego to się Kandydaci nie palą...
Którąś już "kadencję" z rzędu, debatujemy o debacie...
Orzesz...(ko)...
Doktorat już może robić każdy z Obywateli, w tym szlachetnym temacie...
Tyle, że wiedzy o Kandydatach z tego nie przybędzie...
     Co stoi na przeszkodzie, żeby TV poświęciło dwie godzinki czasu antenowego, i zapytało każdego z nich o ważne tematy ??
     Kilka pytań...Kilka krótkich odpowiedzi...I wizerunek gotowy...
Nie ma co mówić o wygranych czy przegranych...
Każdy wybierze swoją "opcję"...
     Trudne ??
Bynajmniej...
     Przynajmniej w demokracjach tak to powinno się odbywać, moim skromnym zdaniem...
     Poglądy...Płynność wypowiedzi...Wiedza...Prezencja...Kultura osobista...A nawet odporność na stres...
Taka "kandydacka" piguła"...
     Chcesz być Prezydentem, to się przygotuj, zaprezentuj...
     Jeżdżenie z deklamacjami, akademiami, czy innymi wiecami, może być atutem dodatkowym...Ale przecież nie dotrzesz do każdego Obywatela...Nie każdemu przedstawisz swoje racje... 
     Obywatel musi w tym czasie pracować, musi opiekować się Dzieckiem, musi zająć się milionem przyziemnych czynności, o które Ty, jako Kandydat, troszczyć się nie musisz...
     Dlaczego więc, mamy z tymi debatami problem ??
     Chyba sami Kandydaci traktują Wybory Prezydenckie jak błahostkę...Preludium do Wyborów Parlamentarnych...
Tam jest siła...Tam jest władza...I tam są pieniądze...
     To po co nam Prezydent ??
Czyżby "żyrandole" były aż tak cenne ??

wtorek, 17 lutego 2015

Zmajstrowałam słoneczko...

     Za oknami szaro-buro...Na ulicach ciaprucha...A mnie się marzy słoneczko, w pełnym wymiarze...
Słoneczko !!
Cip, cip...Gdzie jesteś ??
     Chyba Słoneczko na "cip, cip" nie reaguje, bo ani myślało pokazać swoje złote liczko...
     No to Gordyjka postanowiła, że sobie słoneczko, domowym sumptem zmajstruje...
     A tak szczerze mówiąc, to ją ten pomysł od dawna kusił...
No to najpierw zmajstrowała sobie szkic...


A potem się zabrała za dziobaninę wykałaczkową...


No i słoneczka cudnie w gordyjskim domku zaświeciły...



     A że witrażówki i szkło nie bardzo "kochają" aparaty fotograficzne, więc kolejne efekty próbowałam uchwycić przy błysku lampy...


I te słoneczka są takie bardziej słoneczkowate...


A że hurt jest zawsze lepszy niż detal...


To mam zapas...
Jakby się wiosna ociągała z przybyciem...;o)

niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki po gordyjsku...

     Walentynki uczcić trzeba musowo...
     Nie dlatego, że moda taka...Dlatego, że to świętowanie radosne, a uśmiechu i radości to my jakoś mamy narodowy deficyt...
Czyli czcimy...
     - Gdzie ruszymy ?? - zapytał Pan N., bo w Zaścianku to my wielu możliwości "czczenia" nie mamy...
     Miało być kinowo...
Przejrzeliśmy repertuar wszystkich kinowych przybytków i lipa...
Same romanse i bajeczki...
     Do romansów to ja genetyczny wstręt mam, a do bajeczek jeszcze nie dorosłam...To znaczy Księciunio nasz jeszcze nie dorósł, a przecież się nie godzi, żeby Dziadkowie bez Wnuka na bajeczki chodzili...
Czyli z kina wyszło nic...
     Potem przymierzaliśmy się do pewnego basenu, na który mamy "ochotę" już co najmniej dwa lata i jakoś nam się ścieżki nie krzyżują...
     - Pogódka cudna...Spacerek nad Wisełką...A potem basenik... - kusił Pan N. - No chyba, że wolisz w drugą stronę...
     Wolałam...
     Zwyciężyła temperatura wody w basenie...
Stanowczo 33 przemawia do mnie bardziej, niż 24...
Jestem ciepłolubna i kropka...
Czyli, że nam się znowu ścieżki z owym basenem nie skrzyżowały...
Skrzyżowały się za to z lodowiskiem...
     No bo jak jechać "w prawo" bez łyżewek ??
No to pojechaliśmy...
Na lodowisku było cudnie...
Jak zawsze...
Przyszaleliśmy nawet na dwugodzinną jazdę, co w zestawieniu z moim kręgosłupem już było objawem szaleństwa (wiwat Walenty !!)...
Potem poczłapaliśmy na basenik...
     Uśmiechnięta Pani Bileterka, cudną gwarą, poinformowała nas, że przebywa na nim właśnie sześć Osób...
Sześć ??
Toż to tłok !!
O nie...My w takim ścisku taplać się nie będziemy !!
     - To może pójdziemy na spacerek ?? - zapytał Pan N., i chociaż "czarno" widziałam współpracę z moimi krzyżami, przystałam na propozycję...
     - Kiedy to ostatni raz spacerowaliśmy tędy ?? - zaczęliśmy ustalać...
Wyszło nam jakieś 28 lat...
Nie mówię o "przebieżkach" w tempie sprinterskim...Mówię o spacerowaniu...
Pierworodny stawiał niepewne jeszcze kroki...
Echhh...
My, nasze kroki stawialiśmy pewnie, i w sprecyzowanym kierunku...
"Stare kąty"...Tak nazywał się kierunek...
     "Pomnik Powstań"...Bez zmian...
     "Muzeum Śląskie"...Pięknie odnowione...Przynajmniej fasada...
     "Teatr Wyspiańskiego"...Cudny jak zawsze...W tym Teatrze byliśmy razem na szkolnej wycieczce...Wieki temu...Potem bywałam z inną szkołą...Potem z Córcią, kiedy rozpoczynała muzyczną "karierę"...
     "Skarbek"...Teraz nazywa się dumnie "Galerią"...
Ileż zakupowych emocji w nim kiedyś przeżywałam...
     - Do Dworca ?? - zapytał Pan N.
     - Pewnie, że do Dworca !! - potwierdziłam...
Łepetynki kręciły się nam prawie "w koło"...
Poza kilkoma "stałymi" punktami, trudno było rozpoznać ulice...
"Naszych" sklepów już dawno nie było...Nie było "naszych" knajpek...
     "Wszystko po 10 złotych"...
     "Wszystko po 12 złotych"...
     "Wszystko do 24,99"...
     - Chyba się Ludziom nie przelewa, skoro aż tyle takich sklepów powstaje...- zauważyłam, bo owe "ciucholandy" usytuowane były przy "głównej" ulicy i zajmowały na prawdę, potężne powierzchnie...
     Miasto, mimo kolorowych świateł z reklam, spowijała, jak zawsze, jakaś "szarość"...
I doszliśmy do Dworca...
Echhh...
Doszliśmy właściwie do Galerii, bo Dworzec, a właściwie "resztki" jego elewacji, "przyklejone" są do Galerii...
     - Idziemy ?? - zapytał Ślubny...
     - Pewnie !! Toż tutaj zaczynałam swoją "karierę" zawodową...
Wnętrze Dworca zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie...
Czyściutko...Przestronnie...Ekonomicznie...
Nowocześnie, że aż się w głowie kręciło...
Poza dwoma filarami, pozostawionymi chyba "ku pamięci", nic nie przypominało "mojego" Dworca...
I dobrze...
Tamten do pięknych nie należał...
     Wkroczyliśmy do Galerii...
     Naszą awersję do podobnym przybytków pokonała potrzeba przyswojenia "glukozy"...
     Rekonesans zakończył się szokująco...
Same "markowe" sklepiki, a w każdym z nich tłumy...
Tłumy na każdym z pasaży...
Każdy Osobnik objuczony "markowymi" torebeczkami...
W licznych kawiarenkach ani jednego wolnego miejsca...
     Dwa Światy...
Jeden "po 10 złotych"...W drugim, mała kawa za 20...
     Skusiła nas Cukierenka z belgijską czekoladą...
Wspomnienia czekoladowych "owoców morza" z Brukseli, odżyły...
     Walentynkowy wystrój...Uśmiechnięte służbowo Kelnerki...I zapach czekolady...
Miło...
     Co miłe nie było ??
     To, że czekałam na zamówienie kilkadziesiąt minut...Chociaż nie było zbyt skomplikowane...Pan N. już zdążył spałaszować swoje frykasy, kiedy otrzymałam kubeczek...
W kubeczku była substancja mało przypominająca zamówienie, a już znacznie odbiegająca od jego opisu...
No cóż...
Nikt nie obiecywał, że świętowanie "walentynek" przejdzie bezstresowo...
"Owoce morza" udało nam się jednak nabyć, i nie musiałam w tym celu lecieć do Brukseli...
Próbowałam...Smakują tak samo...
Ale "belgijska" Cukierenka wrażenia dobrego na nas nie zrobiła...
     Galerię opuściliśmy z ulgą...
     Za dużo Ludzi...Za dużo świateł...Za dużo hałasu...
     Kiedy spojrzałam na Nią z pewnej perspektywy, wyglądała jak wielki robal wypełzający z kokonu...
Nigdy nie lubiłam łazić robalom we wnętrznościach...
     Niespiesznie dreptaliśmy do "naguska"...
"Plac budowy"...Parkan..."Plac budowy"...Parkan...
Całe Centrum to wielki plac budowy, poprzecinany nitkami ulic...
     - Może kiedyś będzie tu ładnie...- skwitował nasze obserwacje Pan N.
     - Może...Za jakieś dwadzieścia lat...Jak znowu zapragniemy pospacerować...- odpowiedziałam bez nostalgii...

sobota, 14 lutego 2015

piątek, 13 lutego 2015

Gordyjska Galeria...

     Obiecałam, że pokażę efekt naszej zimowej działalności, ale z wykończeniem jeszcze mamy małe kłopoty...
Niby wszystko na rynku jest, a jak się chce coś konkretnego, to lipa...
No i teraz czekamy, aż ta "lipa" zakwitnie...
     Ale w tak zwanym "międzyczasie" zrealizowaliśmy zakończenie innego pomysłu...
Utworzyliśmy w przedpokoju galerię...





Przewodnicy już czekają na Zwiedzających...;o)

P.S. Na życzenie Notarii wirtualne zwiedzanie Galerii...;o)

Szkic popełniony jakieś 20 lat temu, co widać po pożółkłym papierze...


Hafciki łańcuszkiem, z tego samego okresu "twórczości"...


A to się nie doczekało "wyhaftowania" i pozostało w wersji malowanej...


czwartek, 12 lutego 2015

Protestuję !!

     Jeszcze kilka dni temu rozważałam poważnie założenie Związków Zawodowych Gospodyń Domowych...Nie to, żebym zapragnęła w Mediach zaistnieć, albo na świecznik się wcisnąć...
Tak się mi jakoś życiorys ułożył, że od czasów "podfruwajkowatych", w żadnym proteście nie uczestniczyłam...
     W firmie prywatnej nikt głowy nie podniesie, bo zanim baner przygotuje to już etatu miał nie będzie...A kiedy zostałam Szefową, to i tak by mnie nikt nie wysłuchał...
     Widać genetyczna tęsknota do protestów we mnie nabrzmiała...
     Minimalizmem nigdy się nie interesowałam, więc mi te Gospodynie Domowe zaświtały...
Liczebność grupy społecznej już w zalążku działa na wyobraźnię...
     I kto wie jakbym tą swoją karierę związkową zakończyła, gdyby nie Pan N. ...
     Słuchaliśmy właśnie sprawozdania z blokad rolniczych, kiedy zaświtał nam pomysł nowatorski...
     Będziemy "Małorolni" !!
     Może małorolnymi, ale jednak posiadaczami gruntów ornych jesteśmy...
No to zaczęliśmy wyliczać nasze postulaty...

     1. Dotacje unijne dla "Małorolnych" posiadających areał od 10 do 99 arów (rzecz jasna do każdego posiadanego ara).
     2. Dotacje unijne dla "Małorolnych" posiadających drzewa i krzewy owocowe, do każdej sztuki.
     3. Rekompensaty za brak możliwości posiadania trzody chlewnej (proponujemy średnią rekompensatę za 100 sztuk).
     4. Rekompensaty za brak możliwości posiadania bydła (analogicznie za 100 sztuk).
     5. Odszkodowanie za brak ciągnika, którym moglibyśmy uczestniczyć w blokadach.
     6. Dopłaty 50% do każdego wypitego litra mleka (tu majątku nie zbijemy, bo ja mleka nie pijam).

     Potem nastąpił przestój twórczy, bo nijak się pod "dziki" podpiąć nie mogłam...
     Mój Bieszczadzki Dziadek na "dzika" to miał kowadło na strychu powieszone, i w razie "napaści" walił w to kowadło z całych sił...
Ale teraz "dziki" nie do takich hałasów nawykłe, a ja ani kowadła, ani strychu nie posiadam...
Hmmm...
Nawet kabana nie mam co by go ewentualnie przefarbować i o odszkodowania się upominać...
Trudno...
Z tych rekompensat zrezygnować musimy...Wyjścia nie ma...
     I wtedy mnie olśniło, że taki dwójkowy protest to może bez echa przejść zupełnie, szczególnie, że Rolników jest kilka tysięcy i też Ich nikt nie słucha...
     To może znajdą się jeszcze jacyś chętni ??
Kryteria nie są wygórowane...
Przydomowy ogród starczy...;o) 

środa, 11 lutego 2015

Taki urok...

     Mawiają, że każdy wiek ma swój urok...No nie wiem...Może te wcześniejsze "wieki" jakiś urok miały, ale żeby później ?? Hmmmm...
Jakoś to czarno widzę...
     Szwankuje wszystko...
A to w kościach łupie...Uroda staje się wspomnieniem...Pamięć zawodzi w najmniej oczekiwanym momencie...
Lipa, a nie urok...
     Mawiają, że rozsądek równoważy wówczas braki...
Rozsądek ??
Ja bym tego akurat nie przeceniała...
     Wcale nie mam zamiaru "jojczyć"...
Opowiem dzisiaj o jednym z "uroków"...
     Jako domowa kura grzebiąca (przynajmniej sezonowo) przymus odczułam bezpośredni udać się na Pocztę, celem nadania korespondencji i opłacenia pewnych płatności, których dokonać inaczej nie mogę...
Koperty zaadresowałam pięknie, sprawdziłam czy się pozaklejały jak trzeba, druki spięłam tematycznie i zapakowawszy wszystko czekałam godziny 12:00...
W tak zwanym "międzyczasie" przyszykowałam listę zakupów, co by się po sklepie nie błąkać z szaleństwem w oczach...
Okrutnie z siebie zadowolona, butki i kurteczkę ubrałam i poczłapałam obowiązki wypełnić...
Człapania dużo nie było...Pogódka cudna...No to sobie człapię niespiesznie...
Po drodze rachunek sumienia robię...
     Druki mam...Kopertki mam...Portfel mam...Karteczkę z zakupami mam...
Uśmiech satysfakcji rozjaśnia mi oblicze...
Ależ ja dzielna jestem !!
     Wchodzę na Pocztę..."Dzień dobry" - mówię (bo mnie Rodzice dobrze wychowali)...I...
No tak...
Portfel mam...Tyle, że gotówki do portfela krasnoludki nie włożyły...A że to płatności "służbowe", to żadnym "plastikiem" niedopatrzenia nie załatwię...
Jasność odkrycia spowodowała spontaniczny "w tył zwrot" i bez komentarza opuściłam pocztowy przybytek...
     Człapię niespiesznie do domeczku, bo przecież spieszyć nie mam się do czego...
     Doczłapałam, kasiorkę w portfel zapakowałam i ruszam ponownie w pocztową pielgrzymkę...
Człapię znowu, i powtarzam w pamięci...
     Druki mam...Kopertki mam...Portfel mam...Karteczkę z zakupami mam...Nawet kasiorkę w portfelu mam...
Na ostatnią wyliczankę chichoczę cichutko...
     Wchodzę na Pocztę..."Dzień dobry" -  mówię (bo poprzednie się już pewnie przeterminowało)...
Kopertki podaję...Załatwione...
Druki podaję...
     - A czy tutaj ma być taki sam adres ?? - pyta mnie życzliwa Dusza zza okienka...
Ło Matko i Córko...
     - Gdzieżby !!
Z rozpędu wpisałam dwa razy ten sam adres...
Echhh...
Widział kto, żeby mieć siedzibę w Urzędzie Skarbowym ??
     Podziękowałam z uśmiechem, manele spakowałam i ruszyłam na zakupy...
     "Dzięki Ci Matko Sklerozo, że ten adres to mam jeszcze czas poprawić"...
     Do sklepu wchodzę...Witam się pięknie...I do tej karteczki sięgam...
A tam: "tarcze ścierne drobnoziarniste"...
Orzesz...(ko)...
Wiedziałam, że czytanie karteczek bez okularów, to nie jest dobry wynalazek...Nie ta karteczka w łapki mi wpadła...
Jak nic tarczy nie dostanę, bo to jarzyniak...
No to stoję na środku, jak ostatnia "sirota" i mózgownicę wysilam, jakież to niedobory zaobserwowałam w naszym urządzeniu chłodniczym...
Po kwadransie już wiedziałam, że prędzej ułożę nowe menu, niż sobie tą listę przypomnę...
Pewne były tylko jaja, bo cudem jakimś "kubraczek jajkowy" do reklamówki włożyłam...
Echhh...
Jakoś tą siateczkę wypchałam...
     No to idę do domeczku...
Idę niespiesznie i się uśmiecham do siebie...
Ufff...
     Adres jeszcze pamiętam, to jest szansa, że Pan N. obiad dzisiaj dostanie...;o)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Zamach na Westalkę...

     Jako pierwszej klasy Westalka od kilku dni namiętnie rozpalam nasz kominek o godzinie 18:00...Nawet jak bym zapomniała to oczy Pana N. o godzinie 18:00 wyrażają "podziw" dla mojej ewentualnej sklerozy...
Procedury mam już opanowane...
Powiem więcej...
Udaje mi się owo źródło pożogi rozpalać od pierwszego "przyłożenia", więc powody do dumy są...
     Ściągam więc szybkę, nalewam płyn, nalewam olejek zapachowy (żeby się nam aromaterapia nie marnowała), zakładam szybkę i miotam ogniem w stronę pojemników z "cieczą zapalającą"...
Potem następuje czysta radocha...
     Przez kilka dni nie inwestowaliśmy w kominek żadnych środków, bo w moich przepastnych "magazynach" odkryłam fiolkę z olejkiem do aromaterapii...
Zapach był "księżycowy"...
     Nie mam pojęcia skąd "Autor" wie jak pachnie Księżyc, bo ekipa, która go nawiedzała jest raczej skromna, a sprawozdania o zapachach nic nie mówiły, ale skoro jest "księżycowy", to ja mu w życiorys zaglądać nie będę...
Z resztą...
Zapach był dla "nochali" miły...
     Po kilku dniach zapragnęliśmy wąchać coś innego niż rzeczony Księżyc...
     Pognaliśmy więc do "markietu" zwanego "Galerią" i nabyliśmy olejek zapachowy do kominków o zapachu sosny...


Echhh...
     Oczami duszy już widzieliśmy te romantyczne chwile, które spędzimy przy magicznych ogieńkach, a wokół będzie cudnie pachniało lasem...
     No to zaraz na drugi dzień postanowiliśmy się podelektować...
     Ściągnęłam szybkę...Płyn "ekopalny" wlałam do pojemniczków...Tackę na olejek umyłam dokładnie, co by nam sosnowych delicji nie zakłócał jakimś "Księżycem"...Rzuciłam okiem dla pewności na opakowanie z olejkiem i przeczytałam:

"ZASTOSOWANIE OLEJKU:
Aromatyzacja powietrza: lampki, kominki aromatyczne, nawilżacze powietrza."

Będzie cudnie !!
     Olejek wlałam...Szybkę założyłam...Kominek zapaliłam...
     I nim zdążyłam spojrzeć na Pana N., żeby roziskrzone oczka podziwiać, tacka z olejkiem zajęła się żywym ogniem i buchnęła słupem płomienia...
Orzesz...(ko)...
A cóż to za dziwo ??
     Toż olejek do kominków powinien ulatniać się delikatnie w procesie podgrzewania, a nie buchać niespodziewanie, krzywdę czyniąc kominkowi i przyprawiając właściciela o palpitacje "pikawy" !!
     Może jakoś nieporadnie tackę na olejek umieściłam zbyt blisko płomienia ??
     Co prawda "księżycówce" to nie przeszkadzało i ulatniała się ospale, ale wiadomo, że Księżyc sam w sobie wyrywny nie jest, a taka sosna to hoho...
     No to wzięłam "pogrzebacz", którego rozmiar mogę porównać do długopisu i przestawiam ostrożnie...
     Komory z "ekopłynem" przymknęłam, tackę z olejkiem w kącik odsunęłam...
Czekam...
Posiwieć nie zdążyłam, bo się olejek zajął w ciągu kilku sekund...
Ło Matko i Córko...
     Dobrze, że mimo nałogów dmuch mam jeszcze potężny i zagasiłam pożogę w zarodku...
     - Cóż ta Kobieta w sklepie tak zachwalała skoro to lipa jakaś ?? - zapytałam retorycznie...
     - Może on jest zbyt "firmowy" ?? - dociekał równie zainteresowany Pan N.
Coś mnie tknęło i po pudełeczko sięgam...
     Opis co prawda się nie zmienił i dalej przekonuje nas, że jest to ciecz jak najbardziej do kominków przystosowana, ale skojarzyłam, że w opakowaniu była jeszcze jakaś ulotka...
     Czytam...
     Chociaż łatwe to nie jest, bo mimo szkieł 2,5 i lupy z podświetleniem, literki są wielkości ziarenek maku...
     Po kilku minutach dobrnęłam do interesującego mnie fragmentu (3/4 ulotki to hymny pochwalne, jakież to dobro aromatyczne mam w dłoniach i jak zbawienny wpływ będzie ono miało nie tylko na moje ciało, ale i na duszę)...
Czytam, i czuję jak mi włosy siwieją...

"H226 Łatwopalna ciecz i pary.
P210 Przechowywać z dala od ciepła/iskrzenia/otwartego ognia/gorących powierzchni.Palenie wzbronione."

Ki czort ??
     To do jakich kominków ma ów olejek zastosowanie ??
Do wirtualnych ??
     Widział ktoś lampki do aromaterapii, albo kominki, co ciepła nie wydzielają ??
     A zapewnienia Sprzedawczyni o zastosowaniu ??
     A opis na opakowaniu ??
     Bozia nade mną czuwała, że do pojemniczka ledwie kilka kropelek owego cudactwa nalałam, bo jakbym chlapnęła od serducha, to jak nic z Westalki bym się w Strażaka Sama zamieniła...

piątek, 6 lutego 2015

Poetycka mizeria...

     Szukałam właściwie całkiem czego innego...Ale kilka słów "posta", który wyświetlił się w wyszukiwarce, przykuł moją uwagę niespodziewanie...
Jako stworzenie ogromnie świata ciekawe (nie mylić z genetycznie "ciekawskim"), kliknęłam linka i przeniosłam się na Forum, którego tematyka znacznie odbiegała od tematu moich poszukiwań...
     Rzecz dotyczyła wierszyka "Dlaczego ogórek nie śpiewa"...
     Wierszyk lubię ogromnie, i wyznać się nie wstydzę, że na takiej to właśnie poezji odchowałam dwoje Dzieci, a Mistrz Gałczyński cytowany bywa w naszym Stadle nieustannie...
     No to czytam owe wpisy Forumowiczów, żeby się zapoznać z najnowszymi trendami wśród Młodzieży...
Bo a nuż, "Ogórek" nie jest już "poprawny politycznie" i mogła bym, na ten przykład, zwichrować mózgownicę naszego Wnuka...
Ufff...
Nie taka drętwa ta nasza Młodzież, jakby się nam wydawało...
     Pan Gałczyński cieszy się u Nich równym, jak u nas poważaniem, a twórczość cytowana jest z upodobaniem...
     I nagle "zonk"...
Czytam, i uwierzyć w te słowa pisane nie mogę...
Czytam raz drugi...
Może mnie się coś w tych zachwytach z psyche porobiło ??
     Nastoletnia Dziewczyna opisuje swoje traumatyczne doznania, jakich właśnie przez "Ogórka" doświadczyła...
Orzesz...(ko)...
Czytam raz trzeci...
Uwierzyć trudno...
     Panna opisuje, jak to Jej Wychowawczyni owo "wierszydło" do deklamowania na akademii uroczystej przeznaczyła, i jak mimo wylewanych łez przy swoim "przydziale" trwała...
W związku z powyższym, Panna owa naraziła się na śmieszność ogromną, nie tylko na forum szkolnym, ale również wśród przybyłych na Uroczystość Oficjeli...
     Nie do końca pojmowałam problematykę, więc przesuwałam "posty" dalej...
Może gdzieś znajdę przyczynę owej traumy ??
Znalazłam...
Okazało się, że większość Forumowiczów też nie rozumiała problemu...
No to Panna wyjaśniła...
     "Wiersz może i dobrze napisany, ale chyba po pijaku, bo przecież każdy wie, że warzywa nie śpiewają...Gdzie tu wzniosłość jakaś ?? Gdzie przesłanie ?? Takiego czegoś to nawet wierszem nazwać nie wypada...Baba (znaczy Wychowawczyni) nienawidzi Ją z całego serca i dlatego tak Jej "przyłożyła"...Wredne Babsko...A ten Gałczyński nieźle musiał dawać w szyję"...
     Dobrze, że zachowałam resztki świadomości, bo bym chyba monitor łbem rozwaliła...
Ło Matko i Córko...
To się dopiero nazywa pedagogiczne nękanie...
     Forum wrzało...
Jedni się z Panny wyśmiewali...Inni usiłowali wytłumaczyć złożone zjawisko przenośni...
A mnie się jakoś tak smutno na serduchu zrobiło...
     Nie wiem sama, czy Pannie współczuć edukacyjnego "niechciejstwa", czy Wychowawczyni, której pracę owa Panna marnuje, czy Rodzicom, którzy na edukację łożą...
     Poezji można nie kochać...Można poezji nie rozumieć...
Ale przecież ogórki lubią wszyscy...
Choć z mizerią różnie bywa...

czwartek, 5 lutego 2015

środa, 4 lutego 2015

Tęsknota za motyczką...

     Czy można tęsknić do czegoś, czego się tak na prawdę nie zna ?? Czy można czuć zapach tego ?? Czy można słyszeć dźwięki ciszy ??
No cóż...
Można...
     Po szaleństwach roku 2014 staraliśmy się wyciszyć...Uspokoić rozedrgane emocje...Okiełznać żywioł, który zawładnął naszymi duszyczkami...
     W grudniu jakoś nam się to udawało, przynajmniej częściowo...
Po prostu, nie poruszaliśmy wcale tego tematu...
Dumać indywidualnie można sobie w milczeniu...
     No dobra...Czyli głowy mieliśmy zajęte, a co z "ręcami" ??
Wymyślaliśmy zajęcia zastępcze...
Ich efekt pewnie zobaczycie...
Kilka dni temu pękliśmy całkiem...
     Wzbierająca fala tęsknoty wylała się z nas niczym tsunami i już się okiełznać nie dała...
Pan N. wrócił do "wyszukiwarki", a ja do wielkiego "planowania"...
Pod powiekami odżyły odsuwane skrupulatnie widoki...
     Lekko zamglone pagórki...


     Kot rudzielec, który witał nas zawsze na nieistniejącym progu...


     A potem domagał się uczuciowego rewanżu od gumiaczków Pana N. ...


     Władczy kogut, który gromkim "kukuryku" obwieszczał okolicy nasze przybycie...


     Nawet "pasożyty" raniące stare drzewa, układały się w malownicze wzory...


     W uszach dźwięczy cisza, przerywana delikatnymi trelami nieznanego sublokatora...


     "Wrócisz ty, wrócimy i my"...Chciało by się wyszeptać...Ale do tego powrotu zostało jeszcze wiele dni...Dni bez zapachu ziemi...


    Dni bez złotych mrugnięć Słońca...


     Nawet zarośnięte chwastami kwiaty wydają się mieć swój urok...


I co ??
Nic...
Tęsknota...
Teraz już nad nią nie zapanujemy...Nie okiełznamy...
     Pozostaje dyskutować o tłuczniu, ziemi ogrodowej, palikach do ogrodzenia, konieczności zakupu kosy i ...
No tak...
Trzeba wszystko dokładnie zaplanować...
No to planuję...


I marzę...
     Marzę, że w końcu odłożę klawiaturę i zamienię ją na motyczkę...
Jeszcze kilka tygodni...
Już niedługo...
I...


Echhh...
Tęsknoto...

wtorek, 3 lutego 2015

Ego...

( z dedykacją dla Pana Tomaszewskiego)


Na wygórowane ego, niestety,
nie ma odpowiedniej diety...

poniedziałek, 2 lutego 2015

Tuptuś...Reinkarnacja...

     W życiu nie przypuszczałam, że mały gryzoń wyzwoli w Was aż takie emocje...Dosadne komentarze...Gniewne maile...
Hmmm...No cóż...
     Kategorycznie oświadczyłam, że mimo nacisków, nie doprowadzę Tuptusia do reinkarnacji, nie spowoduję zmartwychwstania, i nie będę wymyślać historyjek...
Dzisiaj, za sprawą Dagusi muszę owo oświadczenie odszczekać...
Hau, hau, hau...
     Dagusia, łagodna Dziewuszka, przez swój genetyczny upór spowodowała, że Tuptuś powraca w gordyjskie progi, i to powraca w sposób nietuzinkowy...
Dagusia postanowiła mi udowodnić, że Tuptuś zasługuje na drugą szansę...
Wydrukowała moje bazgrolenie i odczytała je przed bardzo wymagającym Forum...
Tuptuś zawędrował do klasy III, której jest Wychowawczynią...
Się porobiło...
Czy miałam tremę ??
Ogromną !!
A potem Dagusia zawiadomiła mnie radośnie...
"Masz pocztę !"
To co zastałam w mailu zaparło mi dech i nawilżyło oczęta...
Nasz Tuptuś !! A nawet jeszcze piękniejszy !!



Gardło miałam zaciśnięte w totalnym bezdechu...
Tuptuś w tylu odsłonach !!
Ale nie tylko Tuptuś zasłużył sobie na uwagę Recenzentów...

Tuptuś z nochalami !!


Tuptuś z Mamą nochalem i coś niemarchewkowego...

I najbardziej wzruszający z obrazków...

Mama nochal płacze nad umierającym Tuptusiem...

     Kochani...To wszystko było dokładnie tak !! Jota w jotę !! 
     Teraz historia o Tuptusiu jest kompletna...

niedziela, 1 lutego 2015

Mamy "brąz", czyli o Mistrzach Horroru słów kilka...

     Obiecałam Notarii, że w niedzielę napiszę podsumowanie Mistrzostw Świata w piłce ręcznej...
Wybacz Noti...
     Ręce mi się trzęsą, żołądek mam ściśnięty do rozmiarów renklody, ciśnienie osiągnęło stany tsunami i dudni w uszach, a pukawka wybija dzikie, afrykańskie rytmy...
     Po takim meczu nic nie jest ważne...
     Nie pamięta się durnowatych "pudeł", karnych rzuconych "Panu Bogu w okno", ani nieudolnie zgubionych piłek...
To zmartwienie Trenera, a nie Kibiców...
     Kibicom pozostaje czysta radocha...


                                                               Mistrzowie Horroru


Jak dobrze, że te Mistrzostwa się skończyły...