Walentynki uczcić trzeba musowo...
Nie dlatego, że moda taka...Dlatego, że to świętowanie radosne, a uśmiechu i radości to my jakoś mamy narodowy deficyt...
Czyli czcimy...
- Gdzie ruszymy ?? - zapytał Pan N., bo w Zaścianku to my wielu możliwości "czczenia" nie mamy...
Miało być kinowo...
Przejrzeliśmy repertuar wszystkich kinowych przybytków i lipa...
Same romanse i bajeczki...
Do romansów to ja genetyczny wstręt mam, a do bajeczek jeszcze nie dorosłam...To znaczy Księciunio nasz jeszcze nie dorósł, a przecież się nie godzi, żeby Dziadkowie bez Wnuka na bajeczki chodzili...
Czyli z kina wyszło nic...
Potem przymierzaliśmy się do pewnego basenu, na który mamy "ochotę" już co najmniej dwa lata i jakoś nam się ścieżki nie krzyżują...
- Pogódka cudna...Spacerek nad Wisełką...A potem basenik... - kusił Pan N. - No chyba, że wolisz w drugą stronę...
Wolałam...
Zwyciężyła temperatura wody w basenie...
Stanowczo 33 przemawia do mnie bardziej, niż 24...
Jestem ciepłolubna i kropka...
Czyli, że nam się znowu ścieżki z owym basenem nie skrzyżowały...
Skrzyżowały się za to z lodowiskiem...
No bo jak jechać "w prawo" bez łyżewek ??
No to pojechaliśmy...
Na lodowisku było cudnie...
Jak zawsze...
Przyszaleliśmy nawet na dwugodzinną jazdę, co w zestawieniu z moim kręgosłupem już było objawem szaleństwa (wiwat Walenty !!)...
Potem poczłapaliśmy na basenik...
Uśmiechnięta Pani Bileterka, cudną gwarą, poinformowała nas, że przebywa na nim właśnie sześć Osób...
Sześć ??
Toż to tłok !!
O nie...My w takim ścisku taplać się nie będziemy !!
- To może pójdziemy na spacerek ?? - zapytał Pan N., i chociaż "czarno" widziałam współpracę z moimi krzyżami, przystałam na propozycję...
- Kiedy to ostatni raz spacerowaliśmy tędy ?? - zaczęliśmy ustalać...
Wyszło nam jakieś 28 lat...
Nie mówię o "przebieżkach" w tempie sprinterskim...Mówię o spacerowaniu...
Pierworodny stawiał niepewne jeszcze kroki...
Echhh...
My, nasze kroki stawialiśmy pewnie, i w sprecyzowanym kierunku...
"Stare kąty"...Tak nazywał się kierunek...
"Pomnik Powstań"...Bez zmian...
"Muzeum Śląskie"...Pięknie odnowione...Przynajmniej fasada...
"Teatr Wyspiańskiego"...Cudny jak zawsze...W tym Teatrze byliśmy razem na szkolnej wycieczce...Wieki temu...Potem bywałam z inną szkołą...Potem z Córcią, kiedy rozpoczynała muzyczną "karierę"...
"Skarbek"...Teraz nazywa się dumnie "Galerią"...
Ileż zakupowych emocji w nim kiedyś przeżywałam...
- Do Dworca ?? - zapytał Pan N.
- Pewnie, że do Dworca !! - potwierdziłam...
Łepetynki kręciły się nam prawie "w koło"...
Poza kilkoma "stałymi" punktami, trudno było rozpoznać ulice...
"Naszych" sklepów już dawno nie było...Nie było "naszych" knajpek...
"Wszystko po 10 złotych"...
"Wszystko po 12 złotych"...
"Wszystko do 24,99"...
- Chyba się Ludziom nie przelewa, skoro aż tyle takich sklepów powstaje...- zauważyłam, bo owe "ciucholandy" usytuowane były przy "głównej" ulicy i zajmowały na prawdę, potężne powierzchnie...
Miasto, mimo kolorowych świateł z reklam, spowijała, jak zawsze, jakaś "szarość"...
I doszliśmy do Dworca...
Echhh...
Doszliśmy właściwie do Galerii, bo Dworzec, a właściwie "resztki" jego elewacji, "przyklejone" są do Galerii...
- Idziemy ?? - zapytał Ślubny...
- Pewnie !! Toż tutaj zaczynałam swoją "karierę" zawodową...
Wnętrze Dworca zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie...
Czyściutko...Przestronnie...Ekonomicznie...
Nowocześnie, że aż się w głowie kręciło...
Poza dwoma filarami, pozostawionymi chyba "ku pamięci", nic nie przypominało "mojego" Dworca...
I dobrze...
Tamten do pięknych nie należał...
Wkroczyliśmy do Galerii...
Naszą awersję do podobnym przybytków pokonała potrzeba przyswojenia "glukozy"...
Rekonesans zakończył się szokująco...
Same "markowe" sklepiki, a w każdym z nich tłumy...
Tłumy na każdym z pasaży...
Każdy Osobnik objuczony "markowymi" torebeczkami...
W licznych kawiarenkach ani jednego wolnego miejsca...
Dwa Światy...
Jeden "po 10 złotych"...W drugim, mała kawa za 20...
Skusiła nas Cukierenka z belgijską czekoladą...
Wspomnienia czekoladowych "owoców morza" z Brukseli, odżyły...
Walentynkowy wystrój...Uśmiechnięte służbowo Kelnerki...I zapach czekolady...
Miło...
Co miłe nie było ??
To, że czekałam na zamówienie kilkadziesiąt minut...Chociaż nie było zbyt skomplikowane...Pan N. już zdążył spałaszować swoje frykasy, kiedy otrzymałam kubeczek...
W kubeczku była substancja mało przypominająca zamówienie, a już znacznie odbiegająca od jego opisu...
No cóż...
Nikt nie obiecywał, że świętowanie "walentynek" przejdzie bezstresowo...
"Owoce morza" udało nam się jednak nabyć, i nie musiałam w tym celu lecieć do Brukseli...
Próbowałam...Smakują tak samo...
Ale "belgijska" Cukierenka wrażenia dobrego na nas nie zrobiła...
Galerię opuściliśmy z ulgą...
Za dużo Ludzi...Za dużo świateł...Za dużo hałasu...
Kiedy spojrzałam na Nią z pewnej perspektywy, wyglądała jak wielki robal wypełzający z kokonu...
Nigdy nie lubiłam łazić robalom we wnętrznościach...
Niespiesznie dreptaliśmy do "naguska"...
"Plac budowy"...Parkan..."Plac budowy"...Parkan...
Całe Centrum to wielki plac budowy, poprzecinany nitkami ulic...
- Może kiedyś będzie tu ładnie...- skwitował nasze obserwacje Pan N.
- Może...Za jakieś dwadzieścia lat...Jak znowu zapragniemy pospacerować...- odpowiedziałam bez nostalgii...
he, he, bardzo barwnie opowiadasz Gordyjko! Ja raczej tak tez nietypowo świętuję - nieświętuje, generalnie sie odżegnuję, ale zawsze każdy pretekst jest dobry by w domu obiadu nie robić i tyłek ruszyć (slubnego, nie mój) na spacerek :) :) :) a na czekolade, iście królewską, to zapraszam jednak do Brukseli! w dobie tanich lotow ostatnio za niecałe 60 zlotych poleciałam w jedną stronę. Wpadniesz, nasycisz cialo czekolada i wrócisz sobie jakbys nigdy nie wyjeżdżała :)
OdpowiedzUsuńUsmiechnęłam się, bo ja podobnie do basenu przymierzam sdie jak i ty i zawsze ostatnio mi "nie po drodze" :)
Na Brukselę mnie nie skusisz nawet czekoladkami...Podpadła mi Bidula lata temu...;o)
UsuńJeśli to o Galerię Krakowską chodzi to podzielam awersję. Ja od początku świadomie i z premedytacją bojkotuję ten koszmarny przybytek, a pomysłodawcę przyczepienia do niej z tyłu dworca, z którego inaczej nie można się wydostać, jak tylko przedzierając się przez tę świątynię handlu, powiesiłabym na pierwszej z brzegu latarni! I wolę wszędzie indziej na kawę czy czekoladę, nawet belgijską pójść, niż tam.
OdpowiedzUsuńnotaria
"Krakowska" nie wygląda jak robal...
UsuńA jak już będziesz wieszać tych sławetnych "twórców", to wołaj...Chętnie pomogę...;o)
Obok nas padła drukarnia i ksero,
OdpowiedzUsuńa od soboty otworzył Wietnamczyk,
ale nie zacytuję jadłospisu!
Oj tam..."Ćwiartka" na pusty żołądek i zacytujesz nawet wersy z Koranu...;o)
UsuńCiekawie, z humorem i pewnym dystansem opowiadasz swoje historie. Bardzo trafne spostrzeżenie jeśli chodzi o dwa światy - one istnieją w kazdym mieście, dużym i mniejszym i małym...
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre słowo...;o) I za odwiedziny...:o)
Usuń