No cóż...
Nam też się to na początku w głowach nie mieściło, ale z czasem zauważyliśmy, iż owo zjawisko jest nagminne i bardzo pożyteczne...
Mimo wszystko...
A przede wszystkim, Mieszkańcy się do owych zakazów stosują...
Jak to wygląda ??
Tak...
Jakby co, to wiemy gdzie ten Pan schował klucz od kłódki...;o)
Na szlakach turystycznych są takie same szlabany...I to w obu kierunkach...
Ale wracajmy do podziwiania Szwajcarii...
Ze "świstaczej dziczy" udaliśmy się do Sion...
Francuskojęzyczne Miasteczko w dolinie Rodanu, będące stolicą kantonu Valais...
Czyli tym razem będzie cywilizacja...
Zwiedzanie rozpoczęliśmy oczywiście, od dogłębnej analizy mapy...
A kiedy już przeanalizowaliśmy ją w całości i detalach, poczłapaliśmy w "dyrdy" do punktu informacji turystycznej, bo się okazało, że mapa i owszem, ładna, tyle, że opisy sporządzono w dwóch, całkiem obcych nam językach...
Nasz widok w punkcie informacyjnym wywołał, przyznać muszę, sporą konsternację...
Takich tłumów (cztery osoby) to Oni chyba "przed sezonem" nie widzieli...
Pani Informatorka skrupulatnie wszystko wyłożyła, mapki nam wręczyła i spojrzała na nasze nogi...
- Buty macie dobre !! - oświadczyła entuzjastycznie, co utwierdziło nas jedynie w przekonaniu, że i tutaj zdarzają się Turyści "na szpileczkach"...
Grzecznie podziękowaliśmy za wskazówki, żeby obciachu Narodowi nie przynosić, i ruszyliśmy dziarskim krokiem na zwiedzanie "cywilizacji"...
Bryłę Ratusza minęliśmy z rozpędu, bo jakoś jego "klockowata" konstrukcja nie przemówiła do naszej wyobraźni...
Potrzebowaliśmy wrażeń bardziej wysublimowanych...
Może Katedra Notre Dame ??
Tak, tak...
I Szwajcarzy swoją "Notre Dam" mają...
I powiem Wam, że chętnie była bym owo zwiedzanie już tutaj zakończyła...
Dlaczego ??
Hmmm...
Czyżby zauroczyła mnie Świątynia z drugiej połowy XV wieku ??
A może urok Wieży datowany na 1100 rok ??
A może witraże ??
Nic z tych rzeczy !!
Zauroczyły mnie one ...
Nie to, żebym piękniejszych organ w życiu nie widziała, ale tuż za progiem...
Czekał na nas Pan Bach !!
W Katedrze odbywały się właśnie próby do Koncertu...
To się nazywa "mieć farta"...
W życiu nie zwiedzałam w tak ślimaczym tempie...
Tyle, że nic z tego zwiedzania nie pamiętam, bo mi się całkiem duszyczka w tych nieziemskich dźwiękach zapodziała...
Ale w końcu udało mi się z objęć Pana Bacha wyrwać...
Azymut widzieliśmy nad głowami...
Pozostało jedynie dotrzeć do celu wąziutkimi uliczkami, których plan sytuacyjny ma się nijak do logiki...
Czy to jeszcze uliczka ??
Czy już prywatna posesja ??
Dobrze, że jeden z Rycerzy pozostawił u podnóża swojego "rumaka", bo trudno by nam było wyplątać się z tego labiryntu...
Rasowa bestyjka...;o)
I w końcu dotarliśmy do celu...A właściwie do "półcelu", bo nasz prawdziwy "cel" upodobał sobie sąsiedni wzgórek...
Trzynastowieczne ruiny murów obronnych i zamku, znacznie lepiej prezentują się z odpowiedniej perspektywy...
Pomijając oczywiście fakt, iż obiekt był zamknięty z powodu prac konserwatorskich...
Czyli, nie do zdobycia...
Odwiedziliśmy jeszcze zabytek klasy "dwuzerowej"...
I ruszyliśmy odszukać naszego "rumaka"...
Pętelka uliczek "w dół" wcale nie była łatwiejsza...
Szczególnie, że mieliśmy mijać "Dom Wiedźmy"...
Ale nasz odwet był okrutny !!
Po tylu wrażeniach postanowiliśmy bowiem dokonać konsumpcji...
Lokalik bardzo sympatyczny, odpowiednio zatłoczony, uśmiechnięte Panie Kelnerki i zonk...
Wszyscy bez wyjątku mówią jedynie po francusku...:o)
"Pisany" to ja jeszcze jakoś z rozpędu rozłożę, ale mówiony ?? I to mówiony ze specyficznym akcentem ??
Takiej opcji moje mózgowie wcale nie brało pod uwagę...
Pozostał do dyspozycji jedynie słuszny język migowy...
Przez kwadrans byliśmy największą atrakcją turystyczną Sion !!
A potem ruszyliśmy w pośpiechu do naszego "naguska", żeby się nie okazało, że w ramach rewanżu, Szwajcarzy będą go sobie chcieli zatrzymać na pamiątkę...
Jak tego biedaka...