niedziela, 29 czerwca 2014

O zwiedzaniu "cywilizacji", czyli wizyta w Sion...

     Jeden z moich Czytaczy zapytał w mailu, jak to możliwe, żeby droga ot tak była zamknięta...
No cóż...
     Nam też się to na początku w głowach nie mieściło, ale z czasem zauważyliśmy, iż owo zjawisko jest nagminne i bardzo pożyteczne...
Mimo wszystko...
A przede wszystkim, Mieszkańcy się do owych zakazów stosują...
     Jak to wygląda ??
Tak...

Jakby co, to wiemy gdzie ten Pan schował klucz od kłódki...;o)
     Na szlakach turystycznych są takie same szlabany...I to w obu kierunkach...
     Ale wracajmy do podziwiania Szwajcarii...
     Ze "świstaczej dziczy" udaliśmy się do Sion...
Francuskojęzyczne Miasteczko w dolinie Rodanu, będące stolicą kantonu Valais...
Czyli tym razem będzie cywilizacja...
     Zwiedzanie rozpoczęliśmy oczywiście, od dogłębnej analizy mapy...


     A kiedy już przeanalizowaliśmy ją w całości i detalach, poczłapaliśmy w "dyrdy" do punktu informacji turystycznej, bo się okazało, że mapa i owszem, ładna, tyle, że opisy sporządzono w dwóch, całkiem obcych nam językach...
     Nasz widok w punkcie informacyjnym wywołał, przyznać muszę, sporą konsternację...
     Takich tłumów (cztery osoby) to Oni chyba "przed sezonem" nie widzieli...
     Pani Informatorka skrupulatnie wszystko wyłożyła, mapki nam wręczyła i spojrzała na nasze nogi...
     - Buty macie dobre !! - oświadczyła entuzjastycznie, co utwierdziło nas jedynie w przekonaniu, że i tutaj zdarzają się Turyści "na szpileczkach"...
     Grzecznie podziękowaliśmy za wskazówki, żeby obciachu Narodowi nie przynosić, i ruszyliśmy dziarskim krokiem na zwiedzanie "cywilizacji"...

     Bryłę Ratusza minęliśmy z rozpędu, bo jakoś jego "klockowata" konstrukcja nie przemówiła do naszej wyobraźni...
     Potrzebowaliśmy wrażeń bardziej wysublimowanych...
     Może Katedra Notre Dame ??
Tak, tak...
I Szwajcarzy swoją "Notre Dam" mają...


     I powiem Wam, że chętnie była bym owo zwiedzanie już tutaj zakończyła...
Dlaczego ??
Hmmm...
     Czyżby zauroczyła mnie Świątynia z drugiej połowy XV wieku ?? 
     A może urok Wieży datowany na 1100 rok ??
     A może witraże ??

Nic z tych rzeczy !!
     Zauroczyły mnie one ...


     Nie to, żebym piękniejszych organ w życiu nie widziała, ale tuż za progiem...
     Czekał na nas Pan Bach !!
     W Katedrze odbywały się właśnie próby do Koncertu...
To się nazywa "mieć farta"...
     W życiu nie zwiedzałam w tak ślimaczym tempie...


     Tyle, że nic z tego zwiedzania nie pamiętam, bo mi się całkiem duszyczka w tych nieziemskich dźwiękach zapodziała...
     Ale w końcu udało mi się z objęć Pana Bacha wyrwać...
     Azymut widzieliśmy nad głowami...


     Pozostało jedynie dotrzeć do celu wąziutkimi uliczkami, których plan sytuacyjny ma się nijak do logiki...


     Czy to jeszcze uliczka ??

     
Czy już prywatna posesja ??

     
     Dobrze, że jeden z Rycerzy pozostawił u podnóża swojego "rumaka", bo trudno by nam było wyplątać się z tego labiryntu...


Rasowa bestyjka...;o)
     I w końcu dotarliśmy do celu...A właściwie do "półcelu", bo nasz prawdziwy "cel" upodobał sobie sąsiedni wzgórek...


     Trzynastowieczne ruiny murów obronnych i zamku, znacznie lepiej prezentują się z odpowiedniej perspektywy...

     
     Pomijając oczywiście fakt, iż obiekt był zamknięty z powodu prac konserwatorskich...
Czyli, nie do zdobycia...


Odwiedziliśmy jeszcze zabytek klasy "dwuzerowej"...


I ruszyliśmy odszukać naszego "rumaka"...


     Pętelka uliczek "w dół" wcale nie była łatwiejsza...
     Szczególnie, że mieliśmy mijać "Dom Wiedźmy"...

     
     Ale nasz odwet był okrutny !!
     Po tylu wrażeniach postanowiliśmy bowiem dokonać konsumpcji...


     Lokalik bardzo sympatyczny, odpowiednio zatłoczony, uśmiechnięte Panie Kelnerki i zonk...
     Wszyscy bez wyjątku mówią jedynie po francusku...:o)
     "Pisany" to ja jeszcze jakoś z rozpędu rozłożę, ale mówiony ?? I to mówiony ze specyficznym akcentem ??
     Takiej opcji moje mózgowie wcale nie brało pod uwagę...
Pozostał do dyspozycji jedynie słuszny język migowy...
     Przez kwadrans byliśmy największą atrakcją turystyczną Sion !!
     A potem ruszyliśmy w pośpiechu do naszego "naguska", żeby się nie okazało, że w ramach rewanżu, Szwajcarzy będą go sobie chcieli zatrzymać na pamiątkę...
     Jak tego biedaka...


sobota, 28 czerwca 2014

Sport dla Kobiet...

Często słyszę od znajomych,
bardzo niepochlebne tony:
- Co ty widzisz w tej kopanej ?
- Inne gusta mają panie !
- Czym cię wciąga to boisko ?
- Opowiedzieć musisz wszystko !
Miłe Panie, moim zdanie,
zawsze piłka wyżej stanie...
Ma emocje jak w thrillerze,
rozpacz jak w dramacie bierze,
raz jest śmiesznie, raz jest strasznie,
gdy przeciwnik kontrę zacznie...
A te loby ? Cudo przecie !
Jak w pierwszorzędnym balecie !
Te przewrotki, te podania !!
To jest sztuka...Bez gadania !
Jeśli jednak jak kobieta,
mam rozmawiać o zaletach...
Czy widziałyście fryzury ?
Pasma ? Loczki ? Inne bzdury ?
A koszulki, których moda,
zmienia się jak w Wiśle woda ?
Która ma do butów słabość,
też odczuje w licach bladość...
Ten koloryt ! Te fasony !
Któż nie byłby zachwycony ?
Wy twierdzicie: To zabawa !
Owszem...Ale jaka klawa !
Można pośmiać się z Facetów,
kiedy robią masę bzdetów,
i nawtykać im do woli,
gdy któryś akcję spartoli...
Tylko tyle dzisiaj powiem:
Piłka to jest sport dla Kobiet !!!

piątek, 27 czerwca 2014

Na granicy miłości...

     Najpierw Ją polubiłam...Potem zaczęłam podziwiać...
     Kiedy Ją poznałam była młodą Mamą dwójki Dzieci, która usiłowała zbudować swój nowy dom najlepiej jak się dało...
     Moją Sąsiadką została pewnego wieczoru, tuż przed Wigilią...Jej Mąż potknął się na schodach i upuścił miskę pełną ziemniaków...
Ależ tumultu narobił...Wyrwał z "pościeli" wszystkich Sąsiadów...
     Przepraszający uśmiech wszyscy skwitowali powitaniami i życzeniami świątecznymi...
     Lata mijały...Czas uciekał...
     Czasem spotykałyśmy się na schodach i wymieniałyśmy się nowinami...
     Nie było Jej lekko...Mieszkanko mieli mniejsze niż reszta Sąsiadów, bo to był lokal "z odzysku" przerobiony z suszarni...Dzieci rosły i trudno Jej było zapanować nad emocjami kilkulatków przebywających w jednym, ,maleńkim pokoju...Z Mężem też układało się różnie...
Ale jeśli nawet nie miała sił na uśmiech, Jej twarz zdobił delikatny jego cień...Taki cień życzliwości do Świata...
     To wtedy Ją właśnie lubiłam...
Potem nastąpił przełom...
     Zmarł Jej Ojciec, a Mama musiała zamieszkać "u Dzieci"...
Było Ich troje, więc wybór spory...
Mama jednak odrzuciła propozycję Synów, którzy mogli Jej zapewnić dużo lepsze warunki życiowe i zdecydowała, że zamieszka z Córką...
     W maleńkim mieszkanku pojawiła się kolejna Osoba...
Początki łatwe nie były...Ich życie stanęło "na głowie"...
Coraz częściej zamiast uśmiechu widziałam u Niej jedynie ów życzliwy "cień"...
Z czasem tematy naszych rozmów zaczęły dotyczyć wszystkiego poza życiem rodzinnym...
Zaczął się koszmar...
     Dzieci nie akceptowały ciągłego ingerowania Babci w Ich życie...Mąż coraz częściej tracił cierpliwość...Matka miała pretensje o wszystko...
Ona przecież urządziłaby to inaczej...
Wtedy zaczęłam Ją podziwiać...

     Balansowała między ukochanymi Osobami próbując naprawić to czego naprawić się nie dało...
Z każdym rokiem było coraz gorzej...
     W końcu Dzieci dorosły i wyfrunęły z gniazda...
     Można by uznać, że Ich sytuacja powinna się diametralnie zmienić na lepsze...
     Kiedy spotkałam Ją ostatnio prowadziła Mamę...Starsza Pani "na złość" Zięciowi usiłowała gdzieś się wspinać i połamała sobie obie ręce...Stłukła boleśnie głowę...Uszkodziła kolana...
     "Na złość"...
     - Jak Ty to "ogarniesz" ?? - zapytałam w czasie spotkania, bo oboje pracują...
     - Będę musiała...W takim stanie Mama nawet się nie napije, nie zje, nie pójdzie do toalety...Ale wiesz, nie to jest najgorsze...Najgorsze jest to, że podejrzewam, iż zrobiła to celowo...Mieliśmy jechać na wczasy...Już wszystko było załatwione, zaliczka wpłacona...Pierwsze wczasy od lat...Ale Mama była przeciw...Ona jest wszystkiemu przeciw...Zrobiła się tak zaborcza, że nawet wyjść z domu nie mogę...Za to Mąż powinien się wyprowadzić natychmiast...Coraz trudniej mi nad tym zapanować...Już nie pamiętam dnia bez awantury...
     - Szantażyk emocjonalny ?? - zapytałam...
     - Niewyobrażalny !! Nawet wyjście do pracy jest powodem do pretensji...- odpowiedziała, a w Jej oczach znowu był ten cień uśmiechu...Smutnego...Pełnego żalu...Takiego uśmiechu przez łzy...
     Ich życie rodzinne jest piekłem...
     Ich małżeństwo jest piekłem...
     Ale trwają w tym z poczucia obowiązku...Na granicy miłości...
I za to Ich podziwiam...

czwartek, 26 czerwca 2014

Leuk dla Dorosłych...

     Kiedy opowiadałam Wam o "marchewkowym święcie" w Leuk pominęłam milczeniem, że obok atrakcji dla Dzieci, Dorośli mogli czuć się równie usatysfakcjonowani...
To "święto" jest prawdziwą okazją do promocji Miasteczka, i Mieszkańcy nie wahają się z tego skorzystać...
     W maleńkiej "Galerii" natchnęliśmy się  na prace wykonywane właśnie przez Nich...
     Wśród pięknych kompozycji kwiatowych i milutkich dla oczu wyrobów ceramicznych, królowały one...
Miniatury...
Tak precyzyjnie wykonane, że z trudem zauważało się wszystkie szczegóły...Każdy element miał kilka, góra kilkanaście milimetrów...
Nie mogłam od nich oderwać oczu...
Ale...
     W końcowym efekcie, to nie miniatury zawładnęły gordyjskim serduchem...
     Skalne ogródki wykonane na betonowych liściach...
     Wyglądały tak nieziemsko pięknie, że Autorka chyba zauważyła mój niewypowiedziany zachwyt i z uśmiechem oczekiwała na transakcję...
Hmmm...
Gdyby to było 37 złotych, pewnie mój portfel otworzył by się samoczynnie...Franki nie były jednak równie chętne do migracji...
     Pomysł jednak wbił się w moją duszyczkę głęboko i przynajmniej przez kwadrans wzdychałam tęsknie...
     I pomyśleć, że od dwóch lat zastanawiam się okrutnie, jak urządzić skalny ogródek na naszym balkonie...
Gapa ze mnie i tyle...
Po kwadransie emocje ucichły...A właściwie zostały uciszone...
     Wkroczyliśmy do królestwa sztuki "prawdziwej"...
     Zamek Biskupi w Leuk stał się świątynią Artystów...
     Gratka była tym większa, iż właśnie w tym dniu można było podziwiać panoramę okolicy ze szklanej kopuły, w którą zamek wyposażył światowej sławy Architekt, Pan Mario Botta...
Ale zacznijmy od parteru...
     Galerię otwierała suknia ślubna wykonana z...papieru !! Kilka dodatkowych papierowych akcesoriów i panna młoda gotowa do zamążpójścia...
Potańczyć byłoby trudno, ale wrażenie niesamowite...
     Na pięterkach czekały kolejne ekspozycje...
     Efekt bezkrwawego, nocnego polowania na jelenie...
     Kozice i koziorożce uwiecznione w grafikach...




     Malarstwo związane z regionem...







     I w końcu dzieło Pana Botty...


     Nie da się ukryć, że dech w piersiach wstrzymywało...I to nie tylko ze względu na panującą temperaturę i ilość schodów...
Widoki były przepiękne...

     Leuk...Maleńkie Miasteczko...Garstka Mieszkańców...I urok jaki trudno sobie wyobrazić...
     I nie była to promocja, która miała przynieść doraźne, finansowe korzyści...
Wszystkie atrakcje były dostępne bezpłatnie...
     Turysta (Gość) i tak zostawi gotówkę...Musi gdzieś mieszkać, musi coś jeść...
Ale najpierw powinien przyjechać...Przyjechać raz, a potem wrócić...
Jakież to inne myślenie, niż nasze...

P.S. Mam nadzieję, iż Mieszkańcy Leuk wybaczą mi umieszczenie Ich "perełek" na blogu, bez zgody Autorów...;o) 

środa, 25 czerwca 2014

Landrynkowy ogródeczek...

     Jak wiecie, jednym z moich marzeń jest ogródek...
     Nie jest to marzenie z kategorii "do realizacji", bo pewnie jakbym chciała je zrealizować to już by kilka arów gdzieś się znalazło...
     To jest marzenie z kategorii "marzenie dla marzenia"...
     Szczególnie w tym roku aktywnie z niego korzystam...
Echhh...
     Moje balkonowe "hektary" w tym roku się nie popisały...Właściwie ogrodniczka się nie popisała...
Kiedy wysiane roślinki najbardziej potrzebowały opieki, dozoru i innych takich czułości, ogrodniczka wybyła sobie na urlopek...
Ot co...
     Po przyjeździe zobaczyłam prawie puste doniczki...
     Maciejka jakoś sobie beze mnie poradziła...Kocimiętka też nie tęskniła zbytnio...Groszek nieśmiało wykiełkował i czekał na jakąś reakcję...Pomidory wyjrzały i z niedowierzaniem zakończyły proces wzrostu na "podglądactwie"...
Reszta mnie zbojkotowała...
Nawet chwasty nie wyrosły...
Hmmm...
     Jakoś trzeba będzie przetrwać w tych skąpych zielonościach...
     Szczególnie, że nasze wędrówki zaowocowały kilkoma, balkonowymi pomysłami...
     Bo gdzież podglądać jak nie u Szwajcarów, którzy w kwestii "zieloności ogródkowej" prym wiodą ??
     No to tak intensywnie podglądałam, że mało zez mi na stałe na został...
     A teraz Wam pokażę ogródek, który zrobił na mnie duże wrażenie...Nie to, żebym chciała naśladować Autora, ale wyglądało to "landrynkowato"...
Szkoda tylko, że nie dało się tego ogarnąć w całości...Perspektywy brakło... 

Aniołeczki...


















Chłopcy i Dzieweczki...

A kiedy to wszystko rozkwitnie...Echhh...

poniedziałek, 23 czerwca 2014

"Czysta miłość" na wokandzie...

    Skoro mogę sobie już tym jadem pluć do woli, chciałam dzisiaj zaprzątnąć Waszą uwagę newsem który, przyznaję się bez bicia, zbulwersował mnie ogromnie...
Pewnie jest to widomy znak, że matrona ze mnie mało życiowa...
     Kanclerz Jan Zamoyski, w akcie założycielskim Akademii Zamojskiej zapisał, a potem wiele tęgich głów na ów cytat się powoływało...
     " Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"... 
Archaik ??
Poniekąd...
     Kilka dni temu, dotarła do mnie wieść, iż Nauczycielka, która współżyła z nieletnim Uczniem, została skazana przez Sąd Rzeczypospolitej na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i zakaz wykonywania zawodu nauczyciela przez trzy lata...
     I dusza we mnie zawrzała...
     Uzasadnieniem owej łagodności ma być opinia Biegłych, którzy co prawda stwierdzili poczytalność Oskarżonej, ale miała Ona Ich zdaniem "w nieznacznym stopniu ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem z powodu traumatycznej sytuacji życiowej, związanej z chorobą bliskiej jej osoby"...
     Nie wiem jak Wy, ale ja tego "nie kupuję" !!
     Zgodnie z zapisami Kodeksu karnego  (Art. 200. § 1.): 

      "Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12".


      Zakładam więc, iż za to przestępstwo, minimalną karą jest kara pozbawienia wolności na dwa lata...
Skąd więc ta łaskawość Sądu ??
Czyżby traumatyczne doznania tej Pani niwelowały Jej przewiny ??
A może Sąd wziął pod uwagę Jej "nieposzlakowaną" opinię ??
     Z tego co kojarzę, to ów romans nie był "jednorazową uległością", po której nastąpiło "opamiętanie"...
     Sama Oskarżona twierdziła, iż był to "związek"...
"Związek" trzydziestosiedmioletniej Kobiety z czternastoletnim (teraz) Chłopcem...
     Jak na proces "dydaktyczno-wychowawczy" to się chyba "odrobinę" zagalopowała...
Pomińmy jednak wątpliwej jakości moralność owej Niewiasty...
     Sąd wydał wyrok...
Pani Sędzina przytoczyła argumenty i klepnęła "młotkiem"...
     Czy była by równie łagodna, gdyby ofiarą miłości tej Kobiety był Jej Syn ??
Pewnie tak, bo przecież sprawiedliwość ma być ślepa...
     Ale, czy Pani Sędzina była by równie łaskawa dla trzydziestosiedmioletniego Nauczyciela, który współżyłby z czternastoletnią Uczennicą ??
     Że to nie to samo ??
     Dokładnie to samo !!
     Dwoje dzieci płci różnej i dwoje dorosłych przedstawicieli zawodu, który ma ponoć zaufanie społeczne...
     Nie przypuszczam, żeby Pan Nauczyciel mógł się wytłumaczyć traumatycznymi doznaniami ze swojej "pedofilii"...
     No chyba, że coś przegapiłam, i owo pojęcie tyczy się jedynie Mężczyzn...Bo Kobiety robią to na przykład z "czystej miłości"...
     Z owego "związku" narodziło się Dziecko...
     Sąd niewątpliwie wziął pod uwagę Jego narodziny...I sądząc po wyroku mogło to mieć wpływ na jego wymiar (nie twierdzę, że miało), ale...
     Czy Sąd wziął pod uwagę bezpieczeństwo owego Dziecka ?? 
     A jeśli tej Pani przytrafi się kolejne "traumatyczne przeżycie" ?? 
     Jeśli, na przykład, Jej Chłopak osiągnie pełnoletność i stwierdzi, że bardziej interesują Go rówieśnice ??
No cóż...
     Skoro jednak Sąd dał tylko trzyletni zakaz wykonywania zawodu, to jakoś sobie będzie musiała "poradzić"...Młodsze roczniki już czekają...
     A jak to jest z opieką nad Ofiarą owego "związku", czyli z owym Czternastolatkiem ?? 
     Czy Jego oświadczenia o "dojrzałym wyborze" może być w ogóle brane pod uwagę ?? 
     Czy innym Czternastolatkom również ów przywilej przysługuje ?? 
     Czy za kilka lat zostanie On pozwany o alimenty, a Sąd równie skwapliwie ów pozew rozpatrzy ??
No i jeszcze jedna sprawa...
     Poszperałam odrobinę i okazało się, że Mężczyźni dopuszczający się analogicznych przestępstw dostają wyroki znacznie wyższe...
     Gdzież więc są Feministki, które z taką mocą i tak chętnie wypowiadają się w kwestii równouprawnienia ??
     Jedno moim zdaniem jest pewne...
     Na takim "chowaniu" żadna Rzeczpospolita dobrze nie wyjdzie...

sobota, 21 czerwca 2014

Wykipiało...Zaśmierdziało...Czyli o aferze taśmowej...

     Właściwie, gdyby sytuacja była poważniejsza, można by powiedzieć...

Panie Premierze, kto mieczem wojuj...

     Tyle, że nie jestem pewna, że farsa jaką ostatnio przeżywamy zasługuje na cytowanie tak poważnej Persony (jeśli by ktoś nie wiedział, to jest to cytat ze słów Jezusa do Piotra)...
Może więc bardziej odpowiednim będzie: kto paragrafami wojuje... 
     Mamy nową aferę...
     Fajna jest...
     Media mają o czym pisać, Politycy mają o czym dyskutować, Społeczeństwo może pluć jadem...
Właściwie, wszyscy powinni być zadowoleni...
No może poza Panem Premierem, którego żywot polityczny wisi na włosku...A właściwie na "bajtach" posiadanych przez pewne Wydawnictwo (celowo nie piszę jakie, bo reklamy to Oni ostatnio mają aż nadto)...
     Ale skąd ten "miecz" ??
     No cóż, nie ukrywajmy, że polskie prawo to galimatias krętactw i niuansów...Każdy kto chociaż raz miał z nim do czynienia wie, że interpretacji każdego artykułu w dowolnym Kodeksie może być tyle, ilu jest Interpretatorów...Właściwie nikt w naszym Kraju za nic nie odpowiada...
     Prawodawcy wyszli chyba z założenia, że czym trudniej tym łatwiej...
     Wszyscy mamy z tym problem...Nawet Ci, co pod paragrafy nie "podpadają"...
Choćby prawo karno-skarbowe...
Ale nie o tym chciałam...
     Ów tygodnik opublikował, jak by nie patrzeć, kompromitujące Polityków nagrania...News poszedł w Świat, mleko się wylało, smród "spalenizny" jeszcze długo będzie się unosił w powietrzu...
Informacja była tak porażająca, że nawet Opozycję zamurowało...
Oliwy do ognia dolała interwencja Prokuratury i ABW...
Państwowe Instytucje okazały się niewydolne, nieudolne, i wszystkie możliwe "nie"...
     Obywatel L. powiedział "nie dam" i rozpętało się, znane już nam doskonale "piekiełko"...
     Pan Premier, ze zbolałym obliczem i bladością lic zaapelował do obywatela L. o wydanie "nośników", broniąc niemal jak Rejtan pewnego Ministra...
     Czy warto Go bronić ??
     Powiem tak...
     Jeśli ktoś ma słabą głowę i po "wódce" wygaduje głupoty, to powinien natychmiast zmienić zajęcie z dożywotnim zakazem zajmowania się polityką, że o urzędach państwowych nie wspomnę...
     Jeśli jednak głowę ma mocną, a "głupoty" były zaplanowanym działaniem, to jedynym zajęciem, odpowiednim dla owego Pana jest według mnie opalanie się w kratkę (jakieś ustronne miejsce w więzieniu chyba się znajdzie)...
     Ta sama zasada tyczy się innych Uczestników owych "obrad"...
     Tłumaczenie Pana Premiera w tej kwestii do mnie nie przemawia...
     Ale przecież głównym problemem Polityków okazało się nie to co podsłuchano, ale że podsłuchano...
     No i, że jak już podsłuchano, to nie oddano rzeczonych nagrań Prokuraturze, tylko upowszechniono je Społeczeństwu...
     Społeczeństwo, Panie Premierze, dokładnie wie, co się dzieje w tym Kraju...Ma Pan doprawdy kiepskie rozeznanie w tym temacie...
Te nagrania jedynie utwierdziły nas w przekonaniu, że wielu Politykom klimat warszawski nie służy i powinni natychmiast zmienić miejsce pobytu...I nie mam tu na myśli Brukseli...
     Po Panu Premierze głos zabrał Pan Prokurator...
     Pięknie mówił...Jasno...Przejrzyście...Ilość zacytowanych artykułów była doprawdy oszałamiająca...
     Tyle, że miałam dziwne wrażenie, że gdzieś w tej wypowiedzi tkwi "haczyk"...
     Wszak, każdy paragraf w naszym Kraju można interpretować różnorako, a mnie, kiedyś pewna bardzo stateczna Księgowa powiedziała:
     "Pamiętaj, więcej ukryjesz w porządku, niż w bałaganie..."
Bałagan zawsze jest podejrzany...
     Z resztą, najlepszym dowodem na to była kolejna konferencja prasowa, i oświadczenie Ministerstwa Sprawiedliwości...
Dokładnie "na odwertkę" do wystąpienia Pana Prokuratora...
     W temacie wypowiedzieli się już chyba wszyscy...
     Jakimś cudem wyciekły nawet zeznania jedynej, dotychczas zatrzymanej Osoby...(Jak więc można ufać Prokuraturze ??)
Osoba stwierdziła ponoć, że aparaturę otrzymała od Pracownika Wydawnictwa...
     I znowu na usta pchają się pytania...
     Jakim cudem Prokuratura nie utrzymała w tajemnicy owych zeznań ?? (Jeśli oczywiście, ów przeciek jest prawdziwy...)
     Czy owo zeznanie nie jest po prostu kartą przetargową w konflikcie z Wydawnictwem ??
     A może był to element niezbędny, aby ów Człowiek został wypuszczony z aresztu ??
     Mam nadzieję, że Społeczeństwo nie będzie w skutek owych działań, wypłacać odszkodowań Panu Reporterowi...
     Sprawa jest przykra...
     Przykra dla nas wszystkich, bo wieści o nieudolności naszych Organów i Instytucji poszły w Świat...
     Opinia Polski straciła na tym niewątpliwie więcej, niż udało się Jej zyskać przez ostatnich kilka lat...
     Bilans Panie Premierze mamy "na minusie"...
     I to nie dlatego, że Ktoś upublicznił nagrania...
     Gdyby Politycy i Urzędnicy rozmawiali o "poopie Maryni" nie było by co publikować...
     Skoro na trzeźwo niewiele robią dla Kraju, to co Ich podkusiło naprawiać Go po "pijaku"...??
Reasumując...
     Wszystkie piastowane przez Was urzędy, to służba społeczna...
     Społeczeństwo Wam płaci...
     Społeczeństwo wymaga...
     Jako część tego Społeczeństwa też mogę od Was czegoś wymagać...
     Wymagam kultury i uczciwości...Nawet po "kielichu"...

piątek, 20 czerwca 2014

Dzika furia...

     Pracując przy "obsłudze Klienta" nie jedno słyszałam, nie jedno widziałam i nie jednego doświadczyłam...
     Wszak po to różni jesteśmy, żeby nam się żywot nie znudził...
     Ale czasem owa "różność" zaskakuje nawet mnie...
     Kilka dni temu nawiedziła nasz Serwis Kobieta w wieku średnim...Nawet więcej niż w średnim...Przyniosła do naprawy swojego netbooka, który ostatnio miał bliskie spotkanie z wiruskami...
     Nim wypisałam "przyjęcie sprzętu do serwisu" dowiedziałam się rzeczy następujących...
     1. Pani owa ma Przyjaciółkę, która pożycza od Niej pieniędzy na papierosy (wiedza ta jak widać nie dotyczyła awarii sprzętu) i owych pieniążków nie oddaje.
     2. Pani jest samotna, bo rozwiodła się z Mężem "Głąbem", na którego w chwili natchnienia rzuciła jeszcze kilka epitetów.
     3. Pani właśnie wraca od Lekarza, który przepisał Jej zastrzyki, ale ogólnie rzecz ujmując nie zna się na swojej robocie (i na dowcipach też się nie zna).
     4. Pani nie umie obsługiwać komputera, poza gierką, w którą grywa namiętnie, i dla której to owego netbooka zakupiła (to akurat była informacja "w temacie").
     5. W celu poszerzenia wiedzy informatycznej Pani owa poszła na kurs komputerowy, refundowany przez UE, ale niczego się tam nie nauczy, bo Instruktor jest "Palant".
     Z ulgą podpisałam dokument i wręczyłam go Klientce...
     Na pożegnanie usłyszałam, że po odbiór owego sprzętu zgłosi się do nas ta "wyrachowana" Przyjaciółka, co to pieniążków nie oddaje...
Uffff...
     Po kilku godzinach miałam przyjemność poznać ową Przyjaciółkę (i co nie dziwne na małym Osiedlu, okazała się nią jedna ze znanych mi Mieszkanek)...
     Na drugi dzień, ledwie zdążyłam otworzyć drzwi, na progu pojawia się owa Klientka i wywijając paragonem (format A4, więc wywijać miała czym), zaczęła karczemną awanturę...
     Dopiero po kilku minutach przyswoiłam, że ma pretensje o instalację oprogramowania, której dokonujemy na wszystkich komputerach, żeby wspomóc Użytkowników i ułatwić Im "informatyczny" byt...
Hmmm...
     Pani była w stanie furii...Rozkręcała się coraz bardziej...Tok Jej rozumowania był tak zawiły, że w końcu skapitulowałam i przestałam go analizować...
     Podsumowaniem pomyj wylanych na moją głowę było stwierdzenie, że Pani owa "czuje się przez nas zgwałcona"...
     Ło Matko i Córko...
Gwałt zbiorowy na netbooku...??
     "To tak, jakbyście weszli do mojego mieszkania"... - perorowała Niewiasta... - "i wymalowali mi ściany na czerwono, a ja chciałam mieć szare i brudne"... - stwierdziła...
     Po co więc ta wizyta w Serwisie ?? 
     Po co strata naszego czasu, skoro do błędów systemu i wirusów, owa Pani była aż tak bardzo przywiązana ??
     Ponad piętnaście lat prowadzimy Firmę i coś takiego jeszcze nam się nie przytrafiło...
     Kobieta stała w drzwiach Sklepu i wrzeszczała, jakbym rzeczywiście dokonywała na Niej jakiś czynów lubieżnych...
     A ja zaczęłam współczuć w myślach owej Przyjaciółce obgadanej bez skrupułów, Mężowi "Głąbowi" (chociaż ten to akurat się sprytnie wywinął), Lekarzowi, który nie zna się na dowcipach i Instruktorowi "Palantowi"...
I wszystkim Innym, którzy mieli jakikolwiek kontakt z ową Niewiastą...
     Po piętnastu, może dwudziestu minutach wrzasków Pani w końcu umilkła, a ja miałam okazję zapytać...
     - Czego Pani oczekuje ?? (bo jakoś mi się w głowie nie mieściło, że będę musiała szukać w necie tych wirusów, albo psuć pliki systemowe)...
     - Proszę mi usunąć z pulpitu te trzy ikonki !! - obwieściła mi Niewiasta gromkim głosem...
     Orzesz...(ko)...
     Tyle wrzasku o trzy ikonki ??
     - A jak byłam u Was rok temu to zmieniliście mi tapetę !! - dodała jeszcze jedno z naszych przestępstw...
     - Nie wyjaśniałam wówczas Pani, że zainstalowana tapeta zbytnio obciążała pracę netbooka ?? - zapytałam, bo z reguły nie zmieniamy nic w urządzeniach Klientów...
     - Poniekąd... - wymruczała Kobieta niewyraźnie, a ja z ulgą wręczyłam Jej urządzenie...
Nie oczekiwałam ani słowa "dziękuję", ani "do widzenia"...
Moje pragnienia owa Pani już spełniła...
Wyszła...
     Czym tłumaczę agresję z jaką miałam wątpliwą przyjemność się spotkać ??
Niczym...
     Dzikiej furii nie trzeba tłumaczyć...
     Ona żyje własnym życiem...

wtorek, 17 czerwca 2014

Na pohybel Panu Zagłobie...

     Przyszła pora, żeby Was przekonać, że całkiem normalni to my nie jesteśmy...
No cóż...
Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej..
     Nasz wyjazd do Szwajcarii miał kilka "gwoździ" programowych, bez realizacji których nie zamierzaliśmy wracać...;o)
     Jednym z nich były...
     Hola hola...Nie tak zaraz...
     Nam też lekko nie było, więc cierpliwość się przyda...
     Pierwsze podejście do odnalezienia kolejnej szwajcarskiej atrakcji zakończyło się tak...

     Błękit nieba w dolinie i tysiąc razy sprawdzana prognoza, nic nie dały...
     Może po prostu nikt nie przekazał wiadomości do Leukerbad, że ma być ładnie ??
Hmmm...
     Panująca śnieżyca wykluczała jakiekolwiek zwiedzanie...Nasze plany legły w gruzach...
Ale o kapitulacji nie mogło być mowy...
     Drugie podejście...Chociaż pogoda wcale nie była idealna zakończyło się sukcesem...
I stało się, jak stwierdziła Dagusia, dowodem na nasze szaleństwo...
Chociaż początek wygląda mało ekstremalnie...

Leśna droga doprowadziła nas do celu naszej podróży...
Chociaż malowniczo rzecz jasna było...

Tak było z jednej strony...

A tak było z drugiej strony...
     Oczywiście, "druga strona" interesowała nas znacznie bardziej...
     Szczególnie, że opiekę mieliśmy zapewnioną...


I wreszcie są...!!




     Osiem drewnianych drabin, rozciągniętych na stu metrach...Drabiny z Leukerbad do Albinen...
     Trudno dociec kiedy owe drabiny zostały ustawione, i kto je przymocował, bo fakt ów zatarła niepamięć Mieszkańców Albinen...Maleńkiej Miejscowości na stromym alpejskim zboczu...
Jedno jest pewne...
     Z owego przejścia korzystano przez wiele dziesięcioleci i był to ogólnie uznany trakt komunikacyjny (pierwsze wzmianki o Albinen pochodzą z 1224r)...
Drogę do Leukerbad zbudowano dopiero w 1978 roku...
     Ponoć zanim zamontowano owe drabiny na stałe, każdy chodził sobie ze swoją ...
     Z ulgą przyjęłam fakt, że nie muszę taszczyć drabiny, choćby aluminiowej...


I bez tego, przygoda zapowiadała się przednia...



     Szczególnie, że miejsca na zboczu było niewiele, a wiaterek wiejący wówczas, nasi Górale określili by mianem "halniaka"...


     Do wyobraźni przemawiały szczególnie, krzyże przymocowane do skały...Pamiątka po tych, którzy schodzili "na skróty"...
     Ale udało nam się dotrzeć do szczytu...


     I pewnie można by uznać, że to koniec naszego szaleństwa, gdyby nie fakt, iż postanowiliśmy dokonać również zejścia...


A to, to już nawet Mieszkańcy Albinen uznają za objaw nie całkiem normalny...Podkreślają to nawet w licznych reklamówkach...
     Powiem Wam tylko, że to było niesamowite !! Niesamowite i ekstremalne...
     Wiatr wzmagał się z każdą minutą...Rzucało moim lichym ciałkiem na wszystkie strony...Pod nogami miałam przepaść...Nad głową przelatywały ptaki...A w dłoniach poza szczeblami owych drabin nie miałam nic...

     Ale udało mi się w chwili natchnienia, jedną z drabin ochrzcić imieniem Dagusi...Przy Jej lęku wysokości i niechęci do górskich wędrówek to prezencik akuratny...To właśnie ta drabina...
Idealnie pionowa...Idealnie wysoka...Po prostu idealna !!
     I chociaż już Imć Zagłoba twierdził, że Niewiasta na drabinie wygląda niepolitycznie, to poszła bym tam jeszcze raz...