Ponad trzydzieści lat temu, Pan N. zmienił pracę, i co się z tym wiązało, wyjechał w delegację, w celach szkoleniowych...
Kiedy przyjechał po pierwszym tygodniu, wypakował teczkę, położył na stole plik wydruków komputerowych i oznajmił: " W życiu się tego nie nauczę"...
W orzechowych oczach pojawiło się przerażenie...
Mieszkaliśmy wówczas z moimi Rodzicielami, więc zaczęliśmy Go pocieszać...Wyliczać Jego zalety intelektualne i pracowitość...Przytaczać przykłady "większych trudności"...Doradzaliśmy cierpliwość...
No cóż...
Wiedziałam, że to nie będzie "bułka z masłem"...
Pan N. był mechanikiem samochodowym, który miał się "przekształcić" w Technologa chemicznego (przypominam, że chodziliśmy razem do szkoły, więc wiedziałam, że chemia nie jest mocną stroną Pana N.)...
Po roku Ślubny wrócił z delegacji...
Czekało na Niego kolejne wyzwanie...
Miał uczestniczyć w rozruchu...
Ze skomplikowanych wydruków komputerowych przerzucił się na plany budowlane...
Był w swojej Firmie od początku...
Na dobre, i na złe...
Mamy nawet takie rodzinne powiedzonko, że "Matka Firma" krzywdy nie da nam zrobić...
Były strajki, wypadki, poparzenia...
Były świetne wyjazdy, imprezy, premie...
Pan N. nie osiadł na laurach...
Chętnie uczestniczył w szkoleniach, podnosił kwalifikacje...
Potem poszedł do szkoły, żeby nikt Mu nie zarzucił braku wykształcenia...
Z tym, że, o tym fakcie nikt nie wiedział...
Dlaczego o tym piszę ??
Bo Pan N. awansował...
Jego awans nie wypływa z wykształcenia, ze znajomości (genetycznie unikamy takich "dobrodziejstw"), z linii politycznej (jesteśmy a`polityczni) i wszystkich innych czynników, poza fachowością...
Pan N. jest Fachowcem...
Jest Mistrzuńciem...
A ja jestem bardzo z Niego dumna...
Że dał radę tym wydrukom komputerowym, tym planom budowlanym, i tej nielubianej chemii...
I z siebie jestem dumna...
Że ponad trzydzieści lat temu, w ruletce życia, obstawiłam taką wygraną...;o)
Bardzo Ważni Goście
poniedziałek, 25 lutego 2019
piątek, 22 lutego 2019
Donosicielstwo jest genetyczne ??
Miałam niespełna trzy latka, kiedy mój Ojciec udręczony atakami korzonków wybył do sanatorium...Mieszkaliśmy wówczas w starej ruderze, jeden pokój 20 m2 niespełna, salon, sypialnia, jadalnia, kuchnia i łazienka w jednym...Wilgoć taka, że woda spływała po ścianach niczym Niagara...
Ojciec wyjechał, więc Mamciaśka postanowiła zrobić remont naszego lokum...
Mnie odtransportowała do Dziadzia Stefana, a sama rzuciła się w wir remontowy...
Ojciec wrócił po trzech tygodniach...Opalony...Wypoczęty...I "nawalony jak mesershmit"...Ot, sanatorium...
Mamciaśce przywiózł wisiorek z czerwonym oczkiem...
Mnie podarował nakręcanego misia (made in ZSSR)...
Ale kiedy odzyskał kontakt z rzeczywistością, wziął na kolana swoją Pajdulinkę...
- Opowiadaj, co Ty tu robiłaś bez Tatusia ?? - zapytał...
- Byłam u Dziadzia...- odpowiedziałam wielce roztropnie...
- A kto tak pięknie pomalował ściany ?? - nawiązywał Ojciec...
- Mama...- popisałam się wiedzą...
- Mamusia sama tak umie ?? - drążył Rodziciel...
- Tak...- potwierdziłam...
- I nikt Was nie odwiedzał ?? - podchwytliwe pytanie...
Zrobiłam ponoć tajemniczą minę i wyszeptałam Ojcu do ucha...(Chociaż byliśmy sami)...
- Był Pam...
- Jaki Pan ?? - równie konspiracyjnie zapytał Ojciec...
- Pam malarz !! - wyjawiłam najświętszą z tajemnic...
Wieczorem, kiedy spałam, a Mamciaśka wróciła z popołudniowej zmiany, Ojciec stwierdził...
- Ty mi wytłumacz...Odwiedzał Cię malarz, a Ty sama mieszkanie malowałaś...Dlaczego ??
Mina Mamciaśki była ponoć nie do opisania...;o)
P.S. Jak nic Księciunio ma to po mnie...;o)
Ojciec wyjechał, więc Mamciaśka postanowiła zrobić remont naszego lokum...
Mnie odtransportowała do Dziadzia Stefana, a sama rzuciła się w wir remontowy...
Ojciec wrócił po trzech tygodniach...Opalony...Wypoczęty...I "nawalony jak mesershmit"...Ot, sanatorium...
Mamciaśce przywiózł wisiorek z czerwonym oczkiem...
Mnie podarował nakręcanego misia (made in ZSSR)...
Ale kiedy odzyskał kontakt z rzeczywistością, wziął na kolana swoją Pajdulinkę...
- Opowiadaj, co Ty tu robiłaś bez Tatusia ?? - zapytał...
- Byłam u Dziadzia...- odpowiedziałam wielce roztropnie...
- A kto tak pięknie pomalował ściany ?? - nawiązywał Ojciec...
- Mama...- popisałam się wiedzą...
- Mamusia sama tak umie ?? - drążył Rodziciel...
- Tak...- potwierdziłam...
- I nikt Was nie odwiedzał ?? - podchwytliwe pytanie...
Zrobiłam ponoć tajemniczą minę i wyszeptałam Ojcu do ucha...(Chociaż byliśmy sami)...
- Był Pam...
- Jaki Pan ?? - równie konspiracyjnie zapytał Ojciec...
- Pam malarz !! - wyjawiłam najświętszą z tajemnic...
Wieczorem, kiedy spałam, a Mamciaśka wróciła z popołudniowej zmiany, Ojciec stwierdził...
- Ty mi wytłumacz...Odwiedzał Cię malarz, a Ty sama mieszkanie malowałaś...Dlaczego ??
Mina Mamciaśki była ponoć nie do opisania...;o)
P.S. Jak nic Księciunio ma to po mnie...;o)
poniedziałek, 18 lutego 2019
Wale - ntynką...
Pan N. lubi robić niespodzianki...
Siedzieliśmy z Księciuniem w domciu, robiąc rzeczy ważne, bardzo ważne i mniej ważne, kiedy zadźwięczał sygnał domofonu...
- Babciu...Ktoś do Ciebie dzwoni...- zauważył Małolat...
Podniosłam słuchawkę, wcisnęłam przycisk i wróciłam do "ważności"...
- Babciu...Kto to ?? - dociekał Wnuk...
- Listonosz...- odparłam...
Ledwie usiadłam odezwał się głos naszego domowego szczekacza (dzwonek do drzwi mamy szczekający)...
Otwieram drzwi, a tam, dobrze znane mi liczko naszego Listonosza (tego od paczek)...
- To dla Pani, zapłacone...Na pewno dla Pani !! - podkreśla, pomny widocznie poprzedniej przesyłki, której nie zamawiałam i wiedzy o zamówieniu nie miałam, więc na progu niczym Rejtan walczyłam...
Nim mi dolna szczęka podniosła się do wysokości brody, stałam w otwartych drzwiach z paczką w dłoniach, a po Listonoszu kurz na schodach opadał...
- Co to ?? - zapytał Księciunio...
- Nie wiem...Otwieramy ?? - zapytałam...
Wnuk aż poczerwieniał na twarzy, bo pasjami lubi niespodzianki...
Ledwie zawartość paczki mignęła z opakowania, Księciunio wrzasnął:
- Ślafroczek !!
I pognał pędem do sypialki...
Moja broda znowu opadła do wysokości kolan...
Zanim wygrałam nierówną walkę z opakowaniem, Wnuk już wrócił, przytulając do piersi swoją "kicię" (kocyk z tygryskiem)...
Dlaczego ??
Bo mały Zbój od razu skojarzył, że paczka zawiera mięciuśki szlafrok (taki sam ma Misiowa Mama), a Księciunio pasjami lubi się miziać w ten szlafrok, trzymając w objęciach "kicię" (równie mięciutką)...
Potem nastąpiła walka słowna o przymierzanie (żeby się mógł pomiziać), a Babcia musiała wykazać się wielkim hartem ducha...
- Już czas zbierać się po Dziadziusia na przystanek...
To był idealny argument !!
Księciunio odpuścił i czekał cichutko, aż przygotuję wyjściowe ciuszki...
Był taki cichutki i zamyślony, że ze dwa razy zaglądałam co poczyna...
I nagle przywalił...
- Babciu !! A dlaczego ten Pan dał Ci ślafroczek ??
Zonk...
- To od Dziadziusia prezent...- wyjaśniałam...
- Gdzie pisze ?? - dociekał młodociany Detektyw...
Ha !! Tu mnie ma...
- Nie pisze...Jest tylko numer telefonu...- zaczęłam się plątać...
- A ten Pan zna Dziadziusia ?? - dalej drąży Młody...
- To Listonosz, więc wszystkich zna...- ucięłam, mając nadzieję na zakończenie...
Przyspieszyłam proces ubierania...
Młody umilkł...
Dotarliśmy na przystanek...Przewóz przyjechał prawie o czasie...Ustawowe mizianie z Dziadkiem...
- Dziadziuś !! Babcia dostała ślarfok od Pana !!
News dnia !!
Mina Dziadka i Babci ?? Bezcenne...;o)
P.S. Mam nadzieję, że nie słyszała tego żadna z osiedlowych plotkarek...;o)
Siedzieliśmy z Księciuniem w domciu, robiąc rzeczy ważne, bardzo ważne i mniej ważne, kiedy zadźwięczał sygnał domofonu...
- Babciu...Ktoś do Ciebie dzwoni...- zauważył Małolat...
Podniosłam słuchawkę, wcisnęłam przycisk i wróciłam do "ważności"...
- Babciu...Kto to ?? - dociekał Wnuk...
- Listonosz...- odparłam...
Ledwie usiadłam odezwał się głos naszego domowego szczekacza (dzwonek do drzwi mamy szczekający)...
Otwieram drzwi, a tam, dobrze znane mi liczko naszego Listonosza (tego od paczek)...
- To dla Pani, zapłacone...Na pewno dla Pani !! - podkreśla, pomny widocznie poprzedniej przesyłki, której nie zamawiałam i wiedzy o zamówieniu nie miałam, więc na progu niczym Rejtan walczyłam...
Nim mi dolna szczęka podniosła się do wysokości brody, stałam w otwartych drzwiach z paczką w dłoniach, a po Listonoszu kurz na schodach opadał...
- Co to ?? - zapytał Księciunio...
- Nie wiem...Otwieramy ?? - zapytałam...
Wnuk aż poczerwieniał na twarzy, bo pasjami lubi niespodzianki...
Ledwie zawartość paczki mignęła z opakowania, Księciunio wrzasnął:
- Ślafroczek !!
I pognał pędem do sypialki...
Moja broda znowu opadła do wysokości kolan...
Zanim wygrałam nierówną walkę z opakowaniem, Wnuk już wrócił, przytulając do piersi swoją "kicię" (kocyk z tygryskiem)...
Dlaczego ??
Bo mały Zbój od razu skojarzył, że paczka zawiera mięciuśki szlafrok (taki sam ma Misiowa Mama), a Księciunio pasjami lubi się miziać w ten szlafrok, trzymając w objęciach "kicię" (równie mięciutką)...
Potem nastąpiła walka słowna o przymierzanie (żeby się mógł pomiziać), a Babcia musiała wykazać się wielkim hartem ducha...
- Już czas zbierać się po Dziadziusia na przystanek...
To był idealny argument !!
Księciunio odpuścił i czekał cichutko, aż przygotuję wyjściowe ciuszki...
Był taki cichutki i zamyślony, że ze dwa razy zaglądałam co poczyna...
I nagle przywalił...
- Babciu !! A dlaczego ten Pan dał Ci ślafroczek ??
Zonk...
- To od Dziadziusia prezent...- wyjaśniałam...
- Gdzie pisze ?? - dociekał młodociany Detektyw...
Ha !! Tu mnie ma...
- Nie pisze...Jest tylko numer telefonu...- zaczęłam się plątać...
- A ten Pan zna Dziadziusia ?? - dalej drąży Młody...
- To Listonosz, więc wszystkich zna...- ucięłam, mając nadzieję na zakończenie...
Przyspieszyłam proces ubierania...
Młody umilkł...
Dotarliśmy na przystanek...Przewóz przyjechał prawie o czasie...Ustawowe mizianie z Dziadkiem...
- Dziadziuś !! Babcia dostała ślarfok od Pana !!
News dnia !!
Mina Dziadka i Babci ?? Bezcenne...;o)
P.S. Mam nadzieję, że nie słyszała tego żadna z osiedlowych plotkarek...;o)
środa, 13 lutego 2019
Straszna tęsknota...
Istnieje pewna zależność w "przyrodzie"...
Im mniej Gordyjki na blogu, tym więcej Babci w Zaścianku (lub gdziekolwiek indziej)...;o)
Tym razem bezplanowo, spontanicznie...
- Macie jakieś plany na dzisiaj ?? - zapytał Pierworodny przez fonka...
- Nie...- odpowiedziałam, przesuwając w pamięci wszystko "na dzisiaj"...
- Bo Młody...
No cóż...
Pierworodny nie musiał mówić nic więcej...
Księciunio zapragnął podróży do Dziadków na "dwie nocki"...
Powód ??
Inwentaryzacja !!
Księciunio, jak tylko nie ma Go w Zaścianku przez dłużej niż dwa tygodnie, pała wielką potrzebą zinwentaryzowania swoich dóbr, czyli zabawek...
Bo przecież po Jego wyjeździe, Babcia z Dziadkiem nic nie robią, tylko się bawią !! Jego zabawkami !!
Budują z klocków wypaśne domy i garaże...Konstruują wspaniałe estakady z desek...Tworzą konstrukcje z kulodromu i kulośmiga...
Dziadkowie już tacy są...;o)
"Dwie nocki" idealnie wystarczają na taką inwentaryzację...
I jest szansa zgarnąć przy okazji jakiś prezencik...;o)
Dzieciaki XXI wieku są bardzo inteligentne i spostrzegawcze...
Księciunio nie jest wyjątkiem...
Przy okazji może się trafić jakaś wyprawa (za wyprawami Księciunio tęskni ogromnie)...
A może Dziadkowie jeżdżą bez Niego na Wrzosowisko ??
Katastrofa !!
"Dwie nocki" minęły piorunem...
Zabawki zinwentaryzowane (a nawet posprzątane po zabawie), Dziadziuś grzecznie pracuje (odbierał Dziadziusia po pracy z przystanku), stos papierów na babcinym biurku nie stopniał...Czyli wszystko w porządku...;o)
Można wracać do domku !!
Pierwszy raz z wielką ochotą !!
Aż się Dziadkom serca radowały !!
Jak On nie lubił powrotów do Krakowa...Brrrr...
Teraz to już Jego domek, Jego pokój, Jego piętrowe łóżko...
Ale żeby nie było, że tylko inwentaryzacja, więc Babcia wpadła na taki pomysł...
Razem z Księciuniem zrobiliśmy ogromną mapę wypraw...Pół ściany...
Jeszcze nigdy Wnuk nie zaangażował się tak bardzo...Wycinał, wybierał (zdjęcia na miniaturki), podawał, przytrzymywał, a nawet wspinał się na taboret...I wszystko z radosnym piskiem i śmiechem...
Księciunio kocha wyprawy !!
- Babciu...Kiedy ta wiosna przyjdzie...Powiedz...No kiedy ?? - pytał wyglądając przez okno...
- Już niedługo Kochanie...- mruczałam, prosząc Matkę Naturę o zmiłowanie...
- Niedługo to 5 minut ?? - pytał Księciunio...- Bo ja 5 minut poczekam...
Echhhh...
WIOSNO !! Przybywaj !!
Bo pewien Mały Człowiek strasznie za tobą tęskni...
Im mniej Gordyjki na blogu, tym więcej Babci w Zaścianku (lub gdziekolwiek indziej)...;o)
Tym razem bezplanowo, spontanicznie...
- Macie jakieś plany na dzisiaj ?? - zapytał Pierworodny przez fonka...
- Nie...- odpowiedziałam, przesuwając w pamięci wszystko "na dzisiaj"...
- Bo Młody...
No cóż...
Pierworodny nie musiał mówić nic więcej...
Księciunio zapragnął podróży do Dziadków na "dwie nocki"...
Powód ??
Inwentaryzacja !!
Księciunio, jak tylko nie ma Go w Zaścianku przez dłużej niż dwa tygodnie, pała wielką potrzebą zinwentaryzowania swoich dóbr, czyli zabawek...
Bo przecież po Jego wyjeździe, Babcia z Dziadkiem nic nie robią, tylko się bawią !! Jego zabawkami !!
Budują z klocków wypaśne domy i garaże...Konstruują wspaniałe estakady z desek...Tworzą konstrukcje z kulodromu i kulośmiga...
Dziadkowie już tacy są...;o)
"Dwie nocki" idealnie wystarczają na taką inwentaryzację...
I jest szansa zgarnąć przy okazji jakiś prezencik...;o)
Dzieciaki XXI wieku są bardzo inteligentne i spostrzegawcze...
Księciunio nie jest wyjątkiem...
Przy okazji może się trafić jakaś wyprawa (za wyprawami Księciunio tęskni ogromnie)...
A może Dziadkowie jeżdżą bez Niego na Wrzosowisko ??
Katastrofa !!
"Dwie nocki" minęły piorunem...
Zabawki zinwentaryzowane (a nawet posprzątane po zabawie), Dziadziuś grzecznie pracuje (odbierał Dziadziusia po pracy z przystanku), stos papierów na babcinym biurku nie stopniał...Czyli wszystko w porządku...;o)
Można wracać do domku !!
Pierwszy raz z wielką ochotą !!
Aż się Dziadkom serca radowały !!
Jak On nie lubił powrotów do Krakowa...Brrrr...
Teraz to już Jego domek, Jego pokój, Jego piętrowe łóżko...
Ale żeby nie było, że tylko inwentaryzacja, więc Babcia wpadła na taki pomysł...
Razem z Księciuniem zrobiliśmy ogromną mapę wypraw...Pół ściany...
Jeszcze nigdy Wnuk nie zaangażował się tak bardzo...Wycinał, wybierał (zdjęcia na miniaturki), podawał, przytrzymywał, a nawet wspinał się na taboret...I wszystko z radosnym piskiem i śmiechem...
Księciunio kocha wyprawy !!
- Babciu...Kiedy ta wiosna przyjdzie...Powiedz...No kiedy ?? - pytał wyglądając przez okno...
- Już niedługo Kochanie...- mruczałam, prosząc Matkę Naturę o zmiłowanie...
- Niedługo to 5 minut ?? - pytał Księciunio...- Bo ja 5 minut poczekam...
Echhhh...
WIOSNO !! Przybywaj !!
Bo pewien Mały Człowiek strasznie za tobą tęskni...
wtorek, 5 lutego 2019
O Antonim farciarzu i jego Obsłudze...
Pragnę Wam dzisiaj przedstawić postać nietuzinkową...
Antonio Buras...
Przez przyjaciół zwany Tośkiem...
Wpisując w googla "dachowiec" pewnie znalazła bym przynajmniej z tuzin podobnych egzemplarzy, ale Tosiek...
No cóż...
Tosiek to farciarz !!
Przez bardzo duże "F"...
Od razu Was uspokoję, że nie zmieniłam orientacji i w dalszym ciągu jestem piesolubna, a sierściuchy (znaczy koteczki) lubię w wydaniu "pozaustrojowym", czyli: jak najdalej ode mnie...
Tosiek dokładnie tak ma...Jest daleko...
Na czym polega jest szczęście ??
Jego Obsługa od ponad roku zastanawiała się nad znalezieniem odpowiedniego władcy...Poprzedni odszedł na błękitną, kocią polanę i w domostwie powiało nudą (to był władca typu "Neron", wkoło się pali, a ja poezję tworzę)...Obsługa poczuła się porzucona...
Wzorzec władcy został skrupulatnie określony, wici po świecie rozpuszczone (sama w tym udział miałam podsyłając adres Gosianki naszej Wrocławskiej) i...
Lipa...
A właściwie, bezkocie...
Kiedy już myślałam, że sprawa umrze śmiercią naturalną, a porządek w mieszkaniu zwycięży nad kocimi zapędami, usłyszałam w słuchawce...
"Mogę Ci wysłać zdjęcia ??" - zapytał pełen nadziei głos Dagusi...
Orzesz...(ko)
Ślij...
No to przysłała...
Dla ścisłości dodam, że nie jest to kotek Dagusi...Dagusia jest Ciocią Tośka...
(To już jest spory fart)...;o)
Obsługą podstawową jest Becia...
(To fart numer dwa)...;o)
A teraz cała lawina farciarstwa...
Tosiek był "skazany" na schronisko...Miał tam trafić ze względu na alergie, czy inne problemy poprzedniej Obsługi...
Kobieta zamieściła ogłoszenie, Dagusia je znalazła, i chociaż nie spełniał żadnego z założonych wcześniej wzorców kotecka, pocięły po niego w pośpiechu...
I wiecie jak to jest...
Czasem człowiek wybiera zwierzaka, czasem zwierzak wybiera człowieka...
Zobaczyły Tośka, Tosiek spojrzał Im w oczy, przytulił się, zamruczał i już jechał do swojego nowego pałacu...
Nie muszę chyba pisać, że od tej chwili Obsługa dostała totalnego kota na punkcie kota ??
Młody, przystojny, rozrywkowy, miziaty, ciekawy świata...Prawdziwy pogromca niewieścich serc...
Obie wpadły po uszy...
Trochę schorowany, ale ponoć wszystko można wyleczyć miłością...
A uszy, oczy, jelita, czy co tam jeszcze, wyleczy weterynarz...
Miał być czarny z krawatką (jeśli dobrze pamiętam) - bo taki był "wzorzec"...
Miał być odchowany - bo Obsługa pracuje zawodowo...
Miał być zdrowy - bo odejście "wzorca" było bardzo bolesne...
Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Tosiek wszystkie te plany zreformował...Po kociemu...
Tak już jest ze zwierzakami...
To spojrzenie znają piesolubni, kotolubni i zwierzolubni...
Na takie spojrzenie nie ma szkieł korekcyjnych...
Bo w tym spojrzeniu widać miłość i duszę...
Taki farciarz z tego Tośka...
P.S. W Wigilię pożarł Im rybę...Ale nie tak, żeby pożreć i tyle...Tosiek uszczknął po ociupince z każdego kawałka, żeby nie było wątpliwości czyja jest zawartość półmiska...Obsługa rozpływała się w zachwytach nad jego inteligencją...A ja ?? No cóż...Pozostaję piesolubna...;o)
Antonio Buras...
Przez przyjaciół zwany Tośkiem...
Wpisując w googla "dachowiec" pewnie znalazła bym przynajmniej z tuzin podobnych egzemplarzy, ale Tosiek...
No cóż...
Tosiek to farciarz !!
Przez bardzo duże "F"...
Od razu Was uspokoję, że nie zmieniłam orientacji i w dalszym ciągu jestem piesolubna, a sierściuchy (znaczy koteczki) lubię w wydaniu "pozaustrojowym", czyli: jak najdalej ode mnie...
Tosiek dokładnie tak ma...Jest daleko...
Na czym polega jest szczęście ??
Jego Obsługa od ponad roku zastanawiała się nad znalezieniem odpowiedniego władcy...Poprzedni odszedł na błękitną, kocią polanę i w domostwie powiało nudą (to był władca typu "Neron", wkoło się pali, a ja poezję tworzę)...Obsługa poczuła się porzucona...
Wzorzec władcy został skrupulatnie określony, wici po świecie rozpuszczone (sama w tym udział miałam podsyłając adres Gosianki naszej Wrocławskiej) i...
Lipa...
A właściwie, bezkocie...
Kiedy już myślałam, że sprawa umrze śmiercią naturalną, a porządek w mieszkaniu zwycięży nad kocimi zapędami, usłyszałam w słuchawce...
"Mamy kotka !!"
Okrzyk był entuzjastyczny..."Mogę Ci wysłać zdjęcia ??" - zapytał pełen nadziei głos Dagusi...
Orzesz...(ko)
Ślij...
No to przysłała...
Dla ścisłości dodam, że nie jest to kotek Dagusi...Dagusia jest Ciocią Tośka...
(To już jest spory fart)...;o)
Obsługą podstawową jest Becia...
(To fart numer dwa)...;o)
A teraz cała lawina farciarstwa...
Tosiek był "skazany" na schronisko...Miał tam trafić ze względu na alergie, czy inne problemy poprzedniej Obsługi...
Kobieta zamieściła ogłoszenie, Dagusia je znalazła, i chociaż nie spełniał żadnego z założonych wcześniej wzorców kotecka, pocięły po niego w pośpiechu...
I wiecie jak to jest...
Czasem człowiek wybiera zwierzaka, czasem zwierzak wybiera człowieka...
Zobaczyły Tośka, Tosiek spojrzał Im w oczy, przytulił się, zamruczał i już jechał do swojego nowego pałacu...
Nie muszę chyba pisać, że od tej chwili Obsługa dostała totalnego kota na punkcie kota ??
Młody, przystojny, rozrywkowy, miziaty, ciekawy świata...Prawdziwy pogromca niewieścich serc...
Obie wpadły po uszy...
Trochę schorowany, ale ponoć wszystko można wyleczyć miłością...
A uszy, oczy, jelita, czy co tam jeszcze, wyleczy weterynarz...
Miał być czarny z krawatką (jeśli dobrze pamiętam) - bo taki był "wzorzec"...
Miał być odchowany - bo Obsługa pracuje zawodowo...
Miał być zdrowy - bo odejście "wzorca" było bardzo bolesne...
Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Tosiek wszystkie te plany zreformował...Po kociemu...
Tak już jest ze zwierzakami...
To spojrzenie znają piesolubni, kotolubni i zwierzolubni...
Na takie spojrzenie nie ma szkieł korekcyjnych...
Bo w tym spojrzeniu widać miłość i duszę...
Taki farciarz z tego Tośka...
P.S. W Wigilię pożarł Im rybę...Ale nie tak, żeby pożreć i tyle...Tosiek uszczknął po ociupince z każdego kawałka, żeby nie było wątpliwości czyja jest zawartość półmiska...Obsługa rozpływała się w zachwytach nad jego inteligencją...A ja ?? No cóż...Pozostaję piesolubna...;o)
niedziela, 3 lutego 2019
Obyś cudze dzieci uczył...
Głośno ostatnio jest o protestach Nauczycieli...ZUS chce kontrolować Ich zwolnienia lekarskie...Ministra opowiada o profitach jakie czerpią z zatrudnienia...Co bardziej wyrywni Internauci wypominają Im te dwumiesięczne wakacje...A ja z ulgą wzdycham, że nie dałam się "wrobić" w nauczanie, chociaż ponoć miałam predyspozycje...;o)
Wyobraźcie sobie to...
Gdzieś w Polsce...Za górami i lasami jest szkoła, w której dyrekcja wpadła na wyśmienity pomysł...Do jednej klasy integracyjnej wcisnęła wszystkie "trudne" Dzieciaki...Ogarniacie ??
Rozwiązanie wydaje się wręcz idealne...
Statystyki (uwielbiam to stwierdzenie w odniesieniu do edukacji) innych klas poszybowały w górę...Logiczne ??
Problematyczna jest tylko jedna klasa...
Czyli ??
Może to Nauczyciel sobie z wyzwaniem nie radzi ??
Przecież Nauczyciele zawsze narzekają na warunki swojej pracy...
To ten też pomarudzi, pomarudzi...I przestanie...
Jakoś ten rok, czy dwa wytrzyma...
Na zgłaszane zastrzeżenia dyrekcja nie reaguje, albo reaguje śmiechem: "Ty sobie poradzisz"...
I eksperyment na żywym organizmie trwa...
Z jednej strony Dzieciaki zdrowe...Z drugiej strony Dzieciaki z problemami...W środku tej zadymy Nauczyciel...
A nie...
Jest jeszcze jedna strona: Rodzice...
Każda z tych "stron" została w tym eksperymencie pokrzywdzona...
Dzieciaki zdrowe nie mają edukacji na odpowiednim poziomie, bo Nauczyciel codziennie raczej "walczy o życie" niż naucza...
Dzieciaki z problemami nie mają należytej opieki, bo każdy z Nich potrzebuje specjalistycznego wsparcia i maksimum uwagi (jeśli edukacja ma być skuteczna), a posadzenie "autystyka" z "nadpobudliwcem" to jak klasowa puszka Pandory (chociaż gorszym rozwiązaniem jest posadzenie w jednej ławce dwójki "nadpobudliwców")...
Rodzice każdego z tych Dzieci mają problem, bo ta "integracja" ma wymiar (wybaczcie to porównanie), niemieckiej imigracji...
Miało być pięknie, wyszło do d..y...
Chociaż, integracja oczywiście istnieje...
Integracja w tą "drugą stronę"...
Dzieci jak gąbka, chłoną wszystko...
Nauczyciel...
No cóż...
Z każdym dniem nabiera przekonania, że wszystkie Jego wysiłki skierowane są jedynie na "przetrwanie"...
Musi przetrwać On i Jego Uczniowie...
Wyobraziliście sobie to wszystko ??
Macie Dzieci, albo Wnuki w wieku szkolnym ??
To wiem co teraz czujecie...
Ja jestem przerażona...
Księciunio za parę lat pójdzie do szkoły...
Za górami, za lasami jest taka szkoła...Gdzieś w Polsce...
A jeśli ten "eksperyment" stanie się standardem ??
Nie takie rzeczy już nasza "edukacja" przerabiała...
P.S. - był i nie ma...
Wyobraźcie sobie to...
Gdzieś w Polsce...Za górami i lasami jest szkoła, w której dyrekcja wpadła na wyśmienity pomysł...Do jednej klasy integracyjnej wcisnęła wszystkie "trudne" Dzieciaki...Ogarniacie ??
Rozwiązanie wydaje się wręcz idealne...
Statystyki (uwielbiam to stwierdzenie w odniesieniu do edukacji) innych klas poszybowały w górę...Logiczne ??
Problematyczna jest tylko jedna klasa...
Czyli ??
Może to Nauczyciel sobie z wyzwaniem nie radzi ??
Przecież Nauczyciele zawsze narzekają na warunki swojej pracy...
To ten też pomarudzi, pomarudzi...I przestanie...
Jakoś ten rok, czy dwa wytrzyma...
Na zgłaszane zastrzeżenia dyrekcja nie reaguje, albo reaguje śmiechem: "Ty sobie poradzisz"...
I eksperyment na żywym organizmie trwa...
Z jednej strony Dzieciaki zdrowe...Z drugiej strony Dzieciaki z problemami...W środku tej zadymy Nauczyciel...
A nie...
Jest jeszcze jedna strona: Rodzice...
Każda z tych "stron" została w tym eksperymencie pokrzywdzona...
Dzieciaki zdrowe nie mają edukacji na odpowiednim poziomie, bo Nauczyciel codziennie raczej "walczy o życie" niż naucza...
Dzieciaki z problemami nie mają należytej opieki, bo każdy z Nich potrzebuje specjalistycznego wsparcia i maksimum uwagi (jeśli edukacja ma być skuteczna), a posadzenie "autystyka" z "nadpobudliwcem" to jak klasowa puszka Pandory (chociaż gorszym rozwiązaniem jest posadzenie w jednej ławce dwójki "nadpobudliwców")...
Rodzice każdego z tych Dzieci mają problem, bo ta "integracja" ma wymiar (wybaczcie to porównanie), niemieckiej imigracji...
Miało być pięknie, wyszło do d..y...
Chociaż, integracja oczywiście istnieje...
Integracja w tą "drugą stronę"...
Dzieci jak gąbka, chłoną wszystko...
Nauczyciel...
No cóż...
Z każdym dniem nabiera przekonania, że wszystkie Jego wysiłki skierowane są jedynie na "przetrwanie"...
Musi przetrwać On i Jego Uczniowie...
Wyobraziliście sobie to wszystko ??
Macie Dzieci, albo Wnuki w wieku szkolnym ??
To wiem co teraz czujecie...
Ja jestem przerażona...
Księciunio za parę lat pójdzie do szkoły...
Za górami, za lasami jest taka szkoła...Gdzieś w Polsce...
A jeśli ten "eksperyment" stanie się standardem ??
Nie takie rzeczy już nasza "edukacja" przerabiała...
P.S. - był i nie ma...
Subskrybuj:
Posty (Atom)