W Krainie Pani z Jeziora…
Wystarczy zamknąć oczy, żeby dusza przeniosła się tam gdzie ziemia
łączy się z niebem, a chóry anielskie śpiewają szumem szuwarów…chlupotem fal…i
pochwalną pieśnią ptaków…
Kiedy gwar ludzkich głosów z przystani zaciera się w odległym echu, w
człowieku zaczyna budzić się spokój…spokój głęboki i niezakłócany zbędnymi
hałasami…
Jeszcze błądząca w podświadomości myśl o równomiernym wiosłowaniu i stajemy
się cząstką tego niesamowitego, anielskiego świata…
Ruchy wioseł stają się automatyczne…równomierny
chlupot staje się prawie niesłyszalnym…Zielony czub kajaka płynie powoli po
niezmąconej powierzchni…
Tu rządzi Pani z Jeziora…
Ona ukazuje nam swoje skrywane skarby…Ona opowiada
nam szumem wiatru co jest ważne…
Zgiełk cywilizacji tutaj nie dociera…
Z rozległej tafli jeziora wpływamy w kanały
łączące je z innymi akwenami…Wodna ścieżka prowadzi przez rozległe kępy
szuwarów, odsłaniając niespodziewanie bezpieczne i rozległe przejście…
Niezmąconą ciszę przerywa trzepot zrywającego się do lotu
kormorana…
Jesteśmy intruzami…
Ciiiii….
Kajak sunie przez szuwary z lekkim
szelestem…Wiosła bezczynnie opieramy na kolanach…Szeptem wskazujemy sobie pęki
wodnych kaczeńców zachwycając się nimi bezgłośnie…
Kajak wypływa na szeroki kanał…Szept zanika nam w krtaniach…Zamieramy w
bezdechu…
Przed nami roztacza się bezkresny ogród Pani z
Jeziora ścieląc nasz szlak białością nenufarów…Nie rozmawiamy…Nie
szepczemy…Ledwie muskamy wodę wiosłami…Czy może być piękniej…
Na powalonej kłodzie siedzi maleńka kaczuszka
przypatrując się nam z zainteresowaniem…Przekrzywiam głowę naśladując jej
dziwną pozycję…Śpi…Ciiiii…
Przepływamy w bezpiecznej odległości…Szum
sitowia…Zapach lipowego kwiecia…Promienie Słońca tańczą na falach…
Obok kajaka przepływa jakaś rybka sporych
rozmiarów…W ostatniej chwili udaje mi się opanować ruch wiosła…Zamieram w
bezruchu…
Wiosłujemy na zmianę, żeby móc do woli degustować
roztaczające się widoki…Na prawo brzoza pochylona swym posiwiałym pniem, prawie
muska taflę jeziora…jak panna młoda chcąca podziwiać swoją urodę…Po lewej
ogromne kolby tataraku muskane ciepłym zefirkiem kiwają do nas jak na
powitanie…Powietrze drży delikatnie potrącane skrzydłami ważek…
Zamykam oczy…
Delikatny chlupot wody dobijającej się do burt
kajaka…Szmer sitowia…Szelest liści trącanych wiatrem…Nawet ptaki nie zakłócają
swoimi trelami idealnej wręcz, jeziornej ciszy…
- Mamy gościa… - słyszę szept Pana N.
Otwieram oczy i na krańcach kanału dostrzegam
ją…Piratkę Somalijską…Samotną strażniczkę domowego miru…
- Masz coś ?? – pyta mnie Małżonek…
- Pewnie !! Bez okupu się nie ruszam… - sięgam
delikatnie do wnętrza plecaka i szykuję okup, układając go na nogach…
- Ja wiosłuję, Ty rzucasz… - padają szeptane
ustalenia…
Pływając od lat mamy opracowane zachowania…
”Strażnicy” bywają niebezpieczni w podobnych
sytuacjach…Oni walczą o swoje gniazda…o swoje rodziny…To my jesteśmy intruzami…My
zakłócamy ich spokój…
Kiedy „Piratka” jest ledwie kilka metrów od kajaka
Pan N. całą siłą mięśni napiera na wiosło, a ja z rozmachem, na jaki tylko
pozwala zachowanie równowagi, rzucam kawałki połamanego chleba…Najdalej jak się
da…
Łabędzica, która jakoby wcale nie zwracała na nas
uwagi dokładnie śledzi moje ruchy…
Ja podnoszę ramię…Ona rozpościera olśniewające bielą skrzydła…
”Jestem gotowa do ataku” – mówi nam tymi
skrzydłami…
”To moje terytorium” – dodaje prężąc bojowo pierś…
Najszybciej jak mogę sięgam po następny kawałek
chleba i rzucam z rozmachem…
- Zauważyła…- szepcze Pan N.
Łabędzica powoli składa skrzydła i zmienia
kierunek…Statecznie i z dumą podpływa do rzucanego pożywienia…Sprawdza, czy
jest ono warte zachodu…Kiwa głową z aprobatą…Chowa wyprężoną wojowniczo pierś i
rozpoczyna posiłek…
Pan N. energicznie pracuje wiosłem…Ja rzucam
ostatni kawałek kiedy już jesteśmy bezpieczni…
- Ależ piękna była… - szepczę do Męża…
- Nieźle byśmy oberwali jakby nie lubiła chleba…-
studzi mój zachwyt Pan N.
Fakt…Niejeden kajak pewnie ma na sumieniu owa królowa wodnych topieli…
Zwalniamy powoli…Muśnięcia wioseł znowu stają się
delikatne i ledwie zauważalne…
Nic nie mąci idealnego spokoju…
Nic nie mąci idealnego spokoju…
Jeszcze jestem tam, z Wami na jeziorze...nioe chce mi się opuszczać tej atmosfery ciszy, odgłosów wody, przyrody i emocji przy spotkaniu z łabędzicą!
OdpowiedzUsuńTu zostaję jeszcze trochę, tym bardziej, że właśnie przeżywam fascynacje malowania wody!
Pozdrawiam Cię serdecznie
Proszę bardzo :o)wody Ci u mnie dostatek ;o)
UsuńCzyżbyście pływali teraz, eee chyba nie trochę za zielono
OdpowiedzUsuńj
Aż takie szalone to my nie jesteśmy, ale powspominać miło...;o)
UsuńTym razem wpis musiałam sobie podzielić na odcinki :-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Dziel i rządź...;o)
UsuńPiękne wspomnienie i piękne zdjęcia:) Że też lato nie chce trwać caluśki rok... Mnie by się nie znudziło!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
To było tak dla równowagi po Twoim wpisie o jesieni...;o)
Usuń