Wracam sobie do domeczku po pięknym dniu spędzonym w pracy,
w głowie rodzą się pomysły jak zakończyć tak miły dzionek, na gębusi uśmiech, w
żołądku pustka…Otwieram drzwi i…
Ło Matko i Córko…Cóż to !!
W całym pokoju
poustawiane ogromniaste połacie pleksy !! Prawdziwe hektary przezroczystego
tworzywa walające się wszędzie !! Poopierane o meble, o ściany, o kanapy…kilka
pokaźnych płatów zalega podłogę…
Spoglądam na Pana N., a On siedzi sobie na
kanapie w tym pleksianym towarzystwie i szczerzy się radośnie…
- A cóż to jest ?? – dociekam przyczyny owego bałaganu.
- A tak sobie pomyślałem, że caluśką kuchnię zrobimy w tych
Twoich witrażykach… - oświadcza Ślubny i energicznie rusza z kanapy rozdziać
mnie z kubraków wyjściowych.
- Oczadziałeś !! – wyrzucam z siebie i widząc ogrom
czekającej mnie pracy twórczej siadam na jedynej wolnej kanapie – to jest
roboty na kilka lat… - wyjękuję.
Podświadomość powoduje, że dłonie drętwieją mi z nagła, jak
po kilkugodzinnym malowaniu wykałaczką, kręgosłup przebijają miliony lodowatych
igiełek, a po karku spływa strużką malowniczą zimny pot.
Orzesz…(ko)…
Pan N. wcale nie zwraca uwagi na stan mój prawie agonalny i
prezentuje mi każdą zakupioną połać pleksy z osobna…
„Ta będzie za kuchenką”…
”Ta przy zlewozmywaku”…
”Tą powiesimy
między szafkami”…
A mnie zaczynają przed oczami latać czarne płatki…rozpaczy…
- To jakieś szaleństwo… - szepczę cichutko…
- Żadne szaleństwo !! Będzie praktycznie, kolorowo i
niepowtarzalnie !! Dokładnie tak jak chciałaś…- entuzjastycznie informuje mnie Mąż...
W mojej duszyczce rodzi się jakaś dziwna wizja…
Pan N. wchodzi do przestronnego gabinetu i pyta czy tutaj
zmienia się polisy na życie…Podpisuje jakieś papiery…Na dokumencie widnieje
moje imię i ogromna kwota odszkodowania w razie „zejścia”…
Orzesz…(ko)…
Ślubny chce mnie zamordować !!
Mój osobisty Mąż zamierza
dokonać czynu morderczego !!
Zawitrażuję się na śmierć i żaden śledczy tego nie
odkryje !!
Wyobraźnia podsuwa scenę finałową…
Leżę sobie w dębówce…Na twarzy śmiertelne widmo…Ręce całe
umazane farbkami…Między palcami poupychane wykałaczki…Przy ścianach poustawiane
jakieś kolorowe bohomazy…
I nagle jedna z pleksowych połaci odrywa się od
ściany, i z wielkim hukiem spada na podłogę…
Ależ ja się zerwałam…!!
Przed oczami jeszcze widzę wnętrze kaplicy pogrzebowej…W
głowie jeszcze miliony myśli się kłębią…Ale mózg odbiera już inny bodźce…
Wokół mrok…Cisza…Pan N. nakryty kołderką na uszy cichutko
pochrapuje…
Uffff….to się nazywa „mieć sen”…
Wrażeń miałem tu nie mało,
OdpowiedzUsuńbo z początku mnie przytkało,
lecz gdy przeczytałem finał,
to już mnie tak nie przegina.
LW
Łydki moje drżą wciąż,
Usuńże mnie tak urządził Mąż...
Twarda chyba jego dusza,
Usuńże do bezeceństwa zmusza.
LW
Wiara Jego cuda czyni,
Usuńże taka ze mnie gospodyni ;o)
Tobie Kobieto drżą łydki
OdpowiedzUsuńa u mnie oddech płytki
na te Mężowe bezeceństwa
mające znamiona okrucieństwa.
Dobrze wszystko się skończyło
ale ciekawe co by było,
gdyby było...
Pozdrawiam:)))
Nie było by blogu pisania !!
UsuńNadeszła by dekada wykałaczką dziobania...:o)
... a jak już podziobałabyś świat cały
OdpowiedzUsuńzapisałabyś się na kartach chwały!!!:)))
Orzesz...ch***a !!
UsuńJuż mnie duma rozpiera...:o)
No, no o mały włoś bym uwierzyła mężowi
OdpowiedzUsuńj
Wiara daje takie wyniki,
Usuńże miałam atak sennej paniki...:o)