poniedziałek, 13 lutego 2012

Zbrodnia prawie doskonała...

     Wracam sobie do domeczku po pięknym dniu spędzonym w pracy, w głowie rodzą się pomysły jak zakończyć tak miły dzionek, na gębusi uśmiech, w żołądku pustka…Otwieram drzwi i…
Ło Matko i Córko…Cóż to !! 
     W całym pokoju poustawiane ogromniaste połacie pleksy !! Prawdziwe hektary przezroczystego tworzywa walające się wszędzie !! Poopierane o meble, o ściany, o kanapy…kilka pokaźnych płatów zalega podłogę…
Spoglądam na Pana N., a On siedzi sobie na kanapie w tym pleksianym towarzystwie i szczerzy się radośnie…
     - A cóż to jest ?? – dociekam przyczyny owego bałaganu.
     - A tak sobie pomyślałem, że caluśką kuchnię zrobimy w tych Twoich witrażykach… - oświadcza Ślubny i energicznie rusza z kanapy rozdziać mnie z kubraków wyjściowych.
     - Oczadziałeś !! – wyrzucam z siebie i widząc ogrom czekającej mnie pracy twórczej siadam na jedynej wolnej kanapie – to jest roboty na kilka lat… - wyjękuję.
     Podświadomość powoduje, że dłonie drętwieją mi z nagła, jak po kilkugodzinnym malowaniu wykałaczką, kręgosłup przebijają miliony lodowatych igiełek, a po karku spływa strużką malowniczą zimny pot.
     Orzesz…(ko)…
     Pan N. wcale nie zwraca uwagi na stan mój prawie agonalny i prezentuje mi każdą zakupioną połać pleksy z osobna…
     „Ta będzie za kuchenką”…
     ”Ta przy zlewozmywaku”…
     ”Tą powiesimy między szafkami”…
     A mnie zaczynają przed oczami latać czarne płatki…rozpaczy…
     - To jakieś szaleństwo… - szepczę cichutko…
     - Żadne szaleństwo !! Będzie praktycznie, kolorowo i niepowtarzalnie !! Dokładnie tak jak chciałaś…- entuzjastycznie informuje mnie Mąż...
     W mojej duszyczce rodzi się jakaś dziwna wizja…
     Pan N. wchodzi do przestronnego gabinetu i pyta czy tutaj zmienia się polisy na życie…Podpisuje jakieś papiery…Na dokumencie widnieje moje imię i ogromna kwota odszkodowania w razie „zejścia”…
     Orzesz…(ko)…
     Ślubny chce mnie zamordować !! 
     Mój osobisty Mąż zamierza dokonać czynu morderczego !! 
     Zawitrażuję się na śmierć i żaden śledczy tego nie odkryje !!
Wyobraźnia podsuwa scenę finałową…
     Leżę sobie w dębówce…Na twarzy śmiertelne widmo…Ręce całe umazane farbkami…Między palcami poupychane wykałaczki…Przy ścianach poustawiane jakieś kolorowe bohomazy…
I nagle jedna z pleksowych połaci odrywa się od ściany, i z wielkim hukiem spada na podłogę…
     Ależ ja się zerwałam…!!
     Przed oczami jeszcze widzę wnętrze kaplicy pogrzebowej…W głowie jeszcze miliony myśli się kłębią…Ale mózg odbiera już inny bodźce…
     Wokół mrok…Cisza…Pan N. nakryty kołderką na uszy cichutko pochrapuje…

     Uffff….to się nazywa „mieć sen”…

10 komentarzy:

  1. jantoni341bloog.pl13 lutego 2012 17:31

    Wrażeń miałem tu nie mało,
    bo z początku mnie przytkało,
    lecz gdy przeczytałem finał,
    to już mnie tak nie przegina.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łydki moje drżą wciąż,
      że mnie tak urządził Mąż...

      Usuń
    2. jantoni341bloog.pl13 lutego 2012 22:37

      Twarda chyba jego dusza,
      że do bezeceństwa zmusza.
      LW

      Usuń
    3. Wiara Jego cuda czyni,
      że taka ze mnie gospodyni ;o)

      Usuń
  2. Tobie Kobieto drżą łydki
    a u mnie oddech płytki
    na te Mężowe bezeceństwa
    mające znamiona okrucieństwa.
    Dobrze wszystko się skończyło
    ale ciekawe co by było,
    gdyby było...
    Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było by blogu pisania !!
      Nadeszła by dekada wykałaczką dziobania...:o)

      Usuń
  3. ... a jak już podziobałabyś świat cały
    zapisałabyś się na kartach chwały!!!:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. No, no o mały włoś bym uwierzyła mężowi
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiara daje takie wyniki,
      że miałam atak sennej paniki...:o)

      Usuń