No dobra…nie ma co…Zdyscyplinowaliście mnie okrutnie…
Kilka mailków…kilka gorzkich słów na
gadule…No i już wiem…Podpadłam…
Bardzo przepraszam wszystkich namiętnych moich
Czytaczy, że w tak perfidny sposób zamilkłam, nie dając pożywki Waszym
skołatanym duszom, ale załapałam „lenia bazgraka”…klasycznego „lenia bazgraka”…
Nie
dość, że przyblokował niecnota moje grafomańskie zapędy to nawet nie chciał
zrobić „kopiuj-wklej”, a to jak wiecie nie jest czynność specjalnie złożona…
Na
usprawiedliwienie owego stanu mogę podać tylko jeden powód…Moja doba ogromnie
się skurczyła…i to skurczyła się nie od mrozu…
Początek roku to dla mnie zawsze
bardzo „papierzany okres”, w którym przegarniam owej makulatury tony całe…
Przegarniam
i przegarniam, a końca papierzanej sterty nie
widać…
Podsumowania, sprawozdania,
wyliczenia…Echhh…to dopiero twórczość…
W sumie to już przywykłam do owego
natłoku i jakoś umiałam się odnaleźć w tej papierzanej rzeczywistości…tyle, że
w tym roku jakoś tak odgórnie doszło mi trochę obowiązków.
Dzieciaki rozpoczęły
rytuały przedślubne, w których musowo trzeba nam uczestniczyć.
Pan N. rozpoczął
dewastację przedpokoju, która to dewastacja i dla mnie jest sporym wyzwaniem.
No
i jeszcze wena…ta to dopiero daje mi popalić…Uwzięła się na mnie i już…
Ledwie
Pan N. zakończy remontowanie którejś z naszych powierzchni, a moja wyobraźnia już
podpowiada mi co też powinno na owej płaszczyźnie się znaleźć…
Tu „złota rybcia”
pławiąca się w lustrzanych kipelach łazienkowych…Tam przestrzenna kompozycja ze
srebrnego piaseczku i bursztynów…A tutaj…Echhh…
Opętało mnie zupełnie…
Na dodatek
moje pomysły padają na podatny grunt i ledwie słowo rzucę już Pan N. rozpoczyna
jego realizację…
- Okno ?? – proszę bardzo – tylko wymiar sobie wybierz… -
zachęca mnie Ślubny.
- Potrzebujesz pleksę ??...już zamówiona… - szepcze z lisim uśmieszkiem.
Podpowiada, rozwiązuje techniczne dylematy, wspiera...tak
jakby z tą moją weną w spółce jakiejś był…
A wena się rozkręca…wyobraźnia
podpowiada coraz śmielsze pomysły…Zapas wykałaczek się kończy…
Tak, tak Czytacze
moi mili, wpadłam w wir dziobania witraży i to jest właśnie główny powód mojego
na blogu nieistnienia…
Przebaczcie…a ja gordyjskie słowo Wam daję, że postaram
się te moje blogowe wagary ograniczyć…
Uff:) Nie wiem jak u innych, ale u mnie jesteś rozgrzeszona:) Jeden waruneczek malutki wszakże...jak zakończysz te swoje kolejne dzieła witrażykowe, to pozwól i nam popodziwiać je na blogu:)
OdpowiedzUsuńUspokojona pozdrawiam:)
Dzięki Krzysiaczku za rozgrzeszenie...:)wiedziałam, że łaskawa z Ciebie Kobitka...:)
OdpowiedzUsuńA witrażyk, pokażę...pewnie, że pokażę...jak się zmieści, bo jak dla mnie to prawdziwa "panorama racławicka"...;o)
P.S.Dodam jeszcze, że Wasze blogi śledziłam caluśki czas...;o)ot, taka wazelinka ;o)
Byle szybko ... wrr. TJ
OdpowiedzUsuńSzybko to się pchły łapie...:o)
OdpowiedzUsuńja tam rozumiem masz wene do tworzenia wytazy to korzystaj z niej a my cierpliwie poczekamy :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo dobrze, a jak już zrobisz te witraże, to gdzie je zamierzasz wstawić?
OdpowiedzUsuńnotaria
Łeeee tam, jezeli to z powodu witraży, które ja kocham i mam w drzwiach do łazienki ( stare sa i odrzwia zakonczone sa szybkami a teraz maja witraże, i w kuchni szafki maja włożone witraże) to ja Ciebie kobieto rozgrzeszam, bo sama kocham witraże a jezeli i Ty - mysle za tak sądzac po moim pięknym kubku, to rozumiem i wybaczam
OdpowiedzUsuńj
Nasz przyjaciel ma piękny witraż przedstawiajacy bukiet kwiatów biedermajer w drzwiach pomiędzy kuchnia a jadalnią, wyglada pięknie
OdpowiedzUsuńMerlin...może nie będzie aż tak źle...;o)
OdpowiedzUsuńNoti...to ma być wystrój przedpokoju...taki mniej typowy...;o)
Jadwiniu...aż takich talentów nie posiadam, ale lubię tą dziobaninę...:o)