Co roku organizujemy transport "wielkogabarytowy" na Wrzosowisko...No cóż..."Nagusek", nasz pojazd "zaczepno-bojowy" ma ograniczone gabaryty (chociaż przewoził już rzeczy dziwne, bardzo dziwne i najdziwniejsze)...Regału jednak do niego nie wciśniemy...;o)
I tak, co roku, jesteśmy klientami wypożyczalni samochodów dostawczych, ładujemy na "pakę" wszystkie zebrane "przydasie" i ruszamy na "hektary"...Nie są to absolutnie żadne śmieciowate...O nie !! Na Wrzosowisku wszystko dostaje nowe zadania, a że potrzeby są znaczne, więc tylko wyobraźnia nas ogranicza (hahaha)...
Plany transportowe dotyczą również Misiowego Domku...;o)
Czyli, ogarniamy dwa gospodarstwa domowe, żeby wyposażyć trzecie...Taki "myk"...
W tym roku luty jest łaskawy, więc plan został przygotowany na czwartek (17-tego)...
Pan N. na wolnym...
Misiowy Tata wygospodarował kilka godzin...
Samochód zamówiony...
Pogoda...Echhh...
Miała być piękna...Wyszło, jak zawsze...
Po alertach na komórki, komunikatach medialnych i analizie warunków, Lucki dostał "areszt domowy" (chociaż uwielbia te wyprawy, bo jeździ na przednim siedzeniu, między nami i wszystko widzi)...
W Zaścianku było jeszcze znośnie...
W drodze do Misiowego Domku wpadliśmy w totalną zamieć, a na miejscu biegiem pokonywaliśmy kilka metrów dzielących nas od drzwi wejściowych...Przemoczeni do suchej nitki...
No cóż...Mądrzejsi nie będziemy...;o)
Każdy front ma jednak początek, "oko" i koniec...
"Oko" pozwoliło nam dokończyć załadunek, dotrzeć na Wrzosowisko, rozładować "majdan" i ruszyć w drogę powrotną...
Tempa tych operacji opisywać nie będę, bo nie obsługuję klawiatury z taką prędkością...
Perspektywa powrotu "za widoku" ucieszyła nas tak bardzo, że bóle "wszystkiego" nie były istotne...
I kiedy już czuliśmy zapach "domowego ogniska", a endorfiny obijały się o czaszki...
Orzesz...ko
"Naguskiem" byśmy zawrócili...
Chociaż wielu kierowców pchało się bezrozumnie, chcąc zygzakiem ominąć Strażaków i drzewo zalegające na drodze (dlatego wóz strażacki stoi w poprzek, bo głupota ludzka nie zna granic)...
Usadowiliśmy się wygodnie, Pan N. zgasił samochód i obserwowaliśmy z jaką wprawą Chłopaki radzili sobie na drodze...
Po pół godzinie podszedł do nas Strażak (ten co maszeruje) i poinformował:
- Jak wycofacie, to na krzyżówce, w lewo jest objazd...
- Poczekamy...Nam się nie spieszy... - oznajmiliśmy zgodnie...
Strażak mimowolnie się roześmiał...
XXI wiek, wszyscy gnają na złamanie karku, a Jemu trafiło się dwoje "co się nie spieszą"...To dopiero kabaret...;o)
Obejrzał się na nas jeszcze dwa razy, jakby chciał sobie obraz utrwalić, a potem skomentował do Kolegów, bo każdy Strażak spojrzał na nas z uśmiechem na ustach...Będą o nas pieśni pisać...;o)
To chyba dobry uczynek, jak się w taki dzień Strażakom humor poprawia ??
I pracy ujmuje...;o)
Samochód mieliśmy długi jak szerokość drogi, po jednej stronie pagórek i rozmokła nawierzchnia, po drugiej skarpa do potoku ze spływającą ze zbocza deszczówką...Szansa, że manewr zakończył by się w rowie (albo potoku), wynosiła około 80 %...Szczególnie, że osobówki, co kilka minut usiłowały wymusić na Strażakach "przepuszczenie", a manewry kierowców nie miały nic wspólnego z rozsądkiem...
Co prawda, Straż była na miejscu, więc by nas pewnie wyciągnęli, ale po co ryzykować ??
No to stoimy...;o)
Przychodzi SMS od Pierworodnego: "U nas szkwał, świata nie widać, drzewa łamie jak zapałki"...
I w tym momencie, wóz strażacki rusza, Chłopaki machają do nas zachęcająco, ruszamy...
Marzenia, że dotrzemy do Zaścianka "za widoku", kwadrans temu odeszły w niebyt...
Do domciu docieramy umęczeni, przemoczeni i zziębnięci...Na progu wita nas zaspany, cieplusi i radosny psiak...Echhh...
Jaki to rozumek mamy ??
Pies siedział w domciu, bo pogoda "pod psem", my ledwie żywi, bo "ogarniemy jakoś"...
Mądrzy inaczej ??
Ale ogarnęliście jakoś. Co nie?
OdpowiedzUsuńI jest o czym pisać, a i Panowie Strażacy dzięki Wam miłe chwile mieli.
Po szkwale jaki towarzyszył nam w drodze do Kołobrzegu, to teraz ledwie dmuchało...;o)
UsuńJak zobaczyliśmy z czym się mierzyli w tym czasie, to należało się Im milion uśmiechów więcej...;o)
Dobrze że dobrze się skończyło. Wieje okropnie chociaż u nas podobno nie tak bardzo a szkoda bo słońca nie brakuje.
OdpowiedzUsuńSię wietrzyska rozpędziły i umiaru nie widać...;o)
UsuńUff, właśnie z powrotem dostaliśmy prąd, wichury robią swoje....To jednak przyjemniej patrzeć zza szyby... i książkę poczytać, zamiast w Internecie siedzieć ;-)
OdpowiedzUsuńZaścianek tym razem ominęło...Trochę śmieci fruwa, kilka starych drzew w lesie złamało, ale Strażaków nie słychać (mamy blisko remizę)...I niech tak zostanie...;o)
UsuńAle to bardzo w Waszym stylu, a Anioł czuwał, ale nie nadwerężajcie jego cierpliwości...
OdpowiedzUsuńNasz Anioł Stróż jest równie szalony jak my...;o)
UsuńTa tegoroczna zima jakaś taka "pod psem", w styczniu duło, w lutym duje, dobrze że w tym lutym słoneczko się pokazuje, ino na zmianę z deszczem.
OdpowiedzUsuńDobrze że dotarliście do domciu bez strat!
I pomyśleć, że my pojechaliśmy szukać sztormów...;o)
UsuńJazda przy takiej pogodzie jest wyzwaniem :) dobrze, że cało i zdrowo do domu dotarliście :)
OdpowiedzUsuńChodzenie przy takiej pogodzie też jest niezłą przygodą...;o)
UsuńWyprawa z przygodami. Po latach będzie co wspominać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzygody nas lubią...;o)
UsuńOho Orkan sie rozochocil, demolka na.calego widze. U.nas na.osiedlu dwa samochody ucierpialy w nocy. Dobrze ze nikogo.w srodku nie bylo. A ja spac nie moge jak Orkan szaleje. Buziaki Gordyjko
OdpowiedzUsuńMy się jakoś ładujemy zawsze w środek...;o)
UsuńWitaj.
OdpowiedzUsuńSuper blog.
Świetne zdjęcie z kajaku.
Zapraszam do siebie po długiej przerwie:
krzysiekpolcyn.blogspot.com
Dzięki...Fajnie, że wróciłeś...;o)
Usuń