To zdjęcie dedykuję mojej Holenderskiej Czarodziejce...
Kojarzysz ??
Aleja Zwycięstwa...;o)
Pomnika już nie ma...Na końcu jest Urząd Miasta, a nie Prezydium...
Ale właściwie nic się nie zmieniło...
Zacisze w sercu dużego Miasta...
Ponad cztery lata człapałam tą Aleją dwa razy dziennie...Najpierw do Szkoły...Potem do pracy...
Na jednej z tych ławek dowiedziałam się, że Kuzyn nienawidzi mnie od lat, bo Jego Mama, a moja Chrzestna odkąd pamiętał stawiała mnie za "wzór"...
Ja wzorem ??
Nie ogarniałam tego i nie ogarniam do dzisiaj...
Ale On, nękany przez Matkę dubletem wzorców (starszy Brat i ja) dopieszcza tę nienawiść do dzisiaj, z żalem do całego Świata, aspołeczny...
Takie Mu Mamuśka życie zmajstrowała...
Siedzi mi to w głowie prawie czterdzieści lat...
Widok tych ławeczek przywołał wspomnienia...
Może dlatego, tak chronicznie unikam wizyt w rodzinnym Mieście ??
Tam każdy zaułek wiąże się z jakimiś wspomnieniami, głównie przykrymi...
Tym razem, nasza wizyta miała skończyć się przyjemnie, a wspomnieniowa chwilka była tylko przerywnikiem w podróży...
Mieliśmy "umówione" spotkanie...
My przybyliśmy z Zaścianka...
Oni przyjechali z Budapesztu...
Nie wypada marudzić...;o)
Przynajmniej, zanim nie wysłucha się koncertu...
Ale powodów do marudzenia nie było...
Profesjonaliści wprowadzili Widzów perfekcyjnie w świat muzyki...
Dźwięki płynęły sobie swobodnie, a my jak w nadprzestrzeni płynęliśmy razem z nią...
Były walce, czardasze i muzyka "bardziej ludowa"...
Kiedy pojawił się balet, sala ożyła, a ja wyszeptałam do Pana N.:
- Życie żeśmy zmarnowali...Trzeba było się w tańcu doszkolić...Teraz byśmy tańczyli i kasiorkę trzepali...;o)
No cóż...Nie do odrobienia zaniechanie...
Ale Baletowi należą się słowa uznania !!
Przestrzeń niewielka...Repertuar wymagający...Przebieranek kostiumowych kilka...
Atmosfera na sali świetna...
W każdej nucie było czuć, że lubią to co robią, że sprawia Im to radochę i że świetnie się dogadują...
To się udziela...
Lekko usztywniona w pierwszej części występu Widownia, po przerwie sobie pofolgowała...
Tego było potrzeba...;o)
Skrzypkowie ruszyli do "ataku" i wycisnęli z nas "siódme poty"...
Skończyło się na oklaskach na stojąco, bujaniu w takt muzyki i śpiewie gremialnym "Szła dziewieczka do laseczka"...
Dawno nie miałam koncertu z Orkiestrą...;o)
Było WSPANIALE !!
W drodze powrotnej nawet gadać nam się nie chciało...Muzyka w duszy buzowała...Przed oczami "fruwały" falbanki...Dobrze, że Ślubny okiełznał te żywioły i szczęśliwie dotarliśmy do domu...;o)
Na trochę tej "pożywki" musi wystarczyć...
Poznaję... I zazdraszczam tej muzyki 😍
OdpowiedzUsuńA wiesz, że Muzę dostał Klub Kiepury i się rozkręciło cudnie ?? ;o)
UsuńOoo, miło słyszeć/czytać 🧡
UsuńPo ruinie która była tam kilka lat temu, to prawdziwy cud...;o)
UsuńNo to jak w życiu - i gorzko i pięknie...
OdpowiedzUsuńPrzecież ciągle możecie tańczyć, dla siebie, z wnukami:-)
To raczej była forma zachwytu, a nie goryczy...Myśmy już swoje odtańczyli...;o)
UsuńWalca wiedenskiego zatanczyc, och, ach! Ale do tego musi byc biala dluga suknia,lekka i pieknie sie rozwijajaca :) No i duza sala - zadem tam pokoj dzienny! A partner potrafiacy prowadzic tez niezbedny!
OdpowiedzUsuńNiewykonalne, wiec podziwiam na filmikach z Wiednia, no i walce Straussa, mniam :)))
Suknia biała nie była, ale sala spora i walczyk w sam raz...Tak bywało...;o)
UsuńAleż sobie akumulatory naładowaliście :-)!!!
OdpowiedzUsuńPękłam z zazdrości...
Jeszcze nas trzyma...;o)
UsuńNo proszę, budapesztańscy artyści z wiedeńską muzyką, ale "Szła dzieweczka" to chyba polska jest ;-)
OdpowiedzUsuńAle lasek był wiedeński, a myśliweczek miał na imię Zoltan...;o)
Usuń