- Ostrzegam !! - Pan Wojtek przemawiał z powagą...- Spotykamy się w tym miejscu za cztery godziny i ani minuty dłużej !! Spóźnialscy pójdą do Polski piechotą...Proszę zabrać paszporty i zapisać numer do Konsulatu, bo nie żartuję...
Wiedziałam, że po poprzednim wieczorze sympatia do Uczestników wycieczki znacznie się Panu Wojtkowi skurczyła...
Ruszyliśmy przed siebie...
Być w Paryżu 14-go lipca to niezły bonus...
We wszystkich uliczkach stacjonowały paradne oddziały...Pięknie to wyglądało...
Pierwszy raz w życiu widziałam wtedy czołgi z ochraniaczami do asfaltu...;o)
Z lekkim przerażeniem zobaczyłam oddział konny, bo wyobraźnia podsunęła mi obraz, ilu Turystów będzie musiało przejść tą uliczką, żeby "usunąć" pozostałości po koniach...A może jednak ktoś to posprząta ??
Nie moja brocha...Mnie już tu nie będzie...
To moje pożegnanie z Paryżem...
Pięknie mnie żegna...
W pełnej gali...Z orkiestrami...Nawet pan Prezydent macha mi na pożegnanie...
To się postarali...;o)
Pan N. pomaga mi "zawisnąć" na latarni i widzę wszystko...
Nad głowami przelatują samoloty i śmigłowce...Zamiast obłoków widać barwy francuskiej flagi...
I tłumy uśmiechniętych Ludzi...
Kiedy przechodzimy koło "Wojsk Napoleońskich" jeden z koni ma nieodpartą ochotę się ze mną przywitać...Żołnierz mu pozwala, a ja gładzę podsunięty do głaskania łeb...
Biegniemy kupić jeszcze kilka drobnych pamiątek...
A ja nagle dostrzegam stragan z owocami...
- Zostań i pilnuj Przewodnika !! Muszę zniknąć na moment !! - szepczę do Ślubnego, bo pora zbiórki zbliża się nieubłaganie...
Ruszam biegiem...Kolejka do straganu jest niewyobrażalna...
Składam ręce jak do modlitwy i szepczę "pardon"...
A potem bardzo łamaną francuszczyzną żebrzę o sprzedanie mi dwóch brzoskwiń bez kolejki...
Jakim cudem Sprzedawca mnie zrozumiał ??
Nie mam pojęcia...
W każdym razie, jak dobiegałam do Pana N. to jeszcze słyszałam "Vive la Pologne"...
Chyba zrobiłam na Francuzach wrażenie...
Pan N. wyglądał na bardzo zdenerwowanego, mimo, że miałam jeszcze dwie minuty...
Ale kiedy wsiedliśmy do autokaru i podałam Mu brzoskwinię, a On ją ugryzł...
Hmmm...
Kiedy je zobaczyłam na rogu tej uliczki, byłam przekonana, że będą właśnie takie...W Polsce takich nie było i nie będzie...Słodziutkie, ociekające sokiem, z cieniusieńką skórką...
Pamiętam je z Węgier...
Francuskie były takie same...
Jakby się ugryzało Słońce...
I taki niech będzie smak Paryża...
Piękna pocztówka z Paryża :) teraz już nie tylko z okazji parady można na ulicy zobaczyć pancerne pojazdy z żołnierzami :) stało się to niestety częścią naszej codzienności w Paryżu, Brukseli... "Jakby się ugryzało Słońce..." - cudnie to ujęłaś :)
OdpowiedzUsuńCzas piękna w Paryżu przeminął...U nas też nie tak dawno stały czołgi na ulicach...My walczyliśmy o wolność, Oni o bezpieczeństwo...Nam ta walka wyszła "średnio", Im też nie najlepiej idzie...;o)
UsuńWłoskie brzoskwinki też są pyszne...;o)
Piękne podsumowanie pieknego pobytu w Paryżu :-)
OdpowiedzUsuńMógł być piękniejszy, ale wybrzydzać nie będę...;o)
UsuńOj było smacznie!!!
OdpowiedzUsuńZa takimi brzoskwinkami można zatęsknić...;o)
UsuńUfff, ogólny rozrachunek wyszedł na plus, to dobrze, bardzo dobrze!!! ;)
OdpowiedzUsuńKonie miewają woreczki pod ogonami, na tą wiadomą rzecz, wtedy nie leci na ulice ;) Na takiej paradnej paradzie pewnie miały :)
Jakby miały, to bym o rozdeptywaniu nie pisała...;o)
UsuńPrzepiękne zakończenie...
OdpowiedzUsuńA brzoskwinie na pewno były smaczne, też takie bym chciała :-)
To na Węgry masz bliżej...Trochę...;o)
Usuń