Pogoda łapie dzisiaj oddech, więc i na gordyjskim blogu czas odpocząć od dzieł wielkich (gabarytowo) i wiekopojmnych...
Opowiem Wam dzisiaj historyjkę najprawdziwszą z prawdziwych, i chociaż świadkiem naocznym nie byłam, utkwiła mi ona w pamięci okrutnie...
A że dotyczy członków mojej Familii, więc na uwiecznienie w annałach zasługuje...
Rzecz się miała w czasach kiedy na półkach sklepowych królował kurz, za ladami panowały Sprzedawczynie z naburmuszonymi "majestatami", reglamentacja dotyczyła wszystkiego, ale o dziwo, każda Gospodyni umiała zastawić stół w specjały nieskromne i ugościć Przybyszy ponad miarę...
Magiczne to były czasy...
Ci co posiadali zaplecze w postaci Rodziny na wsi troszczyć się z reguły o wiktuały nie musieli, bo "wałówka" sama do domu przyjeżdżała, Mieszczuchy musiały wykazać się inwencją...
Jednym z rozwiązań konsumpcyjnego dylematu było posiadanie działki pracowniczej...
Taka działeczka to był skarb nad skarbami...
I nie o uprawie szczypiorku i kapustki mówię...
Na owych spowitych w zieloność obszarach, miejsca miały wykroczenia wobec prawa obowiązującego okrutne...
Jedni hodowali kurki, inni króliczki, a ekstremalni wywrotowcy decydowali się nawet na hodowlę trzody, tak zwanej chlewnej...
O takich to właśnie Wywrotowcach dzisiaj będzie...
Dwóch statecznych Panów w wieku średnim postanowiło dopieścić swoje Rodziny w wiktuały niecodzienne...
Jeden z nich był posiadaczem działeczki pracowniczej, a drugi posiadał wiejskie "Korzenie", co już dawało podwaliny do tworzenia "Przestępczej Spółki"...
Zakupili prosię rozmiarów niewielkich, umieścili je na owej działeczce i w zamiarach mieli szybko i skutecznie z owego prosięcia trzodę chlewną wyhodować...
W marzeniach już czuli zapach kotletów schabowych jakie Im będą Połowice na obiadki serwować...
Jak wiadomo, nawet genetycznym Mieszczuchom, żeby się prosię w wieprzowinę zamieniło to trzeba je karmić systematycznie i obficie...
W tym celu Panowie odwiedzali działeczkę regularnie i karmę w ilościach hurtowych dostarczali...
Dokąd robili to pojedynczo, to jakoś to jeszcze szło, ale pewnego razu stwierdzili, że obowiązki hodowców wymagają współdziałania...
Ruszyli na działeczkę stadnie, czyli we Dwóch...
"Juki" karmą napchali, a że przy takim karmieniu czas wlecze się niemiłosiernie to i dla siebie wzięli jakieś "pocieszenie"...
Świnka żarła sobie z michy, a Panowie "degustowali" z naczynek mniejszych...
Po kilku kieliszkach humorki zaczęły im dopisywać, wizja kotletów przemówiła do wyobraźni...
- A cóż ta świnia tak kwiczy ?? - zapytał Mieszczuch...
- Głodna pewnie !! - postawił diagnozę Towarzysz Mieszczucha...- Ty weź jej jeszcze dołóż !!
I jak uradzili tak uczynili...
Kilka kolejek później...
- Ta świnka jest ciągle głodna !! - stwierdził ten z "Korzeniami"...
- Dołożyć ?? - zapytał Mieszczuch...
- A pewnie !! Co biduli skąpić... - potwierdził nieźle już wstawiony hodowca...
I powrócili do przerwanych czynności...
- Gadzina kwiczy i kwiczy !! - zauważył po kilku minutach jeden z Nich...- czy Ty jej dałeś żreć ??
- Pewnie że dałem... - odpowiedział urażony Mieszczuch...- Ale mogę jeszcze dołożyć...
No i jak uradzili, tak zrobili...
Konsumpcja trwała w najlepsze...
Świnka żarła, aż jej się przysłowiowe "uszy trzęsły", Panowie degustowali trunki...
Symbioza...Prawdziwa symbioza...
Z tym, że czym bardziej owe trunki konsumowali, tym świnia głośniej kwiczała i praw swoich od Karmicieli się dopominała...
Pod wieczór zapasy się skończyły...
I śwince...I Karmicielom...
Poczłapali więc Hodowcy krokiem chwiejnym do swych domostw, a świnka miała za zadanie urosnąć przez noc ponad miarę...
Przychodzą na działeczkę na drugi dzień...Cichutko wkoło...W główkach lekki poszum po przeżywanym kociokwiku...A świnka leży martwym ciałem wieprzowiny...
Zeszła była bidulka z przeżarcia...
Toż w skutek konsumpcji całodziennej pochłonęła karmę z całego tygodnia...
Panowie smutno głowami pokiwali...
Kotlecików nie będzie...
A świnka ??
Świnka zapisała się w rodzinnych annałach jako pierwsza "wieprzowina", która umarła z przeżarcia...
I chociaż Bohaterowie owej opowiastki już od wielu lat tuczą trzodę u Świętego Piotrusia, wspomnienie Ich poświęcenia wywołuje zawsze na mojej twarzy uśmiech...
Możee ona też kwiczała raczej do towarzystwa i trunku, a nie żarcia? Umarła z desperacji, popełniajać samobójstwo z przejedzenia :-)
OdpowiedzUsuńZachowanie świnki było całkiem naturalne...;o)
UsuńJakbym miała patrzeć na dwoje "moczydziobów"coraz bardziej pijanych, to tez bym wolała zrobić sekuku.
OdpowiedzUsuńNo i jest i o śwince. A teraz o koniu? Proszę!!!
O konisiu już było...:o) Dawno temu...;o)
UsuńAutobiografia w krzywym zwierciadle: Rachunek sumienia cz.3, albo w wyszukiwarkę wpisz konik...:o)
Szukam ...............:o))
UsuńI zginęła...:o)
UsuńSzkoda, zapowiadała się na nieziemskie kotlety:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Ps. Nie wiesz Gordyjeczko przypadkiem co z Naszym JanTonim?
Przypadkiem wiem...:o)
UsuńA skąd oni mieli wiedzieć, o co tej świni chodzi? Chłopa czasem trudno zrozumieć, babę podobno jeszcze trudniej, to co dopiero świnkę...? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSłusznie prawisz Helenko...:o)
Usuń