Piesów to ja w życiorysie, jak wiecie miałam sporo. W dzieciństwie były to raczej takie piesowe eksperymenty moich Rodziców, później chroniczna piesowa miłość.
Był jednak egzemplarz, który zagościł w moim życiorysie niespodziewanie i czego by nie mówić, utkwił w nim niczym zadra.
Taki psi pazur w CV...
Byliśmy już wówczas rodzicami Duetu, mieszkaliśmy na "swoim", a mój Ojciec był Wdowcem.
Pewnego dnia Tata zadzwonił, co już było ewenementem, i ...
- Słuchaj Córka, mam prośbę...-zaczął tonem przymilnym...
- Cześć Tato...- przywitałam się grzecznie...
- Prośbę mam... - powtórzył Rodziciel...
- W czym problem...?? - zapytałam...
- Muszę kilka dni pracować na "szesnastki", a mam psa... - wydusił Ojciec z siebie...
To, że trafiły mu się nadgodziny było raczej normą, ale posiadanie czworonoga...No...Muszę przyznać, że to był news nad newsami...
- Jakiego psa...?? - wydusiłam z siebie zaskoczona...
- Taki raczej nieduży jest... - uściślał Ojciec...- Szczeniaczek...- precyzował... - Może go weźmiecie na kilka dni...?? - usłyszałam w końcu...
Hmmm...
- To nam się Rodzina powiększyła... - rzuciłam w słuchawkę...
- A tak jakoś... - wymruczał Tata...
Po konsultacjach z Panem N. i przypomnieniu Ojcu, że ma Wnuczkę wywrotową alergiczkę, transakcja psiej opieki została sprecyzowana...
Następnego dnia na naszym progu stanął Ojciec ze szczeniaczkiem...
Orzesz...(ko)...
Jeśli toto było "nie duże" i było "szczeniaczkiem", to ja stanowczo zaprzestaję współpracować z moją wyobraźnią...
To był klasyczny wyżeł, miał z pół roku i stanowczo nie nadawał się na maskotkę dla Dzieci...
Ojciec posiedział ze dwie godziny, sprecyzował co toto żre (jedzeniem owej czynności nazwać się nie da) i zniknął...
Nam pozostał "szczeniaczek"...
Niejednego psa miałam już wówczas w życiorysie i powiem jedno...Taki egzemplarz trafia się jeden na populację...
Ten "jedyny", był właśnie naszym podopiecznym...
Po mieszkaniu poruszał się tempem średniej klasy tornada, przewracając wszystko co stało na jego drodze...Przygłuchawy też musiał być, bo komendy wydawane przez nas przelatywały bezstresowo od pyska aż pod psi ogon...
I żarł...Żarł...Żarł...
Szczeniaczek...
Echhh...
Kiedy przyszła pora pierwszego spaceru już wiedzieliśmy, że lekko nie będzie...Co prawda entuzjazm psisko wykazywało niezmierny, ale ledwie wyszliśmy na ulicę (poszliśmy zapobiegawczo we dwójkę) pies jakby szału dostał...
Z jednej strony to ja go rozumiałam...Takiej ilości krzaczków i drzewek to on pewnie w życiu nie widział...Biegał więc niczym oszalały...A my za nim...Smycz służyła jedynie jako element połączeniowy...
Niezdecydowanie owego stwora poskutkowało jedynie tym, że po prawie godzinnym spacerze, pies nie zrobił nawet siku...
To znaczy zrobił...
Ledwie przekroczyliśmy próg mieszkania, w przedpokoju pojawiła się ogromna kałuża...Kałuża ??...Raczej ocean...
Zdusiłam w sobie wizję katastroficzną, jaką roztoczył Pan N., jakoby Młody podążający w nocy do łazienki może się w podobnym "dziele moczowym" utopić na jament, i odhaczyłam pierwszą datę "opieki nad szczeniaczkiem"...
W swej naiwności przypuszczałam, że z każdym dniem będzie lepiej, bo przecież i psina, wyrwana tak okrutnie z domowych pieleszy, do jakiejś traumy prawo ma...
Nie ma to tamto...Szczeniaczek swoje prawa znał...
Poranny spacer zakończył się podobnie...
I wieczorny tak samo...
Na sumieniu zaczęło nam zalegać, że "psinka" żre ponad miarę, a kupki jak nie było tak nie ma...
O ludzka naiwności...
Zmuszona okolicznościami następnego dnia wyruszyłam na zakupy...Obładowana niemiłosiernie wracam sobie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, otwieram drzwi...
Orzesz...(ko)...
O żebyś kocią sierścią obrósł !!
Szczeniaczek, który oczywiście zbagatelizował obowiązki porannego spaceru naszykował mi w przedpokoju niespodziankę...
Niespodziankę zgoła szatańską...
Zrobił kupeczkę...Nie opiszę jaki rozmiar miało owo "dzieło" w naturze, ale potwierdzić mogę, iż roztarta przez drzwi wejściowe malowniczo upstrzyła nasz przedpokój...
A wrażenia węchowe ??
Niezapomniane...
Rozpoczęłam proces edukacyjny ze wzmożoną siłą...
Po godzinie już wiedziałam...Jeśli "szczeniaczek" głuchy nie był, to na mur beton w innym narzeczu był rozumny...Obcokrajowiec...
No to może być, że te zagraniczne czworonogi na spacerki chodzą w celach turystyczno - krajoznawczych, a potrzeby załatwiają w zaciszu domowym...
Robienie kałuż w przedpokoju i pozostawianie śmierdzących niespodzianek pod drzwiami stało się standardem...
Domownicy uchylając drzwi krzyczeli...
- Mogę ??
Wtedy należało biegusiem udać się do przedpokoju i zlustrować potencjalne zagrożenia...
Szczeniaczek był niereformowalny...
Po tygodniu tych mąk okrutnych na wieczornym spacerze miał miejsce jeszcze jeden niebywały fakt...
Zmrok już panował czarny, bo dla bezpieczeństwa Sąsiadów i Ich czworonogów wychodziliśmy na spacery jako ostatni, "szczeniaczek" biegał sobie swobodnie po okolicznych trawnikach i nagle ŁŁŁŁUUUUPPPP...
Jak coś nie walnie...
Cisza wszędzie panowała, więc odgłos potęgowało echo nieziemskie...
- A gdzie pies ?? - pyta Pan N.
Kamień w wodę...
Ciemnica wszędzie...
Pies na imię nie reaguje...
Gwizdów nie słucha...
Orzesz...(ko)...
Już widziałam jak się przed Rodzicielem z zatracenia psa tłumaczę...
Pan N. ruszył wzdłuż ulicy pilnie lustrując krzaki, trawniki i podwozia stojących samochodów...
- Mam !! - wrzasnął w końcu...
Pies siedział wbity pod stojący samochód i jako żywo udawał część podwozia...
Jak wyciągnąć "szczeniaczka" ważącego ponad dwadzieścia kilo spod samochodu ??
Perswazja odpadała...
No to Pan N. wpełzł był pod pojazd z jednej strony...Ja z drugiej strony...On psa ciągnął...Ja psa wypychałam...
Pies współpracy nie podjął...
Po kwadransie trudu oboje byliśmy jako i pies, maści burej...
- Może jak zgłodnieje to wylezie...?? - zaproponował Ślubny...
- Prędzej sąsiadowi auto wtryni... - odpowiedziałam, bo wrodzony optymizm z nagła mnie opuścił...
- Jak nas ktoś z okien widzi to pomyśli, że włam robimy... - rzucił Pan N.
- I dobrze !! - poświadczyłam... - Policję wezwą !! Pomoc się przyda... - marzyłam głośno...
Po pół godzinie chodnikiem kroczył umorusany smarami, ale bardzo z siebie zadowolony "szczeniaczek", do "szczeniaczka" był przymocowany za pomocą smyczy znacznie mniej zadowolony, ale bardziej umorusany Pan N., a pochód zamykałam ja...Obraz nędzy i rozpaczy...
Na drugi dzień dzwonię do Ojca...
- Długo jeszcze masz te nadgodziny...?? - pytam przebiegle...
- A co...?? - pyta Rodziciel...
- A nico...Szczeniaczek chce do domu...- wyjaśniłam...
- Orzesz...(ko)... - słyszę stłumiony głos w słuchawce...
Szczeniaczek został odstawiony pod swój docelowy adres tego samego dnia...
- Myślałem, że go jakoś okiełznacie...- wyjawił Tata...
- Nie ma opcji !! Aż takich ambicji wychowawczych nie mamy... - wyjaśniłam sytuację...
Szczeniaczek niedługo zasiedlał lokal Rodziciela...Mój Tata raczej do cierpliwych nie należał, a szczeniaczek jakoś zawziął się w sobie i nijak dorosnąć nie chciał...
Po miesiącu zasiedlił pewną podwórzową budę i miał dojrzewać w roli stróża...
Chyba i do tego powołania nie czuł, bo ledwie spuszczany z łańcucha polował wytrwale na drób nie tylko własnych Gospodarzy, ale i Sąsiadów...
Czy psy mają Anioła Stróża ??
Szczeniaczek niewątpliwie miał...
W czasie takiego właśnie polowania przyuważył go pewien zagorzały miłośnik polowań na kaczki...
W jednej chwili podjął decyzję, że "szczeniaczek" to jest to, czego do szczęścia pełnego potrzebuje najbardziej...
Gospodarze z tej wielkiej radości nie dość, że węzełek na drogę dla szczeniaczka przyszykowali to i Myśliwy w podzięce dar otrzymał...Kurę...
Ostatnią ofiarę "szczeniaczka"...
no i nie skończyłaś, w końcu wychowałaś go czy on was przychował?
OdpowiedzUsuńj
Nakryłaś mnie w trakcie...;o)
UsuńCo tak urywasz taką pasjonującą opowieść...:-)))
OdpowiedzUsuńŻądamy natychmiast dalszej części,
bo będziemy robić strajk komentarzowy...
I co godzinę jeden komentarz :-)))
Nic Ci nie jest, bo zdanie tak gwałtowanie urwane ??
Bez kropki nawet jednej...
Oj tam...w pracy bazgrałam i mi się edycja klepnęła z rozpędu...:o)
UsuńJa, ze względu na ciągłe przebywanie
OdpowiedzUsuńna różnych stadionach, nie miałem szans
na "wychowywanie" zwierzątka.
Moja siostra, miała kotka do momentu
jego wspinaczki po firance na gzyms.
Pozdrawiam,
LAW
Koty miewają dramatyczne zejścia...:o)
UsuńWyżeł?! Wyżeł?! Pies myśliwski?!! W mieście? Może jeszcze w bloku? Nie, no ludzie są poje... porąbani! Miałam raz psa myśliwskiego, foksteriera szorstkowłosego, ale na wsi, i nie do pilnowania chałupy!..(wspaniale ganiał krowy z pastwiska, osaczał je jak dzika w lesie :-) Nie mogę,,, ale pomysły...
OdpowiedzUsuńnotaria
Nie nerwujsja Noti...:o)
UsuńA bernardyna w M4 na trzecim piętrze widziałaś...??
To dopiero zagwozdka...:o)
Łzy śmiechowe zamazują mii odpowiedź. Swoją drogą bernardyn lepiej na 5 piętrze, przecież to pies z wyżyn...;o)
OdpowiedzUsuńZaścianek wieżowców w dorobku nie posiada, więc i bernardyn wyżej czwartego piętra nie podskoczy...;o)
Usuń