Roztrzepując śmietanę wyjrzałam przez okno, jakoś tak odruchowo...Może chciałam sprawdzić czy pogoda z nagła się nie poprawiła, i zamiast wilgotnych szarości ujrzę skrzące się na błękitach Słońce ??
W każdym razie wyjrzałam i mój wzrok przykuło "coś"...
"Coś" nie pasowało zupełnie do znanego mi krajobrazu i zakłócało go w sposób dziwaczny...Dziwaczny, bo nijak nie mogłam ogarnąć rozumem co widzę...Jednego byłam pewna, "cosia" być tam nie powinno, a był...
Może to astygmatyzm podsunął mi znowu zakłamany obraz ??
Może zmęczone oczęta dopominają się w ten sposób uwagi ??
I już miałam zrezygnować z tego wyglądania i zabielić zupę roztrzepaną na atomy śmietaną, kiedy przyblokową alejką przemaszerował nasz młodociany Sąsiad, przypatrując się z uwagą w ten sam azymut...
Odruchowo przeniosłam wzrok na "cosia", a on zaczął się ruszać...
Dziwne to było po całości...
Jakby dwa spore kołki wystawały z żywopłotu, a teraz dostały nagłych drgawek...Drgawek we wszystkich kierunkach...
Ki czort ??
"Coś" się majtał w tym żywopłocie, a ja z coraz większą uwagą przeprowadzałam obserwacje...
Zagrożenia nie przewidywałam, bo młodociany Sąsiad po zlustrowaniu sytuacji, poczłapał do domu...
Nagle, majtające "coś" zniknęło w żywopłocie, a zza krzaczorów ukazała się tylna część człowiecza, żeby nie powiedzieć zad...
Zad zachybotał niebezpiecznie w lewo, potem zachybotał w prawo, i okazało się, że do zadu doczepiony jest korpus...Równie niestabilny jak zad...
Mózg podsunął mi wówczas odkrywczą myśl...
To co wystawało z żywopłotu, to były dwa odnóża w obuwiu zimowym...
Nim ogarnęłam swój geniusz, korpus się spionizował i zanim czerep pojął, że skompletował odnóża z zadem, a zad z korpusem, to odnóża ruszyły przez trawnik paralitycznie podrygując...Korpus usiłował utrzymać pion...Zad podążał zaraz potem...
Sąsiad wraca z pracy !!
Ufff...
Poczułam się jak nasi po odkryciu tajemnicy Enigmy...
Sponiewierany był okrutnie, uloncany maksymalnie, ale azymut na dom wybrał prawidłowo i trzymał się go z determinacją, chociaż i krawężniki mu pod nogi podłaziły, i kostka brukowa rogi podstawiała...
Chwilę grozy przeżyłam kiedy pokonywał kolejny zakręt, bo żywopłot wprost się na niego rzucił, ale korpusem go Chłopisko nakryło, kilka ciosów kończynami górnymi zadało i po kilku próbach spionizowało się ponownie...
Kończyny dolne podjęły kolejną próbę dotarcia do drzwi...
Walka była zacięta...
Kosz na śmieci niespodziewanie złapał Sąsiada za pasek od niesionej torby...
Ławka-zbrodniarka przesunęła się podstępnie i wyrosła na samym środku trasy...
Ale kurcgalopkiem dotarło Chłopisko do wejścia...
Stanął, obciągnął kurtkę, poprawił czapkę, przetarł twarz dłońmi...
Wzór cnót wszelakich wrócił do domu...
Echhh...
Noż ja myslałam, że Ty sam wracasz z jakiejś dalekiej eskapady ;-)
OdpowiedzUsuńJeszcze mi się nie trafiło tak się zsobaczyć...;o)
UsuńNo wiesz, nic złego nie miałam na myśli, moje powroty z działki na wsi wyglądają niewiele prościej, chociaż piję tam tylko zwykłą źródlaną wodę ;-)
UsuńTo oszołomienie świeżym powietrzem...;o)
UsuńOszsz to fajny ten sąsiad ,waleczny :-)))
OdpowiedzUsuńCiekawe co jego rodzina na te powroty...
Waleczny po całości !! ;o)
UsuńPewnie wyrazy zachwytu słyszał przez kilka kolejnych dni...;o)
On bezpośrednio z pracy tak wraca, czy zahacza po drodze o jakiś bar ;)
OdpowiedzUsuńMam zapytać ?? ;o)
UsuńNo proszę....
OdpowiedzUsuńZdolna bestia to nawet z powortu pijaka do domu potrafi perełkę literacką zrobić...
:-)
To mi się oberwało...;o)
UsuńOj tam, chłop musi mieć męczącą pracę, skoro tak sponiewierany do domu wraca ....
OdpowiedzUsuńŻarty, żartami, ale z takim żyć i mieszkać, to ja dziękuję ...
To jak sport ekstremalny...;o)
Usuń"Wyjęłaś mi z ust" - ten sport ekstremalny... :-)
UsuńNic nie wyjmowałam !! Samo się wypsnęło...;o)
UsuńMmmm... Ale opis piękny!:))) Co prawda "kurcgalopkiem" zmieniłabym na "świńskim truchtem", ale i tak jest super.:)))
OdpowiedzUsuńWieprzowinki truchtają z większą gracją...;o)
UsuńWidziałam niedawno coś podobnego, tylko zamiast dwóch chwiejnych nóg, były cztery. Jeden, pijany jak bela wyrżnął na deszczu i leżał tak w kałuży. Drugi, jego kompan, próbował go podźwignąć i sam się wyłożył. I tak obaj leżeli utytłani w kałuży, ledwie żywi, bo tak naprani...
OdpowiedzUsuńZa to objęci, niczym para młoda ;)
I to jest prawdziwe uczucie !! Takie na dobre i na złe...;o)
UsuńJak mawiała moja babcia "umarłemu się nie przytrafi"
OdpowiedzUsuńBabcie dobrze mawiają...;o)
Usuń