Jak wiecie, wielką miłośniczką grzybobrań nie jestem...Ci, co bywają w moich progach od dawna, wiedzą, że antypatia zrodziła się w dzieciństwie...Ot, nie zawsze dzieci kochają to co rodzice...
Ale takich maślaczków w śmietance bym zjadła...Albo rydzyków na masełku...
Mniammmm...
Kilka dni temu zadzwonił Pierworodny i oświadczył, że Wnuk chce z nami porozmawiać...
Ha !!
To dopiero gratka !!
Po serdecznym powitaniu (słowami się tego opisać nie da), Księciunio obwieścił nowinę:
- Przyjadę na grzybki !! Już !!
"Już" nastąpiło nazajutrz...
To się nazywa: umieć zmotywować...;o)
I tutaj nadmienię, iż zostałam okrutnie zdradzona przez Synową i Princeskę...
Nie przyjechały !!
No to się Babcia Gordyjka na doczepkę do męskiej ekspedycji przyczepiła...Oczywiście z założeniem, że idę jako osoba towarzysząca...Towarzyszyć mogę, grzybów zbierać nie będę...
Jament...
- Żebyśmy chociaż ze trzy znaleźli, bo fajnie by było pokazać Młodemu jak grzyb wygląda...- swoje wątpliwości wyartykułował Pierworodny...
Babcia edukację rozpoczęła od tego...
To są murochonki...Jakby ktoś nie wiedział...
I to też są murochonki...
Pięknie wybujały...;o)
No i człapaliśmy sobie niespiesznie...
Człap...Człap...Człap...
- Mam !! - wrzasnął Syn...
- Ja też mam...- odkrzyknął Pan N.
A Księciunio aż dreptał z radochy...
Jego wiadereczka grzybowe powoli się napełniały...
Chłopaki mi się po chaszczorach rozpełzły...
Syn odwiedzał "stare kąty"...Pan N. kierował się w swoje "grzybowe miejsca"...
Po dwóch godzinach mieliśmy dwa wiadereczka grzybów...I trzy wypełnione po brzegi reklamówki...
Na dodatek, i Gordyjka niezły wkład zbieraczy miała...
Grzybowy koniec Świata !!
- Jak mi któryś jeszcze jednego dołoży, to ubiję !! - groziłam...
I wciskałam do wypełnionych wiadereczek kolejną sztukę...
Trudno było zrobić kroka, żeby nie wdepnąć w kolejną kolonię...
Las jest przy sporym Osiedlu...Popołudnie...Niedziela...Grzybiarzy tłumy...
A my objuczeni jak wielbłądy...
- Weźmiecie te grzyby ?? - zapytałam po powrocie do domu...
- No wiesz, Mamo...- wydukał Pierworodny...
No wiem !!
Dałam się wkręcić w obieranie i obrabianie trzech wypchanych grzybami reklamówek...Że o dwóch wiadereczka nie wspomnę...
Echhh...
P.S. Do tego garnek sosu na śmietance i trzy słoiczki zamarynowane...
Ale plon!!!
OdpowiedzUsuńKlęska urodzaju...;o)
UsuńW tym roku grzybowa klęska urodzaju ;)
OdpowiedzUsuńGrzyby lubiłam zbierać i jeść, teraz nie mam okazji aby zbierać, jeść raczej nie mogę, ciężkostrawne, a takie którym mogę zrobić zdjęcia rosną w tym roku masowo w naszych parkach :)
Pieczarki i opieńki mamy na Wrzosowisku...;o)
UsuńPychota i tak niechcący zupełnie ci to wyszło :-)))
OdpowiedzUsuńBardzo niechcący !! ;o)
Usuńraz a dobrze...
OdpowiedzUsuńa za rok znów pojawi się amator świeżych grzybków
u mnie wszyscy chcą zbierać, a nikt jeść... to dopiero dramat.
Tak może być...;o)
UsuńWspółczuję !! Toż to kataklizm !! ;o)
Czy ja już kiedyś pisałam, że w lesie to ja się prędzej o grzyba potknę niż go znajdę?
OdpowiedzUsuńBo ja w górę patrzę...
:-)
Przy takiej ilości grzybów, to można się nawet "poślizgać"...;o)
UsuńŁoj, ale mi smaczka narobiłaś.... A tu możliwości brak :(
OdpowiedzUsuńPrzyjeżdżaj !! Wysyp trwa...;o)
UsuńOj tak, grzybów sporo.:) Nam nawet kanie w ogródku wyrosły, a przez parę lat nie było i myślałam, że po tych suszach grzybnia padła.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię zbierać, lubię jeść, nie znoszę obierania.:)))
Po kanie to bym się schyliła...;o)
UsuńTerror po prostu! :)
OdpowiedzUsuńI niewolniczy wyzysk...;o)
Usuń