Od kilku tygodni nasze życie wróciło do równowagi...To znaczy...Wróciło do totalnej kołomyi, czyli życia "na dwa domy"...Urlopek się skończył...
Skończyły się również moje marzenia, że na urlopie ogarnę te nasze "hektary" w sposób cywilizowany...
Poniosłam urlopową, totalna klęskę...
Co miałam przesadzić, zostało gdzie było...
Co miałam uporządkować, zostało jak było...
Co miałam wyplewić...Echhh...
No to, jak urlopek się skończył, postanowiłam zaległości nadrobić...
Pan N. zajęty był nieprzytomnie budowaniem czegoś z niczego, a ja zabrałam motyczkę i pobiegłam ratować zarastającą cebulę...
Cebula nawet gadać ze mną nie chciała...
Upał jak na środku Sahary, zbocze południowe, to się nie dziwiłam biedaczce, że mdlała z wycieńczenia...
Po dwóch godzinach mnie też zaczęło być niewyraźnie...
Resztką szarych komórek przeprowadziłam rachunek zysków i strat...
Cebula, czy ja ??
Egoistycznie stwierdziłam, że moje jestestwo jakoś chyba cenniejsze wychodzi...
No to ruszyłam pod tą naszą "góreckę" z obrazem leżaczka pod śliwką przed oczętami...
Jak doczłapałam ?? Nie pamiętam...
Ale musiałam sobą przedstawiać obraz mizerny, bo Ślubny rzucił wszystko i pognał napełnić miseczkę wodą...
No a co zrobiła Gordyjka ??
Gordyjka te swoje cieniuśkie odnóża wpakowała do miski z wodą...
Aż jej włosy dęba stanęły od różnicy temperatur...
Ale jak już fryzura do równowagi doszła, to się taka błogość po ciałku rozeszła...
Echhh...
- Może sobie daj już spokój z tym plewieniem ?? - zapytał Pan N.
- To jest bardzo dobry pomysł...- zgodziłam się łaskawie i zaczęłam kombinować jakieś zajęcia w sadzie...
Długo kombinować nie musiałam, bo roboty to nam nie brakuje...
Koło siedemnastej zaczęliśmy porządkowanie i pakowanie, bo czas było zagościć w cywilizacji, czyli w Zaścianku...
- Jaka cudowna woda w baniaku !! - oświadczył Ślubny prychając niczym Źrebak i wycierając włosy...- Spróbuj !!
No to Gordyjka (o bardzo małym rozumku) łeb pod kranik podłożyła i delektowała się "cudownością" owej wody z baniaka...Delektowała się bardzo intensywnie i dokładnie, żeby żaden włosek suchy nie został...
Przed ostatecznym pożegnaniem stwierdziłam...
- Muszę jeszcze do kibelka...
Po tej prostej czynności fizjologicznej już wiedziałam...
Powrót do domu będzie trudny...
Wsiedliśmy do "naguska", na Wrzosowisko tęskno żeśmy spojrzeli i pora w drogę...
A że skwar panował jeszcze nieziemski, więc "klima" na dwójeczkę i miły podmuch na liczko...
Rozumek został na Wrzosowisku...
Po kwadransie podróży szperałam w bagażach szukając apteczki...
Przeziębiony (wodą z miski) pęcherz wysiadł był całkiem...
Pan N. namierzał stacje paliw, na których mogłabym "skorzystać", a ja koncentrowałam się nad tym, żeby dotrwać "od stacji do stacji"...
Po godzinie przed oczętami zaczęły mi latać czerwone mazaje, co było nieodmiennym znakiem, że temperatura skromnego ciałka poszybowała w kosmos...
Rozumu nie przybyło, bo dalej "klima" pracowała...
Dotarliśmy do domeczku, rzutem na taśmę przygotowałam kolację i padłam na łoże prawie bladym trupem...Prawie, bo co kilka minut gnałam do łazienki i wyłam z bólu...
Gorączka pokonywała bezmiar kosmosu bez ograniczeń...
A rano się okazało, że "panna z mokrą głową" ma jeszcze zapalenie tchawicy...
Cud, miód, malina...
Pan N. poszedł do pracy...
Ja, co kilka minut pielgrzymowałam do łazienki powłócząc nogami i wypluwając po drodze duszę...
Nie mam pojęcia jak przetrwałam ten dzień...I kilka następnych...
Czyżby Wrzosowisko aż tak bardzo mi się na mózg rzuciło ??
Wiem...
- Nie powinnam wychodzić na "otwarte Słońce";
- Nie powinnam się przegrzewać;
- Nie powinnam radykalnie zmieniać temperatury ciała;
- Nie powinnam wkładać głowy pod zimną wodę;
- Nie powinnam korzystać z klimy.
To wszystko wiem...
I co mi teraz z tej wiedzy ??
Wiedza powinna iść w parze z inteligencją...
No cóż...
U mnie chyba im się "związek" nie ułożył...;o)
P.S. Do WPP pozostało 13 dni...;o)
Tyle zakazów.
OdpowiedzUsuńTo prawda taka,
Usuńżywot zdechlaka...;o)
O matko , jak ty to przeżyłaś...??!
OdpowiedzUsuńWspołczuję niezależnie od ilości rozumku...
Sama się zastanawiam...;o) A po czterech dniach pojechałam gdzie ?? Na Wrzosowisko !! ;o)
UsuńDuszę do dzisiaj "wypluwam"...;o)
Współczuję bardzo...znam to ;)
OdpowiedzUsuńTylko, że u mnie to jelita. Nie powinny jeść surowizny w dużych ilościach. No ale przecież lato. Dały radę czereśniom, ze zmusowanych truskawek robiłam kisielki, więc to niby nie była surowizna, no ale zastrajkowały jak przeszłam na maliny. Przez dwa dni całkowita dentka z temperaturą 39 stopni, cały czas dietka i prawie całkowity zakaz jedzenia surowych owoców ;)
"Prawie" robi wielką różnicę...;o) Ale lato bez owoców to lipa, a nie lato...;o)
UsuńOj tak, tak, myslenie sie w upale wylaczylo :)
OdpowiedzUsuńJa w czasie naszych upalow nie wystawialam nosa z domu, lozeczko i kojacy lekki powiew z wiatraka. Przezylam, jak widac :)
Łóżeczko i owszem, w sadzie pod śliweczką...;o) Tylko o powiewy trudno...;o)
UsuńTy weż się w garść i wykuruj, bo do PUNKU ZERO tylko 13 dni!
OdpowiedzUsuńP.S. Wy ciągle o tych upałach a u mnie padliwie i temperatura ledwo do 20-tu dochodzi....
UsuńGarści mało !! ;o) A dzisiaj to już 12 zostało...;o)
UsuńA ja właśnie zdycham sobie z przegrzania i robię przetwory na zimę...;o)