Tadammmm !!
Pierwsze w tym roku fanfary !!
Bo pierwsze w tym roku "przegięcie"...
To fanfary "ku głupocie", albo "głupawce", która mnie na Wrzosowisku dopada i powoduje, że po kilku (czy kilkunastu) godzinach wsiadam do "naguska" bez sił...
Głupawka totalna !!
Tłumaczyć mnie może jedynie...
Hmmm...
No dobra...
Na "głupawkę" wytłumaczenia nie ma...
Ale od początku...
Plan mieliśmy rozsądny...
1. Jedziemy po wióry.
2. Rozglądamy się za obrzeżami.
3. Zwiedzamy pobliską betoniarnię.
4. Rozpoczynamy pracę.
Pan N. miał skończyć "podłogę" w warsztacie i ewentualnie rozpocząć kolejne wykopy.
Ja miałam zabezpieczyć lawendę wiórami i kontynuować pielenie truskawek.
Uwieńczeniem miała być "kwietniówka", czyli grill...
Chichichi...
Zaśmiał się Dobry Bóg...
I tyle z naszych planów było...
W tartaku się okazało, że właśnie przygotowano nasze zamówienie...
4 belki, 20 słupków i 50 półwałków...
A że czekaliśmy na owe produkty ponad trzy tygodnie ( i już nadzieja w nas umierała), to rachuneczek uregulowaliśmy natychmiast i przystąpiliśmy do pakowania towaru w "naguska"...
We dwójkę !! Żeby niedomówień nie było...
Nadzieja nabrała ochoty do życia i przysiadła dyskretnie w kącie bagażnika (jedynym wolnym)...
Żeby się Wam wyobraźnia od wysiłku nie zatarła dodam, że od miesiąca nie posiadamy w "nagusku" tylnej kanapy...
Po załadunku, kiedy ostatnie krople potu już nam na pupy spłynęła, Pan N. zauważył...
- To się nam wióry już nie zmieszczą !!
Punkt pierwszy mojego planu zległ bladym trupem pod stertą drewna...
Za obrzeżami rozglądaliśmy się bez przekonania, bo wiadomo było, że już nawet jednej sztuki nie wciśniemy, w betoniarni umarł pomysł na blaty w warsztacie z "przelotek kolejowych", bo nigdzie w okolicy ich nie produkują, a miało być tanio i praktycznie...
Pozostało zabrać się do pracy...
- Trzeba by to drzewo do "Orzeszka" zapakować, bo w sadzie nie wyschnie i nijak tego nie obrobię...- zauważył nieśmiało Ślubny...
Sugestia wydawała mi się słuszna w założeniu...
No to się moje pielenie truskawek poszło bujać...
Żeby złożyć drzewo w "Orzeszku", trzeba było zrobić miejsce, a skoro ma się robić miejsce, to można przy okazji przygotować domek do ewentualnego, wiosennego bytowania...Bo po kiego robić dwa razy tą samą robotę ??
- To Ty sobie "dziabaj" tą podłogę w warsztacie, a ja zacznę ogarniać orzeszkową rzeczywistość...
Po dwóch godzinach miejsce na drzewo było przygotowane, a Pan N. skończył "podłogę...
- Może mi się uda dzisiaj te "wykopki" zrobić...-marzył na głos Ślubny...
- To sobie kop, przecież drewno omiotę...Robota żadna...- "pobłogosławiłam" mężowskie zapędy...
No to wypakowaliśmy "naguska" sterty żeśmy przygotowali, przy omiataniu belek Pan N. mi pomógł, bo każda ważyła niewiele mniej niż ja...I zaczęłam "omiatanie" indywidualne reszty drewnianego dobytku...
Robota żadna...
Po godzinie stertka była równiutko poukładana, a ja postanowiłam kontynuować porządki...
Część narzędziowa "Orzeszka" nabierała cywilizowanego wyglądu...
- Kwietniówki to sobie dzisiaj nie zrobimy...- zauważył Pan N. spoglądając smętnie na szarzyznę burzowych chmur...
- Nie ma opcji...- potwierdziłam...- Grilla by nam porwało...
No to zjedliśmy posiłek mniej plenerowy...
I wróciliśmy do pracy...
Pan N. dalej kopał...
A ja dalej sprzątałam "Orzeszka"...
Trochę mi się już kolanka uginały, ale zrzuciłam to na burzową zmianę ciśnienia...W biodrach łupało, ale przecież od takiej ilości przysiadów łupać powinno...
Pan N. zawołał mnie na podziwianie...
Pięknie Mu to wyszło !!
Podłoga równiusieńka, a i dołek niczego sobie...Ciekawe, czy skojarzycie, co to może być...;o)
Ja się pochwalić nie miałam czym, bo wiosennych porządków nie zakończyłam...
No chyba, że tym...
Dzień wcześniej pieliłam "kwietniki" i mnie taki pomysł "naszedł" na stanowisko dla róży okrywowej...Róża maleńka, to i stanowisko jeszcze w rozmiarach mini, ale z możliwościami...
Troszkę kolorków już w ogródku jest...
Wracajmy do głupawki...
Na drugi dzień Pan N. pojechał do pracy...
Nie wiem jak tego dokonał, bo ja do łazienki ledwie doczłapałam...
Bolało mnie wszystko...
Kawusię sobie zrobiłam, kompa odpaliłam, zdążyłam wrzucić dwa komentarze do blogów i taki "lot" zaliczyłam, że cudem na krześle usiedziałam...
Przy drugim postanowiłam się spoziomować...
Coś jest na rzeczy...
No to "rzutem na taśmę" poczłapałam po kropelki i wodę...Komórkę położyłam w zasięgu ręki...Mierzę ciśnienie...
70/50
Ło Matko i Córko !!
To już prawie jak zanik czynności życiowych !!
Zaliczam "lot" za "lotem"...
Wlewam kropelki "na oko", bo przed oczami wiruje rój czarnych maziajów...I koncentrując się bardzo (bardzo!!) wysyłam sms-ka do Ślubnego...
"Długo jeszcze ?" (Pan N. jest na szkoleniu, więc godzina powrotu jest mi nieznana.)
Sms-ek jest podstępny !!
Na działanie kropli potrzebuję godziny...
Leżę sobie...Na jednej ręce aparat do ciśnienia...W drugiej komórka, jakby "pukawka" zaczęła szwankować to trzeba SOS wysłać...W uszach stetoskop...
I czekam na buczenie "neonówek"...
To taki dźwięk, który od zawsze towarzyszy moim omdleniom...Jak się zaczynają i jak się kończą...
A potem jest mi katastrofalnie zimno...
Czekam...
Pan N. przyjeżdża w momencie kiedy zaczyna mnie trząść "febra"...
Ale to już jestem "na chodzie"...;o)
Nawet obiadek zmajstrowałam...Ledwie, bo ledwie...Ale coś jeść musimy...
Założenie, że Pan N. jest w podobnej formie było słuszne...
Leżymy sobie poobiednio na kanapach...
- Ludziom to z reguły potrzebny jest dozór, żeby pracowali uczciwie...- zauważam...
- No...- przyświadcza Ślubny, żeby mi wątku nie zakłócać...
- Nam to by się przydał taki dozór, żeby nas pilnował od pracowania...- kończę myśl...
Wybuchamy śmiechem, chociaż nawet na śmiech siły mamy znikome...
I to jest prawdziwa, totalna głupawka !!
Tjaaa... już to widzę... Stoi nad Wami taki groźny facet z batem i wrzeszczy: "Za szybko!", "Odejdź od tego!", "Zostaw te chwasty!!!", "Za szybko machasz szpadlem!", "Nie dotykaj tego młotka!!!", "Znowu położyłaś o dwa kamyczki za dużo!", "Jeszcze jedna kropla potu i oberwiesz!!!" itp. itd.:)))
OdpowiedzUsuńWizualizacja tego "groźnego faceta" bardzo mnie rozbawiła...;o) To może chociaż nóżki trzeba nam powiązać ?? ;o)
UsuńA może to geny? Może mieliście w rodzinie jakiś przodowników pracy, którzy wykonaniem 300% normy chcieli uczcić zbliżające się święto ludu pracującego miast i wsi? To potem Wam trochę odpuści... Ale trochę, niestety...:)))
UsuńRóżne mamy w genach przywary, których Autorów znamy, ale pracoholizmem żaden z Nich się nie kalał...Za to mieliśmy kilku Leserów...;o) Może to pokuta ??
UsuńChodziłam kiedyś na wystawy psów. Pokazy zaganiania miał pan z takimi mikrymi pieskami, nie pamiętam jak nazywa się ta rasa. W każdym razie ta rasa tak ma, że trzeba je kijem odganiać od roboty, bo jak nie to zagonią się na śmierć. Hm...
OdpowiedzUsuńZwolnijcie Gordyjko, życie jest tylko jedno!
Zawsze mówiłam, że jestem piesolubna !!
UsuńA w kolejnym "wcieleniu" będę takim piesem...;o)
No tak...Harownicy (od harowania), obudzili się ze snu zimowego na dobre. Zwolnijcie zdziebko oby wasi potomni mogli się Wani jeszcze długo, długo cieszyć!
OdpowiedzUsuńNa kilka dni rozum wróci...A potem ?? Kolejna głupawka...;o)
UsuńCo zaplanowane,
OdpowiedzUsuńma być wykonane!
Zapis w małym kajeciku,
UsuńWykreślony ?? To po krzyku...;o)
No nie, jesteście tytanami pracy, podziwiam :-)
OdpowiedzUsuńTytani kiepsko skończyli...;o)
UsuńNo bez zajoba to nie życie ;-)
OdpowiedzUsuńOooo...To to !! ;o)
UsuńJaki ten świat niesprawiedliwy! Ty zasuwasz jak wół i ciśnienie tak niskie, a ja od tygodnia mam tak wysokie(choć leżę nic nie robiąc), że zastanawiam się czy mi się ciśnieniomierz nie zepsuł. Zdrowia Obojgu życzę.
OdpowiedzUsuńJa od dziecięctwa "ciśnienia" muszę szukać...;o) To jakaś niedoróba jest...;o)
UsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMiło, że się podobało...;o)
Usuń