U mnie kiepsko, więc lepiej zająć się czymś przyjemniejszym...
Może właśnie na tym polega mój optymizm ??
Jest źle ?? Trudno...Z "byciem źle" można żyć...Można uciec w "głąb siebie" i ładować akumulatory czymś pozytywnym...
Gotowi na kontynuację kudłatych opowieści Cezarego ??
No to zaczynamy...
Mały piesek z
wielką duszą
- Dobre się skończyło. – powiedziała
Mama i znowu zacząłem się martwić, że mnie oddadzą. Teraz już wiedziałem na
pewno, że nie chcę wracać do Pana Właściciela i buldoga Bossa. Teraz chciałem
być Czarusiem i mieszkać z moją nową Rodziną.
Ale to wcale
nie było mówione do mnie.
Dobre
skończyło się dla Taty i dla Miśka. Chociaż może troszkę dla mnie też.
Tata musiał wrócić do pracy i już nie miał czasu na długie
spacerki z pieskiem, a kiedy wracał był bardzo zmęczony i nie drapał mnie już
tyle za uszkiem. A Tata cudnie drapie za uszkiem. Misiu musiał wrócić do szkoły. To już był prawdziwy psi dramat! Z kim ja teraz będę grał w piłeczkę? Z kim będę biegał po śniegu?
Nie zostałem sam, bo była Żabolka i Mama, ale Żabolka była strasznie uparta i wcale nie chciała ze mną grać w piłkę, a jak jej zabierałem kapciuszka, to zamiast się ze mną siłować, płakała. A jak Żabolka płakała, to zaraz przybiegała Mama i była bardzo niezadowolona.
To, z kim ja się mam bawić? Przecież jestem jeszcze bardzo małym pieskiem, a małe pieski muszą się bawić! Piłeczki same nie podskakują!
Musiałem
czekać, aż Misiu wróci ze szkoły.
Bo pieski do
szkoły nie chodzą! Wiem, bo próbowałem.
Pewnego dnia, Mama zabrała mnie i Żabolka, żebyśmy odebrali
Misia ze szkoły. Staliśmy pod tą szkołą i czekaliśmy na Misia. Tam było
strasznie dużo dzieci, ale to nie były moje dzieci. Mój był tylko Żabolek. I wtedy sobie pomyślałem, że jak pobiegnę po Misia, to on szybciej z tej szkoły wyjdzie. Stuliłem uszka i obróżka jakoś tak, sama wyskoczyła, a ja ruszyłem, ile sił w łapkach, na poszukiwania. Bardzo szybko przebierałem chudymi łapkami.
A Mama krzyczała.
Wiedziałem, że się będzie na mnie gniewać, więc postanowiłem,
że muszę znaleźć Misia, a on wtedy wszystko Mamie wytłumaczy.
Ale tych
dzieci było strasznie dużo. I korytarzy było dużo. I drzwi było dużo. I nigdzie
nie pachniało Misiem.
Tak się zmęczyłem, że mi się łapki rozjechały, a pyszczkiem
uderzyłem w podłogę. To wcale nie było miłe. Postanowiłem wrócić do Mamy, ale jej też nigdzie nie było, nawet nie słyszałem czy krzyczy. Wtedy schowałem się pod ławką i zacząłem strasznie płakać.
Szkoła to
nie jest miejsce dla piesków!
Strasznie rozpaczałem, i pewnie rozpaczałbym do dzisiaj,
gdyby mnie Mama nie znalazła. Byłem już bardzo wystraszony, bo na podłodze była
kałuża. Ze strachu zrobiłem siku. Ale Mama się nie złościła, i Misiu się nie
złościł, i Żabolek. Nawet wszyscy koledzy Misia się nie złościli i Nauczycielka
Misia też nie. Za to wszyscy mnie głaskali i drapali za uszkiem.
Miło jest
być znalezionym.
Ale ja już
nie będę tulił uszek, żeby obróżka wyskakiwała.
Tego dnia już nie schodziłem z maminych kolan, chociaż na
drugim kolanie siedziała Żabolka i było nam strasznie niewygodnie.
To nic…
A ja synka Michałka
OdpowiedzUsuńnazywałem Misio.
A naszego Misia,
Usuńmamy od Jarcysia...;o)
No cóż "Młody" jak na razie zapatrzony w "Starego" i raczej tak ostanie, ale mam bardzo duże doświadczenie w ucieczkach "w głąb siebie", więc ładuje się jak tra la la, czego i Tobie z całego serca życzę :)))
OdpowiedzUsuńCzarusiowa historyja, pomimo psich smuteczków bardzo sympatyczna, czekam na ciąg dalszy :)))
Ucieczki "w głąb" są zdrowe dla psyche...;o)
UsuńMimo psich smuteczków, Czaruś był najradośniejszy ze znanych mi sierściuchów...;o)
Rozkosze posiadania małego pieska przeżywałam tyle lat temu, że już nie pamiętam. Ale to chyba trochę podobnie jak posiadanie małego kota :)))
OdpowiedzUsuńNo to chyba nie była prawdziwa miłość, bo tą pamięta się zawsze...;o) Z kotami nie wiem jak jest, nie praktykowałam...;o)
UsuńSwoimi opowieściami potrafisz rozweselić najsmutniejszą duszę. Pozdrawiam w nowym roku.
OdpowiedzUsuńZdradzę Ci tajemnicę...O to mi chodzi...;o) Ale ciiichooo...;o0
UsuńCzarusiowe dylematy przypominają mi naszego św. pamięci Lonię (miał takie wielkie brwi jak Leonid z tamtej epoki...). Prawie "sznaucer miniaturowy", przygarnięty w dziecięctwie jego, dożył z nami słusznego, psiego wieku... Ach....
OdpowiedzUsuńW tamtych czasach wszystko było "prawie"...;o)
UsuńLada chwila a Księciunio będzie słuchał i pewnie zawłaszczy!....:o) Wzruszająca.....:o)
OdpowiedzUsuńPożyjemy...Zobaczymy...;o)
UsuńTak się zastanawiam czy Ty w poprzednim wcieleniu nie byłaś jakimś psiaczkiem prześlicznościowym... ????:-))
OdpowiedzUsuńRaczej osiołem...;o)
Usuń