Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 15 marca 2015

O schodach, co ich nie było i misijaczkowych welurkach...

     Co mnie łączy z tym Miastem ??
Nic...
     A jednak mam jakiś genetyczny sentyment do tej właśnie "kropki" na mapie...
Właściwie, to mam kilka takich "kropek"...
     Dzisiaj będzie o "tej"...
Skąd oczarowanie ??
     Pamiętacie opowieść o Wujku Andrzeju, którego własna Matka nie bardzo kochała, za to ja kochałam miłością najczystszą z czystych ??
To właśnie On owo oczarowanie spowodował...
     Wujek Andrzej, jak każdy w "tamtej" epoce, został poddany tak zwanej "zasadniczej służbie wojskowej"...Z owej służby pozostało Mu kilka modeli samolotów z "pleksy", wór wspomnień i zdjęcie w mundurze...
Były to czasy, kiedy zdjęcia robiło się sporadycznie, a "słodkie" focie kosztowały majątek, więc fotką obdarowana została tylko najbliższa Rodzina...Czyli Rodziciele Wujka Andrzeja i Jego ulubienica, a Wasza Gordyjka...
     Ależ On był piękny na tym zdjęciu...
Pomijam oczywiście fakt, że dla mnie Wujek Andrzej był piękny nawet w starych pantalonach...
     I tak zaczęło się oczarowanie...
Wujek Andrzej...Mundur...Wzniosły gmach Ratusza...Malownicze schody...
Reasumując...
Wujek Andrzej w mundurze, stoi na schodach Ratusza...
W Zamościu...
     Logika dziecka ??
     Skoro ukochany Wujek tak pięknie wygląda na tych schodach, a opowieści z wojska to jedno pasmo sukcesów i szczęścia, to...
     To znaczy, że na całym Świecie nie ma miejsca szczęśliwszego, niż te schody w Zamościu...
A skoro zwykłe schody są takie szczęśliwe, to co dopiero całe Miasto ??
     Małoletnie serducho pokochało Zamość awansem...
     Tak samo kochałam wówczas Zaścianek...
     Los chciał, że po kilku latach, jedna ze szkolnych wycieczek właśnie przez Zamość wiodła...A właściwie do Zamościa...
     Tam odstawiono nasz wagon (bo podróżowałyśmy zawsze doczepianym do składów wagonem) na jakąś bocznicę...Warsztaty to kolejowe były, albo magazyny...
Z rzeczy komfortowych miałyśmy zimną wodę w kranie, na peronie...
     Gdzie zawędrowała Gordyjka w pierwszej kolejności ??
Oczywiście !!
Na schody w Ratuszu...
I pewnie poczułabym się ogromnie uszczęśliwiona, gdyby nie fakt, iż Ratusz był wówczas w remoncie...
Moje błagania, skierowane do Panów Budowlańców, żeby mnie na momencik malusi, na te schody wpuścili, odbijał się jak od żelbetonowej ściany...
Tak moje szczęście zmarnować...
Echhh...
     Pozostało mi zwiedzanie "płaszczyzn" i tęskne spoglądanie na obiekt dziecięcych westchnień...
     - Muszę kupić coś na pamiątkę dla Braciszka... - zakomunikowała jedna z Koleżanek, między tornadem westchnień wydobywającym się z moich piersi...
     Braciszek był wielce "małoletni", więc potrzeba wydawała się nam jak najbardziej umotywowana...
     Kiedy mijałyśmy wystawę jednego ze sklepów obuwniczych (przypominam, że działo się to w "ubiegłej" epoce"), mało nam "gały z orbit" nie wypadły...
     Na wystawie stały śliczniusie butki welurkowe...Tak słodziutkie, że w każdej z nas instynkt macierzyński zawył z zachwytu...
     Stadem licznym wkroczyłyśmy do obuwniczego przybytku, a Koleżanka poprosiła Sprzedawczynię...
     - Czy mogę obejrzeć te welurki ??
Pani Sprzedawczyni spojrzała na Nią zdziwiona...
Koleżanka powtórzyła prośbę...
Pani Sprzedawczyni zerknęła na regały, potem na Koleżankę, potem na nas...
Nijak nie rozumiałyśmy Jej stanu "zagubienia"...
     Welurków na półkach stało kilka par, reglamentacji na obuwie nie było, zachowywałyśmy się wyjątkowo przyzwoicie, więc w czym problem ??
Nawet te schody mi z mózgownicy wywietrzały...
     Kiedy Koleżanka po raz kolejny powtórzyła prośbę, moja dłoń powędrowała w kierunku welurków...
     Wiem, że to niegrzecznie tak łapkami machać, ale słowo mówione chyba do pani Sprzedawczyni nie docierało...
Kobieta odruchowo spojrzała we wskazywanym kierunku...
     - Misijaczki ?? Aaaa ??
Ale jak to powiedziała !!
     To wszystko było tak mięciutkie, tak słodziutkie...Dokładnie jak ten moment, kiedy włożona do ust mleczna krówka zaczyna się rozpływać, a nasze kubki smakowe pojmują cóż za delicje im w tym momencie dostarczamy...
Ambrozje...
     - Misijaczki ?? - zapytała ponownie Sprzedawczyni, bo nas zamurowało zbiorowo...
     - Misijaczki !! - potwierdziłyśmy w zachwycie...
     Procedury zakupu welurkowych misijaczków przedłużałyśmy w nieskończoność, zmuszając Panią Sprzedawczynię do odpowiedzi na niezliczoną ilość pytań...
     Niczym modliszki wpiłyśmy się w Jej słodki akcent i pewnie stałybyśmy tam do dzisiaj, gdyby nie fakt, że zbliżała się pora zbiórki...
     Misijaczki odmieniałyśmy we wszystkich możliwych przypadkach do wieczora, smakując każdą głoskę, każdą sylabę...
     Zamość, poza Ratuszem i jego schodami, zyskał kolejną atrakcję...
Misijaczki...;o)


  

7 komentarzy:

  1. A bo takie kurcze "zagraniczne" przyjechały i jakieś welurki chciały, jak to o misjaczki przecie chodziło ;-) A mnie, niestety, Stokrotka chorobowe zwolnienie przedstawiła i nie przyjeżdża na spotkanie do Zamościa. Na razie więc i ja na schodach pozować nie będę.

    Ale, ale, mama coś! Jakiś czas temu zamieszczałam na drugim blogu kuriozum z Zamościa! :-)) Miałyśmy zamiar ze Stokrotką koniecznie sie tam udać.

    link załączam

    http://czytacnieczytac.bloog.pl/id,345419319,title,Zachcianki-codzienne-,index.html

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo tajemnicze miejsce...;o) A na Wasze zdjęcie poczekam cierpliwie...;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wtedy ekstazą było nawet patrzenie, teraz mamusia proponuje dziecku: - Może kupimy lalkę Barbie z domkiem i wyposażeniem? Nieee. Może Fergi i będziesz się opiekować????Nie. A może..? A może???............;o)

    OdpowiedzUsuń