Pewnego dnia, jedna z moich Szanownych Ciotek postanowiła nas
nawiedzić w trybie pilnym, zawiadamiając nas o tym listownie, w przyzwoitym
terminie…
Jako, że była Osobniczką sympatyczną i wielce dowcipną
oczekiwaliśmy owego nawiedzenia z ogromnym utęsknieniem.
Mama napychała lodówkę
frykasami (mimo kartkowych ograniczeń), Tata sporządzał plan strategiczny
przemeblowania (noclegownia nasza miała bardzo skromne rozmiary).
Emocje wzmagał fakt, iż Cioteczka jako
jednostka niezmotoryzowana, przybyć miała przy pomocy zaprzyjaźnionego Sąsiada,
mającego w okolicy jakiś pilny do załatwienia interes…
Gość w dom, Bóg w dom…
Kiedy lodówka zapakowana była już ponad
miarę, okna błyszczały jak korona carycy Katarzyny, a na podłogach można było
ćwiczyć jazdę figurową na lodzie, u naszych drzwi rozległ się dzwonek i wśród
radosnych okrzyków powitalnych wkroczyła Cioteczka.
Za Nią kroczył Sąsiad…
Człek postury ogromnej !!
Był tak zaskakująco olbrzymi, że ochłonąwszy z powitalnej
euforii staliśmy jak gawrony z rozdziawionymi gębami i nijak nie mogliśmy
opanować wlepionych w Niego oczu…
- Duży jest, no nie ?? – Cioteczka
upewniła nas, że stan zadziwienia nie był jakimś naszym wymysłem albo
fatamorganą.
Sąsiad rozpromienił się życzliwym
uśmiechem…
- Jakbyście weszli do pokoju to bym
ściągnął buty… - odezwał się nieśmiało stojąc jeszcze na korytarzu.
Oniemieliśmy po raz drugi.
Z ogromnego Faceta wydobywał się głosik
tak mdły i delikatny, jakby dla oszczędności tylko któryś z organów wypowiadał
dane słowa, unikając ingerencji podstawowego narzędzia mowy…
Cioteczka pokładała się ze
śmiechu…
Wyglądać musieliśmy pociesznie wgapiając się w Faceta, ni to z podziwem, ni to z przerażeniem…
Towarzysz Ciotki okazał się jednostką
wielce w towarzystwie pożądaną, dowcipami sypał jak z rękawa, miał ogromny
dystans do swoich rozmiarów, a pod koniec imprezy powitalnej zaczął nawet
układać przyśpiewki i rymowanki wychwalające pod niebiosa życzliwych
gospodarzy.
Po trudach tak radosnego dnia z
przyjemnością udaliśmy się wszyscy na spoczynek…
Koło północy zbudził mnie dźwięk,
którego nie mogłam zidentyfikować…Coś jak przesuwanie mebli i bulgotanie błota
jednocześnie.
W moim pokoju zaczęły lekko drżeć szyby osadzone w „wielkiej
płycie”…
Leżąc w mroku usiłowałam
dopasować owe dźwięki do czegokolwiek dotychczas słyszanego…
Chyba byłam zbyt młoda…
Natężenie decybeli wzmagało się z każdą
chwilą, jakby owo „coś” zbliżało się systematycznie w moim kierunku...
Kiedy
wyskoczyłam z łóżka, żeby zlokalizować zagrożenie, do mojego pokoju zajrzała
Mama…
- Oooo…też nie śpisz… - wyszeptała
zawiedziona.
- Jak mam spać ?? Chyba jakieś
ćwiczenia lotnicze, albo coś…aż szyby drżą… - rozłożyłam bezradnie ręce.
- To nie samoloty… - Mama dalej
porozumiewała się szeptem mimo panującego hałasu.
- Chodź…zobaczysz… - przywołała mnie ruchem dłoni...
Poczłapałam za Mamą do pokoju, w którym
noc spędzali Rodzice, Cioteczka i Jej Sąsiad.
Ów wielkogabarytowy Człek leżał niczym
Łazarz na wersalce, przytulając się rozkosznie do puchowej kołderki, Tata z
Ciotką dokonywali jakiś dziwnych egzorcyzmów…
Dźwięk, którego pochodzenia namierzyć
nie umiałam wydobywał się z Sąsiada…
- Ty coś zrób bo gada zaduszę !! –
odezwał się Tata, kategorycznie żądając od Ciotki skutecznych
działań.
- W życiu nie przypuszczałam, że
gadzina ma takie zdolności !! – Ciotka szarpała i szturchała Sąsiada, zatykała
mu nos albo usta, gwizdała, świstała, darła się na Niego…a kiedy środki
przymusu bezpośredniego nie przynosiły efektów zaczęła przemawiać jak do
dziecka i głaskać owo źródło decybeli po główce…
Efektów nie było !! Sąsiad w ogóle nie
reagował !!
Obudzić się go nie dało, pozycji (mimo
usilnych działań całej czwórki) też nie zmienił, a chrap wydobywający się z
jego gardzieli robił się coraz bardziej potworny.
- Nie wygramy… - z rezygnacją
wyszeptała Mama.
Po krótkiej naradzie przenieśliśmy
legowiska Rodziców i Cioteczki do mojego pokoju…
Na okna i drzwi Tata powiesił koce, żeby zlikwidować wibracje.
Mama podzieliła się z nami stoperami do uszu (zawsze miała w zapasie bo Tata
też lubił „pochrapywać”), zakopaliśmy się w poduszkach i próbowaliśmy się
zdrzemnąć.
Noc była ciężka…
O świcie do naszych uszu doleciał
dźwięk radosnego pogwizdywania…Spojrzeliśmy po sobie małoprzytomnymi oczami i
wypełzliśmy z pieleszy.
Sąsiad Cioteczki radosny niczym skowronek buszował po naszej
maleńkiej kuchence, pogwizdując skoczną melodyjkę…
- Ooo…śpiochy wstały… - radośnie
zakrzyknął.
W oczach mojego Taty zauważyłam
mordercze błyski…
Totalnie niewyspana
ruszyłam do szkoły.
Przy windzie stała gromada Sąsiadek
głośno o czymś deliberując i gestykulując energicznie.
Na mój widok zamilkły…
- Żyjesz… - wydobyła z siebie Sąsiadka
z piętra niżej.
- Dzień dobry…żyję… - odpowiedziałam z
rozpędu.
- Już mieliśmy Milicję wzywać… -
włączyła się Ta „zza ściany”.
- ?? – na mój pytający wzrok Panie
zareagowały słowotokiem kilkuminutowym...
- To tak brzmiało jakby ktoś ściany
rozwalał i chciał Wasze zwłoki w tych ścianach ukryć !! – taka była ostateczna
konkluzja nocnych ekscesów Sąsiada Cioteczki.
Okazało się, że „białą noc” oprócz nas
zaliczyło przynajmniej kilkanaście osób…
Nasi Sąsiedzi poinformowani o źródle
nieopisanego, nocnego hałasu, kategorycznie zażądali od Rodziców, że jeśli
kiedykolwiek będą skłonni owego Pana zaprosić do nas z wizytą, mamy uprzedzić
wszystkich o jej terminie, a nasi Sąsiedzi wówczas zabezpieczą dla siebie i
swoich Rodzin zastępcze lokum.
Od Cioteczki po kilku tygodniach
przyszedł list…
Poza nagłówkiem „Kochani” i pożegnaniem
„całuję mocno” resztę stanowiło słowo „przepraszam” w tysiącach różnych
kombinacji…
Masakra. Współczuję wszystkim, którym trafi się taki lokator, a nie daj Boże współ-domownik brrr:(
OdpowiedzUsuńKrzysiaczku...za to inni "Chrapacze" wydają się tacy delikatni...;o)
OdpowiedzUsuń