Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 21 marca 2023

Historia pewnej puszki...

     Można by sparafrazować: Kto przeżył w naszym Kraju lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, ten w cyrku się nie śmieje...Poniekąd tak jest...

     Bieda z nędzą piszczały w każdym kącie, chociaż Ludziom pieniędzy nie brakowało...Brakowało wszystkiego, co można by było za te pieniądze kupić...

     Dokładnie w środeczku tych lat osiemdziesiątych na Świat przyszedł nasz Pierworodny...

     Skompletowanie wyprawki (mimo przydziałów na kartę ciążową), graniczyło z cudem...Moim cudem były Praktykantki z pewnej szkoły handlowej, które potrzebowały, że tak powiem, wsparcia intelektualnego, czyli...Odwalałam za nie prace zaliczeniowe prawie ze wszystkich przedmiotów...W zamian otrzymywałam wejściówkę do sklepu z artykułami niemowlęcymi - tylnym wejściem...;o)

     Tak funkcjonowała socjalistyczna gospodarka...Czym byłeś przydatniejszy dla Ogółu, tym łatwiej ci się żyło...

     Pewnego dnia, do mojej Mamciaśki zadzwonił Proboszcz jednej z Parafii...

     - Siostrzyczko droga (Mamciaśka była Pielęgniarką), dary przyszły, może by Siostrzyczka przyszła po pracy i coś sobie wybrała...Tyle dobrego robicie dla starszych Ludzi...

No to Mamciaśka poszła i przytargała do domu...


Dwu i pół kilogramową puszkę mleka w proszku...

Jak każda Babcia wybrała "dar" z myślą o Wnuku...

     Młody miał już piętnaście miesięcy, więc z zawartości puszki korzystał sporadycznie, raczej do deserków, niż do jedzenia...

     Ale jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...

     Dwa lata później puszka z mlekiem zamieszkała razem z nami w Zaścianku, prawie pełna, więc nie było powodów "wyrzucać"...

Zaraz potem urodziła się nasza Córcia...

     Nasza Córcia była Wcześniakiem, któremu w wypisie szpitalnym "przywalono" 10 punktów...

Jakie były konsekwencje tej statystyki ??

     Córci nie przysługiwały żadne przywileje, z których Wcześniaki korzystać mogły...Ani wsparcie medyczne, ani opieka poszpitalna, ani wsparcie żywieniowe...Nic...

Według statystyk była zdrowym, donoszonym Dziecięciem...

     To, że miała problem z drogami oddechowymi, układem pokarmowym, układem krwionośnym, a nawet pigmentacją skóry i włosów, nie stanowiło medycznego problemu...

     Córcia apetyt miała jak wilk na przednówku...Tyle, że co paszczą wpadało, wypadało z drugiej strony w stanie nieprzetrawionym...Przybywała na wadze po 10-20 deko miesięcznie...

     Pediatra dopiero po kwartale ogarnął rozumem, że Dziecka nie głodzimy i przepisał "mleko na receptę dla Wcześniaków"...No cóż...

Receptą się Dzieciak nie naje, trzeba ją jeszcze wykupić...Gdzie ?? Ano, przydało by się w aptece, tyle, że bez znajomości to można było ewentualnie, receptę w ramki oprawić i na ścianie powiesić...

      Pan N. po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować to papierowe dobro...

      Dziadek po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować drugie papierowe dobro...

Gdyby Mamciaśka żyła, to problem by nie istniał...Miała znajomości we wszystkich aptekach naszego Rodzinnego Miasta...W Zaścianku byliśmy obcy...

     Życzliwy Pediatra wypisywał nam te recepty w ilościach hurtowych, a my wręczaliśmy je każdemu, kto wykazywał zainteresowanie żywieniem naszej Córci...W akcję włączyli się Sąsiedzi pochodzący z różnych regionów Polski...Nasze recepty zaczęły podróżować Pocztą (mleko też)...

Aby zobrazować problem dopiszę, że opakowanie mleka wystarczało nam na 2,5 dnia...

Ale z każdym opakowaniem Córcia "stawała na nogi"...

     Tylko mnie ciągle śnił się koszmar, że sięgam do pudełka i nie ma w nim mleka...

     Dlaczego nie karmiłam Córci piersią ?? No cóż...

     Mój Położnik (który uratował nam życie) kwitował to codziennie: "Umrzyk a chodzi"- widząc mnie na obchodzie...Ale niewątpliwym wsparciem wiedzy i umiejętności mojego Położnika był fakt, że Lekarz prowadzący ciążę (z Rodzinnego Miasta) grywał w brydża z Ordynatorem położnictwa (w Zaścianku)...A że nie zgłosiłam się na wizytę, to poczciwe Chłopisko zadzwoniło do Kumpla zapytać, czy takiej Sieroty nie ma na oddziale...W sumie, to brydż uratował mi życie...;o)

Ale wracajmy do tematu...

     Pewnego dnia mój koszmar się ziścił...Pudełko zaświeciło dnem...Niezrealizowane recepty czekały na kolejne dostawy do aptek...A głodna Córcia darła się jak opętana...

I wtedy w oczy weszła mi "puszka"...

Sprawdziłam datę przydatności...


Jeszcze dwa miesiące !!

Na pohybel...Musiałam spróbować...

     Dwadzieścia minut później w naszym mieszkaniu rozlegało się niemowlęce cmokanie, a zaniepokojone ciszą Sąsiadki zaczęły zaglądać i pytać zmartwione: "Co się stało ??"

     Pan N. po pracy wbiegał po trzy stopnie i niczym bomba wparował do przedpokoju z przerażeniem w oczach...Cisza często ludzi przeraża...;o)

Ja układałam na podłodze klocki z Pierworodnym...

Córcia spała słodko mlaskając przez sen...

Na stole stała ona...PUSZKA...

     Bo jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...

     To była pierwsza noc, którą przespaliśmy wszyscy spokojnie...

Dwa kilogramy mleka, niby niewiele...

      Dotrwaliśmy dzięki Puszce do "epoki zupek i kaszek"...Wystarczyła idealnie...Jakby odmierzona...(Wsparta realizowanymi niespiesznie receptami)...

     Ale mimo upływu lat, wielu remontów i przemeblowań, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ją wyrzucić...

     Przez trzydzieści lat była "strażniczką" zapasu mąki...Idealnie się nadawała...

     Teraz pieczę nad nią przejmie Pan N., trzymając w niej swoje "przydasie"...Właśnie nastąpiło uroczyste przekazanie...;o)

     Ktoś kiedyś podarował puszkę mleka, czy zakładał, że uratuje tym czyjeś życie ?? 

     Mam nadzieję, że czuje się z tym dobrze do dzisiaj...

wtorek, 14 marca 2023

Jeden trener to za mało...;o)

     Kilka dni temu pojechaliśmy na Wrzosowisko i daliśmy czadu...Nie ma co...Jak zaczynać sezon to z przytupem...;o)

     Przyszaleliśmy tak, że do leżaków doczłapaliśmy z wielkim trudem, Pan N. czerwieniutki jak pomidor ze źrenicami wielkości czubeczka szpilki, Gordyjka blado-przezroczysta ze źrenicami wielkości tęczówek...Normalnie dwa Ćpuny środowiskowo-ogrodowe...;o)

     - Ledwie żyję...- oznajmił mi Ślubny...

     - Poczekaj do jutra...- wymruczałam i z nadzieją patrzyłam na Luckiego..."Taki mądry jest, to może kawy by nam zrobił ??"...

     Żeby "unaocznić" nasze odurzenie wysiłkiem przyznam: musieliśmy odsiedzieć na tych leżakach ponad godzinę, że odzyskać cywilizowany wygląd, oddech i tętno...Bo w razie kontroli drogowej bez testów narkotykowych by się nie obeszło...A jak tłumaczyć, żeśmy się "naturą" naćpali ??

     W każdym razie wróciliśmy do domeczku szczęśliwie, kolacyjkę żeśmy zjedli i bez marudzenia poszliśmy spać...

     Pan N. wstawał na ranną zmianę, więc była szansa, że mu się mięśnie jeszcze nie zakwaszą...Gordyjka...

Echhh...Ta Gordyjka...

     Oczęta otworzyłam (z trudem) bo nawet powieki miałam opuchnięte...Na stopach stanęłam (z trudem) bo każda kosteczka (a jest ich w stopie 26) bolała osobno i zbiorowo...Ścięgna (wszystkie) wydobywały z siebie dźwięk targanego materiału...Mięśnie zbiorowo ogłosiły strajk generalny i nie zamierzały współpracować z mózgiem...Do łazienki doczłapałam o ścianie...Kawę robiłam trzymając się kuchennego blatu...A w perspektywie...

Spacer z psem !!

     Ponieważ najlepiej funkcjonującym organem był mózg, to piję kawusię i dumam...Jak tu Luckiego namówić, żeby ze spaceru zrezygnował i poszedł za potrzebą do łazienki...Już nawet niekoniecznie musiałby z klopa korzystać...Spływ mamy w podłodze...Ale gdzie tam...

     Siedzi psisko na widoku, oczu ze mnie nie spuszcza, łebek przekrzywia i całym sierściuchem pyta: "Już wypiłaś tą kawę ??"

Echhhh...

No to zebrałam gordyjskie ciało do kupy i drepczę do lasu...

     Ledwie kilka kroków żeśmy zrobili (każdy krok spływał zimnym potem po plecach), przez ścieżkę przekicał niespiesznie zając...

Ufff...Lucky zajęty poranną toaletą kicaja nie zauważył...

     Zając zamierzał przemieścić się przez torowisko, które przecina nasz las...Tyle, że na torowisku właśnie trwają prace remontowe...Ruch jak w ulu, mimo, że leje jak z cebra...Układarki...Ubijarki...Szynownice...I ze dwudziestu ludzi...Każdy na każdego "krzyczy"...

     Szarak głupi nie był, żeby się w taki tłum wbijać, więc zawrócił i wyskoczył na ścieżkę dokładnie przed psim nosem...

Klękajcie Narody !!

     Lucky smyczą szarpnął, na dwóch łapach stanął i już czuł smak potrawki z zająca...

     Gordyjka z całych sił (nadwątlonych) smycz w dłoniach trzyma, opór psu stawia i równowagę usiłuje utrzymać, bo ścieżka po deszczu ma przyczepność lodowiska...

A zając ??

     Zając nas zauważył (musiałby ślepy być, żeby nie zauważyć, bo do psiego pyska miał może ze dwa metry) i zamiast czmychnąć jak na zająca przystało, zaczął uciekać zakosami równiutko, ale ścieżką...

     Trzy metry w lewo...Trzy metry w prawo...I gna głupol przed siebie, wydłużając trasę ucieczki trzykrotnie...

     I śmiga tak przed psim nosem  !!

     Dwadzieścia kilo psa rwie się do potencjalnego obiadu, dokładając do ciężaru dwadzieścia kilo siły i zrywy tego żywiołu, który usiłuję przewidzieć...

     A ta zajęcza sierota kontynuuje zabójczą ucieczkę...Lewo...Prawo...Lewo...Prawo...

     Nogi mi się rozjeżdżają...Smycz z całych sił trzymam, bo zapędów myśliwskich Luckiego inaczej nie okiełznam, a zając nic...Wcale nie reaguje...Między cyklami pojawiania się i znikania (przypominam, że ma gamoń po obu stronach ścieżki las) tupię, klaskam, pokrzykuję...Ale zajęczy amok trwa...Psi też...

     Nijak nad tym zwierzęcym żywiołem nie zapanuję...Jak nic będzie dzisiaj na obiad potrawka z zająca...

Nawet na rozdrożu wybrał kicaj "naszą" ścieżkę...

     I kica...Lewo...Pies w amoku...Gordyjka na baczność...Prawo...Pies w amoku...Gordyjka na baczność...

Że też musiałam trafić na opętanego zająca...

     A że zające mają to do siebie, że jak się nagle pojawiają, tak nagle znikają, to i ten się w końcu zreflektował i myśli samobójcze go opuściły...

Uffff...

     Człapiemy sobie niespiesznie...Lucky krzaczki obwąchuje...A Gordyjka dopiero kilometr dalej zajarzyła, że ból stóp przeszedł, ścięgna nie chrzęszczą, a po plecach nie spływa zimny pot...

     Nie ma jak mieć dwóch trenerów personalnych...;o)

czwartek, 9 marca 2023

Piekarnia na życzenie...Chlebek z garnka...

     Zacznę od tego, że jakimś super mistrzuniem wypiekowym nie jestem, więc spróbować może każdy...;o)

     Przed otwarciem piekarni, musimy niestety iść na zakupy, najbliższy market będzie przydatny...

Potrzebujemy:

75 dkg mąki chlebowej - ja robię mieszankę: 50 dkg mąki pszennej "750" i 25 dkg mąki żytniej "720", ale eksperymentowałam też pół/pół, korzystałam z mąki pszennej i żytniej "2000". Nie próbowałam jeszcze czysto pszennego i czysto żytniego...;o)

8 g suchych drożdży - marka obojętna. Można zastosować 25 g  świeżych drożdży, ale ja jeszcze nie próbowałam...;o)

1 łyżka stołowa cukru

2 łyżeczki soli

2 łyżki stołowe oleju roślinnego

2 szklanki (250ml) letniej wody

Jak widać zakupy nie będą długotrwałe i uciążliwe...;o)

No to otwieramy piekarnię:

     Do sporych rozmiarów miski (używam plastikowej 4L)

 wlewam wodę, dodaję cukier, sól, drożdże i olej roślinny, wszystko mieszam (łyżką)

Widok po wymieszaniu...

i odstawiam na kilka minut.


Drożdże zrobiły dobrą robotę...

     W tym czasie przygotowuję i odmierzam mąkę (oczywiście przesianą). Dodaję do miski i wyrabiam ręką (można bez oporów wykorzystać robota). Wymieszanie ciasta (ręcznie) zajmuje mi 5-10 minut i wcale nie musi być perfekcyjne...;o)

     Przykrywam miskę bawełnianą ściereczką i odstawiam w ciepłe miejsce (przy kaloryferze).

     I teraz najważniejsze: ciasto rośnie, a my po tak wytężonej pracy odpoczywamy...;o)

     Odpoczywamy 3 godziny (minimum oczekiwania to 2 godziny, żeby ciasto miało szanse odpowiednio wyrosnąć - czym cieplej w mieszkaniu tym szybciej rośnie)...

     Piekarnik ustawiamy na 200 stopni grzania "góra/dół", do środka wkładamy garnek z przykrywką - ja używam gęsiarki,

To nasz prezent ślubny od Baba Jagi...;o)

ale pierwsze piekłam w naczyniach żaroodpornych i też wychodziły, tyle, że naczynie musi być spore...

     Blat przesypuję odrobiną mąki (obojętnie jakiej)


i zaglądamy pod ściereczkę, bo tam dzieją się prawdziwe cuda...;o)

     Dłonią wyciskamy powietrze z ciasta, najlepiej zacząć od środka, potem zawijamy brzegi dłonią i przekładamy ku środkowi - będzie wygodniej przenieść ciasto z miski na blat...

Zarabiamy ciasto od krawędzi do środka wypychając powietrze i formując kształt chlebka (owalny, podłużny, okrągły - wedle fantazji i kształtu naczynia)...To kwestia 5-10 minut...

     Pozostawiamy bochenek na 10 minut na blacie, żeby sobie ciasto "odetchnęło"...

     Jeśli piekarnik jest już gotowy, wyciągamy naczynie, do środka wsypujemy odrobinę mąki (obojętnie jakiej), żeby nam wypiek nie przykleił się do dna...Teraz przenosimy bochenek do naczynia,

przykrywamy i wkładamy do piekarnika na 30 minut...Po tym czasie ściągamy przykrywkę

Po ściągnięciu pokrywki...

 i pieczemy jeszcze 20 minut "dla kolorku i chrupkości"...

     Chlebuś jest gotowy...Wyciągamy z naczynia i odkładamy do studzenia...

I chociaż czasowo jest to odrobinę rozciągnięte, rzeczywistego zajęcia jest raptem kilkanaście minut, resztę robią drożdże i piekarnik...;o)

     Bochenek waży 1,1 - 1,2kg...Można przed pieczeniem naciąć wierzch nożem i nie będzie się uśmiechał, tylko będzie "bardziej sklepowy"...Można dodać ziaren, ziół i eksperymentować do woli...Jeśli chodzi o mrożenie, to niestety póki co nic nie podpowiem, bo jeszcze ani okruszek nam nie został...;o)

Trzymam kciuki za Eksperymentatorów...;o)

Smacznego...;o)

sobota, 4 marca 2023

Uśmiechnięty chlebek...

     Pamiętacie początek pandemii i chlebowe szaleństwo, które opętało prawie cały Kraj ?? Pewnie, że pamiętacie...;o)

     Pieczony, domowy chlebuś wraz z generalnymi porządkami i doraźnymi remontami stał się symbolem pandemii... 

     Nas to zbiorowe "szaleństwo" ominęło, bo właśnie rozpoczynaliśmy sezon na Wrzosowisku...No cóż...Przywilej płacenia "podatku rolnego"...

Wrzosowisko dało nam poczucie swobody...Bez ograniczeń...Bez nakazów...

     O obowiązujących wówczas trendach dowiadywałam się w chwilach wytchnienia, z blogów lub FB...

Aż pachniało w necie świeżutkim pieczywkiem...;o)

Pszenno-żytnie...Orkiszowe...Grahamy...

Co bardziej ambitne jednostki piekły chałki, bułeczki i rogaliki...

     Jakby wszyscy chcieli zbiorowo zakrzyknąć: Cokolwiek się zdarzy ja dam sobie radę !!

I dobrze...;o)

     A że Gordyjka zawsze na przekór i w opozycji, więc u nas świeżym pieczywkiem zapachniało w tym roku...Korciło mnie strasznie, żeby wypróbować pewien bardzo prosty przepis...No i wypróbowałam...

Ło Matko i Córko...Powinnam teraz zakrzyknąć...

Dlaczego ??

     Bo nijak nam teraz do kupnego chlebusia wrócić...

Było próbować ??

     Ale ten zapach...Ale ten smak ledwie wystudzonej piętusi z masełkiem...Echhh...

Że mnie Bozia opuściła ??

No cóż...

     Zaprzeczać nie będę...;o)

Bo pędzę wyciągnąć z piekarnika nasz "uśmiechnięty chlebek"...


     A że jak już wszystko rozgrzebane, a piekarnik rozgrzany, to w wolnej chwili i międzyczasie...


Kruche ciasteczka z suszonymi owocami...;o)

     Czujecie ten zapach ??

środa, 1 marca 2023

Nowa kanapa, czyli Lucky w opozycji...

     Pewnie myślicie, że kanapowa zadyma z psem dawno się skończyła...O nie !!

Tylko zmieniliśmy kierunek "natarcia"...;o)

     Po podłogowym buncie psa, kanapa wróciła do pierwotnego stanu, na pierwotne miejsce, a Lucky wrócił na swoje stanowisko...Tyle, że Człowieki (czyli my) mieliśmy postanowienie wiekopojmne i nie zamierzaliśmy z niego rezygnować...Mały psi foch mieścił się w założeniach...;o)

     Psia kanapa była pierwszym miejscem w naszym domu, które Lucky otrzymał od człowieka...Poza złymi doświadczeniami z poprzedniego życia...Mogliśmy zrozumieć jego upór...

     Kto z nas nie jest "przywiązany" do własnego legowiska ??

Ale Człowieki też bywają uparte...;o)

     Kilka dni po kanapowej zadymie, w naszym domu pojawiły się dwie "ludziowe" kanapy...(I od miesiąca piejemy zachwyty na ich temat)...Psisko musiało to ogarnąć..."Konserwatysta" został "napoczęty"...

     Nowe zapachy...Nowy układ w mieszkaniu...

     Po dwóch tygodniach (psiego ogarniania tematu) zapadła decyzja: kupujemy !!

I Pan N. klepnął zakup psiej kanapy, która dyndała nam w koszyku prawie miesiąc...

     Na pohybel psim fochom...;o)

     Piękna, duża, mięciutka...I przede wszystkim niziutka...

     Od razu wylądowały w niej psie kocyki i podusie, nie wspominając o Opiekunce, która demonstrowała przydatność sprzętu...Ręczę słowem: kanapa bajeczna !!

     Co na to Lucky ??

Kto daje i odbiera...

     Gdyby piesy umiały mówić, to wyrecytowałby pięknie: tę kanapę kocham, tu czuję się bezpieczny, tę mi sprezentowaliście i innej nie potrzebuję...

Ło matko i córko...

     Tak spał przez kilka dni...Wbity w kącik...Żeby nie powiedzieć, że starej kanapy trzymał się pazurami...

Pozostało ekspresowo kanapę rozebrać i wynieść...

     I co się w psiej głowie wylęgło ??

     Psisko, które ze wszystkich sił stara się nie absorbować nas swoją obecnością, które uważa na każdy nasz gest i słowo, wydedukowało, że jest kompletem do tej kanapy i skoro kanapa gdzieś znika to pewnie on ma też "gdzieś iść"...

Klękajcie Narody !!

Pilnował tych rozebranych części do końca !!

     Nowa kanapa wylądowała na miejscu starej (żeby dać widomy znak na zgodę psiego użytkowania) i czekamy...

     Przyszła pora popołudniowej drzemki...Lucky ??

     Psisko idzie do przedpokoju (tam gdzie widział starą kanapę ostatni raz) i zasypia na dywaniku (to miejscówka psiego oczekiwania)...Twardo...Zimno...I na "widoku"...

Po kilku minutach wstaje i obchodzi mieszkanie (ewidentnie sprawdza), staje przed nową kanapą, a potem...

Stres widać po jęzorze...

Widzicie jak leży ??

Ogon i tylne łapy gotowe do ucieczki !!

     Psisko całym sobą manifestowało, że nijak tego rozumem nie ogarnia...;o)

     A my udajemy, że nic nie widzimy, bo każda reakcja może spowodować odwrotny skutek...

Robiąc zdjęcie symulowałam machanie telefonem...;o)

     Pies po przejściach to niezłe wyzwanie...

Ale...

     Wieczorem Lucky nie czekał na komendę "spaty" !! O 19-tej już spał ...;o)

Nie wiercił się, nie wzdychał, nie mruczał...Po prostu spokojnie spał wtulony w posłanie...

     Kolejny dzień zaowocował już drzemką popołudniową, a wieczorne spanie znowu rozpoczął na długo przed nami...

     Siedzimy i uśmiechamy się delikatnie, szeptem wymieniamy uwagi...

"Jeszcze tak mocno nie spał"...

"Jaki spokojny, nawet łapkami nie przebiera"...

     Echhh...Ten nasz psi, kanapowy oportunista...;o)


sobota, 25 lutego 2023

Uzależnienie...♥♥♥

     Pewnie trudno Wam będzie w to uwierzyć, ale Babcia Gordyjka i Dziadek świętowali wczoraj...


Tak, tak...Dobrze widzicie !! 

     Razem z Princeską świętowaliśmy wczoraj Dzień Babci i Dziadka w Przedszkolu...;o)

     W kwestiach długotrwałości imprezowania rozłożyliśmy Górali na łopatki...Miesiąc nam wybił...;o)

     Były piosenki, były wierszyki, były tańce i oczywiście były drobne upominki, bo przecież te najpiękniejsze zostały już wręczone w styczniu...;o)

     Po części artystycznej zostaliśmy zaproszeni na "małe conieco"...


     Princeska, jak na prawdziwą Gospodynię przystało, przygotowała nam zastawę, rozdzieliła sztućce i przystąpiła do konsumpcji, przypominając, że mamy się częstować do woli...

     A kiedy poziom glukozy osiągnął stany bardzo wysokie, Wnusia złapała mnie za rękę i energicznie zaciągnęła do sali obok, gdzie właśnie rozpoczęły się "warsztaty ramkowe"...Niestety...Piękności naszej rameczki nie uwieczniliśmy na zdjęciach, bo Babcia Gordyjka wyklejała z Princeską na cztery ręce, a reszta Silnej Grupy Wsparcia (czyli Druga Babcia i dwóch Dziadków) zabezpieczali nam tyły, bo chętnych było sporo, a ilość miejsc ograniczona...;o)

     Potem zrobiliśmy sobie śliczną "słodką focię" do tej rameczki i Babcia Gordyjka znowu pognała z Wnuczką w "nieznane"...


Uffff...Będzie można odsapnąć...;o)

Ale gdzie tam...

     Princeska już się uwijała, żeby wykorzystać naszą przedszkolną obecność do dna...


     Zabawa była przednia i pewnie trwała by caluśką noc, gdyby Dziadziuś nie przypomniał, że w Misiowym Domku czekają na naszą wizytę...;o)

     A tam...Pierwszy raz Babcia Gordyjka dostała od Tygryska PRAWDZIWEGO PRZYTULASA!! Takiego całym Tygryskiem...Takiego z własnej, tygrysiej, nieprzymuszonej woli...I znowu musiała Babcia nos wysiąkać...;o)

     Żeby Babcia dłużej ten dzień pamiętała, to na pożegnanie też oberwała potężnym przytulasem, a nie "papatkami" na odczepne...;o)

     I jak się tu od Wnuków nie uzależnić ?? ;o)

środa, 22 lutego 2023

Cud na Wrzosowisku...

     - Jest paskudnie !! - tak streścił mi Pan N. stan pogody we wtorek...- Może zostaniemy w domu ?? - rzucił z nadzieją w głosie...

Willi szalał w całej Polsce...

Ja od dwóch godzin analizowałam kierunek i szybkość frontu...Iskierka nadziei tliła się na horyzoncie...;o)

     Ulewny deszcz towarzyszył nam całą drogę, wiatr szalał łamiąc gałęzie i miotając samochodami...

     Po kiego czorta poniewierać się po świecie, skoro w domciu ciepło i sucho ??

Echhh...

     Gordyjskie serducho strasznie tęskni do Wiosny !!

     Odliczam już nie tylko dni, ale godziny...Wpatruję się w trawniki jak sroka w gnat, oczekując znajomych, seledynowych czubeczków...Ptasi rejwach wywołuje uśmiech na twarzy...Kocham Wiosnę !! ;o)

     Pojechaliśmy więc na Wrzosowisko Wiosny szukać...;o)

     Nie zawiodła mnie Matka Natura, to się z Wami tymi iskierkami nadziei podzielę...


     Nasze stokrotki nie wiedzą, że nie są pierwsze w kolejce do wiosennego rozkwitania, więc zaczęły wyglądać już na początku lutego...Bo my mamy bardzo dzielne stokrotki !! ;o)

     Narcyzy mają jeszcze sporo czasu na rozkwitanie, ale się nie ociągają...;o)

     A to już prawdziwe symbole kończącej się Zimy...Jeszcze nieśmiało...Ledwie pojedyncze sztuki...Ale są !!


     Gordyjski ryjek ucieszony, duszyczka aż podskakuje z radości...Wiosno kochana !! Witaj...;o)

A Willi ??

     Może trudno w to uwierzyć (bo oczywiście zdjęcia nie zrobiłam), ale kiedy w całym Kraju było szaro, buro i ponuro, na Wrzosowisku mieliśmy błękitek, słoneczko i 12 stopni...Powiem więcej !! Myśmy na leżaczkach siedzieli, w niebo patrzyli i pomrukiwali z zadowoleniem...

     - Nie wierzyłem w te Twoje prognozy... - mruczał Pan N.

     - Wiosna cuda czyni...- odmrukiwałam...;o)

poniedziałek, 13 lutego 2023

No i pięknie...

     Przez poprzedni tydzień nasz dom perlił, tryskał i dźwięczał...No i był pyszny...;o)

     Dzieciaki miały ferie zimowe, a Princeska postanowiła spędzić te ferie w Zaścianku...;o)

     Nawet Matka Natura była temu pomysłowi łaskawa, bo sypnęła śniegiem, a mrozy pozostawiła sobie w kieszeniach na nocne pory...

Ale zaczęło się tak...

     "Bez pracy nie ma kołaczy"...Kiedy Dziadziuś postanowił odświeżyć ścianę za kanapą, na Ochotniczkę do pomocy nie musiał długo czekać...Ledwie pędzel w wiadrze umoczył Babcia otrzymała komunikat:

"Babciu !! Nie mam faltuska !!"...

     No to fartuszek "się skombinował", pędzelek się znalazł i Princeska rozpoczęła pracę twórczą...


I teraz za kanapą mamy ślicznego, białego kotka...;o)

     A że przy takiej Pomocnicy praca idzie bardzo szybko, więc jeszcze przed obiadkiem zdążyliśmy sprawdzić, czy się saneczki w piwnicy "nie spsuły"...

     Lekko nie było, bo się saneczki wcale słuchać nie chciały...

     Wieczorkiem było już znacznie lepiej...

     Przyjechały nowe kanapy, a Princesia próbowała ich z wielkim zaangażowaniem...Bo stare były "cudne do wspinania", co zauważył i wykorzystywał każdy z naszych Wnuków..."Nowe" musiały przejść poważne testy !! Ale że radość Wnusi mamy uwidocznioną na filmiku, a nie na zdjęciach, więc musicie mi wierzyć na słowo..."Nowe" okazały się lepsze !! Szczególnie, że jak się je rozłoży, to powstaje ogromniaste łóżko, po którym można gonić się z Babcią na czworakach...;o)

Ufff...Kamień z serca...;o)

Po tak pracowitym dniu, należy się dzień wytchnienia...

     W Rodzinnym Mieście Dziadziuś odkrył tor "Ninja Warrior"...Tfu...Tfu..."Ninja Kids"...;o)

A że Princeska jest Główną Specjalistką od wspinania, zwisania i włażenia, więc koniecznym było sprawdzić, czy ten tor to nie jakaś lipa...

     To nie było proste zadanie, bo najpierw ściana "połknęła" nam Wnuczkę...

Ale że to była fajna ściana, więc nam Ją oddała...

     A Princeska udowodniła, że w pełni zasługuje na tytuł Głównej Specjalistki i Pierwszej Ninja...;o)

     Tyle, że jak się już przejdzie caluśki tor jeden raz, drugi raz, dziesiąty raz...To...

     Sprawiedliwość musi być po stronie Princeski...;o)

     Oszukana przez los w dzień kołobrzeskiego wyjazdu (chorobą), postanowiła dorównać Bratu w umiejętnościach...Pani z wypożyczalni patrzyła z lekkim przerażeniem na dwójkę Dziadków z pięcioletnim Nielotem i nawet znalazła kask (pod ladą)...Możemy zaczynać popisy...

     "Babciu !! Wlotki nie są łatwe"...Oznaczało, że wyzwanie się Princesce podoba, a Dziewczynka kręcąca na środku parkietu piruety tylko wzmagała chęć "dorównania"...

     Piruety rzeczywiście były...Babcia raz wywinęła "piruet orła" i sprawdziła twardość podłoża...Podłoże było odpowiednie...Tydzień po fakcie Babcia ma zielone poopsko, kolejny etap będzie żółty...;o)

     Princeska wywinęła "piruet przy rurce", jak tylko poczuła zbytnią pewność siebie, co świetnie wpłynęło na "dyscyplinę" jazdy...Ale zapału nie straciła i pod koniec zrobiła kilka pięknych, samodzielnych "ślizgów"...Bakcyl chyba znalazł nowego "Żywiciela"...;o)

     Potem przyszedł czas na wielkiego kotleta...

Bo Princeski byle naleśnikami się nie spławi...Mięcho musi być...;o)

     A co poza tym, działo się przez ten tydzień ??

Ulepiliśmy Bałwanka Czupurka...

     Potem lepiliśmy drugiego bałwanka, miał być piesek, wyszedł kotek...

Chociaż wzorzec był z nami i pozował wytrwale...;o)

     Sanki przestały "rozrabiać" i stały się "super fumflem", takim, że trudno było się rozstać..."Jesce laz !!"..."Telaz tam"...

     Powiem więcej...Sanki spowodowały, że "las przestał być straszny", że "teraz się już nie zgubimy", bo to właśnie w lesie były "najlepsiejsze górki"..."Najszybciejsze" !! Takie, że "Ho Ho" !!

A wieczorami...

     Była muzyka na "żywo"...

Na gitarze też...;o)

     Albo partyjka...

I chociaż łezki płynęły po przegranej, rewanż musiał być !! 

     - Widać, że Misiowy Tata czasu nie marnuje...- skwitował Dziadziuś grę Princeski...

     - A ile On łez przy tych szachach wylał...- wspomniałam z nostalgią...

No i cóż...

     Ostatni spacerek z Luckim...


     - Babciu...Dlaczego Lucky najbardziej kocha Ciebie ?? - zapytała Princeska...

     - Bo jestem z nim całe dnie i szykuję mu jedzenie...- odpowiedziałam...

     - Nie !! - kategorycznie zaprzeczyła Wnusia...- On Cię kocha, bo jesteś najlepsiejszą Babcią na świecie !! Ja też Cię tak kocham...

     I się Babci katar straszny z nosa puścił, a że okazja była świetna, więc sobie przy okazji oczy przetarła...

     - I Dziadziuś też jest najlepsiejszy !! Wiesz ?? I też go kocham !! - prowadziła wywód Princeska...

     A Babcia ten nos wycierała, wycierała i wycierała...;o)

Po wyjeździe Wnusi dostałam SMS-a od Misiowego Taty...

     "Zapomnieliśmy gitary, ale Princeska stwierdziła, że nie ma problemu, bo się znowu do Babci wybiera"...

No i pięknie !! ;o)

sobota, 4 lutego 2023

Kanapowa klęska...

     Jak wiecie, kilka lat temu zmieniliśmy życie pewnego "sierściucha" o 180 stopni...Podwórzowy burek po przejściach stał się użytkownikiem "salonów"...Pisałam już nie raz o naszych postępach, o sukcesach i porażkach...Ale tym razem...

     Luckim rządzą "procedury", tak radzi sobie ze zmianami, a my staramy się nie przeszkadzać...

     Najpierw zdyscyplinował nas "spacerowo"...Pomni obowiązków opiekunów (po Cezarym i Pimpku) maszerowaliśmy na spacery trzy razy dziennie...Przez kilka pierwszych dni...W końcu pieseł zakomunikował nam dosadnie (odwracając się ogonem do Narodu), że jak chcemy spacerować to on sprzeciwu nie zgłasza i na kanapie na nas poczeka...Echhh...Lucky zarządził dwa spacery dziennie i tyle...

     Procedury "wyjść" i "wejść" też są jasno określone...;o)

     Jest jeszcze procedura "drugiego talerza", czyli, jeśli bierzemy dokładkę to należy się "psi kąsek"...Dlaczego tak ?? Zapytajcie Luckiego...;o)

     Przez kilka pierwszych miesięcy psisko bardzo starało się opanować sztukę powitań i pożegnań, ale że Pan N. pracuje na zmiany i nawet Człowiekom trudno system rozgryźć, więc odpuścił...Powitania następują po zmianie rannej i popołudniowej...Wystarczy...;o)

     Właściwie, tych psich przepisów są setki, a my coraz lepiej się w nich odnajdujemy...;o)

     No cóż...Adopcja to nie jest działanie w jedną stronę...

     Ale ostatnio ponieśliśmy klęskę...Klęskę sromotną...A właściwie, ja ją poniosłam, bo pomysł był autorski...;o)

     Kiedy Lucky miał zamieszkać w naszym domu, do zasiedlenia została przeznaczona jedna z kanap...To miał być "psi azyl"...Na tej kanapie nie siadamy, tej kanapy nie pierzemy, a odkurzana jest w czasie psich spacerów...

Lucky po kilku dniach załapał, że każdy ma swoją kanapę i kropka...

     Ostatnio jednak zauważyłam, że psisko częściej korzysta z "psiego dywanika", że wskakuje ociężale, a kilka zeskoków zakończyło się masowaniem łapek...Jak to mówi nasza Synowa: Lucky jest jakby szerszy...;o)

No to rzuciłam Panu N. pomysł odwrócenia kanapy i jej rozłożenia...Powierzchnia zrobiła się znacznie większa i dużo niższa...Kocysie i podusie poukładane...Czekamy na "procedury"...

     W pierwszy dzień, po dosadnych sugestiach (władowałam 20 kilo psa na kanapę), Lucky co prawda z drzemek nie skorzystał, ale po komendzie "idziemy spaty", która kończy naszą wieczorną aktywność, na kanapę wskoczył i zasnął...Ale jak !!

Łebek do ściany, a poopa i ogon w powietrzu...Tak żeby można było zwiać w razie zagrożenia...

Ło Matko i Córko...

     Na drugi dzień wcale nie wlazł, a po komendzie "idziemy spaty" wcisnął się w kącik koło kanapy (tak gdzie stała do tej pory) i nie ruszył się do rana...

Echhh...

Psi konserwatysta...

     Trzeciego dnia kanapa wróciła na swoje miejsce...

     - A jak będzie foch ?? - zapytał mnie Ślubny...

     - Przepraszać go nie będę...- zadeklarowałam, i liczyłam na psi rozsądek...;o)

     Ledwie Pan N. wyszedł na nocną zmianę, psisko siadło przy kanapie i zerka na mnie ukradkiem...Ja udaję, że nie widzę...;o)

     Wskoczył i siedzi...Jakby czekał na moją reakcję...No to dalej udaję, że nie widzę...

     Położył się i...Westchnął...Ale jak westchnął !!

Klękajcie Narody !!

     I nim minęło 5 minut zasnął i zaczął chrapać...Chrapał tak głośno, że musiałam pogłośnić TV !!

Wreszcie się psisko wyśpi...;o)

     Dwa dni "podłogowego zesłania" właśnie się skończyło...;o)

Procedury wróciły na swoje miejsce, a Lucki na kanapę...

     - Patrz jaki szczęśliwy...- zauważył Ślubny...

     No cóż...To była kanapowa klęska, zakończona kolejnym psim sukcesem...;o) 

środa, 1 lutego 2023

Na pohybel "Brygidzie"...

     Pamiętacie zeszłoroczną "Brygidę" ??

     Właściwie to taka straszna nie była, jak ją zapowiadali synoptycy, ale my pamiętamy do dzisiaj...A właściwie pamiętać nie musimy, bo działalność tej "wściekłej baby" mamy przed oczami ciągle..."Brygida" zdziesiątkowała nasz las...Szkód narobiła takich, że nawet zdjęć nie byłam i nie jestem w stanie zrobić...Las wygląda jak cmentarzysko...

Po pierwszym szoku, przypomniałam sobie rozmowę z Leśniczym...

     "Skład gleby się zmienił, nasze sosny marnieją"...

     Teraz dziesiątki, a może setki dorodnych sosen leżało na ścieżkach, drogach i w sektorach...Serce się kroiło...Żeby chociaż Matka Natura powywalała te, które zostały ocechowane, żeby przynieść ulgę szlachetniejszym gatunkom (dębom, bukom, klonom)...Gdzież tam...Pokotem zległy te w sektorach czysto sosnowych...

     Nasze spacery stały się wyprawami ekstremalnymi...Skłon, przeskok, obejście...Niektóre ścieżki były całkiem zablokowane...

     Ale tuż przed Świętami spotkałam w lesie pewną Ekipę...Na ulicy, pod sklepem byli by nazwani Menelami...Tym razem spojrzałam na Nich z sympatią...

     Trzech "Bohaterów" maszerowało przez las z piłą i wózeczkiem, i udrażniali ścieżki...Co przycięli, pakowali na wózeczek...

     - Przecież Ludzie jakoś chodzić tędy muszą... - wyjaśnił mi jeden z Nich...

Pewnie, że muszą...Leśne ścieżki są trasami komunikacyjnymi między Zaściankiem, a wieloma posesjami na obrzeżach...

I wtedy przypomniała mi się druga część mojej rozmowy z Leśniczym...

     - Po wycince tego "drobiu" nie zbieramy...Ludzie chrustu i drzewa potrzebują...Przyjdą, pozbierają...Płytami meblowymi i plastikiem przestaną palić...Szacunki żeśmy zrobili, więcej kosztowałoby przygotowanie tego do sprzedaży, niż zysk...A Ludzie groszem nie śmierdzą...

     No cóż...Przed taką logiką pozostało głowę pochylić...Szczególnie, że tuż obok mamy trzy budynki socjalne, a tam smród grosiwa się nie unosi...Plastiku owszem...

     Teraz patrzyłam jak Chłopaki z baraków rewanżują się Leśniczemu za dobre serce...

     Systematycznie udrażniali te ścieżki...Z wysiłkiem ciągnęli (i pchali) wyładowany wózeczek...A wśród ptasiego świergotu dolatywało czasem pokrzykiwanie...

     - Tu jeszcze przytnij, i tu...Bo jeszcze ktoś głową zawadzi i nieszczęście gotowe...

     Przy "barakach socjalnych" rosną stertki równo ułożonego drewna...Wieczorami nie wisi przy lesie "plastikowy smród"...A mnie prawie codziennie wita z leśnego gąszcza...

     - Dzień dobry !! Ładnie już jest ??

     - Pięknie !! Dziękuję !! - odpowiadam, chociaż nawet Ich nie widzę...

     A że nasz Leśniczy "rękę na pulsie trzyma", więc tam gdzie Chłopaki nie daliby rady, to Ekipę zorganizował z cięższym sprzętem...Na pohybel "Brygidzie"...

niedziela, 29 stycznia 2023

Pod "gorzkim drzewem" tańczyły Anioły...

      Jak szaleć to szaleć...Podobno góralskie wesela trwają tydzień...No to Babcia z Dziadkiem świętowali "swoje dni" prawie tydzień...Chociaż wersja była lekko okrojona...;o)

Ostatnim etapem było przedstawienie szkolne Księciunia...;o)

     Misiowa Mama przysłała sms-em dokładną trasę do sali, żebyśmy w szkolnym labiryncie nie zabłądzili, a nawet sugestie, gdzie zostawić samochód...Ale, że Dziadkowie prawie w "czepku" urodzeni, to wolny parking był pod szkołą, a w holu czekał zniecierpliwiony Wnuk...

Grono Dziadków i Babć było imponujące...;o)

     Był kwadrans dla Fotoreporterów...Były wspaniałe dekoracje...A nawet szkolny dzwonek "wbił się" w przedstawienie oznajmiając jego rozpoczęcie...

A potem, z chwili na chwilę było coraz lepiej...

     Towarzysząca Nielotom trema spływała z każdym słowem w niebyt, pewności siebie dodawały odśpiewywane kolędy...Aplauz Widowni dodawał skrzydeł (nie tylko Aniołkom)...

Bo przedstawienie z okazji Dnia Babci i Dziadka to były Jasełka...;o)

     Kiedy Wychowawczyni zakomenderowała, że "teraz śpiewają wszyscy", było słychać, że z małych serduszek stoczył się ostatni kamień onieśmielenia...Druga wspólna kolęda wyszła wręcz genialnie (wszyscy dostali brawa od Pani Wychowawczyni)...

     Tyle, że to Jej należały się brawa największe !!

Przygotowała wszystko perfekcyjnie...

Dekoracje, przedstawienie (kto z Was widział tańczące Anioły ??), życzenia, a nawet poczęstunek...

Było pięknie !!

     Nasza Silna Grupa Wsparcia (czyli komplet Dziadków) była oczywiście skupiona na Wnuku...;o) Ale nie było czego "podpierać"...Księciunio pięknie i wyraźnie deklamował, śpiewał głośno i z zaangażowanie...Sprawiało Mu to taką radość, że "banan" nie schodził z naszych twarzy...Z Jego twarzy też...

Nasz uśmiechnięty Pastuszek...;o)

     Na zakończenie domagaliśmy się oczywiście bisów, ale ze "sceny" dobiegło nieśmiałe: "a ferie ??"...

     No tak...Świętowanie świętowaniem, a dla Dzieciaków to były ostatnie szkolne zajęcia przed zimowymi feriami...;o)

Hmmm...Nie do końca...

     Od kilku dni wśród Rodziców krążyła informacja, że czas zbierać Przodków "do kupy", bo będzie zadane "drzewo genealogiczne"...Misiowa Mama przysłała zapytanie mailem, bo Misiowy Tata pamiętał do "pra", a zdjęć nie posiadali wcale...Babcia siadła nad "schematem" i dopracowała kto jest kto...Dziadziuś "poprzycinał" zdjęcia...Jakby co, byliśmy gotowi...;o)

Niestety..."Drzewo" stało się faktem...

     Pani Wychowawczyni zadała pracę domową na ferie, a my tylko westchnęliśmy gorzko (chociaż najbardziej gorzko było Księciuniowi)...

     Ja rozumiem zadać na ferie przeczytanie lektury...Książka zawsze się w plecaku zmieści...Ale "drzewo genealogiczne" ??

     To nie jest praca na dwie godziny...Nawet z przygotowanymi schematami...

Możemy zapomnieć o feriach z Wnukiem...

     Księciunio wyjeżdża na tygodniowy obóz sportowy, więc czasu na "pracę domową" będzie miał niewiele...Odreagowanie po obowiązkach szkolnych będzie znacznie okrojone...Szkoda...Wielka szkoda...