Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 29 grudnia 2024

Papierowa radość...

     Bieszczadzka Babcia mawiała, że jaka Wilija, taki cały rok...Poranek był jak wiosna, popołudnie jak lato, wieczór jak jesień, a noc była zimą...Babcia obserwowała domowników...Bieszczadzki Dziadek obserwował pogodę...Takie dwa "Nostradamusy" krótkoterminowe...;o)

     Jaki będzie ten nasz 2025 ??

     Hałaśliwy !! Krzykliwy !! Roześmiany !! Aż dziwne, że Sąsiedzi Straży Miejskiej nie wezwali...;o) A już chóralne kolędowanie absolutnie wymagało jakiejś interwencji...;o)

Było MAGICZNIE !! ♥

     Wśród sterty paczek były oczywiście "babcine książki"...

     Księciunio i Princeska już po kształcie wiedzieli co zawierają paczuszki, zostawili je na boku i z lisimi uśmieszkami oświadczyli, że czytać będą sami...Wiadomo !! Babcia na pewno napisała jakąś "tajemnicę", przy której będzie można pochichotać do poduszki...

     Uwierzycie, że dla Księciunia to już ósmy tomik ?! ;o)

Dla Princeski to magiczna "piąteczka"...;o)


Ale Tygrysek...
     - To ja !! Tu byłem !! Tu byłem !! I tu też byłem !!
     Aż z trudem łapał powietrze, biegając od jednego do drugiego, i prezentując swoje podobizny...
     - To ja !!
Oczka błyszczały...Buźka cała w wypiekach...
Echhh...
     To był na prawdę świetny pomysł, te książeczki...Ileż one radości już przyniosły...;o))

środa, 25 grudnia 2024

Opowieść wigilijna...

     No cóż...Dałam radę...;o)

     Jak to się ponoć teraz mówi: Babcia Gordyjka spięła poślady...;o)

     Lekko nie było, bo babcina poprzeczka dynda wysoko, a plamy dać nie wypadało...Ale przy wsparciu Pana N. (przy ogarnianiu rzeczywistości), Luckiego (przy gotowaniu) i Misiowej Mamy (dwa dania wzięła na siebie) - wszystko było jak trzeba...;o)

Ale opowieść wigilijna wcale babcinego amoku nie dotyczy...;o)

     Pewnie część z Was pamięta, że w zeszłym roku Gwiazdka u nas zaszalała, i prezenty były opisane rymowanymi zagadkami...Rozwiązanie zagadki wskazywało właściciela prezentu...Entuzjazm Wnuków przeszedł wszelkie oczekiwania Gwiazdki, więc w tym roku miała zagwozdkę...Oj, miała...

     Czym tym razem zaskoczyć ??

Hmmm...

Głowiła się bidulka od października...

     Coś się tam kluło, w tych ostatnich szarych komórkach, ale...No właśnie...To "ale" !!

I w końcu EUREKA !!

     Gwiazdka się pomysłem z Babcią Gordyjką podzieliła i ruszyły do pracy...;o)

     Pierwszym założeniem był fakt, że wręczającym prezenty ma być najmłodszy...Czyli Tygrysek...

Bo ileż można korzystać z pomocy czytającego Rodzeństwa ?? ;o)

No, ale Tygrysek czytaty jeszcze nie jest...Hmmm...

     Babcia Gordyjka popakowała prezenty i każdemu przypisała inny kolor wstążeczki...Taki jak lubi - oczywiście...;o)

A po skonsumowaniu pięciu dań (potem nasza Kolacja ma już luźniejszą formułę), Babcia Gordyjka wręczyła każdemu łyżeczkę z kokardką w przypisanym kolorze...

Tygryskowi - błękitną, Princesce - różową, Księciuniowi - pomarańczową, Misiowej Mamie - zieloną (bo oliwkowej nie było), Misiowemu Tacie - czerwoną (a to akurat kolor, w którym Gordyjka bardzo lubi Pierworodnego) i Dziadkom - granatowy (tym razem kolor Babci, bo Dziadkowy był już zajęty)...

Zaciekawienie było widać na twarzach Biesiadników (nawet Doroślaków)...;o)

     Po ogłoszeniu, że prezenty rozdawał będzie Tygrysek, awantura rozpętała się straszna !! 

"On nie umie czytać !!"

"On nie chodzi do szkoły !!"

"On nie da rady !!"

     Tygrysek stał troszkę wystraszony tym buntem Rodzeństwa, z lekko przekrzywioną czapeczką Mikołaja i patrzył na Babcię...

     - Dostałam maila od Gwiazdki, ma rozdawać Najmłodszy...Gwiazdka pewnie wie co pisze...- zakończyła Gordyjka dyskusję...

Miny Nielotów ??

Bezcenne !!

     A Tygrysek ??

     Już przy pierwszej paczce załapał system !! (Chociaż wszyscy usiłowali wprowadzić Go w błąd, wykrzykując, że są właścicielami właśnie takiego koloru)...;o)

Ale...

     Babcia Gordyjka stanęła sobie w kąciku i patrzyła jak Najmłodszy daje sobie radę (gdyby co, mogła służyć pomocą)...I czym dłużej stała, tym bardziej szczęka jej opadała...

     Tygrysek zaczął segregować prezenty w niespotykany sposób...

     Wymieszane były tak, żeby systematycznie każdy dostawał po jednym (a paczek musi być DUŻO !!)...;o) Nie z Tygryskiem takie numery !!

     Maluch z premedytacją wyszukiwał paczek w jednym kolorze !!

Pewnie zakładacie, że "błękitne" ?? Jemu przypisane ??

Strzał kulą w płot !!

     Tygrysek wyszukał wszystkie paczki Księciunia !!

     Rozgarniał stertę prezentów, dokładnie sprawdzał kolor wstążki i z radością biegł do starszego Brata !!

Kiedy Księciunio miał już wszystkie (a Princeska miała łzy na rzęsach), zaczął rozdawać po kolei, jak leżały...Nie preferując nawet siebie...

     Jak ważnym i kochanym trzeba być starszym Bratem, żeby doświadczyć czegoś takiego ??

     Taka miłość wyciska z człowieka łzy wzruszenia...I wywołuje uśmiech na twarzy...;o)

     Takiej MIŁOŚCI Wam życzę !! Na cały rok...Na dziesięciolecia !!

     Czystej...Pięknej...Bezinteresownej...♥


P.S. Jakby co, to Gordyjka od dwudziestu pięciu dni jest już Stypendystką ZUS-u !! Seniorką - Emerytką pełną gębą...:o)))

Ale powagi i stateczności jak nie było, tak nie ma...;o)

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Odwołuję święta Bożego Narodzenia...

     Okna pomyte ?? NIE !!

     Porządki świąteczne zrobione ?? NIE !!

     Zakupy ogarnięte ?? NIE !!

Szczerze mówiąc, nawet menu świąteczne w niebycie...

     To cóż takiego robi Gordyjka z Panem N. ??

Hmmm...

     Zły nas opętał !! A wygórowane oczekiwania Wnucząt dodają niesamowitej energii...;o)

Teraz już pewnie się domyślacie...Opętało nas Wrzosowisko !!

     Po dziesięciu latach różnych perypetii pogodowych...Po ekspresowym pakowaniu bagaży, bo niespodziewanie zmienił się front pogodowy i nocne temperatury zapowiadały Arktykę...Po weekendowych wypadach i przerwanych wyjazdach wakacyjnych (ileż łez przez to spłynęło), bo: ulewy, burze i "rzucanie żabami"...Dziadkowie ogłosili pełną mobilizację !!

Cztery ręce i cztery łapy na pokład i do dzieła...

     Pan N. zabezpieczył nam front robót, rozpoczynając od nabycia piecyka ("Kacperek dobry duszek") i lamp akumulatorowych ("kaganki oświaty"), a potem to już było z górki...

Najpierw na różowo...


 Potem na żółto...


     A kiedy większość rozpoczynała planowanie Świąt (niektórzy już mieli nawet ubrane choinki)...Gordyjka nieopatrznie rzuciła...

     - Może zerkniemy do tych tartaków, żeby jakieś rozeznanie mieć...- Pan N. tylko na to czekał...

     "Zaglądanie" skończyło się tak...

     No i jak myśleć o myciu okien ?? O sprzątaniu ?? O świątecznym menu ??

Nie da się !!

Deski wołają z całych swoich drewnianych sił:

     "Połóżcie nas !! Połóżcie !! Chociaż kawałeczek...Pół ściany...Kilka desek..."

Echhh...

No to kładziemy...;o)

I cieszymy się jak waryjaty !! ;o)

     Lucki też się cieszy...Wrzosowisko ma pod kontrolą, a "Kacperek" spisuje się wyśmienicie, więc może drzemać do woli...;o)

     Sezon 2024 nie został zamknięty, a za trzy tygodnie zaczniemy 2025...Hmmm...

     Może by jednak te Święta odwołać ?? ;o)

piątek, 6 grudnia 2024

Górska zajawka...

     Czego brakuje w tym naszym imprezowaniu ??

Hmmm...

Bukowiny !!

I od razu uprzedzam...Na zdjęcia nie liczcie...;o)

     Połowa drogi w mlecznej mgle...Połowa ze szczękami na podłodze Icka...

     Pierwsza ewentualność wykluczała jakiekolwiek zdjęcia...Druga...Odbierała rozum i zajmowała widokami mózgownice do tego stopnia, że robienie zdjęć wcale jej nie świtało...

Wierzcie mi na słowo...Góry wyglądają nieziemsko !! ;o)

     Termy w Bukowinie też, bo nasyceni krakowskimi tłumami wybraliśmy dzień "idealnej pustki" na basenach...Ledwie kilka "sztuk" taplało się w rozproszeniu, a "posiadanie" bulgotników na wyłączność było miłym zaskoczeniem...Pewnie Naród jeszcze stoi w tych kolejkach do żarełka w Krakowie...;o)

Ale pobyt rozpoczęliśmy od ogromnej radochy...

     Co się zapisuje człowiekowi w życiorysie ??

Pierwszy krok...O którym opowiadają nam zafascynowani Rodzice...

Osiemnastka...Bo otwierają się przed nami nowe horyzonty dorosłości...

I ??

     - Poproszę dwa dla seniorów...- wypowiedział przy kasie zaklęcie Pan N. ...

     - Karta czy gotówka ?? - zapytał młody Człowiek, nie negując naszych uprawnień...

     Chichotaliśmy z godzinę na to wspomnienie...;o)

     Jesteśmy prawomocnymi Seniorami !! ;o)

     Kolejny krok w dorosłość...Bo ponoć na starość pojawiają się mądrość i rozsądek...Już się doczekać nie możemy...;o)

Aaaaa...I stateczność...Ale w to jakoś nam trudno uwierzyć...;o)

wtorek, 3 grudnia 2024

Kraków zlustrowany...;o)

     Zgodnie z kilkuletnią tradycją, "6" z przodu uświetniła wizytacja w Krakusowie...Echhh...Cóż ten Kraków ma w sobie, że od czasu do czasu "trzeba w nim być" ?? ;o)

Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że tyle co powstał Jarmark Bożonarodzeniowy...

No to w drogę...

     Weekend...Andrzejki...Kraków...

Ło Matko i Córko !!

     Pół Narodu ruszyło świętować urodziny Gordyjki w Krakusowie !! ;o)

Najpierw korki niewyobrażalne...

Potem "pętelki" na drogach, żeby dopaść miejsce parkingowe...

     A potem ??

Tłumy...Tłumy...Tłumy...

     Od wielu lat omijamy takie skupiska wielkim łukiem...;o)

Lepiej więc, spoglądać w górę...

Na świąteczny wystrój, na majestatyczny Wawel, na Hejnalistę machającego z energią, na wieżyce "Marianka"...Wtedy te tłumy tak po "oczach" nie biją...


     Na Jarmarku języka polskiego właściwie nie słychać...Prym wiedli Węgrzy, Norwedzy i Hiszpanie...Stoiska gastronomiczne tak oblężone jakby Turyści nie jedli od kilku dni...;o)

     Tradycyjnych, regionalnych kramów...Hmmm...Kilka ?? Nawet jakieś Koło Gospodyń i Gospodarzy postanowiło zaistnieć...Ale główne tłumy przy "spożywce"...

     Kiedy po powrocie do domu przeczytałam, że ceny są kosmiczne i zniechęca to Turystów, wniosek wysnułam natychmiast...Albo autor tych wypocin nie pofatygował się na Jarmark...Albo chciał coś zjeść, ale się przez tłum nie przecisnął i medialnie postanowił go rozproszyć (ten tłum)...

     Myśmy konsumpcji nie uskuteczniali, bo mam wrodzony wstręt do zakurzonych i oplutych posiłków...;o)

Postanowiliśmy zacząć od czekolady na gorąco i ciacha...

     Wszystkie kawiarenki zajęte !! Nieliczne, wolne stoliki to rezerwacje...Przy każdym obiekcie kolejka chętnych, czyhająca aż szczęśliwcy przy stolikach skończą degustacje...

Trzeba ruszyć na rubieże...;o) Na Barbakan...;o)

Udało się...;o)

     Możemy dalej błąkać się bez celu...;o)

     Jedna pętelka...Druga pętelka...Trzecia pętelka...

     Trzeba by coś zjeść treściwego...

Wszystkie restauracje zajęte...Kelnerzy uwijają się jak w ukropie...Przy każdym obiekcie kolejki jak przy otwarciu "Biedronki"...Serio ??

     Posiłek, licząc z wyborem dania, zamówieniem, realizacją i jedzeniem, to lekko licząc 1,5 godziny...Kolejki po kilkadziesiąt osób...Nawet na "rubieżach"...;o)

     Człapaliśmy niespiesznie (bo pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł) i syciliśmy oczęta świątecznym Krakusowem...

Dopiero pod "Wafelkiem" się udało...;o)

Pychotka było...;o) A i rezydent z mięsnej łapówki bardzo był zadowolony...;o)

     Tak nam się milusio na brzuszkach zrobiło, że ruszyliśmy nad Wisełkę, sprawdzić co tam u Królowej słychać...


     A tam cisza...Spokój...Chlupie sobie Królowa miarowo...Światełka odbija...Cudna jest...

sobota, 30 listopada 2024

Na szóstkę...

 Dawno, dawno temu...

Sześć miesięcy...

Byłam malutką dziewczynką w rożku na głowie...

Potem rożek dewaluował w kokardę...

Sześć lat...

A ja zmieniłam się w dziewuszkę, która namiętnie zwisała z płotów, trzepaków i innych konstrukcji pionowych...

By zrozumieć...

Dwanaście lat...

Że moim posłannictwem jest skakanie przez płoty...

Bo na boisku można spotkać swoją przyszłość...

Dwadzieścia lat...

I całe życie być w jednej drużynie...;o)
Chociaż bywało się zmęczoną...

Trzydzieści lat...

A fotel kojarzył się z możliwością drzemki...

Gdzieś w środku siedziała ta szalona dziewuszka z kokardą...

Czterdzieści lat...

Która stała na środku skrzyżowania w Paryżu, żeby anioł zmieścił się na zdjęciu...

Albo, żeby z totalnego ugoru zrobić ogród chudymi łapkami...

Pięćdziesiąt lat...

I nagle...

Sześćdziesiąt lat...

To już ??
A gdzie rożek ?? Gdzie kokarda ?? Gdzie niepokorna dziewuszka ??
Hmmm...

wtorek, 26 listopada 2024

Podsumowanie...;o)

Szaraczkiem jestem i nic nie znaczę,

chociaż się serce we mnie kołacze.

Żywocik wiodę średni w wymiarze,

czasem o wielkich rzeczach pomarzę.

Przeszłam już młodość i czar miłości,

"szalony hormon" też czasem gościł.

Potem "wiek średni" dał się we znaki,

i wszystkie jego znane poszlaki.

Mam w życiorysie "wyścigi szczurze",

latałam nawet w podniebnej chmurze.

Zwiedziłam miasta, zdeptałam góry,

poznałam ludzi - fajnych, niektórych.

Droga przede mną krótsza, niż długa,

ciągnie się za mną żywota smuga.

A że dopada wszystkich plan boski,

pewnie porzucę życiowe troski.

Kiedy odwracam się jednak wstecz,

to radość niesie mi jedna rzecz.

Nie wiem czy zaznam "piekła", czy "nieba",

zrobiłam prawie wszystko jak trzeba...;o)

piątek, 22 listopada 2024

Podróże zawsze kształciły...

     Ostatnio w mediach jest na topie informacja, jak to sprytnie turyści teraz omijają problemy nadbagażu i uciążliwości targania w podróży potężnych waliz...Odkrywcza ta metoda polega na nadaniu przesyłki pocztą lub kurierem...Ło Matko i Córko !! ;o)

     Nie wiem co takiego odkrywczego jest w tej metodzie (chyba fakt, że ktoś w XXI wieku umie paczkę spakować), ale uśmiałam się z tej nowości do łez...

     Moja Mamciaśka w latach 70-tych ubiegłego wieku inaczej w podróż nie ruszała !!

Ponad pięćdziesiąt lat owa "nowości" chyba gdzieś na poczcie zalegała, albo w innym punkcie logistycznym...

     Gdziekolwiek żeśmy nie ruszały, to była podstawa przygotowań...Wizyta na poczcie (kurierów wówczas nie było), po informację, ile w dane miejsce przesyłka pójdzie...

Nawet do Bieszczadzkich Dziadków nasze bagaże transportowała poczta...Tu bywało wygodniej, bo Wujek podjeżdżał pod pocztę furmanką, paczek mogło być kilka (;o)) i termin był nam obojętny...;o) Byle bez zbytniego poślizgu...;o)

Ale zwiedziłam pół Polski, zaczynając od wizyty w urzędzie pocztowym...

     Nowina ?? Nie sądzę...

     Każdy kto wówczas korzystał z usług PKP lub PKS wiedział, że wbić się do pojazdu lekko nie było...

Podróż z walizami to był koszmar podwójny...;o)

Powspominajmy...;o)

     Zwykły pociąg w kierunku Bieszczad był jeden na dobę, obłożenie miał 300% i nikt się nie przejmował, że w takim tłoku nie tylko, że nie ma szans na miejsca siedzące, w tym pociągu nie było tlenu...;o)

     Mój Ojciec wskakiwał w biegu, kiedy pociąg wjeżdżał na peron i zwalniał...Tam walczył wręcz, z podobnymi egzemplarzami jak On (masa ciała i sprawność mięśni miała znaczenie)...

     Kiedy pociąg się zatrzymywał na peronie, zadaniem Mamciaśki było wypatrzeć Ojca w tłumie (w każdym wagonie był już tłum ludzi), naprężyć wszystkie swoje mięsieńki (a wiele ich nie miała) i wrzucić mnie przez okno w odpowiednim wagonie...Echhhh...

     Potem lądowały w tym oknie nasze podręczne bagaże (góra dwie sztuki) i już Mamciaśka mogła przystąpić do popisów aktorskich...Musiała odpowiednio dramatycznie wrzeszczeć, że dziecko jest już w pociągu, a Ona nijak nie może się do niego wbić...

Sztuka łatwa nie była, bo takich "aktorek" na peronie stał tłum...;o)

     Przy takim spektaklu nawet miejsca nie było na myśl o bagażach !!

     Że nie wspomnę o możliwościach fizycznych Mamciaśki, która nijak by owych waliz nad głowę nie uniosła...Że dziecko uniosła ?? Dziecko było szczypiorkiem, z wielkim zamiłowaniem do wspinaczki, więc wystarczyło, że Mamciaśka wypatrzyła odpowiednie okno ("szczypiorek" był za niski) i dała punk podparcia...Uwielbiałam jeździć pociągami !! ;o)

Tak więc...

     Nie robią na mnie wrażenia nowomodne wynalazki (wysyłania bagaży) i utyskiwanie, że w wagonie nie ma WiFi, albo ktoś "podsiadł" miejscówkę...

     Podróże kształcą !! Zawsze kształciły...;o) Nie tylko intelektualnie...;o)

niedziela, 17 listopada 2024

Bez Jana rady nie damy...;o)

     Właściwie co tydzień media donoszą o kolejnym oszustwie: na wnuczka, policjanta, prokuratora i czort wie kogo...Seniorzy tracą dorobek życia i tyle w temacie...Nie pomagają ostrzeżenia...Nie pomaga wyłapywanie mniej ostrożnych przestępców...Karawana idzie dalej...

     A co, jeśli takich oszustw dopuszczałyby się jednostki urzędowe ?? Wszak Senior już takiego polotu nie ma, w procedurach mniej obeznany, a czasem i pamięć nie ta...

     Jakiś czas temu zapragnęliśmy skorzystać z usług pewnego banku...Zapotrzebowanie było dla nas jasne, ofertę (jak zawsze) bardzo skrupulatnie żeśmy przeanalizowali...Pozostało udać się do placówki i podpisem owo "dzieło" uświetnić...

     Przed nami był pewien starszy (od nas) Pan...Przybył w celu założenia lokaty...

     Po drugiej stronie biurka siedziała Zetka...Promienna i usłużna...Poniekąd...

Promienna była na pewno, ale czy usłużna ??

     Po kilku minutach słuchania (a trudno było nie słuchać) wyszło jak "szydło z worka", że Zetka przy okazji owej lokaty chce załapać się na premię kwartalną...

Pan swoje...Zetka swoje...Do obłędu...

     Zdezorientowany Emeryt wyszedł z banku bez lokaty i z totalnym zagubieniem w oczach...

     Dlaczego jego żona miała zakładać bankowe konto, żeby on mógł ustanowić lokatę ??

Tego do dzisiaj i ja rozgryźć nie umiem...;o)

Nasza kolej...

     Wyjaśniamy w żołnierskich słowach cel naszej wizyty...

     Zetka sprawdza dane osobowe i konto, po czym nas informuje, że konto powinniśmy zmienić, bo...Wiosna była piękna tego roku...(Czytajcie dosłownie, bo przenośni w tym nie ma)...

     Po naszym sprzeciwie, dziewczęcym szczebiotem jesteśmy informowani, że Ojciec Zetki pracuje tam gdzie Pan N., że jesteśmy tego samego rocznika co rodziciel, że wychowała się w Zaścianku...

Reagujemy urzędowymi uśmiechami, bo do załatwienia formalności nie zbliżamy się nawet o krok...

Kolejny komunikat wbija nas w krzesła...

     "Nie da się"...

     Ale ona, gwiazda bankowości ma dla nas dużo lepszą propozycję i oczami wyobraźni już widzi, jak się na ową propozycję ślinimy...

Liczy...Liczy...Liczy...

W klawiaturkę stuka...

I...

     Przedstawia nam ofertę, która się nijak naszego zapotrzebowania nie trzyma...Echhh...

Żeby jednak "docenić" nas absolutnie, nasze właściwie "bezkosztowe" zapotrzebowanie zamienia się w ofertę wartą dla banku kilkaset złotych...

Dlaczego ??

Bo wiosna była piękna tego roku...;o)

     Patrzyła na monitor z własnymi wyliczeniami i nijak nie ogarniała, że wyniki się jej rozjechały...

Wszystkie pytania ?? Jak w mur...

Wszystkie sugestie ?? Jak w mur...

     A że głową muru nie przebijesz, więc z lekko podniesionym ciśnieniem i urzędowymi uśmiechami pożegnaliśmy Zetkę...

     - My się z nimi nie dogadamy...- podsumował naszą wizytę w banku Ślubny...

     - To dziecko na chleb w bankowości nie zarobi...- podsumowała Gordyjka...

     Dobę później podreptaliśmy do drugiego banku (bo banków ci u nas dostatek) i już na progu dreszcze nam przez kręgosłup przeszły...

Trzy stanowiska...Trzy Millenialski...

     - Do trzech razy sztuka...- wyszeptał mi do ucha Pan N., co było oznaką, że średnio wierzy w nasze "zwycięstwo"...

     Millenialska wysłuchała naszego zapotrzebowania, dopytała o szczegóły, poklikała w klawiaturkę, czółko dwa razy zmarszczyła i...

I po godzinie wyszliśmy z banku z dokładnie tym, po co żeśmy przyszli !!

Szok !!

     Długo nie mogliśmy rozgryźć tej bankowej tajemnicy, a do zaproponowanych bonusów podchodziliśmy jak do jeża w stresie...

Jaki jest epilog tej historyjki ??

     Zetki nie widzieliśmy w banku od kilku miesięcy, więc zakładamy, że jej wyniki nie były jednak oszałamiające (inna sprawa: ile osób udało się jej złapać na własne, "genialne" pomysły ??)...

     Millenialska pomyliła się w czasie obsługi (w bonusach) i załatwiła sprawę tak, że dostaliśmy wszystko zgodnie z jej obietnicami (mimo procedur)...

Wyszło na to, że jednak się da...

     Tylko...Jak bardzo Klient musi orientować się w procedurach ?? Jak trzeba być obeznanym w bankowości ?? W jakim stopniu musimy studiować (na ochotnika) prawo i ustawodawstwo ??

     Seniorzy to "łasy kąsek" dla każdego rodzaju naciągaczy, tych nagłaśnianych medialnie, i tych działających w świetle prawa...Perspektywa emerytalnego spokoju wygląda mgliście...Święty Janie (Patronie emerytów i rencistów) miej nas w opiece...;o)  

czwartek, 14 listopada 2024

Suplement...Nie diety...;o)

     Wizyta w Fiorentinie to była bardzo poważna sprawa...Poważna była nominacja Restauracji do Elity...Poważni byli Kucharze krzątający się bez ustanku...Poważni byli Kelnerzy obsługując nas jak koronowane głowy...Poważny był też rachunek (nie widziałam, ale dodawać umiem)...Tylko Goście byli tacy jacyś...Hmmm...Mało poważni...;o)

     Pomijając fakt, że trochę żeśmy się nie widzieli, więc newsów do przekazania było multum, rozmowa bez dziecięcego szczebiotania była dla nas doznaniem odkrywczym...;o)

     A kiedy na stole pojawiały się kolejne niespodzianki...

Gena nie wydłubiesz !! ;o)

     Jakim cudem Misiowej Mamie to zdjęcie wyszło ?? Nie mam pojęcia !!

Chichotali z Panem N. okrutnie...;o)

     A że trzeba taką okazję uczcić porządnie, więc poszliśmy "w Miasto", żeby sobie Synowa przypomniała jak się spaceruje bez trójki Nielotów...;o)

     Synowa była Luzaczką, a my spacerowaliśmy z Dzieckiem...Trochę wyrośniętym...;o)

     No i przyszła "wiekopojmna chwiła"...

     Czas zdradzić nadzienie ciemnej czekoladki...

     Wyciągając "za uszy", mogę uznać, że najbliżej rozwiązania była Notaria...

Może nie był to kandyzowany, ale owoc...Owoc leśny...

     Ciemne czekoladki były nadziane GRZYBAMI !! ;o)

Tak kończy się ballada o Fiorentinie...

     Tyle, że my jeszcze nie kończymy świętowania...;o)

poniedziałek, 11 listopada 2024

Taki spisek...

     Zapraszałam Was już na wiele wypraw...Ale takiej jeszcze w gordyjskich progach nie było...Zapraszam do Krakowa, do Fiorentiny...


Ta rekomendacja wiele mówi...

     No to zaczynamy ucztę smakową, a właściwie obrazkową, bo smaków nie jestem w stanie Wam opisać...Kulinarny kosmos...

Menu będzie degustacyjne...

     Najpierw "poczekajka"...Przybliżając smak...Krucha babeczka z cebulką, śmietanką i przyprawami...


Pierwsza przystawka...

Serek...;)

Przystawka druga...

Rybka...

Przerwa...

Ręczniki...

Przystawka trzecia...

Tatar...

Ufff...

     Można zacząć kolację...;o)

Zupka pomidorowa...
Pierożki...

Myliśmy rączki, to teraz czas umyć kubki smakowe...

Niepozorne kuleczki zneutralizowały smaki w ustach...

Bo pora na danie główne...

Polędwiczka...

     Jak nazwać Kucharza Wirtuoza ??

No jak ??

     Dodam, że kuchnia jest przeszklona i dokładnie widać co się dzieje z talerzami i na talerzach...

     A Kelnerzy ??

     Pojawiali się z kolejnym daniem, opisywali czego możemy się spodziewać i znikali...Sprzątali zastawę...I zaczynali kolejny akt...

Echhh...

     To chyba pora na deser...

Wstęp do deseru...

Ptasie mleczko...

Deser...

Czekolada...

Rozchodniaczek...

Biała i ciemna czekolada...

No to zagadka...

     Kulki ciemnej czekolady miały zaskakujące nadzienie (pomijając fakt, że wszystko było zaskakujące)...Typujcie co mogły zawierać te kuleczki...;o) Pamiętajcie tylko, że Szef Kuchni jest Wirtuozem o niewyobrażalnej fantazji...;o)

A poza tym...

     Ta kolacja była spiskiem Misiowych Rodziców, którzy zaprosili Dziadków na urodzinowo - rocznicowe obchody...Spiskiem, bo Wnuki nic o naszym spotkaniu nie wiedziały !! Niewyobrażalne !! Doroślaki wyszły same !! ;o)

Mało tego !!

     Po kolacji Doroślaki poszły na krakowski spacerek do Adasia...;o)

     Jak się sprawa wyda, to będziemy się bardzo długo tłumaczyć...;o)

środa, 6 listopada 2024

Dziecko "pierwszej brygady"...

     Nie to, żebym się doszperała jakiś bohaterskich przodków, albo żebym zamierzała strzelić wykład o Legionach Piłsudskiego...;o)

     Od kilku lat obserwuję jak trudne bywa przejście na emeryturę, jak ludzie potrafią się omotać wolnością, albo stetryczeć w ciągu kilku miesięcy...Nie będę zaprzeczać, że te obserwacje napawają mnie obawami...

     Przecież to całkiem nowe doświadczenie, nowy etap w życiu i całkiem nowy czas "nicnierobienia"...Ostatni taki mieliśmy w okresie niemowlęcym (jeśli nie chodziło się do żłobka)...

     A tu nagle budzik nie dzwoni, nie trzeba planować urlopów, nie ma obowiązków "od-do", nawet telefon zamiera...Cisza i spokój...

     Były przypadki, że emeryt tak się zachłysnął wysokością odprawy i czasem na hulanki, że doprowadził rodzinę do totalnego upadku...Kolejny poczuł młodzieńczy zew i zaczął uprawiać wszystkie możliwe (i niemożliwe) sporty, czym doprowadził organizm do zapaści i nacieszył się emeryturą ledwie kilka miesięcy...Następny wstaje o 4:00 i prawie cały dzień siedzi w samochodzie zaparkowanym pod blokiem...Drastyczne ?? Mam jeszcze kilka podobnych "egzemplarzy"...

     Ludziom trudno się odnaleźć...

Przed nami właśnie ten etap...;o) Już niedługo...

     I chociaż cisza, spokój, nuda, a nawet bezrobocie nam nie grożą, będziemy mieli przed sobą potężne wyzwanie...

     Wiecie na czym polega system pracy czterobrygadowej ??

     Pracuje się cztery dni rano - dzień wolnego - cztery dni na noc - dwa dni wolnego - cztery dni popołudniu - dzień wolnego...

     W takim systemie pracował mój Ojciec, a ja nie znając jeszcze dni tygodnia i nazw miesięcy, umiałam rozczytać "kalendarzyk czterobrygadówki"...Od urodzenia w takim systemem żyłam...

     Opowieści o niedzielnych wycieczkach, świątecznych odwiedzinach, a później rodzinnych weekendach, mogłam wsadzić między bajki...

     Wkrótce po ślubie Pan N. zmienił pracę i zgadnijcie ?!

     Zaczął pracować w systemie czterobrygadowym na brygadzie pierwszej...To było konieczne, jeśli chcieliśmy mieć jakiekolwiek rodzinne kontakty...(Ojciec też pracował na "pierwszej brygadzie")...

     Nie powiem...Mieliśmy z tego tytułu "bonusy"...

     Wolne w tygodniu dawało możliwość załatwienia formalności urzędowych, bez tłoku robiliśmy zakupy, a póki dzieci były małe, to i wyjazdy w plener odbywały się bez tłumów...

     Nazywamy to do dzisiaj "opozycją do Narodu", bo często wracamy z Wrzosowiska pod koniec tygodnia pustą drogą, mając na sąsiednim pasie korek za korkiem...

     Życie domowe też wygląda całkiem inaczej...

     Nawet jadłospis bywa podporządkowany...;o)

     Bo przecież nie będę tłukła kotletów jak Ślubny drzemie po nocnej zmianie...;o)

A że sen ma Biedak czujny, więc dokąd nie podrzemie, ja siedzę jak "myszka pod miotłą"...Ile macie cichutkich zajęć domowych ??

     Każda ze zmian ma swoją specyfikę i ten rytm życia właściwie wyssałam z mlekiem Matki (chociaż mleka nie ssałam)...

     Właściwie, żaden z Chłopaków nie ma takiego stażu "czterobrygadowego" jak ja...

     Niedługo wybije mi prawie sześćdziesiąt lat...

I lądowanie !!

     Tydzień odzyska układ dni...Miesiąc będzie miał weekendy...Organizacja Świąt przestanie być "wyższą matematyką"...;o)

     Nigdy w życiu tak nie żyłam !!

     Prawdziwe trzęsienie ziemi...;o)

P.S. I pomyśleć, że nie przysługuje mi za to żaden dodatek emerytalny...;o) 

piątek, 1 listopada 2024

Wrzosowisko - wysoko zawieszona poprzeczka...

     Tak się zakręciłam tym imprezowaniem, że o mało nie zapomniałam na jament...

Wrzosowisko !!

Pod koniec października Wrzosowisku stuknęło 10 lat !!

Ło Matko i Córko...;o)

     Mogłabym napisać: I kiedy to zleciało ??

     Ale nie zapytam...Bo dobrze wiem kiedy zleciało, jak zleciało i co możemy świętować...

     Niewiele będzie dzisiaj do czytania...;o)

Sąsiedzi nam pomagali udrożnić wjazd...

I chętnie nas odwiedzali...

Teraz parkingu strzegą białe róże...

Nawet łuski od pocisków wykopywałam...

W tym miejscu "wyrósł" Orzeszek...

I Rosarium, w którym już właściwie nie ma róż...

Sad, który rodził bez sensu, bo owoców nikt nie zbierał...

Powoli staje się ogrodem...

To nie był radosny spacerek...

Teraz to jedno z ulubionych miejsc...Pachnie różami...


     Dwadzieścia arów ornego pola na zdjęciu wygląda zachęcająco...Kiedy przyjechaliśmy pierwszy raz po zakupie działki, na środku leżała ogromna sterta gnijących ogórków...To był rok nadprodukcji...Zgodnie z dyrektywami UE, żeby dostać rekompensaty trzeba się było ich pozbyć...Lasy, pola, łąki...Wszystko było "w ogórkach"...;o)
     Sąsiad nie miał pojęcia, że Wrzosowisko zostało sprzedane, więc wywali przyczepę ogórców...
Jakie z tego korzyści ??
     1. Przeorał nam całe orne na ochotnika...
     2. Nie siałam, a zebrałam spory plon z nasion, które przetrwały...
Teraz w tym miejscu mamy maliniak...


     Za owoce, warzywa, zioła i kwiaty płacimy potem i bólem w krzyżach...Za grzyby też...Ale na nie mamy niewielki wpływ...Robią co chcą i gdzie są...Pieczarki i opieńki wysiewa Matka Natura...My stawiamy poprzeczkę wyżej...


     Tego "jubileuszu" nie świętujemy...Wzdychamy z ulgą, że tyle już zrobione...I snujemy plany...
     Nasz "kawałek podłogi"...

wtorek, 29 października 2024

Psie wędrowanie...

     Kiedy przeczytałam tą wiadomość, zrobiło mi się przykro...

     Zarządzający Doliną Chochołowską będą obradować nad zamknięciem szlaku dla psów...W Tatrach udostępnione są tylko dwa szlaki, Dolina i Droga pod reglami...

Rozumiem zamknięcie szlaków, bo przecież dzikie zwierzęta są w Parkach Narodowych priorytetem, ale zamknięcie Chochołowskiej ma być spowodowane przez psy, a właściwie, przez ich właścicieli...

Incydentów z gryzieniem i napaściami było tak wiele, że sprawa bezpieczeństwa stała się priorytetem...Przykre...

     Jaki więc plan mieli Dziadkowie na przedłużony weekend ??

Dolina Chochołowska !!

Póki nie zamkną...;o)

     Pogódkę nam Matka Natura przygotowała taką...

Nic się poprawić nie dało...;o)

     Lucki w bojowym nastroju psa zdobywcy...

I drepczemy...
     Plan ambitny nie był, jak to w przypadku trójki "prawie Emerytów"...Oczka nacieszyć, prawdziwego "łoscypka" zjeść i już będzie fajnie...
     Ale Luckiemu się zdobywanie spodobało...


A potoczki były idealne !!
     Napić się można (bo pachną należycie) i łapki pomoczyć (bo woda zimniusia)...No to człapaliśmy od zejścia potoczkowego do zejścia, a psisko żadnemu nie przepuściło...Nawet kąpiel zaliczył...;o)
     I w drogę...


I potoczek...

     Nie samą wodą żyje człowiek, więc i jakąś kanapkę wrzucić trzeba...

Też lubię kanapki...

I w drogę...

I potoczek...

A oczka się pasie tak...


     Tak żeśmy człapali, człapali, człapali...Aż doszliśmy, nie wiadomo kiedy, do Schroniska...


Luckuś zjadł kilka smaczków, my szarlotkę...

Do spółki z rezydentką...

     Słoneczko nas dopieszczało...


I było cudnie !!

     Ale trzeba było pożegnać Grzesia i Czerwone Wierchy (już bardziej czerwone nie będą)...Nabyć u Gaździny "łoscypki"...I człapać...


Piękne to było wędrowanie...

     Przeszliśmy prawie 20 kilometrów, spokojnym, spacerowym tempem, aż...

Aż Luckiemu się przerzutka przestawiła !!

     W drodze powrotnej, kiedy zeszliśmy ze szlaku na drogę asfaltową, psisko narzuciło tak wysokie tempo, że kilka kilometrów pokonaliśmy na najwyższych obrotach...Ewidentnie bał się, że nie da rady dotrzeć do samochodu i pędził, żeby pokonać jak największy dystans...Zupełnie jak umęczeni marszem piechurzy (podświadomie człowiek też przyspiesza w takiej sytuacji)...

Tak nam psisko zafundowało zakwasy następnego dnia...;o)

Trener personalny najwyższego lotu...;o)

     Na trasie spotkaliśmy 18 psiaków (więc Chochołowska jest wręcz uwielbiana przez Psiarzy)...Szesnaście psiaczków było bardzo grzecznych, jeden "maszerował" w plecaku u Pani, a jeden był mało grzeczny, ale miał rozsądnego Opiekuna...Czyli, dziewiętnaście psiaków spotkało się na szlaku (różnych ras i rozmiarów) i wędrówka przebiegała bezproblemowo...Może to Zarządzający Doliną też wezmą pod uwagę...:o)

     Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Lucki uwielbia "łoscypki"...;o)

Śpiący rycerze...;o)

Trener chyba też miał zakwasy...;o)