Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 29 listopada 2017

Król podjazdu...

     Widok pustej budy podsuwał mi nieodmiennie obraz maszerującej na przystanek Suni i gromady szczeniaczków...Czasem, wyrywana z zawodowej zadumy nagłym zgiełkiem, biegłam zajrzeć do boksu...
Pusto...
     - Przyjdź do gabinetu...- usłyszałam pewnego dnia w słuchawce głos Szefa wszystkich Szefów...
     Zajęta byłam niewyobrażalnie, bo właśnie zaczęły się wakacje, a więc ruch był wzmożony i papierologii przybyło bardzo...
Szef wszystkich Szefów czekał na mnie przed drzwiami...
     - Musisz coś z tym zrobić !! - zażądał... - I wskazał ręką na podjazd...
Orzesz...(ko)
     Na podjeździe siedział psiak...
Właściwie, pies...
Z wyglądu i rozmiaru, prawie owczarek niemiecki...Tyle, że bardziej czarniawy...
     - W nocy tankowali jacyś popaprańcy i go zostawili...Wyje jak oczadziały i z miejsca się ruszyć nie chce...Podjazd blokuje !! - nakreślił mi sytuację Szef wszystkich Szefów, głosem grubiańskim, żeby nie było, że ma miękkie serducho...
     - I co ?? - zapytałam, bo schowanie takiego egzemplarza w torebce wydawało mi się mało prawdopodobnym...
     - Buda jest pusta...Potem się zastanowimy...- wymruczał Szef wszystkich Szefów niewyraźnie...
     Podeszłam na podjazd i próbowałam zagadać "ludzkim głosem"...
Lipa...
     Kiedy tylko zmniejszałam dystans do trzech metrów, pies ruszał biegiem przez podjazd, szczerząc sporych rozmiarów kły, szczekając zajadle i wyjąc przejmująco...
Będzie jazda...
     Usiadłam na krawężniku i czekałam...
Na co ??
Chyba na pomysł...Bo w głowie miałam sieczkę...
Pies był zadbany, "odpasiony", wyczesany...
     Może wył w samochodzie ?? Może ze zwierzakami na wczasach nie przyjmowali ??
     Młody nie był, więc chyba sytuacja Właścicieli nie zaskoczyła ??
Psa zaskoczyła na pewno...
     Przesiedziałam na tym krawężniku ze cztery godziny...
     Koledzy zabezpieczyli stanowisko pachołkami, żeby ktoś psiny nie rozjechał przez nieuwagę...
     Po czterech godzinach pies drgnął, zastrzygł uszami, rozejrzał się podejrzliwie i podszedł do miski z wodą...
Ufff...
Upał zwyciężył...
     Chlapał tym jęzorem nieprzyzwoicie, a ja przemawiałam "ludzkim głosem"...
Co się mówi w takich sytuacjach ??
Cokolwiek...
Bo nie treść jest ważna, ale spokój...
     Psisko słuchało mnie uważnie...Przekrzywiało zabawnie łebek, kiedy usiłowałam "trafić" w imię...
W końcu zdecydował się podejść do wyciągniętej ręki...
Gadałam...Drapałam...Głaskałam...Gadałam...
A kiedy powoli wstałam, psisko też wstało...
Pierwszy krok...
Drugi krok...
     Weszłam z nim do boksu i dalej gadałam, i dalej drapałam za uchem...
     Kucharz przyniósł sporą miskę żarcia...Ojciec Szefa wszystkich Szefów przyniósł karton mleka...
Pies zaczął się żalić...
     Skomlał tak przejmująco, że serducho się "kroiło", a w przestrzeń kosmosu poszybowały nie najlepsze życzenia dla jego Właścicieli...(Zbiorowe życzenia, bo cała Firma nam kibicowała)...
On rozpaczał, a ja usiłowałam ten żal ukoić słowami...
W końcu zasnął...
     Wróciłam do pracy, ale jakoś nie bardzo umiałam się skoncentrować...Było mi wstyd...
     Jak można było taki bezmiar psiej miłości pozostawić przy drodze ??
     - Zbieraj się do domu...- usłyszałam głos Szefa wszystkich Szefów...- Ojciec Cię odwiezie...A Chłopaki sprawdzą boks, czy tam jakaś luka po Suńce nie została...Odwaliłaś dzisiaj niezłą fuchę...
     I znowu miałam dwa psy...
Cezarego w domu...
I Rexa w pracy...
     Rex...Król podjazdu...

poniedziałek, 27 listopada 2017

Jak Sunia odzyskała swobodę...

     - O kurna...- wyrwało się Kierowcy Busa, kiedy dojeżdżaliśmy do przystanku...
     Wybudzona z porannej zadumy tym dziwnym stwierdzeniem, spojrzałam przez przednią szybę...
Serducho zamarło...
     Poboczem drałowała Sunia, a za nią ta szóstka ledwie rozgarniętych szczeniaczków !!
     - Niech Pan zablokuje pas ruchu !! - wyrwało mi się bezwiednie, i już otwierałam drzwi, jadącego jeszcze pojazdu...
     Suńka powitała mnie radosnym szczebiotem i zamaszystym kręciołem ogona...
Orzesz...(ko)
     Rzuciłam się na to zbłąkane stadko i zgarniałam do torebki co bardziej energiczne egzemplarze...
Ufff...
     Szłam do Firmy i rozważałam...
"Jakim cudem wyszła ??"
Buda w boksie...Boks zamykany za kłódkę...Wkoło siatka...
??
     Kiedy dotarłam do budy, na rozwiązanie tajemnicy wystarczył jeden rzut oka...
Sunia zrobiła podkop !!
I intelektu jej odmówić nie mogłam...
Podkop zrobiła od strony "pola", więc zauważyć prace ziemne w bujnych krzaczorach było nie sposób...
Mamy przechlapane po całości...
     Najpierw była reprymenda dla Suni, że naraża siebie i dzieci spacerkami po drodze krajowej, a potem...
Potem przystąpiliśmy zbiorowo do zabezpieczania boksu...
Każdy pomysł był dobry...
Wbijaliśmy paliki, montowaliśmy blachy, układaliśmy deski...
Pracownicy postanowili monitorować boks co dwie godziny...
Psi koszmar...
     A że tygodnie mijały, szczeniaczki rosły jak na drożdżach, rozpuściliśmy wici, że mamy pieski urody różnej, i że je w dobre ręce oddamy...
     Dwa "poszły" na pniu, bo sobie je upatrzyli Pracownicy...
Moja "eskorta" stopniała...
     Zanim dwa kolejne zmieniły miejsce zamieszkania, jeden ze szczeniaczków zginął śmiercią tragiczną...
Jak wyszedł z boksu ??
Tę tajemnicę zabrał ze sobą...
Zabezpieczenia były nienaruszone...
     W Firmie pozostała Sunia i ostatni szczeniaczek...
     Bardzo był podobny do mamy...Tak samo brzydki...
Zimę przetrwały z nami, a na wiosnę zaczął się horror...
     Firma przy drodze krajowej, ruch niesamowity, stłuczek i wypadków to się tam napatrzyłam "pod sufit", a do "wycia" karetek i Straży to się po prostu przyzwyczaiłam...
A co podpowiadał instynkt Suni ??
Że trzeba zrobić wszystko, żeby się z boksu na swobodę wydostać...
     Poprawialiśmy zabezpieczenia, zasypywaliśmy podkopy, nieustannie szukaliśmy domu dla psiaków, w bardziej bezpiecznej okolicy...
A i tak, kilka razy w tygodniu szłam z przystanku w psim towarzystwie...
Z instynktem nie wygramy...
     Sunia kochała swobodę, a szczeniak naśladował mamę...
I nie trudno przewidzieć, jaki był koniec tej historii...
     Któregoś dnia, na klamce znalazłam powieszoną psią obróżkę...Obróżkę Suni...
Zginęli oboje, pod kołami rozpędzonej ciężarówki...
Znalazł je jeden z Kolegów, idąc do pracy...
Właściwie, to zginęły na Jego oczach, a On przez wiele tygodni sobie wyrzucał, że biegł zbyt wolno...
Pochowaliśmy je przy ostatnim podkopie...
     Tak Sunia odzyskała swobodę...  

sobota, 25 listopada 2017

Radosna praca biurowa...

     Listopad jest dosyć depresyjny, żeby poruszać jakieś poważne tematy...Od polityki począwszy, a na pogodzie skończywszy...To sobie pomyślałam, że jakiś antydepresant nam się przyda...Mało, że się przyda...Należy się nam, jak psu micha !!
Ot, co...
No to wrzucamy na luz...
     Mój Szef Szefów był alkoholikiem, narkomanem i hazardzistą...Fajne zestawienie ??
O Zmarłych się źle nie mówi...
Ale ja właściwie nie mogę niczego złego o Nim powiedzieć...
     Pod tą "skorupą" był fajnym Człowiekiem i dobrym Szefem...Przynajmniej dla mnie...
     Mówił do mnie "Cioteczka"...
O mnie też tak mówił...;o)
     "A co na to Cioteczka ??" - pytał, kiedy Ktoś przychodził z jakąś sprawą...
     Dlaczego był Szefem wszystkich Szefów ??
     Bo mimo tego, że kompleks składał się z kilku Firm, a każda miała swojego Szefa, to bez jego zdania i zgody nic się w tych Firmach nie działo...
Miło więc było, kiedy człowiek słyszał, że zdanie Cioteczki się liczy...;o)
     U Pracowników (wszystkich Firm) miałam ksywkę "Matka Wielebna"...A mój pokój to był "Konfesjonał"...
Nawet kiedy nie chciałam, wiedziałam wszystko...
Aaaaa...
Miałam jeszcze jedną ksywkę...
"Psia Mama"...
     To może zacznę od tego, bo zanim zostałam "Matką Wielebną" byłam "Psią Mamą"...
     Do pracy dojeżdżałam Busikiem...Dwadzieścia minut i byłam na miejscu...Po dwóch miesiącach regularnych dojazdów miałam w tym busiku nawet zydelek, schowany pod siedzeniem Kierowcy...
Byłam bardzo wdzięczna za to siedzisko, bo pracowałam na "chodzonego", a że Busik był środkiem transportowym dla Studentów, więc zapchany był zawsze po sufit...
Ale nie tylko Pan Kierowca zauważył moją regularność transportową...
     Po kilku miesiącach na przystanek zaczął mnie odprowadzać piesek, a właściwie "pieska"...
Brzydki był ponad miarę, zaniedbany okrutnie i zawsze szedł dwa metry za mną...
     Dochodziłam do Firmy, pieska siadała na zakręcie i tak oczekiwała przez osiem - dziesięć godzin na mój "kurs powrotny"...
     Odprowadzała mnie na przystanek, siadała i kiedy wysiadałam z Busika rano, pierwsze co widziałam to radosny pysk "Suni"...Tak ją nazwałam...
Sunia nie sprzedała się za kanapki...Sunia oddała "duszę" za dobre słowo...
Po miesiącu takich pielgrzymek poszłam do Szefa Szefów z interesem...
     - Mamy pustą budę dla psa...- zaczęłam podchody...
     - Mąż Cię z domu wyrzucił ?? - zapytał Szef...
     - Jeszcze nie, ale jak będę spędzać w Firmie tyle czasu, to pewnie wyrzuci...Mam lokatorkę do tego pustostanu...- precyzowałam...
     - To paskudztwo co się z Tobą prowadza na przystanek ?? - moje towarzystwo nie umknęło uwadze Szefa...
     - Buda duża, to się od biedy obie zmieścimy...- podsumowałam...
     - W magazynie są jakieś stare polary...- wymruczał Szef w ramach zgody...
Zawołana do budy Sunia zasiedliła ją w pięć minut...
Poszłam do restauracji pertraktować warunki wyżywienia Suni...
     Kucharz "wisiał" na telefonicznej słuchawce...(Komórki były wówczas ewenementem)...
     - Jakbyście mieli jakieś resztki to mamy nową "pracownicę"...Chętnie skorzysta...A jak nie będzie resztek, to wrzućcie jej do miski coś na koszt mojego wyżywienia...- zaczęłam pertraktacje...
     - Miał Szef rację...Właśnie przyszła...- usłyszałam w odwecie wymruczaną do słuchawki odpowiedź...- Talerzem się z tym kundlem chce dzielić...- dodał Kucharz, żebym nie myślała, że Faceci nie mają podzielnej uwagi...
     Tak załatwiłam Suni wikt...
     Oooo nie...Bynajmniej nie ubyło mi na talerzu, bo Szef wszystkich Szefów zarządził dla Suni osobny ekwiwalent...;o)
A potem wybyłam na urlop...
     Cieszyłam się ogromnie, bo to było pierwsze takie zjawisko moim zawodowym żywocie...Tyle, że obawiałam się o Sunię...
     W ramach obawy, dzwoniłam do Firmy codziennie i nękałam Pracowników pytaniami...
     "Czy Sunia jadła ?? Co Sunia jadła ?? Czy Sunia spała ?? Czy Sunia nie zmarzła ?? Czy Sunia tęskni ?? Czy wychodzi na przystanek ??"
     Pracownicy odpowiadali zdawkowo i jakoś mało obrazowo...
Zaczęłam się martwić podwójnie...
     W Firmie coś się działo, ale mnie te informacje umykały...Nawet zaprzyjaźnione Jednostki mruczały do słuchawki niewyraźnie...
     Ale jak wiecie, urlopy mają to do siebie, że mijają zbyt szybko i jakoś niepostrzeżenie...
     Wracam do pracy...
     Pan z Busika wita mnie przyjaźnie...Na przystanku końcowym wieje pustką...
Gdzie Sunia ??
Przez dwa tygodnie zapomniała o przyjaźni ??
     I możecie mi wierzyć na słowo...
     Nikt tak szybko jak ja nie "dyrdał" na szpilkach do pracy po urlopie...
     Wpadam zziajana na parking, rozglądam się za psim ogonem, a tam...
     Na podjeździe siedzi moja Sunia z radosnym uśmiechem na pysku, a wokół niej krąży szóstka ślepawych, psich małolatów...Łazić toto jeszcze nie umiało, łapki z ogonkiem się jeszcze myliły, ale rejwach robiły przedni...Do psich pisków dołączały się klaksony samochodowe chętnych do tankowania...
Orzesz...(ko)
Zagrożenie życia !!
     Sunia co prawda usiłowała nad tym żywiołem zapanować, przenosząc pojedyncze sztuki na trawnik, ale ta czynność ewidentnie ją przerastała...
No to pomogłam...
     Wsadziłam rozbrykane towarzystwo do torebki (nie pytajcie jak po pięciu minutach wnętrze owej torebki wyglądało) i ruszyłam podjąć obowiązki zawodowe...
     Skąd Sunia wiedziała, że wracam właśnie tego dnia ??
To zostanie tajemnicą na zawsze...
     Przenoszenie szczeniaków na podjazd zaczęła bladym świtem (dowiedziałam się od nocnej zmiany), a zakończyła swoją marszrutę dokładnie w momencie kiedy zamykałam drzwi busa...
Ja gnałam do Firmy jak oczadziała, a jej kita zaczęła majtać radośnie...
Mam na to dwudziestu Świadków...
     A potem ??
     Potem byliśmy ponoć, najśmieszniejszą Firmą na Świecie...
     Całe Pielgrzymki przybywały nas oglądać, a Klienci przedłużali swoją bytność w Firmie do granic wytrzymałości...
     Kiedy tylko opuszczałam swoje krzesło (a rzadko na nim siadywałam), za mną ruszała Sunia, a za Sunią sześć szczeniaczków...Bywało, że każdy w innym kierunku...Przemieszczałam się więc, zygzakiem, zbierając towarzystwo do kupy...
     Moje biuro piszczało, skamlało i trzeba było uważać na kałuże...
     Ale było chyba, najbardziej radosnym biurem w Kosmosie...;o)

środa, 15 listopada 2017

Żałobnicy...

Suną powoli, nie patrzą w oczy,
mrok obok kroczy.
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Uśmiech pozostał za szklaną szybą,
łzom się nie dziwią.
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Szepczą modlitwy: "Zdrowaś Maryja..."
A wina czyja ??
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Wśród morza kwiatów, oceanu łez.
Tak właśnie jest...
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Ostatni Matki szloch...
Ochhh...
Do ziemi skrzynka,
Jej Synka...

Rozchodzą się szare kruki,
słychać pomruki...
W ziemi skrzynka,
Jej Synka...

Spogląda Matka zza łez...
Tylko dla Niej ten świat inny jest...

sobota, 11 listopada 2017

Tym razem nie wróci...

     Kiedy pisałam ten tekst nawet przez myśl mi nie przeszło...



     Że ledwie dwa lata później łzy będą kapać bez opamiętania...

Świat zawsze był dla Niego zbyt ciasny...
Powietrze zbyt gęste...
Muzyka zbyt cicha...
Radość zbyt smutna...

Chciał więcej...

Pragnął mocniej...

Orzeł odleciał...

Tym razem nie wróci...Nigdy...


Dwadzieścia sześć lat to nie jest wiek na umieranie...

Nie ogarniam tego...
Nie zgadzam się...
Nie tak miało być...

czwartek, 9 listopada 2017

Goło i niewesoło...;o)

     Niedawno media się "rozbuchały" na temat molestowania, właściwie już w połowie zatraciłam rachubę kto kogo, kto kiedy, i za co...
Wiadomo...Molestowanie na szczytach za darmochę nie idzie...
     Po tygodniu miałam wrażenie, że wszyscy wszystkich molestowali, bo dyshonorem się stało, żeby na szczyty kariery się dostać bez uszczerbku na cielesności...
     Faceci skromnie zachowali milczenie, a co bardziej odważni wyrazili ubolewanie i skruchę...
     W sumie, to pewnie nie ubolewali zbytnio, a w skruchę to już nie wierzę wcale...
Żałować kontaktów z gorącą Laską ??
Żenujące...;o)
     W każdym razie, ten i ów klepnął w pośladek, tamten złapał za biust, co bardziej lubieżni ślinili się bez opamiętania...Z rozpędu dostało się nawet tym, co preferują inne uroki...
Jedna "chlapnęła", lawina poszła...
     Dlaczego "chlapnęła" akurat teraz ??
Może "brukowcom" zabrakło tematów, albo karierka miała zastój...
Ot, Wielki Świat...
     A co z tym Małym Światem ??
Ohoho !!
Ten to dopiero ma co opowiadać, tyle, że Słuchaczy mało...
Ale opowiem...
     Dawno, dawno temu...Kiedy Gordyjka brała udział w "wyścigu szczurów", bywało, że zawodowo zajmowała się tzw. HR-em, czyli urządzała nabór do pracy...
Bywały lata, że Ochotników miała pospisywanych w grubym zeszycie, więc proces naboru był uproszczony...Bywało, że korzystała z prasowych ogłoszeń...
Potem były dziesiątki CV do przejrzenia (przeglądałam uczciwie wszystkie), potem była rozmowa z Kandydatami...
W ramach szczegółów dodam, że Firma w nazwie posiadała imię i nazwisko Właściciela, więc nie trudno było zgadnąć, że Właściciel jest Facetem...
Dzień...Godzina...I zaczyna się rekrutacja...
     Matematyczna ze mnie gadzina, więc miałam opracowane pytania i za każdą odpowiedź przyznawałam jeden punkt...Proste do bólu...
Ulubionym pytankiem było:
     - "Co lubisz robić w wolnej chwili ??"
Ludzie z "pasją" zawsze mieli u mnie fory...;o)
Ale nie o tych pasjach mam dzisiaj rozprawiać...
     Wchodzi Dziewoja...Spódniczka ledwie się poopy trzyma, a z przyciasnej bluzki wylewa się to, co Chłopaki lubią najbardziej...
Wchodzi i zamiera w progu...
Za stołem siedzi Baba !!
     "A jużci Robaczku" - myślę sobie...
     Liczko Dziewoi oblewa się pąsem, oczka szklą się niebezpiecznie, pierwsze zdania dukane niewyraźnie...Nie tak miało być...
Następna była podobnie rozebrana...
Kolejna weszła właściwie w stroju toples...
Ki czort ??
     Wchodzi Chłopak...
Ufff...
Ubrany !!
Chociaż po panujących trendach mogłam się spodziewać szortów i podkoszulka na ramiączkach (bo chyba nie bokserek i gołego torsu ??)...
I o dziwo, w progu Go nie wmurowało...
     Na sześć Kandydatek wszystkie były gołe, na sześciu Kandydatów wszyscy byli ubrani...
Zjawisko dosyć dziwne...
     Szczerze mówiąc, to ja się na tych rozmowach tyle golizny naoglądałam, że striptiz przy tym to jak Szkółka Niedzielna...
     Jedne były gołe od góry, drugie były gołe od dołu, trzecie były gołe po całości...
Facet wzrokowiec miał się połaszczyć na wdzięki ??
Potem molestowanie ??
Potem rozdźwięki ??
     Ale najpocieszniejszy był jeden przypadek...
Stateczna Mężatka po trzydziestce (grubo), dzieciata do tego...
Na rozmowę przyszła jak spod igły...Garsoneczka, bluzeczka, szpileczki...
(Mimo atutów schowanych pod garderobą)
A kiedy minął okres próbny...
Musiała sobie te ciuszki chyba przez pomyłkę wygotować, bo takie malusie się zrobiły...
Ledwie to zakrywało kawalątko ciała...
Orzesz...(ko)
Na dodatek, te ciuszki woziła ze sobą i przebierała się dopiero w pracy, żeby Mąż nie widział...
Ło Matko i Córko...
     Na Pracownicę miesiąca nadawała się średnio, ale ile się Ona na drabinę nawychodziła, ile się na krzesełkach wystała...
     Ekipa była męska...I z nagła wszystkich ogarnął problem akrofobii...Faceci zbiorowa zapadli na lęk wysokości...
     I tak sobie teraz pomyślałam...
Czy ja nie byłam ofiarą molestowania ??
Czy to wbijanie w moje oczodoły gołych pośladków i piersi nie można by podciągnąć pod jakiś paragraf ??
     Na Celebrytkę się nie pcham...
     Ale pogwiazdorzyć fajna rzecz...;o)

niedziela, 5 listopada 2017

Listopadowy Dzień Chłopaka...;o)

     To miała być niespodziewana niespodzianka...
     Telefonicznie uzgodniliśmy szczegóły wizyty (za plecami Księciunia, czyli kiedy był Przedszkolakiem) i przepełnieni radością ruszyliśmy na wschód...
     Wnukoholizm !!
     Absolutny wnukoholizm...
     Jednostka uzależnieniowa, której nikt nie zdiagnozował...I nikt nie leczy...;o)
     Księciunia nie było, bo właśnie Misiowa Mama porwała Go na zakupy...
Nawet Księciuniowie na zimę muszą mieć ciepłe butki...;o)
     Mieliśmy chwilkę na "konsumowanie" Princeski...
Mniammmm...
Miód w gębie, a po brodzie soczek się leje...
Przy takich Wnukach grozi nam cukrzyca !!
     Princeska, jak na Gospodynię grzeczną przystało, zabawiała Dziadka przyjemną rozmową, krasząc co chwilkę buziaczka słodziutkim uśmiechem...
Niewątpliwie ma zadatki na niezłą Podrywaczkę...
Dziadka poderwała w minutę !!
Nawet Mu nie przeszkadzało, że w ocieplanej kurtce stoi w "tropikach"...
     Potem usiedliśmy grzecznie i oczekiwaliśmy Zakupowiczów...
I zonk !!
Księciunio wbiegł do pokoju i...
I nas nie zauważył !!
Taki był pochłonięty poszukiwaniem paputków !!
Ale kiedy już zauważył...
Ło Matko i Córko !!
     Potem był wspólny obiadek, wspólna zabawa i wspólny spacerek...Prawie wspólny, bo Princeska przeszła do opozycji i nijak nie chciała współpracować w kwestii karmienia i drzemki...Zbyt dużo się działo...
     I chociaż nie umieszczam zdjęć naszych Wnuków, tym razem zrobię wyjąteczek...
     Bo na spacerze Dziadziuś zerknął do bagażnika w "nagusku" i znalazł...Wrotki !! 
Ciekawe skąd się tam wzięły...;o)

Moje Chłopaki !!

     Pochylanie do przodu idzie nam jeszcze z trudem, ale kolanka już się uginają prawidłowo...;o)
     Księciunio złapał wrotkowego bakcyla...
     Szczególnie, że "starsze" Chłopaki mieli odpowiednią ilość siły i zapału, żeby utrzymać odpowiednią prędkość...Bo "prędkość" dla Księciunia liczy się najbardziej...;o)
     Princeska z Misiową Mamą miały w tym czasie ochłonąć, wyciszyć się i podrzemać...
Lipa...
     Princeska prawie cały dzień nie drzemała !!
Za to oczka miała szeroko otwarte i wszystko bacznie obserwowała...
A nawet uczestniczyła w zabawie, chociaż ma dopiero dziesięć tygodni...
     Niezła Rozrabiara nam rośnie...;o)
Bardzo szybko rośnie...;o)
     To był piękny dzień...Listopadowy, piękny dzień...
Echhh...