Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

piątek, 29 grudnia 2017

Witaj Staruszku !!

     Długo nie pisałam, ale wiesz, coraz mniej czasu, coraz więcej zajęć...Z tego co wiem, Ty też byłeś zajęty...
     Ale skoro już zasiadłam do klawiatury, to muszę Ci trochę opowiedzieć...
     Pamiętasz jak rok temu pisałam ile nadziei w Tobie pokładam ??
     Że czekam na truskawki o smaku lata ?? Że tęsknię do śpiewu skowronka ?? Że czekam na dobre wieści i miłe wydarzenia ??
Dużo tego na mojej liście było...
I wiele przyniosłeś...
Dobrego i złego...Jak to w życiu...
     Było kilka pożegnań, takich wiesz, z biletem w jedną stronę...
Sporo łez wylałam przez te pożegnania...
Wiem, wiem...Na to wpływu nie masz...
A ja nie mam pretensji...
Bo wśród tych smutnych łez były też łzy radości...
Przez te radosne łzy będę Cię pamiętać zawsze...
     Bo jak można zapomnieć Roczek, który przyniósł mi Princeskę ??
Ależ się Babcia Gordyjka ze szczęścia poryczała...
     Dla Dziadków (dla Babciów też) Wnuki to jak promień Słońca w pochmurny dzień, jak tęcza po burzy...I jak smak truskawek...Wyczekiwany...Niespodziewany...Niezapomniany...
No cóż...
     To był niezaprzeczalnie Twój Numer Jeden...
     Nasze Wnuki !!
     Princeska z czarnymi kędziorkami,z której Duszyczka "wystaje" od dnia urodzin, i która od dwóch miesięcy usiłuje nam powiedzieć coś bardzo ważnego...
     Princeska, która ma najpiękniejszy uśmiech na Świecie !!
     No i Księciunio...
Echhh...
Entuzjazm...Radość...Zaufanie...
Gotowy do Wielkich Wypraw i do babcinego "miziania"...
     Dla uśmiechu tych Dwóch Człowieczków można wiele...
I taki właśnie byłeś...
Pełen uśmiechu naszych Wnuków...
Nie będę pamiętać bólu krzyża, nie będę pamiętać smutków, zapomnę wszystko...
Tylko nie to...
     Byłeś ze mną każdego dnia...Pochmurnego i pogodnego...Spływałeś potem na Wrzosowisku...Dreptałeś po kłodach w Dolinie Kościeliskiej...Wdrapywałeś się na Zamek w Rabsztynie...Grałeś z nami w "Pingwinki" i w domino...Puszczałeś kulki z Kulośmiga...Urządzałeś wyścigi samochodowe...A nawet jeździłeś na rolkach i łyżwach...
     Byłeś Piękny !!
     Roziskrzonymi oczami Pana N. kiedy wybiera kolejną zabawkę dla Księciunia...
     Bladą twarzą Pierworodnego, kiedy wraca wieczorem z pracy...
     Opadającą ze zmęczenia głową naszej Synowej...
     Uśmiechem Princeski...
     Okrzykiem radości Księciunia...
I bólem kręgosłupa...;o)
     Dziękuję Ci !! Byłeś Magiczny...
     Powiedz proszę Młodszemu Bratu, że ja niewiele od Niego oczekuję...
     Niech mi tylko pozostawi Twoje wszystkie Dary...
     Śpiewu skowronka może dołożyć...I szumu liści w sadzie...I tęczy na niebie...No i oczywiście, truskawek...;o)
     Bo mój Świat niewiele potrzebuje...

 
P.S. Życzę Wam na Nowy Rok, aby przyniósł dokładnie to, czego potrzebujecie...Ani więcej, ani mniej...Dokładnie tyle...;o)

środa, 27 grudnia 2017

Alem se pośpiwoł...

     Parafrazując kwestię Zbyszka Zamachowskiego w "Zawróconym", mogę dzisiaj z czystym sumieniem powiedzieć...
     Alem se pośpiwała !!
     Tak żem se pośpiwała, że echhh...
A się nie zanosiło...
     Lubię śpiewać kolędy...Są radosne...Niosą nadzieję...No i fakt, że trzeba na to "pośpiwanie" czekać prawie cały rok...
     Z racji planów świątecznych Wigilię spędzaliśmy w tym roku na "Dwie Dusze"...Pan N. pracował, więc nadwyrywni towarzysko żeśmy nie byli...Ot, taki los...Trzeba przetrwać...
A że Ślubny dobrze wie, że mnie do kolęd dusza się wyrywa (nawet taka z anginą), więc dzierżąc w dłoniach władzę absolutną (czyli pilota do TV) wyszukiwał kanały z kolędowymi imprezami, a ja chrypiałam sobie bez ograniczeń, leżąc pod ciepłym kocykiem...
     W pewnym momencie do moich uszu doleciał dysonans...
     Żeby to było moje wycie, to bym pewnie puściła w niepamięć, ale to było, że tak powiem, wycie komercyjne, za kasiorę...I to najbardziej publiczne z publicznych...
     Takie wycie kolęd powinno być prawem zabronione !!
Ale to właśnie ono spłynęło na mnie jako to natchnienie...
     Pamiętam jak E. z R. i P. przyszli do nas kiedyś na Wigilię...- zaczęłam swoje wspominki...
     Kolacja nic szczególnego, ale zaraz potem zaczęliśmy świętować urodziny Ojca (dla nie wtajemniczonych doniosę, że miałam Rodziciela z 24-go grudnia i czuł się On wielce tą datą wyróżnionym)...
Siedzimy, świętujemy, co starsze Egzemplarze polewają napitki...
W pewnym momencie Ojciec wychodzi do łazienki...
Cisza zapanowała przy stole...
I nagle E. zaczyna śpiewać kolędę...
     Trochę mnie przytchnęło, bo wykonanie było mizerne i uszy raniło (nawet takie bardziej "słoniowe"), ale trwam przy Mamciaśce, żeby pokuty w pojedynkę nie odprawiała...
R. też zapadł w filozoficzno-świąteczną zadumę...
P. do odczuwania doznań estetycznych jeszcze wówczas nie dorósł...
     Nagle drzwi od łazienki otwierają się z wielkim hukiem...Ojciec wypada z WC jakby Go stado tygrysów szablozębnych goniło w amoku...Cudem jakimś mija zastawiony szkliwem stolik...Lawiruje między fotelami...Dopada drzwi balkonowych i z energią godną Kosmosu otwiera je szeroko...
     Zamarliśmy w bezruchu, bo poza prezentowaną energią, Ojciec słowa z siebie nie wydobywa...
     Może Mu słabo ?? A może niedobrze ?? A może świąteczna Wena na Niego spłynęła ??
     Ojciec wypada na balkon (mimo zaśnieżenia) i drepcze nerwowo rozglądając się uważnie po balkonie...
     - Matka !! - woła do Mamciaśki...- Musiał jakiś bidulek kot do rynny wpaść, bo słyszałem w kiblu straszne miauczenie !!
     Efekt ??
Ja mało się nie udusiłam tłumionym śmiechem...
E. się obraziła i w trybie eksternistycznym wybyła do domu zgarniając przy okazji nierozumiejącego sytuacji R. i nieświadomego P.
Koniec Wigilii...
     Jak dobrze, że Pan N. od czterdziestu lat znosi moje "kocie wycie"...;o)
Ale, ale...
     Po wigilijnym wieczorze spędzonym "pod kocykiem"...
     Po Bożym Narodzeniu świętowanym dokładnie tak samo...
W "Szczepana" świętować mieliśmy tu...


Też lubicie takie klimaty ??
     Maleńki, drewniany Kościółek, pachnący Panem Bogiem...
Babcia zamówiła pogodę...
Dziadziuś dowiózł nas szczęśliwie do celu...
     Bohaterką tego dnia była nasza Princeska...
Ależ się pięknie prezentowała !!
     Koronkowa, biała kreacja...Czarne kędziorki...Stateczna powaga...
Od wczoraj nasza Princeska ma inicjały:

S.E.N.

Najpiękniejszy SEN jaki można wyśnić !!
     I to właśnie w tym Kościółku Babcia Gordyjka tak se pośpiwała, tak se pośpiwała, że "klękajcie Narody !!"...
     Na chwałę Bozi...Na radość Ludziom...I na spełnienie wszystkich, pięknych snów...;o)

piątek, 22 grudnia 2017

Nieżyczenia...

     Taka pora, że dokąd nie zajrzę, wszyscy wszystkim ślą "wesołego", "spokojnego" i.t.p. ...
Czy się spełnia ??
Nie wiem...
     Dlatego postanowiłam w tym roku przejść do życzeniowej opozycji i nie życzyć...;o)
Może takie nieżyczenia mają większą szansę realizacji ??
Przekonamy się za rok...

     Nie życzę Wam samotnych Świąt...
     Nie życzę kontaktów ze Służbą Zdrowia (tą doraźną i tą długoterminową)...
     Nie życzę przykrych słów i spojrzeń...
     Nie życzę łez rozpaczy i łez bezsilności...
     Nie życzę pustki w portfelach...
     Nie życzę diet zamierzonych i przymusowych...
     Nie życzę koślawych taboretów przy wieszaniu firanek...
     Nie życzę skórek od bananów w mrocznych zaułkach...
     Nie życzę wystających kostek brukowych w chodnikach...
     Nie życzę wrzątku w wywróconej filiżance...
     Nie życzę chłodnej wody w kałużach (kałuż to wcale Wam nie życzę)...
     Nie życzę smutnych myśli...
     Nie życzę głupich przypadków...
I wielu innych rzeczy, których sami sobie nie życzycie...

     A sobie życzę (bom egoistyczna z natury), żebyście mnie odwiedzali aż do kolejnych Świąt w tym naszym wirtualnym Świecie...

środa, 20 grudnia 2017

Na poprawę przedświątecznego nastroju...;o)

     Pan Kurier pozostawił przesyłkę dla Sąsiadki...Po kilku godzinach słyszę, coś szura przez sufit, więc gnam piętro wyżej...
Dzwonię...
Po dłuższej chwili ktoś otwiera zamki...
Uchylają się drzwi...
     Sąsiadka cała uryczana...Oczy zapuchnięte...Z nosa cieknie...Buziak aż przekrwiony...
Ło Matko i Córko...
     - Co się stało ?? - pytam, bo na Jej widok aż mi kolana zmiękły...
     - A wiesz...Oglądałam film o takim biednym piesku...- słyszę wyjaśnienia...
Orzesz...(ko)

...

     Ubieramy Księciunia w przedpokoju, żeby Go do Rodziców po "dziadowskim weekendzie" odstawić...Wnuk w totalnej opozycji...Minka muminka, że łezki tuż tuż do wylania...Nam pot prawie po poopach spływa, żeby Opornika odziać...Ale chcemy się od tych łez ochronić...
     - Nie martw się Kochanie...Za kilka dni się zobaczymy, a za cztery tygodnie znowu przyjedziesz do dziadków !! - tłumaczę cierpliwie...
     - I do babciów też ?? - pyta mnie Księciunio dla ścisłości...

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Człowiek Nieznany...

     No to przycupnijcie na chwilkę i posłuchajcie opowieści o Człowieku, którego nie znałam...

     Dawno, dawno temu, kiedy w Polsce wszystko było szare, bure i nijakie, Mamciaśka po powrocie z pracy zakomunikowała mi radośnie...
     - Prezent dostałaś !!
     Nie mając pojęcia cóż to może być, i tak mi się gębusia małoletnia w banana wygięła...Bo czy jest na Świecie chociaż jeden Ludź, który takiego komunikatu bananem by nie skwitował ??
Nie ma !!
     Mamciaśka rozpoczęła bardzo żmudny proces wydobywania prezentu z transportowego opakowania...Ja niecierpliwie dreptałam w miejscu śledząc Jej każdy krok...
A potem ??
     Potem przed oczami rozświetliła mi się magią kolorów Szopka tekturowa...Ale jaka !! Klękajcie Narody !!
Cudności była pierwszorzędnej !!
No cóż...
     Przybyła do mnie zza Oceanu, a wiadomo, że tam umieli takie rzeczy robić od lat...
     Szopkę poskładałam, siadłam przed nią na podłodze i tak trwałam prawie nieprzerwanie przez trzy dni...Potem przeniosłam się w okolice choinki...Oczywiście, razem z Szopką...
     Ciągle odkrywałam nowe detale...Kokardkę w loczkach aniołka...Maleńkiego ptaszka na gałązce...Nosek wiewióreczki wystający z dziupli...
Była piękna po całości i w każdym detalu...
     Dostałam ją od Podopiecznego Mamciaśki...Rencisty czterdziestodziewięcioletniego, który pozostał w Polsce po zakończeniu wojny...
     Pan Jurek...
     Amerykanin polskiego pochodzenia, który walczył przez dwa lata na froncie, potem przez rok był Jeńce, a na koniec przeszedł połowę Europy, żeby zamieszkać w Ojczyźnie Rodziców...
Tutaj zgotowano Mu piękne powitanie...
Przez dwa lata był więziony jako potencjalny wróg Polski...
     Nie wiem czy to wojna, czy niewola, czy opieka "bezpieki", ale Pan Jurek przypłacił to wszystko chorobą umysłową...
     Nie, nie był groźny...Godzinami siedział w fotelu i obserwował różane klomby...Czasem maszerował zawzięcie korytarzami Ośrodka, jakby gdzieś się bardzo spieszył...Czasami zwiewał...Jak uczniak...
Najczęściej przez balkon...
     Lubiłam siadywać koło Niego na tym fotelu i oboje gapiliśmy się na te róże...Czasem bawiliśmy się w sklep, a Pan Jurek był najbardziej wytrwałym z moich "Klientów"...Czasem opowiadał mi coś nieskładnie, a wtedy z oczu kapały Mu łzy...
Było jeszcze coś...
     Pan Jurek łykał jajko na twardo w całości !!
Mój podziw był wielki !!
     W Stanach mieszkała Jego Rodzina, czasem przysyłali Mu paczki (jeśli doszły), czasem dostawał list...
Ale był samotny...
     Władze nie zgodziły się na Jego powrót do Ameryki...
Wróg to wróg, nawet jeśli nieszkodliwy...
     Przez wiele lat rozstawiałam tę Szopkę i nieodmiennie wracałam do wspomnień o Panu Jurku...
     Z czasem Szopka się rozsypała...Chociaż "przetrwała" Pana Jurka o kilka lat...
     Na "nowe mieszkanie" kupiliśmy Dzieciakom podobną...Może nie tak piękną, nie tak kolorową...Szopkę z tektury...
     I dalej mogłam wspominać Pana Jurka...
Dobrego Człowieka, którego życie zostało zniszczone...
I ciągle Go wspominam...
     Tekturową Szopkę składam, ustawiam i widzę Jego błękitne oczy wpatrzone w różany skwer...
Pan Jurek, Człowiek Nieznany...

sobota, 16 grudnia 2017

Pies na włościach...

     Kazar zbierał się szybciej niż przewidywała weterynaria...Lekarz był w prawdziwym szoku...
Stał się tylko bardziej nerwowy i "zajadły"...
     Chłopak się nie pozbierał...
Po kilku miesiącach odszedł z Firmy...
     Psisko dostało nowego Opiekuna...
Ten to dopiero był piesolubny !!
     W wolnych chwilach przebudował budę na prawdziwą rezydencję, do boksu nawiózł piasku - "bo Kazar lubi kopać", a posiłki dla psa gotował na miejscu, żeby były świeżutkie...(Sam jadał kanapki)...
Nie wspomnę o takich drobiazgach jak nowa obroża z plakietką adresową, czy kosmetykach "z górnej półki"...
Nikt nie protestował, bo przecież Kazar był bohaterem !!
Ale miewał też mało chwalebne incydenty...
     Bywało, że w rozliczeniu pojawiała się pozycja "za kurę Sołtysa", albo "gęś Sąsiada"...Wszystko co ośmieliło się wkroczyć na nasze terytorium należało do niego...
To były "wydatki dodatkowe"...
Pewnego dnia jednak, Kazar stał się "podpadziochą"...
     - Szefowa...Jak ja mam to rozliczyć ?? - zapytał mnie telefonicznie nowy Opiekun...
Hmmm...
Trzeba było iść za psa "na dywanik" do Szefa wszystkich Szefów...
     - Kazar zjadł skórzaną kurtkę Klientowi...- wyłożyłam sprawę licząc na "syndrom szoku"...
Szef wszystkich Szefów spojrzał na mnie podejrzliwie...
     - Jak to zjadł ??
     - Facet był wypity, zaczął majtać tą kurtką psu przed pyskiem i tupać, to się Kazar wkurzył i capnął za rękaw...A potem ją porozrywał na milion kawałeczków...- precyzowałam...
     - A Facet ?? - dopytywał Szef...
     - Chyba wytrzeźwiał...Ale domaga się odszkodowania...- zakończyłam...
     Szef wszystkich Szefów zadysponował konieczność wizualizacji, czyli zażądał przywiezienia kurtki (podejrzliwy to On zawsze był strasznie), a po zmonitorowaniu szkody wezwał mnie do siebie i zapłacił za kurtkę z własnej kasy...
     Potem Szef wszystkich Szefów postanowił Filie pozamykać...
     I jeśli spodziewacie się, że tym razem również zakończenie tej opowieści wywoła smutek, to jesteście w błędzie...
     - Co z Kazarem ?? - zapytałam, kiedy decyzja zapadła...
Szef wszystkich Szefów spojrzał na mnie z uśmiechem...
     - Znalazłem mu dom !! - zakomunikował...- Emerytura mu się należy...
I rzeczywiście...
     Kiedy kiosk został opróżniony, Pracownik podpisał ostatnie rozliczenia, na parking podjechał znany mi samochód i wysiadło z niego Małżeństwo...Znałam oboje...Pracowaliśmy wspólnie wiele lat...
Właśnie przeprowadzali się do nowego domu z ogrodem i sadem...
Kazar miał stać się "wisienką na torcie" tego gospodarstwa...
Ale i on dostał w bonusie "truskaweczki"...
Dwoje dzieci, które mogły ganiać z nim do upadłego...
Zostałam nawet zaproszona do zlustrowania siedziby naszego "emeryta"...
     Ogrodzony teren...Piękna buda...I Ludzie, którzy dali mi słowo, że będą go kochać...

czwartek, 14 grudnia 2017

Psi bohater...

     Jak co roku Święta Wielkiej Nocy mnie zaskoczyły...Poinformowana w piątek wieczorem przez Córcię, że pora by była na jakieś zakupy, ogarnęłam problem po drodze z pracy, a nawet zdążyłam zrobić w nocy kraszanki, żeby się Dziecię koszyka nie wstydziło...
     Sypiałam wówczas po cztery godziny, więc Wielką Sobotę powitałam bladym świtem i przystąpiłam do przygotowań...
"Ekspresowe Święta" stały się moją specjalizacją...
O 8:30 zadzwonił telefon...
     - Szefowa...- głos Chłopaka był urywany i spazmatyczny...- Okradli Filię...
     - Jesteś cały ?? - zapytałam...
     - Ja zaspałem...Dotarłem przed chwilą...- dukał...
     - Co z Kazarem ?? - dociekałam skąd ten spazmatyczny ton...
     - Źle...- i Chłopak ryknął płaczem tak przejmującym, że zamarłam w bezruchu...
     - Jadę...- rzuciłam w słuchawkę i ruszyłam do drzwi...
     Rozum wrócił kiedy stałam na progu...Gary ponastawiane...Koszyczek ledwie w połowie ogarnięty...Ja w szortach i fartuszku...
     Po kwadransie jechałam urokliwymi, leśnymi zakosami łamiąc wszystkie przepisy ruchu drogowego...Ale ubrana...
     Trzęsłam się jak galareta...W myślach wertowałam zawartość zabranej apteczki...
     "A jeśli na apteczkę jest już za późno ??" - ta myśl powodowała jeszcze mocniejsze dociskanie pedała gazu...
     Ostatni zakręt pokonałam z piskiem opon...
Parking...Kiosk...
     Na krawężniku siedzi Chłopak...Na kolanach trzyma łeb Kazara...Wszędzie krew...
Wyskoczyłam z auta i biegiem ruszyłam w Ich stronę...
Kazar podniósł łepetynę i próbował wstać...
Chłopak był w makabrycznym stanie...
     - Dlaczego ?? Za co ?? Przecież to tylko psina... Próbował bronić...- powtarzał jak mantrę...
Podałam Mu coś na uspokojenie i "przejęłam" łeb Kazara...
     - Będzie dobrze !! - przekonywałam...- Jesteś najdzielniejszym z psów...
     Jednocześnie przemywałam jego rany, dzwoniłam do weterynarza, ściągałam "posiłki" z Firmy i usiłowałam uspokoić Chłopaka...
     Kiedy ostatnia rana była zabezpieczona przyjechała Policja...
     - Orzesz...(ko)...- usłyszałam zamiast "dzień dobry"...
Policjant podbiegł do mnie i z wielką troską zaczął oglądać Kazara...
     - To wszystko powierzchowne...Trzeba mu tylko zdjęcie zrobić, bo nie wiem czym go bili...Może mieć obrażenia w środku...- informowałam...
     - Ale ze śladów lipa...- zakomunikował Policjant...
I miał rację...
     Przywieziona do pomocy "wilczyca" bardziej interesowała się Kazarem i jego stanem niż wszystkimi tropami świata...Chociaż wkład miała ogromny, bo na jej widok Kazarowi się z nagła poprawiło i nawet zrobił kilka kroków...Czyli kości nie połamane...
     Na amanta nadawał się kiepsko, bo cały w bandażach, ale instynkt też został nie uszkodzony...
Teraz w najgorszej formie był Chłopak...
Na wszystkie pytania odpowiadał...
     " Za co psa ??"
     Przybyła firmowa "odsiecz"...Do weterynarza postanowiliśmy Kazara podwieźć na badania...Policja zgodziła się na protokół po Świętach...
Piesolubni rozumieją się bez formalności...
Bo jak liczyć szkody, skoro największa szkoda jest nieobliczalna ??
     Po inwentaryzacji się okazało, że Kazar obronił wszystko co mógł...Zapłacił za to krwią i bólem...
     Kiedy wracałam do domu nerwy puściły...Zatrzymałam się na leśnej polanie i z dala od ludzkich oczu ryknęłam takim płaczem, że mało mi oczy nie wypłynęły...
     Ryczałam nad cierpieniem Kazara...Nad rozpaczą Chłopaka...I nad ludzką bezdusznością, która dla paru groszy jest zdolna do czegoś takiego...

wtorek, 12 grudnia 2017

Mój ulubiony pracownik...

     - Ta Filia Ci się spodoba...- zakomunikował mi Szef wszystkich Szefów pewnego dnia, zawiadamiając o nowym nabytku...
Hmmm...
     A cóż może mi się spodobać w Filii ?? Praca jak praca...Dodatkowe obowiązki...Dodatkowe kilometry...
     Postanowiłam to "podobanie" zlustrować zaraz na drugi dzień...
Droga rzeczywiście była urokliwa...
Pomijam brak korków i tłoku na drodze, bo kierunek sam zobowiązywał do tego, ale trasa prowadząca zakosami przez las...Ha !! Takie trasy Gordyjki lubią bardzo...
     Ostatni zakręt...Duży parking...Kiosk służący za "siedzibę...Wystraszony młody Chłopak na obsadzie...
Wiadomo..."Nowa miotła" czasem boleśnie wymiata...
     Cóż mi się tam mogło "spodobać" ??
     Ale, że jednostka była ze mnie obowiązkowa, więc zabrałam się do inwentaryzacji...
Wiele tego nie było...
     Chłopak przestał się "trząść", nawet herbatkę mi zrobił bez rozlania, i nagle...
     Przez podjazd przebiegł pięknej urody owczarek niemiecki...
Taki był piękny, że aż mnie zamurowało...
Wspaniałym kłusem pokonał parking, a potem podbiegł do drzwi kiosku i usiadł...
Majestat w najlepszym wydaniu...
     - To nasza nowa Szefowa...- czułym głosem zaczął przemawiać Chłopak...
     - To jest Kazar...- dokończył prezentacji...
     Inwentaryzacja poszła w piz...Znaczy się, przerwałam obowiązki zawodowe...
Kazar stał się numerem jeden...
Piękny...Zadbany...Inteligentny...
Jego przymioty poznałam w pięć minut...
On moje chyba szybciej, bo po opróżnieniu miski podszedł i położył mi łeb na kolanach...
Zostałam kupiona...
Chociaż ta transakcja była raczej wiązana...
     Kiedy po kwadransie karesów Kazar wrócił do obowiązków, miałam możliwość zaobserwować jak pracuje...
Nikt obcy nie miał prawa zbliżyć się na dwa metry...
To Kazar był Szefem tej Filii...
No i...
No i ulubionym moim Pracownikiem...;o)
     Kazar pracował dwadzieścia dwie godziny na dobę...
     Miał obszerną, ocieplaną budę, miał sporych rozmiarów boks, a kiedy kończyły się godziny pracy Filii był przepinany na linkę...
     Na liście płac nie figurował, ale na liście firmowych zakupów zawsze była psia karma i trochę smakołyków "na zachętę"...A dwa razy do roku przechodził badania okresowe...Jedyny pracownik, do którego lekarz przyjeżdżał...
W mojej torebce pojawił się woreczek z przysmakami dla Kazara...
     Zapomniałam napisać co się działo przez te dwie godziny z każdej doby ??
Hmmm...
     Psisko miało "wychodne"...
     Puszczany z linki ruszał sobie tylko znanymi ścieżkami i wracał na śniadanie...
Co wtedy robił ??
Nie mam pojęcia...
Ale jest faktem, że w sąsiedniej wiosce sporo było szczeniaków, które bardzo Kazara przypominały...A w jednej z zagród były nawet identyczne...
     Sąsiedzi nie występowali do nas o alimenty...My nie domagaliśmy się podziały ewentualnego majątku...
     Bywało, że czasem wracał z wycieczki z upolowanym zającem, albo wiewiórką...Wtedy prychał z dumą na zawartość miski i znikał w budzie...Po tygodniu wywlekał suchą skórkę (esteta) i oddawał ją Chłopaki, kładąc na progu...
Szef wszystkich Szefów miał rację...
     Może tam były spartańskie warunki do pracy, ale Filia spodobała mi się od pierwszego "spojrzenia"...;o)

niedziela, 10 grudnia 2017

Genialny wynalazek...

     Po rozkoszach "dziadowskiego weekendu" na Zaścianek spływa błoga cisza...
     Zabawki lądują w szufladach, konstrukcje porozbierane odzyskują wcześniejsze zastosowanie...Dziadziuś i Babcia odzyskują kanapy...
Tylko Księciunio nie odzyskuje spokoju...
     On ciągle zakłada, że my się tym wszystkim bawimy w czasie Jego nieobecności !!
Echhh...
     Ale przecież mamy jeszcze Princeskę !!
A co można robić w długie, jesienne wieczory ??
No co ??
     Można robić to...


     Tak się bawiła Babcia przez kilka ostatnich wieczorów...
I uśmiech nie schodził jej z twarzy...
     Najpierw to będzie płaszczyk...Potem to będzie sweterek...A potem princeska, albo kasaczek...Jak zwał tak zwał...;o)
     Zanim skończyłam, już następny pomysł w czerepie się błąkał...
To dopiero będzie jazda !!
     Babcia ma idealny pretekst, żeby wyszperać druty, szydełko i maszynę do szycia...Bez oporów może nękać Obsługę sklepów tekstylnych i pasmanterii...
     Posiadanie Wnuczki to genialny wynalazek !! ;o)  

piątek, 8 grudnia 2017

Jak zabawa to zabawa...

     Pochłonął mnie real...Dosłownie i w przenośni...
     Nawet nie mogę narzekać, że Ojciec Czas skrócił mi doby, bo te same w sobie zapchane mam bez opamiętania...
Koniec roku to zawsze jakieś zawirowania...Tradycyjnie...
A "nie tradycyjne" organizuję sobie z marszu...
     Numer jeden to oczywiście Księciunio...
Najpierw przygotowujemy się do Jego wizyt...
Potem doprowadzamy przestrzeń domową do normalnego bytowania...
     Co robimy ??
Hmmmm...
     Kiedy Pierworodny przybył ostatnio po "odbiór" Syna, skwitował sytuację jednym zdaniem zaraz po przekroczeniu progu...
     - Jeszcze się mieszczę...
A to nie było takie proste...;o)
     Nasz pokój zamienił się w plac zabaw i nie mieliśmy skrupułów, żeby z tego korzystać...
     Sporą część powierzchni zabierała ta konstrukcja...


Obok rozłożył się Kulośmig...


Co to jest Kulośmig ??
A kto z Was marzył o pięknych, kolorowych, szklanych kulkach ??
Wszyscy ??
Ha !!
     Kulośmig został skonstruowany właśnie do tych kulek...Można je puszczać na czas, albo na celność...Tory ma trzy...
Dla Księciunia, dla Dziadziusia i dla Babci...
No chyba, że przyjeżdża Tatuś...
Wtedy Babcia odstępuje swój tor i moje Chłopaki szaleją we trzech...
Że mało tych atrakcji ??
Poniekąd...


Jest jeszcze trasa zjazdowa...Budowana doraźnie ze wszystkiego "co się nadaje"...


 Jest prawdziwy Kulodrom...Inwestycja dosyć tania, a wywołująca wypieki na twarzy i niemiłosiernie okrzyki zachwytu...


A stolik zmienia się w terminal kolejowy, autostradę z infrastrukturą, albo ZOO...
     Wcale nie jest łatwo lawirować na tak "zagęszczonej" powierzchni...;o)
Ale zabawa jest przednia !!
Wierzcie na słowo...
     Tyle, że na bytowanie na blogu czasu coraz mniej...
Echhhh...

środa, 6 grudnia 2017

Tak się kończy psia tęsknota...

     Jakie były dalsze losy Rexa ??
     Niewątpliwie, Rex nie był nasz...
     Zawsze smutny, zawsze zadumany...Ogonem kręcił tylko na mój widok, kiedy szłam obok boksu...
Tęsknił, i to było widoczne po całości...
Dnie spędzał leżąc przed budą...Noce spędzał wyjąc przejmująco...
     Czterdzieści Osób robiło wszystko, żeby umilić psi żywot...Pies robił wszystko, żebyśmy jako ludzie, mieli wyrzuty sumienia...
     Faworyzował mnie (majtał ogonem i dawał się pogłaskać) i Ojca Szefa wszystkich Szefów (bo zawsze miał schowane w kieszeni kąski dla Rexa)...
     Ta druga "fascynacja " bardzo nas intrygowała, bo Ojciec Szefa wszystkich Szefów nie był raczej życzliwy i serdeczny...Te kąski musiały być rzeczywiście bardzo smaczne...
I tak przyzwyczajaliśmy się do nowego lokatora...
     Próby znalezienia Właścicieli (studiowanie monitoringu) i ewentualne zainteresowanie odpowiednich Służb, spełzło na niczym...Numery rejestracyjne były nie do odszyfrowania...Służby "wypięły" się na psi żywot komunikatem, że miejsc wolnych nie ma...
     Po kilku miesiącach, przyjechałam do Firmy i zastałam boks pusty...
     W pierwszej chwili pomyślałam, że się biedak pochorował z tego utęsknienia, więc weszłam i zajrzałam do budy...
Pusto...
      Dla pewności obmacałam wszystkie polary, jakbym zakładała, że Rex przez noc się skurczył...
Pusto...
Wrzuciłam torebkę na biurko i pognałam zasięgnąć języka...
     - Pan S. (Ojciec Szefa wszystkich Szefów) chyba nie zamknął wczoraj wieczorem boksu i Rexa rano już nie było...- usłyszałam wyjaśnienia...
     - A gdzie jest Pan S. ?? - dopytywałam...
     - Od dwóch godzin jeździ po okolicy i go szuka...
Hmm...
     Pan S. jeździł po okolicznych droga i bezdrożach cały dzień...Jeździł następnego dnia...Jeździł przez dwa tygodnie...
Tym razem to człowiek tęsknił...
     Rozwiesiliśmy ogłoszenia o zaginięciu w promieniu dwudziestu kilometrów...
     Codziennie przychodziliśmy do pracy z nadzieją, że psia buda odzyskała lokatora...
Rex odzyskał wolność...
Jakakolwiek była...
     Nie zginął pod kołami samochodów, bo specjalna ekipa zmonitorowała drogi i pobocza na całej trasie...Z ulgą przyjęliśmy Ich komunikat, że śladów Rexa nie wykryli...
Poprowadziła go tęsknota...
Niekochany kochał...
Porzucony pragnął wrócić...
Ot, i koniec kolejnej kudłatej opowiastki...
      Chociaż...
      Kiedy wróciłam z urlopu w boksie nie było już budy...Na polecenie Szefa wszystkich Szefów została rozebrana i spalona, a w boksie urządzono magazyn na sprzęt plenerowy...

środa, 29 listopada 2017

Król podjazdu...

     Widok pustej budy podsuwał mi nieodmiennie obraz maszerującej na przystanek Suni i gromady szczeniaczków...Czasem, wyrywana z zawodowej zadumy nagłym zgiełkiem, biegłam zajrzeć do boksu...
Pusto...
     - Przyjdź do gabinetu...- usłyszałam pewnego dnia w słuchawce głos Szefa wszystkich Szefów...
     Zajęta byłam niewyobrażalnie, bo właśnie zaczęły się wakacje, a więc ruch był wzmożony i papierologii przybyło bardzo...
Szef wszystkich Szefów czekał na mnie przed drzwiami...
     - Musisz coś z tym zrobić !! - zażądał... - I wskazał ręką na podjazd...
Orzesz...(ko)
     Na podjeździe siedział psiak...
Właściwie, pies...
Z wyglądu i rozmiaru, prawie owczarek niemiecki...Tyle, że bardziej czarniawy...
     - W nocy tankowali jacyś popaprańcy i go zostawili...Wyje jak oczadziały i z miejsca się ruszyć nie chce...Podjazd blokuje !! - nakreślił mi sytuację Szef wszystkich Szefów, głosem grubiańskim, żeby nie było, że ma miękkie serducho...
     - I co ?? - zapytałam, bo schowanie takiego egzemplarza w torebce wydawało mi się mało prawdopodobnym...
     - Buda jest pusta...Potem się zastanowimy...- wymruczał Szef wszystkich Szefów niewyraźnie...
     Podeszłam na podjazd i próbowałam zagadać "ludzkim głosem"...
Lipa...
     Kiedy tylko zmniejszałam dystans do trzech metrów, pies ruszał biegiem przez podjazd, szczerząc sporych rozmiarów kły, szczekając zajadle i wyjąc przejmująco...
Będzie jazda...
     Usiadłam na krawężniku i czekałam...
Na co ??
Chyba na pomysł...Bo w głowie miałam sieczkę...
Pies był zadbany, "odpasiony", wyczesany...
     Może wył w samochodzie ?? Może ze zwierzakami na wczasach nie przyjmowali ??
     Młody nie był, więc chyba sytuacja Właścicieli nie zaskoczyła ??
Psa zaskoczyła na pewno...
     Przesiedziałam na tym krawężniku ze cztery godziny...
     Koledzy zabezpieczyli stanowisko pachołkami, żeby ktoś psiny nie rozjechał przez nieuwagę...
     Po czterech godzinach pies drgnął, zastrzygł uszami, rozejrzał się podejrzliwie i podszedł do miski z wodą...
Ufff...
Upał zwyciężył...
     Chlapał tym jęzorem nieprzyzwoicie, a ja przemawiałam "ludzkim głosem"...
Co się mówi w takich sytuacjach ??
Cokolwiek...
Bo nie treść jest ważna, ale spokój...
     Psisko słuchało mnie uważnie...Przekrzywiało zabawnie łebek, kiedy usiłowałam "trafić" w imię...
W końcu zdecydował się podejść do wyciągniętej ręki...
Gadałam...Drapałam...Głaskałam...Gadałam...
A kiedy powoli wstałam, psisko też wstało...
Pierwszy krok...
Drugi krok...
     Weszłam z nim do boksu i dalej gadałam, i dalej drapałam za uchem...
     Kucharz przyniósł sporą miskę żarcia...Ojciec Szefa wszystkich Szefów przyniósł karton mleka...
Pies zaczął się żalić...
     Skomlał tak przejmująco, że serducho się "kroiło", a w przestrzeń kosmosu poszybowały nie najlepsze życzenia dla jego Właścicieli...(Zbiorowe życzenia, bo cała Firma nam kibicowała)...
On rozpaczał, a ja usiłowałam ten żal ukoić słowami...
W końcu zasnął...
     Wróciłam do pracy, ale jakoś nie bardzo umiałam się skoncentrować...Było mi wstyd...
     Jak można było taki bezmiar psiej miłości pozostawić przy drodze ??
     - Zbieraj się do domu...- usłyszałam głos Szefa wszystkich Szefów...- Ojciec Cię odwiezie...A Chłopaki sprawdzą boks, czy tam jakaś luka po Suńce nie została...Odwaliłaś dzisiaj niezłą fuchę...
     I znowu miałam dwa psy...
Cezarego w domu...
I Rexa w pracy...
     Rex...Król podjazdu...

poniedziałek, 27 listopada 2017

Jak Sunia odzyskała swobodę...

     - O kurna...- wyrwało się Kierowcy Busa, kiedy dojeżdżaliśmy do przystanku...
     Wybudzona z porannej zadumy tym dziwnym stwierdzeniem, spojrzałam przez przednią szybę...
Serducho zamarło...
     Poboczem drałowała Sunia, a za nią ta szóstka ledwie rozgarniętych szczeniaczków !!
     - Niech Pan zablokuje pas ruchu !! - wyrwało mi się bezwiednie, i już otwierałam drzwi, jadącego jeszcze pojazdu...
     Suńka powitała mnie radosnym szczebiotem i zamaszystym kręciołem ogona...
Orzesz...(ko)
     Rzuciłam się na to zbłąkane stadko i zgarniałam do torebki co bardziej energiczne egzemplarze...
Ufff...
     Szłam do Firmy i rozważałam...
"Jakim cudem wyszła ??"
Buda w boksie...Boks zamykany za kłódkę...Wkoło siatka...
??
     Kiedy dotarłam do budy, na rozwiązanie tajemnicy wystarczył jeden rzut oka...
Sunia zrobiła podkop !!
I intelektu jej odmówić nie mogłam...
Podkop zrobiła od strony "pola", więc zauważyć prace ziemne w bujnych krzaczorach było nie sposób...
Mamy przechlapane po całości...
     Najpierw była reprymenda dla Suni, że naraża siebie i dzieci spacerkami po drodze krajowej, a potem...
Potem przystąpiliśmy zbiorowo do zabezpieczania boksu...
Każdy pomysł był dobry...
Wbijaliśmy paliki, montowaliśmy blachy, układaliśmy deski...
Pracownicy postanowili monitorować boks co dwie godziny...
Psi koszmar...
     A że tygodnie mijały, szczeniaczki rosły jak na drożdżach, rozpuściliśmy wici, że mamy pieski urody różnej, i że je w dobre ręce oddamy...
     Dwa "poszły" na pniu, bo sobie je upatrzyli Pracownicy...
Moja "eskorta" stopniała...
     Zanim dwa kolejne zmieniły miejsce zamieszkania, jeden ze szczeniaczków zginął śmiercią tragiczną...
Jak wyszedł z boksu ??
Tę tajemnicę zabrał ze sobą...
Zabezpieczenia były nienaruszone...
     W Firmie pozostała Sunia i ostatni szczeniaczek...
     Bardzo był podobny do mamy...Tak samo brzydki...
Zimę przetrwały z nami, a na wiosnę zaczął się horror...
     Firma przy drodze krajowej, ruch niesamowity, stłuczek i wypadków to się tam napatrzyłam "pod sufit", a do "wycia" karetek i Straży to się po prostu przyzwyczaiłam...
A co podpowiadał instynkt Suni ??
Że trzeba zrobić wszystko, żeby się z boksu na swobodę wydostać...
     Poprawialiśmy zabezpieczenia, zasypywaliśmy podkopy, nieustannie szukaliśmy domu dla psiaków, w bardziej bezpiecznej okolicy...
A i tak, kilka razy w tygodniu szłam z przystanku w psim towarzystwie...
Z instynktem nie wygramy...
     Sunia kochała swobodę, a szczeniak naśladował mamę...
I nie trudno przewidzieć, jaki był koniec tej historii...
     Któregoś dnia, na klamce znalazłam powieszoną psią obróżkę...Obróżkę Suni...
Zginęli oboje, pod kołami rozpędzonej ciężarówki...
Znalazł je jeden z Kolegów, idąc do pracy...
Właściwie, to zginęły na Jego oczach, a On przez wiele tygodni sobie wyrzucał, że biegł zbyt wolno...
Pochowaliśmy je przy ostatnim podkopie...
     Tak Sunia odzyskała swobodę...  

sobota, 25 listopada 2017

Radosna praca biurowa...

     Listopad jest dosyć depresyjny, żeby poruszać jakieś poważne tematy...Od polityki począwszy, a na pogodzie skończywszy...To sobie pomyślałam, że jakiś antydepresant nam się przyda...Mało, że się przyda...Należy się nam, jak psu micha !!
Ot, co...
No to wrzucamy na luz...
     Mój Szef Szefów był alkoholikiem, narkomanem i hazardzistą...Fajne zestawienie ??
O Zmarłych się źle nie mówi...
Ale ja właściwie nie mogę niczego złego o Nim powiedzieć...
     Pod tą "skorupą" był fajnym Człowiekiem i dobrym Szefem...Przynajmniej dla mnie...
     Mówił do mnie "Cioteczka"...
O mnie też tak mówił...;o)
     "A co na to Cioteczka ??" - pytał, kiedy Ktoś przychodził z jakąś sprawą...
     Dlaczego był Szefem wszystkich Szefów ??
     Bo mimo tego, że kompleks składał się z kilku Firm, a każda miała swojego Szefa, to bez jego zdania i zgody nic się w tych Firmach nie działo...
Miło więc było, kiedy człowiek słyszał, że zdanie Cioteczki się liczy...;o)
     U Pracowników (wszystkich Firm) miałam ksywkę "Matka Wielebna"...A mój pokój to był "Konfesjonał"...
Nawet kiedy nie chciałam, wiedziałam wszystko...
Aaaaa...
Miałam jeszcze jedną ksywkę...
"Psia Mama"...
     To może zacznę od tego, bo zanim zostałam "Matką Wielebną" byłam "Psią Mamą"...
     Do pracy dojeżdżałam Busikiem...Dwadzieścia minut i byłam na miejscu...Po dwóch miesiącach regularnych dojazdów miałam w tym busiku nawet zydelek, schowany pod siedzeniem Kierowcy...
Byłam bardzo wdzięczna za to siedzisko, bo pracowałam na "chodzonego", a że Busik był środkiem transportowym dla Studentów, więc zapchany był zawsze po sufit...
Ale nie tylko Pan Kierowca zauważył moją regularność transportową...
     Po kilku miesiącach na przystanek zaczął mnie odprowadzać piesek, a właściwie "pieska"...
Brzydki był ponad miarę, zaniedbany okrutnie i zawsze szedł dwa metry za mną...
     Dochodziłam do Firmy, pieska siadała na zakręcie i tak oczekiwała przez osiem - dziesięć godzin na mój "kurs powrotny"...
     Odprowadzała mnie na przystanek, siadała i kiedy wysiadałam z Busika rano, pierwsze co widziałam to radosny pysk "Suni"...Tak ją nazwałam...
Sunia nie sprzedała się za kanapki...Sunia oddała "duszę" za dobre słowo...
Po miesiącu takich pielgrzymek poszłam do Szefa Szefów z interesem...
     - Mamy pustą budę dla psa...- zaczęłam podchody...
     - Mąż Cię z domu wyrzucił ?? - zapytał Szef...
     - Jeszcze nie, ale jak będę spędzać w Firmie tyle czasu, to pewnie wyrzuci...Mam lokatorkę do tego pustostanu...- precyzowałam...
     - To paskudztwo co się z Tobą prowadza na przystanek ?? - moje towarzystwo nie umknęło uwadze Szefa...
     - Buda duża, to się od biedy obie zmieścimy...- podsumowałam...
     - W magazynie są jakieś stare polary...- wymruczał Szef w ramach zgody...
Zawołana do budy Sunia zasiedliła ją w pięć minut...
Poszłam do restauracji pertraktować warunki wyżywienia Suni...
     Kucharz "wisiał" na telefonicznej słuchawce...(Komórki były wówczas ewenementem)...
     - Jakbyście mieli jakieś resztki to mamy nową "pracownicę"...Chętnie skorzysta...A jak nie będzie resztek, to wrzućcie jej do miski coś na koszt mojego wyżywienia...- zaczęłam pertraktacje...
     - Miał Szef rację...Właśnie przyszła...- usłyszałam w odwecie wymruczaną do słuchawki odpowiedź...- Talerzem się z tym kundlem chce dzielić...- dodał Kucharz, żebym nie myślała, że Faceci nie mają podzielnej uwagi...
     Tak załatwiłam Suni wikt...
     Oooo nie...Bynajmniej nie ubyło mi na talerzu, bo Szef wszystkich Szefów zarządził dla Suni osobny ekwiwalent...;o)
A potem wybyłam na urlop...
     Cieszyłam się ogromnie, bo to było pierwsze takie zjawisko moim zawodowym żywocie...Tyle, że obawiałam się o Sunię...
     W ramach obawy, dzwoniłam do Firmy codziennie i nękałam Pracowników pytaniami...
     "Czy Sunia jadła ?? Co Sunia jadła ?? Czy Sunia spała ?? Czy Sunia nie zmarzła ?? Czy Sunia tęskni ?? Czy wychodzi na przystanek ??"
     Pracownicy odpowiadali zdawkowo i jakoś mało obrazowo...
Zaczęłam się martwić podwójnie...
     W Firmie coś się działo, ale mnie te informacje umykały...Nawet zaprzyjaźnione Jednostki mruczały do słuchawki niewyraźnie...
     Ale jak wiecie, urlopy mają to do siebie, że mijają zbyt szybko i jakoś niepostrzeżenie...
     Wracam do pracy...
     Pan z Busika wita mnie przyjaźnie...Na przystanku końcowym wieje pustką...
Gdzie Sunia ??
Przez dwa tygodnie zapomniała o przyjaźni ??
     I możecie mi wierzyć na słowo...
     Nikt tak szybko jak ja nie "dyrdał" na szpilkach do pracy po urlopie...
     Wpadam zziajana na parking, rozglądam się za psim ogonem, a tam...
     Na podjeździe siedzi moja Sunia z radosnym uśmiechem na pysku, a wokół niej krąży szóstka ślepawych, psich małolatów...Łazić toto jeszcze nie umiało, łapki z ogonkiem się jeszcze myliły, ale rejwach robiły przedni...Do psich pisków dołączały się klaksony samochodowe chętnych do tankowania...
Orzesz...(ko)
Zagrożenie życia !!
     Sunia co prawda usiłowała nad tym żywiołem zapanować, przenosząc pojedyncze sztuki na trawnik, ale ta czynność ewidentnie ją przerastała...
No to pomogłam...
     Wsadziłam rozbrykane towarzystwo do torebki (nie pytajcie jak po pięciu minutach wnętrze owej torebki wyglądało) i ruszyłam podjąć obowiązki zawodowe...
     Skąd Sunia wiedziała, że wracam właśnie tego dnia ??
To zostanie tajemnicą na zawsze...
     Przenoszenie szczeniaków na podjazd zaczęła bladym świtem (dowiedziałam się od nocnej zmiany), a zakończyła swoją marszrutę dokładnie w momencie kiedy zamykałam drzwi busa...
Ja gnałam do Firmy jak oczadziała, a jej kita zaczęła majtać radośnie...
Mam na to dwudziestu Świadków...
     A potem ??
     Potem byliśmy ponoć, najśmieszniejszą Firmą na Świecie...
     Całe Pielgrzymki przybywały nas oglądać, a Klienci przedłużali swoją bytność w Firmie do granic wytrzymałości...
     Kiedy tylko opuszczałam swoje krzesło (a rzadko na nim siadywałam), za mną ruszała Sunia, a za Sunią sześć szczeniaczków...Bywało, że każdy w innym kierunku...Przemieszczałam się więc, zygzakiem, zbierając towarzystwo do kupy...
     Moje biuro piszczało, skamlało i trzeba było uważać na kałuże...
     Ale było chyba, najbardziej radosnym biurem w Kosmosie...;o)

środa, 15 listopada 2017

Żałobnicy...

Suną powoli, nie patrzą w oczy,
mrok obok kroczy.
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Uśmiech pozostał za szklaną szybą,
łzom się nie dziwią.
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Szepczą modlitwy: "Zdrowaś Maryja..."
A wina czyja ??
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Wśród morza kwiatów, oceanu łez.
Tak właśnie jest...
W kaplicy skrzynka,
czyjegoś Synka...

Ostatni Matki szloch...
Ochhh...
Do ziemi skrzynka,
Jej Synka...

Rozchodzą się szare kruki,
słychać pomruki...
W ziemi skrzynka,
Jej Synka...

Spogląda Matka zza łez...
Tylko dla Niej ten świat inny jest...

sobota, 11 listopada 2017

Tym razem nie wróci...

     Kiedy pisałam ten tekst nawet przez myśl mi nie przeszło...



     Że ledwie dwa lata później łzy będą kapać bez opamiętania...

Świat zawsze był dla Niego zbyt ciasny...
Powietrze zbyt gęste...
Muzyka zbyt cicha...
Radość zbyt smutna...

Chciał więcej...

Pragnął mocniej...

Orzeł odleciał...

Tym razem nie wróci...Nigdy...


Dwadzieścia sześć lat to nie jest wiek na umieranie...

Nie ogarniam tego...
Nie zgadzam się...
Nie tak miało być...

czwartek, 9 listopada 2017

Goło i niewesoło...;o)

     Niedawno media się "rozbuchały" na temat molestowania, właściwie już w połowie zatraciłam rachubę kto kogo, kto kiedy, i za co...
Wiadomo...Molestowanie na szczytach za darmochę nie idzie...
     Po tygodniu miałam wrażenie, że wszyscy wszystkich molestowali, bo dyshonorem się stało, żeby na szczyty kariery się dostać bez uszczerbku na cielesności...
     Faceci skromnie zachowali milczenie, a co bardziej odważni wyrazili ubolewanie i skruchę...
     W sumie, to pewnie nie ubolewali zbytnio, a w skruchę to już nie wierzę wcale...
Żałować kontaktów z gorącą Laską ??
Żenujące...;o)
     W każdym razie, ten i ów klepnął w pośladek, tamten złapał za biust, co bardziej lubieżni ślinili się bez opamiętania...Z rozpędu dostało się nawet tym, co preferują inne uroki...
Jedna "chlapnęła", lawina poszła...
     Dlaczego "chlapnęła" akurat teraz ??
Może "brukowcom" zabrakło tematów, albo karierka miała zastój...
Ot, Wielki Świat...
     A co z tym Małym Światem ??
Ohoho !!
Ten to dopiero ma co opowiadać, tyle, że Słuchaczy mało...
Ale opowiem...
     Dawno, dawno temu...Kiedy Gordyjka brała udział w "wyścigu szczurów", bywało, że zawodowo zajmowała się tzw. HR-em, czyli urządzała nabór do pracy...
Bywały lata, że Ochotników miała pospisywanych w grubym zeszycie, więc proces naboru był uproszczony...Bywało, że korzystała z prasowych ogłoszeń...
Potem były dziesiątki CV do przejrzenia (przeglądałam uczciwie wszystkie), potem była rozmowa z Kandydatami...
W ramach szczegółów dodam, że Firma w nazwie posiadała imię i nazwisko Właściciela, więc nie trudno było zgadnąć, że Właściciel jest Facetem...
Dzień...Godzina...I zaczyna się rekrutacja...
     Matematyczna ze mnie gadzina, więc miałam opracowane pytania i za każdą odpowiedź przyznawałam jeden punkt...Proste do bólu...
Ulubionym pytankiem było:
     - "Co lubisz robić w wolnej chwili ??"
Ludzie z "pasją" zawsze mieli u mnie fory...;o)
Ale nie o tych pasjach mam dzisiaj rozprawiać...
     Wchodzi Dziewoja...Spódniczka ledwie się poopy trzyma, a z przyciasnej bluzki wylewa się to, co Chłopaki lubią najbardziej...
Wchodzi i zamiera w progu...
Za stołem siedzi Baba !!
     "A jużci Robaczku" - myślę sobie...
     Liczko Dziewoi oblewa się pąsem, oczka szklą się niebezpiecznie, pierwsze zdania dukane niewyraźnie...Nie tak miało być...
Następna była podobnie rozebrana...
Kolejna weszła właściwie w stroju toples...
Ki czort ??
     Wchodzi Chłopak...
Ufff...
Ubrany !!
Chociaż po panujących trendach mogłam się spodziewać szortów i podkoszulka na ramiączkach (bo chyba nie bokserek i gołego torsu ??)...
I o dziwo, w progu Go nie wmurowało...
     Na sześć Kandydatek wszystkie były gołe, na sześciu Kandydatów wszyscy byli ubrani...
Zjawisko dosyć dziwne...
     Szczerze mówiąc, to ja się na tych rozmowach tyle golizny naoglądałam, że striptiz przy tym to jak Szkółka Niedzielna...
     Jedne były gołe od góry, drugie były gołe od dołu, trzecie były gołe po całości...
Facet wzrokowiec miał się połaszczyć na wdzięki ??
Potem molestowanie ??
Potem rozdźwięki ??
     Ale najpocieszniejszy był jeden przypadek...
Stateczna Mężatka po trzydziestce (grubo), dzieciata do tego...
Na rozmowę przyszła jak spod igły...Garsoneczka, bluzeczka, szpileczki...
(Mimo atutów schowanych pod garderobą)
A kiedy minął okres próbny...
Musiała sobie te ciuszki chyba przez pomyłkę wygotować, bo takie malusie się zrobiły...
Ledwie to zakrywało kawalątko ciała...
Orzesz...(ko)
Na dodatek, te ciuszki woziła ze sobą i przebierała się dopiero w pracy, żeby Mąż nie widział...
Ło Matko i Córko...
     Na Pracownicę miesiąca nadawała się średnio, ale ile się Ona na drabinę nawychodziła, ile się na krzesełkach wystała...
     Ekipa była męska...I z nagła wszystkich ogarnął problem akrofobii...Faceci zbiorowa zapadli na lęk wysokości...
     I tak sobie teraz pomyślałam...
Czy ja nie byłam ofiarą molestowania ??
Czy to wbijanie w moje oczodoły gołych pośladków i piersi nie można by podciągnąć pod jakiś paragraf ??
     Na Celebrytkę się nie pcham...
     Ale pogwiazdorzyć fajna rzecz...;o)