Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 29 czerwca 2013

Z pustym brzuszkiem na urlopek się nie godzi...;o)

     Urlopeczek...
     Stan umysłu, który z reguły powoduje totalne ogłupienie...
     Echhh...
     Że też dorosły i ponoć dojrzały Człek nie może się owego stanu ogłupienia doczekać...
A potem...
Potem pakuje swój tobołeczek i rusza gdzieś...Gdziekolwiek...Byle dalej od domeczku...
     Nie przeszkadzają w tych wojażach ani setki kilometrów przejechanych w spartańskich warunkach, ani pomieszkiwanie w lokalach wręcz ascetycznych, ani pochłanianie strawy niewiadomego pochodzenia...
Ot....To się nazywa ogłupienie...
Osobiście jestem właśnie na etapie pakowania tobołków...
     I tak sobie pomyślałam, że to jest właśnie odpowiednia pora na turystyczne rekomendacje...Bo a nuż Ktoś z Was rusza dokładnie w przeciwnym niż my kierunku...
     Nie często się trafia, żeby Gordyjka gastronomię chwaliła...Nie często...
     Kiedy ruszamy na południe, sławetną już chyba na caluśki Świat "Zakopianką", od lat zatrzymujemy się na popas w jednej pasiece...
Pasieka nosi miano...
"Sponti"...
     Nie jest łatwo znaleźć ów gastronomiczny przybytek, ukryty od wścibskich oczków wśród drzewek i zakrętasów, ale jeśli już Was tam Dobre Bogi od pustego brzucha zawiodą to polecam...
Sercem gorącym i brzuchem pełnym...!!
Od lat przetestowaliśmy już chyba caluśkie Menu...
Ceny bardzo przyzwoite, posiłki obfite i smaczne (doprawione według nazw, a nie zaleceń dietetycznych), kawusia z serca sypana, a Obsługa, chociaż na brak zajęć nie narzeka, sympatyczna i życzliwa...
Chociaż ostatnio Pan Kucharz nam podpadł zmieniają kanał telewizyjny jak nadawali "Czterech Pancernych"...;o)
Lokal nie jest duży, ale kameralna atmosfera przyciąga wielu Głodomorów...
A warto !! Doprawdy warto...:o)
Żeby Wam ewentualnie odnalezienie owego Przybytku ułatwić pozostawiam wizualizację...



No i jednego z rezydentów witającego Wędrowców na parkingu...


czwartek, 27 czerwca 2013

O pewnym Niemowlaczku...:o)


     - Dzień dobry...Czy dostaniemy filtr ochronny dla niemowląt...?? - zapytałam miłą Panią Aptekarkę...
     - Dzień dobry...W kremie czy w mleczku...?? Mamy bardzo dobre mleczko z filtrem, ale od siódmego miesiąca... - odpowiedziała Pani Aptekarka i ruszyła do regałów, aby nam owo cudo zaprezentować... - To mleczko jest do całe ciałka i jest wodoodporne... - informowała...
     - Wyśmienicie !! - potwierdziłam zalety owego "maziajstwa" i spojrzałam na mojego "Niemowlaczka"...
"Niemowlaczek" potakująco kiwał głową...
Rola siedmiomiesięcznego Bobasa bardzo się Panu N. spodobała...
No cóż...
Taka prawda...
Jeśli chodzi o oparzenia słoneczne, to moje Ślubne Szczęście jest Niemowlaczkiem...
Jeden malusi promyczek...Ledwie mgnienie owego promyczka przez chmurkę, a Pan N. rozkwita niczym piwonia krwistą purpurą...
Taki urok...
I wcale nie musi to być Słońce czerwcowe, czy lipcowe...
Pan N. ma już w dorobku oparzenie słoneczne złapane w styczniu...Spiekł się na "jament"...
W tym roku też już "oddał" skórę w daninie...
     Jeden maleńki spacerek...Kilka chwil na Słoneczku...I godziny cierpień...A potem twarz cała w łatki...
Echhh...
Bidulek...
     No to musowo mojego "Niemowlaczka" zabezpieczyć !!  


     Do tego kapelusik, koszulka z etaminki...I możemy ruszać na słoneczne wędrówki...

     Słoneczko !! 
     Hop!! Hop!! 
     Możesz już zacząć swoją letnią przygodę...;o)

wtorek, 25 czerwca 2013

A podobno zeżre wszystko...

     Pogoda łapie dzisiaj oddech, więc i na gordyjskim blogu czas odpocząć od dzieł wielkich (gabarytowo) i wiekopojmnych...
     Opowiem Wam dzisiaj historyjkę najprawdziwszą z prawdziwych, i chociaż świadkiem naocznym nie byłam, utkwiła mi ona w pamięci okrutnie...
A że dotyczy członków mojej Familii, więc na uwiecznienie w annałach zasługuje...
     Rzecz się miała w czasach kiedy na półkach sklepowych królował kurz, za ladami panowały Sprzedawczynie z naburmuszonymi "majestatami", reglamentacja dotyczyła wszystkiego, ale o dziwo, każda Gospodyni umiała zastawić stół w specjały nieskromne i ugościć Przybyszy ponad miarę...
Magiczne to były czasy...
     Ci co posiadali zaplecze w postaci Rodziny na wsi troszczyć się z reguły o wiktuały nie musieli, bo "wałówka" sama do domu przyjeżdżała, Mieszczuchy musiały wykazać się inwencją...
     Jednym z rozwiązań konsumpcyjnego dylematu było posiadanie działki pracowniczej...
Taka działeczka to był skarb nad skarbami...
I nie o uprawie szczypiorku i kapustki mówię...
Na owych spowitych w zieloność obszarach, miejsca miały wykroczenia wobec prawa obowiązującego okrutne...
Jedni hodowali kurki, inni króliczki, a ekstremalni wywrotowcy decydowali się nawet na hodowlę trzody, tak zwanej chlewnej...
O takich to właśnie Wywrotowcach dzisiaj będzie...
     Dwóch statecznych Panów w wieku średnim postanowiło dopieścić swoje Rodziny w wiktuały niecodzienne...
Jeden z nich był posiadaczem działeczki pracowniczej, a drugi posiadał wiejskie "Korzenie", co już dawało podwaliny do tworzenia "Przestępczej Spółki"...
Zakupili prosię rozmiarów niewielkich, umieścili je na owej działeczce i w zamiarach mieli szybko i skutecznie z owego prosięcia trzodę chlewną wyhodować...
W marzeniach już czuli zapach kotletów schabowych jakie Im będą Połowice na obiadki serwować...
Jak wiadomo, nawet genetycznym Mieszczuchom, żeby się prosię w wieprzowinę zamieniło to trzeba je karmić systematycznie i obficie...
W tym celu Panowie odwiedzali działeczkę regularnie i karmę w ilościach hurtowych dostarczali...
Dokąd robili to pojedynczo, to jakoś to jeszcze szło, ale pewnego razu stwierdzili, że obowiązki hodowców wymagają współdziałania...
Ruszyli na działeczkę stadnie, czyli we Dwóch...
"Juki" karmą napchali, a że przy takim karmieniu czas wlecze się niemiłosiernie to i dla siebie wzięli jakieś "pocieszenie"...
Świnka żarła sobie z michy, a Panowie "degustowali" z naczynek mniejszych...
     Po kilku kieliszkach humorki zaczęły im dopisywać, wizja kotletów przemówiła do wyobraźni...
     - A cóż ta świnia tak kwiczy ?? - zapytał Mieszczuch...
     - Głodna pewnie !! - postawił diagnozę Towarzysz Mieszczucha...- Ty weź jej jeszcze dołóż !!
I jak uradzili tak uczynili...
Kilka kolejek później...
     - Ta świnka jest ciągle głodna !! - stwierdził ten z "Korzeniami"...
     - Dołożyć ?? - zapytał Mieszczuch...
     - A pewnie !! Co biduli skąpić... - potwierdził nieźle już wstawiony hodowca...
I powrócili do przerwanych czynności...
     - Gadzina kwiczy i kwiczy !! - zauważył po kilku minutach jeden z Nich...- czy Ty jej dałeś żreć ??
     - Pewnie że dałem... - odpowiedział urażony Mieszczuch...- Ale mogę jeszcze dołożyć...
No i jak uradzili, tak zrobili...
     Konsumpcja trwała w najlepsze...
Świnka żarła, aż jej się przysłowiowe "uszy trzęsły", Panowie degustowali trunki...
Symbioza...Prawdziwa symbioza...
Z tym, że czym bardziej owe trunki konsumowali, tym świnia głośniej kwiczała i praw swoich od Karmicieli się dopominała...
Pod wieczór zapasy się skończyły...
I śwince...I Karmicielom...
     Poczłapali więc Hodowcy krokiem chwiejnym do swych domostw, a świnka miała za zadanie urosnąć przez noc ponad miarę...
     Przychodzą na działeczkę na drugi dzień...Cichutko wkoło...W główkach lekki poszum po przeżywanym kociokwiku...A świnka leży martwym ciałem wieprzowiny...
Zeszła była bidulka z przeżarcia...
Toż w skutek konsumpcji całodziennej pochłonęła karmę z całego tygodnia...
Panowie smutno głowami pokiwali...
Kotlecików nie będzie...
A świnka ?? 
     Świnka zapisała się w rodzinnych annałach jako pierwsza "wieprzowina", która umarła z przeżarcia...

     I chociaż Bohaterowie owej opowiastki już od wielu lat tuczą trzodę u Świętego Piotrusia, wspomnienie Ich poświęcenia wywołuje zawsze na mojej twarzy uśmiech...
  

niedziela, 23 czerwca 2013

Takie sobie pędzlowanie...

Chyba mnie opętało...
No nie "chyba"...
"Chyba" to pchła po kołnierzu...
Mnie opętało na maksa...
     Nie mam pojęcia czym to jest powodowane, ale co jakiś czas muszę dziobać...
Muszę i już...
I jak mnie ta chęć "dziobania" najdzie to nie ma zmiłuj...Wszystko idzie w kąt...
Chociaż...
     Tym razem szkic bardzo długo czekał na podjęcie wyzwania...
     Aż szary papier, na którym go zrobiłam zaczął mi działać na nerwy...
No cóż...Wzór cierpliwości ze mnie żaden...
Może przerażał mnie wielkogabarytowy rozmiar...
A może nie ufałam bolącej nieprzerwanie prawej ręce...
W końcu jednak nadeszła ta "wiekopojmna" chwila i wyciągnęłam pudło z farbami...
Teraz to już było z górki...
     Moje trzy fascynacje...
     Woda...Góry...Ptaki...
Wersja sypialniana...




     Pisałam już kiedyś, że witraże odsłaniają swój widok dopiero po zakończeniu...
Nigdy nie wiadomo do końca co odsłonimy...
To taki "kot w worku"...
A ten to już całe stado "kotów"...
     Może i nie jest to wielkie dzieło...Bo i twórca raczej mizerny...Ale nam się podoba...
     Przy każdym świetle i w każdej pozycji drzwi wygląda inaczej...
     Tak jak woda, góry i ptaki...Nigdy takie same...
I jest to pierwszy twór witrażówkami, który połełniłam...Pędzlem...


sobota, 22 czerwca 2013

Broń chomikobójcza, czyli o pewnym Tuptusiu...

     Nagięłam rzeczywistość...Odrobinkę tylko, ale nagięłam...
     Opowiadając Wam historyjkę rybich hodowli wtrąciłam, jakoby akwarium było zakupione dla owych zimnokrwistych stworzonek...Trzecia Prawda Księdza Tischnera !!
Akwarium nabyliśmy drogą kupna dla całkiem innego lokatora !!
Dla Tuptusia...:o)
     Tuptuś był gryzoniem...
     Dokładniej rzecz ujmując chomikiem...
A żeby już doprecyzować rzecz dogłębnie był największym urwisem wśród chomików...
Pierwsze trzy dni chomik zachowywał się nader przyzwoicie...Jadł...Spał...Spał...Jadł...
Rozważaliśmy nawet możliwość, że nam się trafił jakiś niewydarzony osobnik, albo chorowity...No bo ile można spać ??
Po miesiącu wiedzieliśmy już na pewno, że Tuptuś to żadna lebiega, tylko agent pierwsza klasa...
James Bond to był przy Tuptusiu Pikuś...Pan Pikuś...
Nasz chomik przez te pierwsze dni przeprowadzał rekonesans...!!
Z kim na ile sobie może pozwolić...
A że sierciuch był przesympatyczny, więc i tego "ile" było sporo...
     Zaczęło się od tego, że totalnie nie akceptował pomieszkiwania w akwarium...
Nie wiem czy metraż był zbyt skąpy, czy gryzoń potrzebował więcej intymności, ale wkładany do akwarium zmywał się z niego w niewyjaśniony sposób...
Podejrzewaliśmy nawet przez pewien czas, że trenuje skok o tyczce, bo futrzak rozmiarów Tuptusia nie miał szans inaczej się z niego wydostać...
Mimo kilku prób wyśledzenia tras owych ucieczek tajemnica do dzisiaj pozostaje nierozwiązaną...
Łapanie chomika kilka razy dziennie staje się uciążliwe...
Po naradach plemiennych Tuptuś otrzymał nowe lokum...
Pawlacz od regału...
Powierzchnia kilkukrotnie większa...Ścianki pozbawione prześwitów...No i wyższe od akwarium przynajmniej dwa razy...
Ufff...
     Dzieciaki zagospodarowały Tuptusiowi przestrzeń i chomik zamieszkał w pawlaczu...
     Co noc Tuptuś cierpliwie przestawiał swoje "mebelki"...
     Co rano Dzieciaki ustawiały wszystko po swojemu...
Jak maleńki chomiczek przestawiał te "klamoty"...??
Nie mam pojęcia...
Niektóre z nich cięższe były od niego kilkukrotnie...
Ale nie odpuścił...
Drewniane klocki...Plastikowe foremki...Wszystko co noc było przesuwane przez niego w kierunku ścianek pawlacza...
Prawdziwy Syzyf...
     Pewnego dnia musieliśmy wyjechać rodzinnie i Tuptuś został sam na gospodarstwie...
Wracamy wieczorem, a pawlacz pusty...
Z klocków i foremek zbudowane prawdziwe rusztowanie, a gryzonia brak...
Bagaże porzuciliśmy na progu i poszukujemy zguby...
Leżał przygnieciony brzegiem od stolnicy...
Żył...
Ale pożegnanie było bliskie...

piątek, 21 czerwca 2013

Rybki chlebka nie lubieją...:o)

     Długo się zastanawiałam jak wepchnąć ową opowiastkę na bloga, bo bohaterki owej opowiastki ani nie są kudłate, ani nie szczekają, a ich ogonki, owszem, dyndają, ale w całkiem innym celu niż taka na przykład psia, czy kocia kita...
Ale, że taki właśnie incydent miał miejsce, a pogoda jest idealna na takie opowiastki, więc dzisiaj z topieli wynurzą się rybki akwariowe...
Domownikami naszymi owe rybki zostały jako erzac...
     Pimpuś zginął śmiercią tragiczną, Pierworodny cierpiał męki okrutne, więc postanowiliśmy maleńkie serduszko utulić...
Sierściuchy odpadały, bo w perspektywie mieliśmy przeprowadzkę, a ja zaliczałam właśnie ciążę zagrożoną...
Po kilkutygodniowych namysłach padło na rybki...
     Pojęcie o hodowli miałam mgliste...To znaczy...Wiedziałam, że rybki to stworzenia wodne, i że należy je karmić jakimiś tam "paściami"...
Nawet na akwarium kasy żeśmy nie mieli...
Rybki zamieszkały w bardzo gustownym, szklanym wazonie w kształcie kuli i rozpoczęły bytowanie razem z nami...
     Młody pokochał rybeńki od pierwszego widzenia...
Dzień rozpoczynał przy "akwarium" i przy "akwarium" kończył...Coraz rzadziej pytał o Pimpusia...
Rybkom otoczenie również służyło, bo i przybrały słusznie na wadze, i nawet się potomstwa doczekały...
Fakt, że zaraz je zeżarły, ale potomstwo było...
Pierworodnemu wciskaliśmy kit, że wypuściliśmy je do rzeki bo się w "akwarium" strasznie ciasno zrobiło...
Echhh...
Pewnego dnia budzę się rano, a Młody stoi przy "akwarium", łepetynkę przekrzywia i mruczy...
     - Nie lubieją rybki ...Nie lubieją...
Hmmm...
Podeszłam cichutko, a w wazonie pływają rybeńki...Obie brzuszkami do góry...
     - Co się stało Misiaczku ?? - pytam Pierworodnego...
     - Głodne były rybki...Ale chlebka nie lubieją...- wyznało mi Dziecię...
No cóż...
Stało się jasnym, że Młody się na dietetyka nie bardzo nadawał...
Nakarmił bidule chlebem ze smalcem i jak sam się boleśnie przekonał...Rybki chleba ze smalcem nie lubieją...
     Rybki zostały uroczyście pochowane w ogrodzie naszej Gospodyni, a wazon wylądował na pawlaczu...
     Po kilku latach temat domowego zwierzaka stał się w naszym Stadle newralgicznym...
Pierworodny miał obiecanego psa, jak tylko Jego Siostra od ziemi odrośnie...
Siostra postanowiła plany zmodyfikować i urodziła się alergikiem...
Według zaleceń mogliśmy hodować owieczkę...Albo kozę...
Celebrytami nie jesteśmy, Świata zadziwiać nie musimy, więc znowu padło na rybki...
Tym razem podeszliśmy do problemu profesjonalnie...
     Zakupiliśmy niewielkie akwarium, kilka elementów podstawowego wyposażenia i rybki sztuk dwie, płci przeciwnej...
Ależ to była radocha !! Szczególnie, że akwarium stanęło na miejscu honorowym w dziecięcym pokoiku...
Pierworodny wziął na siebie obowiązki hodowcy, Córcia w obowiązku miała rybki zabawiać swoim towarzystwem i zachwycać się nieustannie...
Oboje wywiązywali się z obowiązków należycie...
Pewnego dnia  wchodzi Córcia do naszego pokoju i komunikuje...
     - Mamuś !! Rybki są chore !! Chodź !!
Wchodzę do pokoiku, rybeńki pływają w akwarium brzuszkami do góry, a Córcia oczekuje ode mnie natychmiastowej reanimacji...
Orzesz...(ko)...
Robił ktoś sztuczne oddychanie rybkom ??
Ja robiłam...
A masażyk sreducha ??
Mam zaliczony...
Ale rybeńki po tych wszystkich zabiegach jakoś nie wykazywały się chęciami do współpracy...
     - Rybki umarły Kochanie...-  wydusiłam z siebie...
     - Całkiem ?? - zapytała Córcia...
     - Całkowicie... - potwierdziłam...
A pełniąc przy okazji funkcję domowego Patologa rozszyfrowałam przyczynę owych zgonów...
     - Dlaczego nie zjadłaś chlebka ?? - pytam Córci...
     - Rybkom dałam... -wyznał smutny głosik...
Rodzinne...Jak rany !! Rodzinne uśmiercanie rybek...
Młoda nakarmiła rybki chlebem...Tym razem był to chleb z dżemem truskawkowym...
Jak nic geny zadziałały...
     Oczywiście odbył się godny pochówek w pobliskim lesie, a ja przyrzekłam sobie, że dokąd oboje nie ochłoną, zwierzaków w domu nie będzie...
     Do dnia, w którym odkryłam na parapecie w dziecięcym pokoiku hodowlę mrówek założoną przez Pierworodnego...
     Mrówki wyprosiłam natychmiast i pognałam do najbliższego sklepu zoologicznego po...rybki ;o)

czwartek, 20 czerwca 2013

O Mlecznym Zawiszy przez Biedronkę pokonanym...

     Pewnie nie było to Jej zamierzeniem, ale "Pani od mleka" wpisała się na stałe w pejzaż naszego Osiedla...
Szczuplutka Kobietka gnająca na swoim rowerku bez względu na porę roku, bez względu na pogodę...
Ona, Jej rowerek i masa torebek porozwieszanych na bagażniku, kierownicy i siodełku...
Bywały ulewy, które przysłowiowego "psa" by z domu nie wygoniły, bywały śnieżyce i zawieruchy, które paraliżowały nawet pługi śnieżne...
A "Pani od mleka" zawsze jakoś do swoich Odbiorców docierała...
     Żeby być Odbiorcą trzeba było mieć farta...
     Ja nie miałam...
     Kiedykolwiek pytałam o możliwość zakupy swojskich wiktuałów, "Pani od mleka" odpowiadała:
     - Przykro mi, ale mam już komplet...
Hmmm...Przykro to mogło być mnie...Trzeba było obyć się smakiem, albo poszukać innego źródełka mleczka prosto od krowy, śmietanki, serka, albo jajeczek od prawdziwych kur błądzących ( nie mylić z tymi grzebiącymi)...
I tak mijały lata...
     Rynek się zmieniał, na Osiedlu powstało kilka bardzo szacownych placówek handlowych, ale "Pani od mleka" kursowała kilka razy w tygodniu...
Jak Zawisza Czarny...
A może powinno być Zawisza Biały...??
Ostatnio odwiedziła mnie w sklepie...
     - Rozwozi Pani swoje skarby...?? - zapytałam, bo przed sklepikiem zaparkowała swój rowerek...
     - Już niedługo... - odpowiedziała i Jej oczy posmutniały... - Do końca roku wożę, a później koniec...Wszystko sprzedaję...
     - To przykre... - odpowiedziałam... - Takie jedzenie to prawdziwy skarb...
     - Skarb ?? - zapytała "Pani od mleka" z widoczną goryczą... - Jaki skarb ?? Teraz Ludzie do Biedronki gnają...Tamto mleko krową nie śmierdzi...Śmietanka w kartonie...Jaja w wytłoczce...
     - Z chemią w gratisie... - dokończyłam...
"Pani od mleka" spojrzała na mnie z zainteresowaniem...
     - Z chemią...Święta racja...Ale Ludziom nie przegada... - i "Pani od mleka" smutno pokiwała głową...
     - Moda taka...Minie jak każda... - podsumowałam...
     - Synowa powiedziała, że przyjdzie mieszkać jak się bydląt pozbędę...- wyrzuciła z siebie "Pani od mleka"... - Dom mamy piękny...Piętrowy...I pusty stoi...Ale bydlątka sprzedać trzeba...Może chociaż kurki zostaną...Bo wie Pani, Młodych to teraz tylko interesuje ile działek mamy budowlanych, ile lasu...Krowie ogony to już nie są w modzie...
     - Przy "ogonach" trzeba się naskakać, a przy działkach budowlanych nie...- odpowiedziałam...
     - Ale przecież te działki to właśnie z tych "ogonów" są...Z czego mają być jak nie z roboty ??
No cóż...
Na to pytanie nie znalazła Gordyjka odpowiedzi...
Bo, że Młodzi chcą wygodnie, to nie ma się co dziwić...
Ale przecież to gospodarstwo to całe życie tej Kobiety...
I Osiedle pewnie będzie smutniejsze bez "Pani od mleka"...

środa, 19 czerwca 2013

Listek figowy to za mało...;o)

     "Nie mam się w co ubrać"...
     Która z Pań nie wypowiedziała tego magicznego zwrotu chociaż raz...??
     Który z Panów nie był Adresatem owego stwierdzenia...??
     Łapki w górę !!
Lasu rąk nie widzę...
Możecie już opuścić łapki...
Wyjąteczki...
     Ten zwrot jest bardziej znany w Świecie niż szekspirowskie "Być, albo nie być..."
     "Nie mam się w co ubrać"...A szafa pęka w "szwach"...
     Żebyście sobie nie myśleli, że się Gordyjka za poradnictwo modowe bierze !!
W żadnym wypadku...!!
Ja po prostu lubię to stwierdzenie...:o)
     Pan N. wypowiada je z taką satysfakcją, tak mięciuśko...Mniammm...
     Bo u nas w Stadle to właśnie Pan N. jest specjalistą od "nie mam się w co ubrać"...
Otwiera szafę i robi taką nieszczęśliwie-szczęśliwą minkę...
Echhh...
     Przeprowadzany od kilkunastu miesięcy proces "odmładzania" przynosi wyśmienite efekty, ale jak każde działanie, ma to również drugą stronę...
Paski do spodni domagają się ciągle nowych otworków, spodnie układają się pod paskiem w "piękną" falbankę, a koszulki zwisają rysując linię ramion w okolicach łokcia...
Pan N. wygląda w tej garderobie jakby pożyczył jej od dużo starszego, i sporo większego brata...
I wtedy właśnie pojawia się owo: "nie mam się w co ubrać"...
Pychotka...:o)
"Lajkuję" to dwiema łapkami !!
Jak można nie lubić tego zwrotu ??
Nie można !!
Że Żona ciągle tak mówi ??
     Mili Panowie...Przypomnijcie sobie to magiczne uczucie kiedy po raz pierwszy podjeżdżacie na parking nowym samochodem...
Tą satysfakcję...
Tą dumę...
I te zawistne spojrzenia Sąsiadów...
To jest właśnie to uczucie !!
     Nowy ciuch Waszej Pani powoduje dokładnie ten sam przypływ endorfin i adrenalinki...
     Pełnia szczęścia...:o) 


wtorek, 18 czerwca 2013

Boska dieta Łakomczucha...:o)

     Kiedy trzy lata temu Pierworodny zaproponował nam te badania, nasz sceptycyzm sięgał Zenitu...Chociaż ciekawość, nie powiem, obudziła się w nas nieziemska...
Kilka dni spędzonych w sieci i stanowisko zostało uzgodnione...
Na pierwszy ogień idzie Pan N.
Nie to, żebym Ślubnego skazywała na "ścięcie"...
Po prostu, Pan N. pracuje w warunkach, które w moim mniemaniu, pustoszą Jego organizm...
Chemia...Chemia...Chemia...
Z wielką niecierpliwością czekałam na wyniki...
Będzie ten mój Ślubny świecił w nocy, czy nie...??
Interesowała mnie głównie jedna tabela: PIERWIASTKI TOKSYCZNE...
Nie będzie świecił...
Uffff...
Ale gospodarka pierwiastkowa organizmu Pana N. nie przedstawiała się najlepiej...
Zaczęliśmy drążyć temat...
     Po trzech latach Pan N. ma wyniki badań jak Młodzieniaszek...
Zniknęło wiele dolegliwości, z którymi walczył od lat...
A sam twierdzi, że czuje się lepiej niż dwadzieścia lat temu...
Echhh...
No i, schudł...Ze 102 kg zszedł do 86kg, bez żadnych drakońskich diet i męczarni...
     Wyrównanie minerałów, drobne zmiany żywieniowe i mam Ślubnego Nówka Sztuka...
     Miesiąc temu osobista nasza Synowa dokonała postrzyżyn i moje włosie powędrowało w Świat...
Niedawno dostałam wyniki...


Szczycić się nie mam czym, bo kiepściutko to wygląda...
Już sobie wyobrażam miny Laborantów, jak ową "szczecinę" badali...
Jak nic dziwny stwór...:o)


     Sporo pracy przede mną, żeby doprowadzić się do ładu...
Ale najbardziej podobała mi się przykładowa dieta dołączona do badań...
Nie dość, że mam wcinać dosłownie wszystko co lubię, to w bonusie dostałam zalecenia żarcia czekolady...:o)
     Boska ta Dieta...:o)


P.S. Fajnie się czyta książkę o sobie...;o)
   

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Opolska "Perełka"...

     Tak się jakoś złożyło, że zapuściłam wczoraj oko na Opole...
     Nie zdarza mi się to często, więc anomalię ową należy chyba skomentować...
Nie to, żebym była w opozycji do polskiej piosenki, ale prezentowana tam twórczość jakoś mija się z moim poczuciem muzycznej estetyki...
Kabaretony i owszem, bo dobrego żartu nigdy dosyć, ale jeśli chodzi o piosenki, to najlepiej brzmi opolska Publiczność...
Ale w końcu, na 50-siątkę można się poświęcić...
No to oko zapuściłam...
     Na Estradzie całe Konstelacje...
     Nazwiska takie, że jakby w Amfiteatrze prąd wyłączyli, to i tak od blasku owych Gwiazd było by jaśniutko...
To nie byli jacyś tam Celebryci jednego sezonu...
Siedziałam sobie, słuchałam i uśmiechałam się z nostalgią...
"Opole" to całe moje życie...
Z zadumy wyrwał mnie energiczny głos...
Ulubione dźwięki rozlały się w duszy...
I aż wstrzymałam oddech...
Była dobra !! Na prawdę dobra !!
     Natalia Niemen śpiewała "Dziwny jest ten Świat" Ojca...
On to śpiewał z nostalgią, zadziwieniem...
Ona zaśpiewała z pasją...
Oboje wiedzieli o co im chodzi...
Dawno nie słyszałam tak dobrej interpretacji, a raczej prezentacji Niemena...
A "Dziwny Świat" już niejednego wokalnego Zapaleńca ustawił w szeregu...
Okazało się, że Pan Niemen pozostawił nam oprócz swojej nietuzinkowej Twórczości Kogoś, Kto umie nam ją przekazać...
Tylko, czy Jego przesłanie trafi dalej niż "w ucho"...??

                                          "Przyszedł już czas,
                                           najwyższy czas,
                                           nienawiść zniszczyć w sobie."

Jakoś przez tyle lat nie trafiło...

niedziela, 16 czerwca 2013

Las jaki jest, każdy wie...

     Jak wiecie częściej bywamy na spacerku pod "Wafelkiem" niż w lesie oddalonym od naszego lokum o przysłowiowy "rzut beretem"...
To chyba znak naszych "zagonionych" czasów, że niedzielne spacerki odeszły w zapomnienie...
     Kiedy Dzieciaki były młodsze (nie wiem czy wiecie, ale Dzieci starzeją się znacznie szybciej niż Ich Rodzice), spacerki rodzinne były na porządku dziennym...
     Potem na przymusowe spacerki wyprowadzał nas Cezary (kiedy Dzieciaki wybyły z gniazda w celach edukacyjnych)...
     A teraz...
     Teraz to sąsiadujący z Osiedlem las widzimy z balkonu...A na spacer pod "Wafelka"...
Wczoraj Pan N. zarządził wietrzenie...
Orzesz...(ko)...
     Najpierw chciałam zaprotestować gorąco, bo i sterty papierzysk na obrobienie czekały, i sobotni obrządek jeszcze był nie ruszony, a co najbardziej ów bunt powodowało, w sypialce czekały rozłożone witrażówki...
Echhh...
Ale zapas lasu...Delikatny poszum drzew...Ptasie trele...
No i poszliśmy delektować się owym, że tak powiem, łonem natury...
     Ledwie pierwsze kroki na leśnej ścieżynce, a tu autochtoni na powitanie wyszli...Tyle, że zamiast chlebem i solą, chrupanymi właśnie szyszeczkami nas witają...






     Żebyście oczków nie wypatrywali nadaremno to Wam owego autochtona strzałeczką zaznaczyłam...
     Skąd wiem, że to "on" ??
     Uzgodniliśmy płeć owego "Baśka", żeby parytety zachować...No bo niby "fiefiórka" sama w sobie już owo równouprawnienie łamie formę żeńską reprezentując, a przecież trudno pominąć wpływ "fiefiórków" w zachowanie gatunku...
No to to jest "Basiek"...
I zaraz się okazało, że słusznie żeśmy ów wkład męskiej populacji "fiefiórów" podkreślili, bo ledwie kilka kroków i już wkład "panów" był widoczny...
Może ledwie (widoczny), ale jednak...
Na gałązeczkach cieniusich leżakowała sobie...




Maleńka...Rudzieńka..."Fiefióreczka"...
Cudności...:o)
Leżakowała sobie i wcinała szyszunię...Aż jej się kitka trzęsła...
I chociaż staraliśmy się nawet "nie oddychać", w pewnym momencie...





I tyle widowiska...
Chociaż przyznać muszę, że w "fiefiórki" to nam w tym roku obrodziło...
Może z czasem i zajączki wrócą, wygnane kiedyś ze swojego terytorium przez "cywilizację"...
Bo o sarenkach to nawet marzyć nie śmiem...
Ale bywało...
     Kiedy Dzieciaki były małe to nasz las był prawdziwą kopalnią wiedzy...
     Potem stał się "kopalnią piasku"...(Do remontów...)
     Potem "kopalnią pomysłów" dla osiedlowych Kilkulatków...
     A teraz, po latach zaczyna żyć własnym życiem...
Pachnącym...Szeleszczącym...Rozśpiewanym...

sobota, 15 czerwca 2013

Wspomnienie pewnego uśmiechu...

     Justysia została naszą Sąsiadką w wieku kilku lat...
     Urocza Dziewuszka, którą charakteryzowały dwie rzeczy...
     Po pierwsze nigdy się nie spieszyła...
     Widział Ktoś Kilkulatka, który człapie sobie dostojnie zamiast podskakiwać, albo truchtać ?? 
Justysia właśnie tak dostojnie człapała...
Powiedzmy, że w drodze do Szkoły było by to całkiem zrozumiałe, albo na obiadek do domu, ale na podwórko ?? 
W życiu nie widziałam takiej "Anomalii"...
A Justyśka tak miała...
Człap...Człap...Człap...
Jakby właśnie w tym rejonie Wszechświata czas się zatrzymał...
     Po drugie Justysia zawsze uśmiechała się całą sobą...
     Jej poważna zazwyczaj twarzyczka umiała się rozjaśnić w tak niewyobrażalny sposób, że zwykłe "dzień dobry" nabierało jakiegoś innego wymiaru...
Dokładała ten swój uśmiech do każdego słowa w gratisie...
     Minęło ponad dwadzieścia lat...
     W czwartek wieczorną ciszę przerwały bardzo skoczne rytmy...
     Uśmiechnęłam się do siebie, chociaż z reguły taka muzyka mnie irytuje...
     Przed oczami zobaczyłam kilkuletnią Dziewuszkę człapiącą niespiesznie po schodach...
Uśmiechnęła się do mnie, tak jak tylko Ona potrafiła i wyszeptała...
     "Już czas"...
     "Czas"... - potwierdziłam...
     Śmiech młodych Ludzi rozbrzmiewał echem na całej ulicy...
     W piątek wieczorem nasza klatka schodowa, z reguły cicha i senna, "ożyła"  radosnymi głosami Sąsiadów...
Kokardeczki...Szpileczki...Różyczki...
Tak...Tak...
Nadszedł czas dekorowania korytarza...
Justysia wychodzi za mąż...
Kolejny nasz Ptak wyfruwa z gniazda...
     Obyś Justysiu zawsze miała na twarzy ten promienny, niepowtarzalny uśmiech i obyś nigdy nie musiała się spieszyć...










     Wszystkiego Dobrego Justysiu...

czwartek, 13 czerwca 2013

Temida przejrzała na oczy ??

     Janek R. jest w trudnej sytuacji...
Orzesz...(ko)...
     Od rana wszystkie Media trąbią jaka to krzywda Pana Janka w Ojczyźnie spotkała...
     Politycy, jeden po drugim ogłaszają jaką to pomoc zamierzają Ukrzywdzonemu przekazać...
Dylemat mają tylko taki, czy się Kolega Janek nie obrazi...
     Czyli, żeby przedstawić sprawę po polsku...
     Sąd Sądem, a sprawiedliwość ma być po Ich stronie...
     A gdzież to szanowni Politycy byli, kiedy aresztowano upośledzonego umysłowo Chłopaka i władowano Go do więzienia, chociaż jasnym było, że nie jest świadom swoich czynów, a wymierzona kara nie przyniesie żadnego efektu...No może poza dodatkową traumą...??
     Dlaczego nie słychać było wówczas politycznych protestów ??
     Dlaczego Matka Chłopaka odsyłana jest "od Augiasza do Kajfasza", a Chłopak jak siedział tak siedzi...??
     Ta sprawa Polityków nie "ugryzła"...??
     Gdzież byli owi Sprawiedliwi kiedy odbierano Dzieci Rodzicom w Krakowie, tylko dlatego że przerwali terapię ??
     To mniej bulwersuje niż portfel Pana Jana ??
     Gdzież działania legislacyjne mające uzdrowić nasze  "chore" sądownictwo ??
     Mnie portfel Pana Jana nie boli...
     Skoro Małżeństwo z Kielc (Mąż właśnie wczoraj się podpalił w Stolicy) ma się utrzymać za 570 zł miesięcznie, to Pan Jan też może...
Trzeba będzie pewnie zrezygnować z nowych kapeluszy i wyjazdów wakacyjnych do ciepłych Krajów...
Ale skoro Pan Jan zdecydował się zakończyć polityczną karierę, to chyba czas zorientować się jak żyją "Szaraczki"...
"Szaraczki", miły Panie Janie klepią biedę...
Już taka Bidula wyklepana jest, że ho ho ho...
     Mamy kiepskie Prawo ?? 
     Niesprawiedliwe Sądy ??
     Zbiurokratyzowaną prokuraturę ?? 
     To Pan, Panie Janie, był między innymi Twórcą naszego Prawodawstwa...
I aż się ciśnie pod paluchy...
     "Nosił wilk razy kilka...Ponieśli i wilka..."

środa, 12 czerwca 2013

O nicnierobieniu, czyli kuchenne rewolucje w planie urlopowym...

     - A jak wrócimy z urlopiku... - rozpoczął swoją myśl Pan N.
     - To nie będziemy robić żadnego remontu... - dokończyłam myśl, chociaż wiedziałam, że założenie Ślubnego było cokolwiek inne...
     - Jak to...?? - zapytał Pan N. ze zdziwieniem... - nic a nic...??
     - Nic...!! Jak wrócimy z urlopku to będę się delektować nicnierobieniem...- i owa myśl, tak piękna...Tak słodka...Rozlała się w mej duszyczce błogością...
Urlopowe nicnierobienie...
Echhh...
     - Może chociaż listwy w sypialce położymy...?? - próbował jeszcze Pan N.
     - Listwy możemy...- przyzwoliłam łaskawie... - listwy to nie remont...- stwierdziłam...
     - To może jeszcze wentylator w kuchni... - kontynuował targi Ślubny...
     - Wentylator też może być...Ty kujesz...Ty osadzasz...Ty murujesz...Takie remonty mi się podobają... - mruczałam i dalej delektowałam się wizją nicnierobienia...
     Myśl owa leniwa towarzyszyła mej duszy przez miesiąc...
     Trzy dni temu, kiedy wyciągałam pieczony karczek z piekarnika...
Rzzzzzyyytttt...
Coś zazgrzytało i drzwiczki pozostały mi w dłoniach...
Orzesz...(ko)...
Duszyczka załkała utraconymi złudzeniami...
     - Piecyk strzelił...- oznajmiłam Ślubnemu ledwie przekroczył próg...
     - Naprawiamy...?? - zapytał z nadzieją, że zaprzeczę...
     - Nie ma opcji...Trzeba kupić nowy... - i znowu ta moja biedna duszyczka załkała...
     - Ale... -Pan N. popatrzył na mnie ze zdziwieniem...
     - Wiem...Będzie remoncik po powrocie z urlopiku...Echhh... - moja kapitulacja okrutnie bolała...
No cóż...
Przedmioty martwe czasem podejmują za nas decyzje...
     Rok temu udało nam się ten biedny piecyk jakoś poskładać, ale ponowne rozbieranie go, ponowna demolka w kuchni i ponowne męki przy "składaniu"...To było zbyt dużo...Nowego przynajmniej rozbierać nie będę  musiała...
Chociaż taki stary piecyk to przecież kawał historii...
Dwadzieścia siedem lat smakołyków...
Dobrze służył...
Nawet jak drzwiczki "wylatały"...
     Jeszcze dziś pamiętam swój zachwyt, kiedy po raz pierwszy zaświeciłam światełko i monitorowałam pieczonego, pierwszego biszkopta...
     Jakież to było wspaniałe uczucie po piekarniku w "starym piecu" z dziurawym rusztem...
Taki piekarnikowy "nowy Świat"...
Echhh...
     Ale z nicnierobienia urlopowego nie rezygnuję !! Kuchenny remoncik, według założeń rozkładamy na raty...:o)

wtorek, 11 czerwca 2013

Nowy model macierzyństwa...

     - Mamusiu...Czy będę mógł pojechać w sobotę do Tatusia...?? - zapytał, może sześcioletni Chłopiec...
     - Pojedziesz... - odpowiedziała pytana Kobieta...
     - A ja...?? - dociekał drugi z towarzyszących Jej Chłopców...Może ośmioletni...
     - Twój Tata jest w trasie...Pojedziesz za tydzień... - wyjaśniła Kobieta...I nim zdążyłam zareagować w jakikolwiek sposób (chociaż nie zamierzałam), zwróciła się do mnie...
     - Tak nam się to wszystko skomplikowało...
Pokiwałam głową ze zrozumieniem...
Nie Jej pierwszej...Nie Jej jedynej...
     Niedaleko jest maleńki sklepik, w którym pracowała pewna Dziewczyna...Na "oko" nie miała nawet trzydziestu lat...Chociaż mogę się mylić...
Miała kilkunastoletnią Córkę i Synka...Pięciolatka...
Czasem, kiedy wstępowałam na zakupy, widziałam Jej zapłakane oczy...
Któregoś dnia wylała swoją gorycz...
     " Z pierwszym Mężem mi się nie układało jeszcze przed ślubem...Ale ciąża, Rodzina...No to wlazłam w to piekło...Po roku już byłam Rozwódką...Ojca Małego poznałam niedługo potem...Taki opiekuńczy był...Zakochany...Jak zaszłam w ciążę to cieszył się jak dziecko...A potem było coraz gorzej...To moje...To Twoje...To mojego Syna...To Twojej Córki...Wniosłam o rozwód...Wpadł w depresję i się powiesił...Nawet dokumenty jeszcze nie były podpisane...Zostałam Wdową...".
Moje współczucie dla tej Dziewczyny wypełniało mnie po brzegi...
Aż do dnie, w którym spotkałam Ją przypadkowo na ulicy...
     Ledwie dwa miesiące po tej pamiętnej rozmowie szła ulicą w towarzystwie Córki i Syna...
Była w ciąży...Zaawansowanej...Szósty, może siódmy miesiąc...
W pierwszej chwili pomyślałam, że to pamiątka po Mężu...
Z uśmiechem na ustach wyprowadziła mnie z błędu...
"Autorem" ciąży był Kolega...
Ponoć: " Tak jakoś wyszło"...
Kiedy zapytałam: Czy planuje kolejny ślub ??
Energicznie zaprzeczyła...
     - Nie opłaca mi się wychodzić za mąż...
Echhh...
     Wspomniałam wówczas rozmowę z pewną Dyrektorką Przedszkola...
     - Na sto podań prawie siedemdziesiąt to "samotne Matki"...Nawet szans nie ma, żeby Małżeństwo wcisnąć...- opowiadała...
     Czyżby to był nowy model macierzyństwa...??
     Matka i gromadka Dzieci...Każde z innym Ojcem...??

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Orły...Sokoły...Biedronki, czyli o Reprezentacji słów kilka...

     Co prawda obiecałam amnestię dla Pana Bońka, i że nie będę się czepiać PZPN-u przez rok, ale mecz naszej Reprezentacji z Mołdawią przelał kielich gordyjskiej goryczy...
Wiem,wiem...
Nie oglądacie...
Ja tak sobie tylko bazgram, żeby się nadmiaru żółci z organizmu pozbyć...
     To był mecz, który wedle założeń musieliśmy wygrać...
     Musieliśmy, ale żeśmy nie wygrali...
     Remis...
     Nawet nie mogę napisać, że nasi Chłopcy źle grali...Grali przyzwoicie...Błaszczykowski strzelił ładną brameczkę...A potem nastąpił krach niemocy...
Mołdawiacy głupi nie są, więc wcale się nie przejęli faktem, że to my mamy zarobić trzy punkty i strzelili gola na wyrównanie...
     Remis...
     Czyli według założeń przedmeczowych porażka...
     I znowu zaczęła się dyskusja narodowa "kto winien"...
     No bo ktoś winien być musi...
No cóż...
Baba jestem i się pewnie wypowiadać nie powinnam, ale mnie strasznie jęzor świerzbi...
No to szukamy winnego...
     PZPN...
     Reformy przeprowadzane przez nowych Włodarzy całkiem nieźle się zapowiadają i przyznam, że śledząc poczynania Prezesa Bońka trudno akurat tutaj znaleźć Winowajcę...
Co mogą organizują...
Grosza nie skąpią...
Za Kibicami murem stoją...
     Selekcjoner...
     Dostaje na zgrupowania Piłkarzy, każdy z innej parafii, nazwiska w Świecie znane i nieznane...Taki koktajl, żeby nie napisać "Mołotowa"...
Grając w swoich Ligach brameczki strzelają, bronią niczym Rejtani, kondycyjnie wytrzymują nawet sto dwadzieścia minut...
Może Ich ten nasz Orzełek przygniata...??
     Po meczach Reprezentacji wychodzą Chłopaki do wywiadów i mruczą coś niewyraźnie...
     A niby co mają powiedzieć...??
Że gra w polskiej Reprezentacji to żaden prestiż...??
Że Ci z "górnej półki" muszą dbać o siebie, bo Ich zdrowie to Ich kasa...??
Że Ci z naszej Ligi umiejętnościami odbiegają znacznie od średniej europejskiej, że o światowej nie wspomnę...??
Że matematycznie to my znowu mamy szanse na Mistrzostwo Świata...??
No to mruczą...
     Prezes Boniek ogłosił, że nie zna Selekcjonera, który by cudu dokonał i naszą Reprezentację na "nogi" postawił...
Fakt...
Taki się chyba jeszcze nie urodził...
     To może zanim poczęty zostanie czas na egzorcyzmy...??
     Może trzeba "uroki" odczynić...
     Zaklętych Rycerzy obudzić...
I niech Ich te orle skrzydła od zwycięstwa do zwycięstwa niosą...
Bo póki co nasza Reprezentacja dużo łapkami macha, ale bez efektu...
Niczym ta Biedronka...

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozsądkiem w procedury, czyli jak podważyć prawo...

     Już sama nie wiem, czy nasz Pan Premier bardziej zasługuje na beatyfikację, czy na potępienie...
     Z jednej strony wykazuje się bowiem świętą wręcz cierpliwością co do poczynań Pani Muchy, a z drugiej strony składa publiczne oświadczenia, które po prostu powalają...
     Ostatnio oświadczył, że może Pani Minister nie kierowała się przepisami prawa, ale zdroworozsądkowe myślenie to podstawa postępowania...
     Zdroworozsądkowe myślenie...
     Moje ?? 
     Pani Minister ?? 
     A może Pana Premiera ??
     Bo jak Świat Światem, rozsądek każdy ma indywidualny...
     Jak na mój gust to się Pani Minister nie wykazała ani znajomością obowiązujących w Rzeczpospolitej przepisów, a do zdrowego rozsądku miała "jak na Marsa"...
     Rzecz idzie o koncert Madonny...
     Osobiście do Madonny nic nie mam, bo ani nie pałam do Niej specjalną estymą, ani nie krzywię się z obrzydzeniem...
Padło na Bidulę przypadkiem to Ją teraz wszyscy na ozorach noszą...
     Jak można stracić na koncercie Madonny ?? 
     Tego nie wiedzą nawet najstarsi Górale, bo z tego co Media przekazywały Stadion był pełen...
     Kto kasiorę "zdefraudował" to pewnie nie wyśledzi nawet "Bednarski"...
     A kłopot pozostaje...
Gdzie się podziało sześć milionów...
Ziuuuttt...
Nie ma...
     Ale do zdrowego rozsądku wracajmy...
     Nie wiem skąd Pan Premier czerpie Doradców i kto się w sprawach procedur wypowiada w Ministerstwie Sportu, ale każdy "Szaraczek", który kiedykolwiek się o dotacje publiczne starał wie, że jak ofertę składa, to jest to dokument wiążący...
Trzeba pół roku wcześniej przewidzieć ile się wyda na paliwo, na artykuły biurowe, na diety, nawet na opłaty pocztowe...
Punkt po punkcie...
     Potem siada do takiej oferty Komisja i ocenia, czy dotacja się należy, czy się nie należy, a jeśli się należy to ile...
     Następuje realizacja projektu (tu się to nazywało "promocja Stadionu Narodowego")...
     I zonk, jeśli nam się to wszystko "nie dopnie"...
     W sprawozdaniu muszą się pozycje zgodzić...
     Nie zgadzają się ??
     No to albo piszemy korektę do oferty i gęsto się tłumaczymy z przesunięć finansów, albo czym prędzej zwracamy sporną kwotę...Wraz z odsetkami...
Jeśli korekta nie spotka się ze zdroworozsądkowym zrozumieniem, to również kasiorkę zwrócić trzeba...
     Tak działają wszystkie Jednostki korzystające z pieniędzy publicznych...
     Nie ma zmiłuj...
     Jest procedura, jest realizacja...
     Czasem tych dotacji jest dziesięć tysięcy...Czasem sto...Ale wszystkich obowiązują te same zasady...
     W obrocie pieniędzmi publicznymi nie ma samowolki !!
     I rozsądek nie ma tu nic do powiedzenia...
     Przydał by się może bardziej w trakcie tworzenia owego prawa, ustaw, procedur...
Ale...
Nie oczekujmy zbyt wiele...

sobota, 8 czerwca 2013

Sok cytrynowy, czyli Matki Natury dopieszczanie na kwaśno...

     No to czas na kolejny "gordyjski wynalazek"...
     Nie to, żebym z nagła doznała objawienia, albo odkryłam w sobie pierwiastek geniuszu, ale dobry eksperyment wart każdych pieniędzy, a eksperyment prowadzący do poprawy stanu zdrowia to już majątek, że ho ho ho...
     Kiedy wiele lat temu mój organizm totalnie "oszalał" zrzuciłam to oczywiście na karb tak zwanego "błogosławionego stanu"...
     Kto z Was nie słyszał jakich fanaberii dostają Kobiety w ciąży ??
     No to moja fanaberia nie była może jakaś spektakularna, ale utrudniała żywot innych Człowieków w sposób ciągły...
     Moja "ciąża" żarła cytryny...
     Żarła je w sposób najbardziej perfidny z możliwych...
     W miejscach publicznych (pracowałam wówczas w Czytelni jednej z Bibliotek)...
     Bez żadnych "dosładzających" dodatków...
     Po prostu obierałam cytrynę i ją żarłam...Potem następną...I następną...
     Ile miałam tyle żarłam...
     A miałam sporo, mimo braków na rynku, bo wszyscy Przyjaciele, Znajomi, Rodzina, a nawet Czytelnicy z owej Biblioteki, wiedzieli, że za cytryną mogą ze mną załatwić wiele...
Korupcja taka...Cytrynowa...
     Jedynym dyskomfortem owej "manii" był fakt, iż wszyscy siadali do mnie tyłem, chcąc uniknąć wzmożonego ślinotoku...Nawet w owej Czytelni...
     Moja "mania" jak przyszła tak odeszła, więc mojego cytrynowego bzika zrzuciłam w całości na karb Pierworodnego...
     Lata mijały...Herbatkę sobie z cytrynką popijałam jak wszyscy...Ale napadów "cytrynowej agresji" już nie miewałam...
Kilka dni temu Pan N. oświadczył z nagła...
     - Ty musisz to poczytać !! To jest genialne !! 
     I nim zdążyłam zareagować rozpoczął akcję "głośnego czytania"...
Aż przysiadłam z wrażenia...
Całość opracowań możecie sobie wygooglować, więc streszczę tylko rzeczy najistotniejsze...

     Przeprowadzenie cytrynowej kuracji odkwaszającej powoduje oczyszczenie organizmu z nierozpuszczalnych soli i śluzów. Kwas cytrynowy wiąże się bowiem z wapniem, wynikiem czego powstaje unikalna sól, która w wyniku rozpuszczenia daje organizmowi fosfor i wapń w formach bardziej przyswajalnych, a te z kolei wspomagają idealnie przemianę materii i regenerację tkanki kostnej...
     Sok zmniejsza łaknienie, powoduje wydalanie wszelkich złogów, soli, niestrawionych tłuszczy i odpadów żywieniowych, a więc...CHUDNIEMY !!
     Przy okazji oczyszczania organizmu dostajemy najlepszej jakości wapń, co wspomaga nasz układ kostny...KRĘGOSŁUP...STAWY...MIĘŚNIE...NACZYNIA KRWIONOŚNE...
Skąd takie cuda ??
     Sok z cytryny w skutek reakcji w organizmie zmienia się w kwas aminocytrynowy, który jest podstawą wszelkich środków farmakologicznych aplikowanych nam przez Lekarzy...
     Przy okazji oczyszczamy sobie nereczki (rozpuszcza nawet kamienie nerkowe), pozbywamy się soli moczanowych (w pewnym wieku mamy tej soli zawsze w naddatku), no i miłe Panie...
     Sok z cytryny posiada hormon fitoestrogenowy, niezbędny we wszystkich kuracjach hormonalnych i POPRAWIA CERĘ !!
     Wiadomo, że nie jedna cytrynka młodymi nas uczyni, ale piłam sok z jednej świeżo wyciśniętej cytrynki przez dziesięć dni i efekt jest widoczny !! 
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...
     Dodatkowo, można stosować plasterek cytryny do ssania, zamiast leków na ból gardła (wypróbuję przy pierwszej anginie)...Płukanie wodą z dodatkiem soku z cytryny wskazane jest przy bólach dziąseł i paradontozie (dwa razy dziennie)...
     A nacieranie głowy kawałkami cytryny (można wykorzystać te odpady z wyciskania) świetnie działają na łupież i wypadanie włosów...
     
     Cytrynę wpisuję w galerię "gordyjskich wynalazków"...!!


     Nie polecam jej jedynie jeśli cierpicie na wrzody żołądka lub nadkwasotę...Chociaż można spróbować jak Wasz organizm na sok zareaguje...

Z "kwaśnym" pozdrowieniem...:o)




czwartek, 6 czerwca 2013

A to pasztet...

     Cala Polska żyje ostatnio zbliżającą się "śmieciową rewolucją"...Jedni tracą intratne stanowiska, drudzy liczą w marzeniach kokosy jakie na tych śmieciach zrobią...
Każdy wie, że śmieci to żyła złota...
A czasem jeszcze więcej...
     Dagusia też wie...
     Nawet wie lepiej niż my wszyscy razem wzięci...
     Skąd ta wiedza ??
     Dagusia postanowiła, a właściwie została przymuszona przez okoliczności, do przeprowadzenia remontu...
Tak się złożyło, że zasiedlany przez Nią lokal ma pewien defekt...
Od lat w jednym z pokoi spada sufit...Ot tak...
Nie jeden Budowlaniec już sobie zęby na tym suficie połamał...A sufit jak odpadał tak odpada...
Kaprys ma taki...
Żeby się tylko sypał to pół biedy...Dagusiny sufit spada płatami...
No to czas na kolejne "siekacze" następnego Budowlańca...
Ofiarę Dagusia już upatrzyła...
     Remont jak to remont...Przeżyć trudno...
     Pełna zapału Dagusia postanowiła rzetelnie się do owego kataklizmu przygotować...
Naszykowała potężne wory śmieciowe, żeby przy okazji selekcję w szafach przeprowadzić...
Podzieliła odzienie według kategorii: 
- nowa-do schowania, 
- stara- do wyrzucenia, 
- szarobura - do remontu...
Worzyska powiązała solidnie i pełna poświęcenia na śmietnik wyniosła...
Ufff...
Już sobie miała Bidula przysiąść na chwilunię, kiedy do drzwi zadzwoniła...
No kto ??
Wiadomo !! 
Anusia, Siostrzyca umiłowana...
Anusia nie bacząc na umęczone liczko Dagusi zagoniła Ją Bidulkę do segregowania zalegających na regałach papierzysk...
Jedna sterta - WAŻNE...
Druga sterta - na śmietnik...
     Kiedy zmrok zapadał misja tworzenia śmieci była na ukończeniu...
Dagusia wór zawiązała i...
Ło Matko i Córko...
Nijak go Bidulka udźwignąć nie mogła...
Z odsieczą przybyła Anusia...
Wór w cztery ręce złapały i posapując równomiernie do śmietnika ruszyły...
Anusia klapę od kontenera uniosła...
Zamach wzięły Siostrzyce zamaszysty i...
Wzrok Dagusi padł na wystające z kontenera "szmatki"...
     - A co tu robi moja nowiutka piżamka ?? - zapytała Anusię...
Anusia zamarła trzymając w objęciach potężne worzysko...
     - I ten sweterek też taki sam jak ten co ostatnio kupiłam... - kontynuowała Dagusia...
Anusia oparła worzysko o kontener...
     - To skąd to ?? - zapytała...
     - Ja chyba... - zawahała się Dagusia... - pomyliłam worki... - wyznała...
     - I co ?? - zapytała mało przytomnie Anusia...
     - Trzymaj klapę !! - wrzasnęła Dagusia...
I nim Anusia zdążyła zareagować, Jej Siostra już nurkowała w kontener...
Piżamka...Sweterek...Koszulka...
Dagusia z obrzydzeniem wygrzebywała swoje ciuszki...
     - Kijka mi daj !! - komenderowała...
Już Anusia klapę kontenera puszczała...
Klapa zachwiała się niepewnie...
     - Klapę trzymaj !! - zmieniła zdanie Dagusia i ruszyła na kijkowe poszukiwania...
Uzbrojona w kosturek rozpoczęła dogłębniejszą analizę śmietnika...
     - Oooo... - wymruczała po chwili Dagusia...
     - Co masz ?? - z zainteresowaniem zapytała Anusia przerywając spazmatyczny śmiech...
     - Ktoś ma w domu króliczka...- oznajmiła Dagusia...
Anusia ryknęła perlistym śmiechem...
     - Koszulka...- wyszperała kolejny ciuszek Dagusia...
I to by było na tyle...
Dagusia straciła cała swoją najlepszą garderobę...
Śmietnikowi Szperacze zdążyli już przeprowadzić wstępną selekcję...
Widocznie te łaszki nie były w Ich guście...
A Dagusia ??
     Dagusia zamierza przez jakiś czas udawać Menela...Może ją ten Sąsiad "od króliczka" na pasztet zaprosi ??