Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 23 kwietnia 2024

Dziadkowie na "gigancie"...

     - Widziałeś prognozy na poniedziałek ?? - zapytałam ze skwaszoną miną...

     - Może się jeszcze poprawi...- z nadzieją w głosie odpowiedział Ślubny...

Poprawiła się...Fakt...Ale jeden stopień niczego nie zmienił...

     Przez chwilę rozważaliśmy jazdę "bezpsa", żeby bidulek nam się nie przeziębił, a potem rozum wrócił...;o)

     - A może ?? - rzuciłam pomysłem, a Pan N. podchwycił go szybko...

No to ruszamy !!

     Widoczność bardzo kiepska...Z nieba coś ciągle kapie...Wiatr przeszywa...Pagórki wybielone...Termometr w samochodzie, w porywach wskazuje cztery stopnie...Ale przez szybkę można się delektować...;o)



To co Babcie lubią najbardziej...Czyli tunel...

A potem...

     Światełko w tunelu !!

I Kraina Zimy...;o)




     Tu nie ma kwitnącego rzepaku...Bez nie rozkwita...Nawet pola jeszcze nie przeorane...

     Ze smutkiem wspomniałam owieczki, które właśnie rozpoczęły redyk...Echhh...

     I cel naszej podróży...

     Dziadkowie wyrwali się na "wagary"...Bez Wnuków...Bez pieseła...Bez motyki i szpadelka...Luzik !!

     Było pływanie, moczenie, masaże w bulgotkach i leżakowanie w cieplutkiej wodzie z widokiem na ośnieżone wzgórze...Echhh...Cudności !!

     Idealny termin na Termy...

     Gdyby nie Koło Gospodyń, które zawitało na wycieczkę, baseny byłyby puściutkie...;o)

     A kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną, Matka Natura rozwiała odrobinę chmury, a nawet błysnęła pojedynczymi promykami...




Czym bliżej domku, tym mniej śniegu...

     A na wieczornym spacerku z Luckim, bez odrobinę ogrzany, "rozpachnił" nam Osiedle...Każda alejka była jak pachnący tunel...;o)

     Piękne to były wagary !! Gigantycznie Piękne !! 

sobota, 20 kwietnia 2024

Nieustające zmartwienie...

     Po prawdziwym boomie zachwytów nad wybujałą, tegoroczną wiosną, zauważyłam, że znowu się martwię...Właściwie, to martwię się cały rok...

     Nie żebym nie piała zachwytów nad rozkwieconym sadem, albo rabatkami, które cieszą duszę...Należy się zachwyt, to się zachwycam...Ale...

     Ale z tyłu głowy siedzą te (nie tylko moje) zmartwienia...

     Drzewa owocowe kwitły, jak zapylacze smacznie drzemały zimowym snem...

Kto zapyli ??

     Nawet nasz "udomowiony" trzmiel nie latał po zagonach, kiedy morele popisywały się rozkwieceniem...

     Przy mirabelkach i gruszach pojawiły się rozbudzone jednostki, ale radosnego poszumu próżno było szukać...

     Wiśnie i czereśnie stały samotnie...

     Jabłonki...Echhh...Ulubiony Ligolek po raz pierwszy ukwiecony jak na Ligola przystało i...Lipa...

     Pszczoły widziałam dwie...Dwie !!

     Przy węgierkach coś tam latało, ale skromnie...

Afryka załatwiła nam kiepskie plony...Północny front dokończy...

Sadownicy rozważają rozpalanie ognisk...Przez miesiąc ??

Pszczelarze zamykają ule na głucho...

     To nie wróży dobrze tegorocznym zbiorom...

     I tak to jest z tymi zmartwieniami...

Kiedy zimą pada śnieg - połamie gałęzie...

Kiedy nie pada śnieg - gołą ziemię przemrozi i będzie mało wody...

Kiedy jest duży mróz - nawet otuliny nie pomogą...

Kiedy nie ma mrozu - robale zeżrą wszystko...

     Przychodzi wiosna i słoneczko...Echhh...

Zapylacze zdążą, czy nie zdążą ??

Zimowe okrywy ściągać, czy nie ściągać ??

Jak ziemia mokra - nie przekopiesz pod grządki...

Jak ziemia sucha - nie przekopiesz pod grządki...

Wieczne "coś"...

     W lecie upał - biegasz z konewkami i wężami ogrodowymi...

     W lecie leje - wszystko gnije i parchacieje...

     A jak się jeszcze uprawia "dojazdowo" to zmartwień przybywa proporcjonalnie...

Podlać na zapas ?? A jak będzie lało ??

Nie podlewać ?? A jak upał przyjdzie ??

Błędne prognozy nie pomagają...

     Jesienią kolejny "sajgon" ze zbiorami...

I tak co roku...

     Ale...

     Kiedy widzę po raz pierwszy "Wojtusia"...Ryjek cieszy mi się niesamowicie i odliczam dni do przylotu "Wojtaszki"...A potem liczę wystające z gniazda "łebki"...;o)

     Kiedy siadam przy rozkwieconym "rosarium"...Ryjek cieszy mi się niesamowicie i odliczam dni do kolejnego rozkwitu...Witając każdego mieszkańca "dobrym słowem" i "czułym gestem"...;o)

     Niby jeszcze zimowo wszystko pozabezpieczane, ale czuć delikatny zapach w powietrzu, a ptaki "autochtoni" podśpiewują nam skocznie (czasem tak głośno, że musimy do siebie krzyczeć)...

     Jakoś te zmartwienia "mniej bolą"...;o)

Zeszłoroczne nasadzenia wszystkie się przyjęły !! 

Będzie co obserwować przez cały rok...;o)

     Co zmarniało na poletku za sadem zobaczę dopiero po pierwszych "sianokosach"...

     Poziomki kwitną...Truskawki kwitną...

Kolejna radość ze "zmartwieniem"...

     Tyle, że teraz już mniej emocjonalnie podchodzę do tego...

     W październiku minie nam dziesięć lat "rolniczenia"...Czas ochłonąć...

Co marnieje...Dosadzamy...

     Z Matką Naturą się nie dyskutuje...Pokornie się słucha...;o)

Jak zimno - okrywamy...

Jak gorąco - zakrywamy...

Jak sucho - podlewamy...

Jak mokro - odwadniamy...

I pielimy....Pielimy...Pielimy...

Echhh...

Zachciało mi się ekologicznych upraw...;o)

     I chociaż pot po plecach spływa, a krzyże bolą niesamowicie (że o innych częściach ciała nie wspomnę), to ryjki ciągle mamy uśmiechnięte...Jak pewien sierściuch...

     On też pieli, i kopie, i pilnuje truskawek przed bażantami (ostatnio pewna parka chce nam się na siłę osiedlić)...Bywa bardzo zapracowany i bardzo zmęczony...;o)

     I tak upływają nam dni...Miejsko...Wiejsko...Od zmartwień do zachwytów...Echhh...

środa, 17 kwietnia 2024

Tak to jest z Babami...

     To, że Baby bywają kapryśne każdy wie...Ale ta przegina po całości...;o)

     Naocznie widziałam ją trzydzieści lat temu i przyznaję, wrażenia na mnie nie zrobiła...Ot, Baba...;o)

     Bywały doniesienia, że pojawia się w okolicy, że jest tematem ważnych debat, że człowiek jej zrobił krzywdę...Taki los...Była Baba...Nie ma Baby...

I znowu jest !!

     Wraz z doniesieniami o powstałym rok temu "Pojezierzu", Zaścianek obiegła nowina:

     Baba wróciła !! ;o)

I całkiem nieźle sobie radzi...;o)

Chociaż szczęścia do ludzi to ona nigdy nie miała...Echhh...

     W XIII wieku to właśnie ona skusiła osadników do budowy Grodu...Wiadomo, Gród wodę mieć musi...A nasza Baba kochana (prawy dopływ Sztoły), może imponujących rozmiarów nie ma (niecałe 10 kilometrów), ale u nas źródełkiem bije, więc nasza, ulubiona...;o)

     Cywilizacja się rozwijała, człowiek potrzebował złóż różnorakich, w ziemi pogrzebał i się okazało, że Zaścianek kopalnianą potęgą być może...Już nie wystarczało od takie grzebalnictwo...W XVII wieku postanowiono temat zgłębić - dosłownie...

     Tyle, że jak człeki czegoś potrzebują, to z reguły najpierw robią, a potem myślą...Kopalniane korytarze powstały, tylko o zabezpieczeniach nikt nie pomyślał...Matka Naturą nie zawsze rozumie naszą działalność, więc jak się pojawiła wolna pod ziemią przestrzeń, to wody gruntowe zamiast źródełkiem Baby wyciekać, popłynęły korytarzami kopalni...

     Walka natury z cywilizacją trwała do XIX wieku...

Biedna Baba...

     Po II WŚ wcale jej się nie poprawiło...Wszyscy mieli parcie na przemysł i odbudowę...Powstawało wiele fabryk, kopalnie wróciły do działalności wydobywczej...Tu ryto...Tam pogłębiano...Ówdzie usypywano...Liczyła się myśl techniczna, a nie jakieś tam źródełka, czy cieki...

     Baba zanikała coraz częściej, żeby w końcu zniknąć na dobre...

     Czasem, po bardzo obfitych opadach, albo topnieniach wiosennych, pojawiała się na kilka dni, ale to nie była woda ze źródła...

     Kiedy zamknięto niektóre wyrobiska, Matka Natura mogła zrobić swoje...

     Zmajstrowała nam "Pojezierze"...

     Stare źródła odzyskały dopływ wody...

     Obudziły się dopływy Białej Przemszy (ulubionej rzeki Luckiego)...

     Obudziła się nasza Baba !!


     Jej lewobrzeżny dopływ, potok Miła, ma już gdzie "wpadać"...

     I płynie sobie Miła Baba ku uciesze takich zakręconych człowieków jak ja...;o)

niedziela, 14 kwietnia 2024

Dzik jest dziki...

     Po styczniowych roztopach w lesie zaczęły pojawiać się całe połacie zbuchtowanej ziemi...


Ki czort ??

     W tych sektorach służby leśnie nic nie majstrowały, żeby na ciężki sprzęt można to było zwalić...

     Żaden pseudoekolog przecież po lesie nie biegał ze szpadlem...

     Miłośnicy trufli też nie mają w naszym lesie nic do roboty...

Więc co ??

     Póki było tych połaci mniej, przyjęłam, że być może sarny przyjęły taką dziwną technikę wyszukiwania pożywienia...Ale...Hmmm...

     To było klasyczne buchtowanie dzików !!

     Co prawda, widziałam to zjawisko wiele lat temu na Pogórzu Bieszczadzkim, ale trudno to z czymkolwiek pomylić...

     Tyle, że my dzików nie mamy...

     Dwa miesiące później buszowaliśmy z Luckim w leśnych sektorach między młodnikami...Pogodę nam Matka Natura sprezentowała jak marzenie...Podchodzimy pod jeden z pagórków...

Coś mi na ścieżce mignęło...Spore !!

     "Znowu ktoś puścił dużego psa ze smyczy" - przeleciało mi przez makówkę, i odruchowo rozejrzałam się, żeby namierzyć "winowajcę" między drzewami...

Pusto...Hmmm...

     A że w międzyczasie dreptaliśmy wytrwale, więc stanęliśmy na szycie pagórka i...

     "Wryło" mnie w ścieżkę !!

     Ledwie kilkanaście metrów od nas, przez ścieżkę między starym lasem i młodnikiem przeskakiwało stado dzików !! Widziałam cztery (tego "nibypsa" nieliczę)...Cztery widziałam od ryja do ogona !! Piękne !!

     Że Lucki dziczyzny nie wyczuł ??

Nie miał szans !!

     Wiatr wiał z prawej strony, więc zapach "wzięły ze sobą"...One nas też nie czuły...;o)

     Za to, kiedy doszliśmy te kilkanaście metrów, psisko trop złapało i przez kwadrans kręciłam się w kółko między drzewami, a najbardziej pożądanym kierunkiem kontynuowania spaceru stał się młodnik...;o)

     Uśmiech mi z "ryjka" nie schodził...

To jest buchtowanie !!

Mamy dziki !!  

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Plasterkiem po psiej duszy...

     Jak na "Burka" z budy, to Lucki ma już niezły dorobek turystyczny...Pomijając comiesięczne tysiąc kilometrów "na Wrzosowisko...Zaliczył Pieniny (ledwie miesiąc po adopcji), Góry Stołowe (dopiero co), kąpał się w Bałtyku (degustując słoną wodę), a nawet rozpoczął karierę międzynarodową zwiedzając Pragę...Po bardzo kiepskich doświadczeniach z "hotelem dla psów" w okolicach Zaścianka, teraz planowanie wyjazdów rozpoczynamy od wyszukiwania miejscówek przyjaznych zwierzakom...

A niedawno mnie oświeciło...

     Zjeździło psisko kawałek Europy i Polskę w kilku kierunkach, a Zaścianka nie widziało !!

Ale obciach...;o)

     Trzeba to zmienić !! ;o)

     Sprawdziłam kilometraż do siedziby Veta, bo akurat przyszła pora na szczepienie i ze zdziwieniem stwierdziłam, że "drugi koniec Zaścianka" jest idealnie oddalony na niecałe trzy kilometry...No dobra, trzy kilometry jak trzeba zakosami obwąchać latarnie...Sześć kilosów to nasza dzienna norma !! Idealnie...;o)

     W promocji dostałam krzesełko w poczekalni i sympatyczną rozmowę z Vetami...;o) W lesie takich rozrywek nie mam...;o)

     Lucki spacerem był zachwycony, wizytą w Przychodni mniej...;o)

     Jeden Doktorek sprawnie pobrał krew na badania (po zeszłorocznym choróbsku wolimy dmuchać na zimne), drugi Doktorek zaszczepił, a Lucki przyjął pozycję: głowa schowana pod moim ramieniem, przytulony do mnie całym sobą, czyli "psa tu nie ma"...;o)

     "Doktory" rozpływały się w zachwytach nad jego grzecznością, a on łaskawie przyjmował komplementy i podstawiał kolejny kawałek psa do głaskania...;o)

Najważniejszy oczywiście był "plasterek na łapce"...;o)

     I poczłapaliśmy sobie niespiesznie do domeczku...


Zaścianek został odkryty...;o)

     Po śniadanku Lucki walnął się na środku pokoju z demonstracyjnie wysuniętą łapką "z plasterkiem" i czekał...Czekał, aż Pan N. obudzi się po nocnej zmianie i użali się nad biednym, pokrzywdzonym (podziurawionym) pieskiem, wydrapie, wymizia i komplementami o dzielności zasypie...

Pan N. stanął na wysokości zadania !! Piękne to było użalanie...;o)

Uffff...

     Można ściągnąć plasterek...;o)

piątek, 5 kwietnia 2024

Piękne Świętowanie...

     Kiedy zabrzęczał domofon, Lucki wyrwał z miejsca jak oszalały i z "miałczeniem" ruszył witać Gości...Tylko tych Gości tak wita...;o)

Dzieci przyjechały !! ;o)

     Świąteczny Poniedziałek zapowiadał się wyśmienicie...;o)

     Wspólne obiadkowanie (chociaż na tury, bo się Tygryskowi przysnęło po trudach podróży), patera z ciastem i słodyczami, która zapowiadała "dobry dzień" i perspektywa...Hmmm...

     Dzieciaki musiały być bardzo spragnione Zaścianka, bo Księciunio ledwie wszedł domagał się wyjścia na "plac zabaw" z Dziadkiem, a Princeska ochoczo Mu wtórowała...

     Ale po obiadku zaatakowały nas Pokemony !!


 Teraz już siedzą spokojnie, ale niespodzianka Dziadków musiała się podobać, bo Dzieciaki dostały "małpiego rozumu" i demonstrowały z zaangażowaniem techniki walki Pikachu...;o)

     No dobra...Tygryskowi podobało się do momentu kiedy brykały dwa Pokemony, kiedy przyszła Jego kolej, stracił na odwadze i nie rozumiał zachwytów otoczenia...;o)

     I chociaż są to piżamki, Dzieciaki zgodnie orzekły, że zastosowanie będą miały całkiem inne...;o) Echhh...Ta wyobraźnia !! ;o)

     Potem ruszyliśmy Szlakiem Placów Zabaw...

     Dla Księciunia i Princeski był to szlak znany, ale musieli sobie "przypomnieć"...Dla Tygryska ??

Zachwyt !! Zachwyt !! I jeszcze raz Zachwyt !!

     Chyba wizyty u Dziadków nabrały nowego wymiaru...;o)

     Co prawda, w czasie przygotowań do kolacji Tygrysek zapytał gdzie mam kurki (bo Druga Babcia ma), ale nie było to chyba aż tak istotne, bo propozycja kolejnej wizyty i "nockowania u Dziadków" spotkała się z całkowitą aprobatą Wnuka...;o)

     Zatrzymujemy we wspomnieniach:

że Princesce najlepiej leżakuje się z Dziadkiem (bo ma najlepsze gierki na smartfonie),

że Księciuniowi są dalej potrzebne babcine buziaki chowane za uszkiem,

że kiedy Babcia skuliła się z bólu przy kuchennym blacie, Tygrysek położył się na podłodze, wsunął buźkę pod głowę Babci i radośnie zawołał: a ku ku !! ;o)

że wnucze przytulasy są najmilsze na Świecie, chociaż tym "dzieckowym" też niczego nie brakuje,

że wyglądając przez balustradę na klatce schodowej otrzymujemy setki "papatek" i przesyłanych "buzioli" i dopiero gromki (bo z echem) głos Pierworodnego przerywa te czułości...

     Zmęczony Dziadziuś z dyskretnym uśmieszkiem poszedł na nocną zmianę...

     Zmęczona Babcia z dyskretnym uśmieszkiem podreptała do sypialki...

     Zmęczony Lucki zasnął na środku pokoju, od czasu do czasu machając radośnie ogonem...

     Jak my lubimy takie zmęczenie !! ;o)

     Piękne to było świętowanie...;o)

wtorek, 2 kwietnia 2024

Matka Natura się postarała...;o)

     Święta mijają "migusiem"...Dopiero co układałam świąteczne menu, zapisywałam listę zakupów, planowałam dekoracje...A Święta sobie "mignęły" i tyle...;o)

Jakie były ??

     Matka Natura wyjątkowo się w tym roku postarała...Nie ma co...Dopieściła nas ciepełkiem jak tylko mogła...

Nam "przygrzała" po całości...

     - A może byśmy ?? - zapytał Pan N. w sobotę, i wszystkie plany zrobiły salto...;o)

     Takie mieliśmy dekoracje...



Taki stół...

A to nasz gość...Który wcale nie patrzy na talerze...;o)

Niedziela była przepiękna !! A Poniedziałek jeszcze lepszy...;o)