Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 31 maja 2016

Puszka Pandory...cz.8

Równo rok później...
     - Dostaliśmy mieszkanie !! - wykrzyczeliśmy z entuzjazmem w zdziwione oblicze mojego Ojca...
     - Uwierzę jak klucze zobaczę...- sceptycyzm wyciekał z każdej litery...
A przecież, pośrednio, to była zasługa Ojca...
     To On namówił Pana N. do zmiany miejsca pracy, nawet pojechali we dwóch dowiedzieć się o warunki...(Pan N. pisał podanie o pracę wkładem do długopisu na masce samochodu...)
Sama płaca była dla nas oszałamiająca...Perspektywę  własnego "M" też traktowaliśmy sceptycznie...
Teraz przybiegliśmy z nowiną do Rodziców...
     Teść skwitował to dosadnie, chociaż też nie dowierzał...
     - No to Szwagra szlak trafi...
Tego nie braliśmy pod uwagę...
     Szwagier był Budowlańcem...Pełny wkład na mieszkanie mieli już dawno na "książeczce"...
W ogóle, w porównaniu do nas "mlekiem i miodem" opływali...My z wielkiej biedy wychodziliśmy drobnymi kroczkami...Jak wiele młodych małżeństw w tamtych czasach...
Moją książeczkę mieszkaniową, ze skromnym stanem, Mamciaśka zamieniła na kilka, a może kilkanaście butelczyn...
Ale czy to teraz było ważne ??
     Teraz mieliśmy zaklepany przydział na nasze "M"..."M" idealne...Pan N. wylosował dla nas właśnie takie...Idealne...Wymarzone...Którego plan mieliśmy od roku rozrysowany w starym zeszycie...
Szok Rodziców był dla nas zrozumiały...
     Jeszcze trzy lata temu nie mieliśmy szans na nic...W spółdzielni mieszkaniowej określono perspektywę na dwadzieścia osiem lat...
Ale prawdziwego szoku doznaliśmy my, po powrocie na kwaterę...
     - Była Siostra ze Szwagrem...- poinformowała nas Sąsiadka...- Zaraz jak wyszliście...Powiedziałam, że poszliście Rodzicom powiedzieć o mieszkaniu...Szwagier tak w miejscu zawrócił, że walną głową w tą belkę co na schodach wystaje...Nawet myślałam, że sobie głowę rozbił, bo poszło echem po suficie...Może ja źle zrobiłam, że powiedziałam ??
Aż nas zamurowało...
Teść chyba miał rację...
     Uspokoiłam Sąsiadkę, bo Dziewczyna w ciąży była, i ogromnie się wszystkim przejmowała...
     - Oni nie wyglądali na szczęśliwych...- oznajmiła nam na pożegnanie...
Spojrzeliśmy na siebie z Panem N. ...
A już było tak spokojnie...
Echhh...
     Ale kolejna wojna przeszła bokiem...Przez kilka dni byliśmy zajęci formalnościami i zakupami, bo zaprezentowane Ojcom klucze, i wpisy do dowodów osobistych zaowocowały darowiznami, które zamieniliśmy, na wystane przez dobę meble do kuchni i meblościankę...Nawet nie wiedzieliśmy co było w paczkach...
     Te kilka dni było zbawiennych, bo emocje Szwagra opadły...Siostra Pana N. też chyba przełknęła tą "pigułę"...Wydusili z siebie gratulacje...Nie, żeby zaraz jakiś entuzjazm został nam okazany, ale było przyzwoicie...
Odwet Szwagier wziął przy pierwszej wizycie...
     - Stolarkę macie krzywą...Ściany pionu nie trzymają...Podłoga źle położona...Ja się Wam dziwię, żeście takiego knota przyjęli...Ja bym nie przyjął...
I wyobraźcie sobie, że rzeczywiście nie przyjął...
     Niedługo po tej naszej wielkiej radości, Szwagier otrzymał przydział na spółdzielcze "M4", ale w czasie oględzin wykrył tyle "braków", że odmówił przyjęcia...Drugiego też nie przyjął...Więc nie załapał się na ostatni blok jaki budowała Jego firma...A potem był 1989 rok i wszystko się zmieniło...
     Czy byli bezdomni ??
     Nie...Mieli piękne mieszkanie, w niezłym punkcie...Ale mieszkanie miało jeden minus...Było własnością Babci Szwagra (to Ona Go wychowywała), a Babcia miała pewną przypadłość...Genetyczną wredotę...Przynajmniej w stosunku do Siostry Pana N. ...
     Ich małżeństwo ciągle było "na zakręcie", a Babcia była jednym z takich "zakrętów"...
     My "zaszyliśmy" się w naszym Zaścianku...Tutaj "kąsanie" już tak nie bolało...A odległość od rodzinnego Miasta była świetnym "bezpiecznikiem" przed Rodziną...
A że zaraz po zasiedleniu na Świat przyszła nasza Córcia, więc mieliśmy świetny pretekst, żeby trochę się odseparować...
     Szczęśliwe lata ??
     Bynajmniej...Los nam wtedy wystawił rachunek hurtem, za to że zyskaliśmy odrobinę spokoju...
     Nagle zmarła Mamciaśka, co przyspieszyło poród Córci i doprowadziło, i Ją, i mnie, na próg życia...Potem na tym progu stanął Pierworodny...Potem zmarł Bieszczadzki Dziadek, a zaraz za nim Babcia...Idiotycznemu wypadkowi uległ Bieszczadzki Wujek i też zmarł...Potem zmarła nagle Teściowa...A rok po Niej Teść...Wszytko w półtora roku...
     Zaczęłam się bać, kiedy Sąsiadka pukała z informacją, że jest do nas telefon...
Pogrzebowa trauma nas przydusiła...
     W dzień chodziliśmy jak zombi...Po nocach płakaliśmy, albo gadaliśmy godzinami, żeby zrzucić smutek...
     - Boję się o Siostrę...- wyznał pewnej nocy Pan N. ..
     - Wiem...Ona została z tym sama...Wątpię, żeby Szwagier rozumiał...- też się bałam...
     Ale kiedy jechaliśmy do Nich przed Świętami Bożego Narodzenia, nawet przez myśl nam nie przeszło, że zastaniemy właśnie to...
     Od roku mieszkali w innym mieszkaniu...Zasiedlili pustostan przeznaczony do rozbiórki...Ogromne dwa pokoje z kuchnią w starej kamienicy...To chyba miało uratować Ich małżeństwo...
     - Dzieci nie przyjmą tych bombonierek... - poinformowała nas Siostra, kiedy usiłowaliśmy obdarować Siostrzenicę i Siostrzeńca...
     - Dlaczego ??- zapytałam naiwnie...
     - Nie ma Świętego Mikołaja...- usłyszałam odpowiedź...
Orzesz...(ko)...
     - To wyrzuć opakowanie, a czekoladki możecie zjeść...- podsuwałam rozwiązanie...
     - Nie możemy !! - sprzeciw był kategoryczny...
Poczułam się jak intruz...Pan N. też nic nie rozumiał...
     I wtedy zauważył mały kartonik, leżący na półeczce...
     Zaproszenie na chrzest Świadków Jehowy...
Kolana się pod nami ugięły...
Ale najgorsze było dopiero przed nami...

cdn ...

niedziela, 29 maja 2016

Puszka Pandory...cz.7

     Końcówka września była wyjątkowo zimna i deszczowa...A my codziennie maszerowaliśmy ulicami rodzinnego Miasta i szukaliśmy kwatery...Ja znalazłam kilkanaście...Pan N. znalazł kilka...Na widok wózka z dzieckiem wszyscy zamykali nam drzwi przed nosem...
Może dobrze, że tak padało, bo nie musiałam ukrywać łez...Po prostu sobie spływały...
     - Dziecko...Dlaczego płaczesz ?? - zapytała mnie Staruszka, do której zapukałam z pytaniem o kwaterę...
I wtedy, pierwszy raz w życiu nerwy mi puściły...
Obcej Kobiecie opowiedziałam wszystko...
     Pan N. z Pierworodnym w wózku stali na deszczu, a ja wyrzucałam z siebie całą nagromadzoną gorycz i żal...
     - Mam pokoik...- wyszeptała Staruszka...
Nie dotarło to do mnie...
     - Mam pokoik...Nie płacz...Jeśli chcecie, zamieszkajcie...- powtórzyła...
     Pan N. też nie uwierzył od razu...
     Nie było wody...Nie było łazienki...Piec był dziurawy...Z sufitu sypała się słoma...Okna trzymały się w ramach z przyzwyczajenia...A Sąsiadom za sam wygląd dałabym dożywocie...
To była prawdziwa ruina w jednej z "zakazanych dzielnic"...
Najpiękniejsza ruina...Bo nasza...
Mój Ojciec pomagał nam w przeprowadzce...
Wnosił telewizor...
To że go nie upuścił, sklasyfikowaliśmy w kategorii cudów...Łez nie umiał powstrzymać...
Zobaczył...Postawił telewizor i zwiał...
Chyba był wstrząśnięty...
My byliśmy po prostu szczęśliwi...
     To, że koc powieszony w oknie przymarza do szyb ?? Szczegół...
     To, że kran z wodą był zamarznięty przez całą zimę ?? Szczegół...
     To, że do wychodka trzeba było biegać na podwórko ?? Szczegół...
     Pod oknami mieliśmy ogródek, a gruszki rwaliśmy prosto z drzewa, siedząc na parapecie...
Zaczęliśmy żyć własnym życiem...
     I wtedy Siostra Pana N. znowu uciekła od Męża do Ojca...
Przyszła do nas...Była zrozpaczona...Załamana...Łzy płynęły Jej "Niagarą"...
Wtedy powiedzieliśmy Jej co myślimy...
     "Jesteś wykształcona, masz świetną pracę, jeśli się zdecydujesz odejść na stałe, pomożemy Ci, Dzieci będą miały opiekę, bo i tak siedzę w domu...Ale może najpierw wstrząśnij Szwagrem...Pozew zawsze możesz wycofać..."
     Wysłuchała nas...Kiwała głową ze zrozumieniem...Przyznawała rację...Postanowiła to przemyśleć...
     Po dwóch dniach dowiedzieliśmy się, że wróciła do Męża i z detalami opowiedziała o naszej rozmowie...Tak na zgodę...
Wystawiła nas jak dwie kaczki...
Dobrze, że Szwagier nie polował...
     Czym tłumaczyliśmy to ??
     Miłością...Nic innego nie przychodziło nam do głowy...Tylko miłość może człowieka tak zaślepić...W końcu byliśmy "specjalistami" od miłości...

cdn ...

piątek, 27 maja 2016

Puszka Pandory...cz.6

     Dlaczego tak skrupulatnie wszystko opisuję ?? Bo to wszystko miało znaczenie...Każda obelga była jak część fundamentu, na którym musieliśmy budować nasze życie...
     Ale ograniczę się jedynie do "Puszki Pandory"...Chociaż nie tylko ona waliła nas po łbach...
     Pierwsze rodzinne spotkanie było zaskakująco spokojne...Do Teścia nagle dotarło, że będzie miał Potomka...Takiego prawdziwego...Noszącego Jego nazwisko...
To miało dziwne konsekwencje...
     Teść zaczął o mnie dbać...
     Podsuwał mi "lepsze kąski", wygodniejsze krzesło, a nawet zamykał okno, kiedy skarżyłam się na przeciągi (Teść chorował na astmę, więc w mieszkaniu zawsze miał pootwierane okna)...
Swoim zachowaniem wywoływał szok u własnych Dzieci...
My przyjmowaliśmy to z wdzięcznością...
Siostra Pana N. miała z tym problem...
     Jej małżeństwo już wówczas nie układało się najlepiej...To uciekała od Męża do Ojca...To uciekała od Ojca do Męża...
Szczerze mówiąc, nie mieliśmy pojęcia o co w tym wszystkim chodzi...
Ale przestała bywać u Byłej Dziewczyny...
Co prawda kwartał po naszym ślubie, ale zawsze coś...
Cieszył nas każdy objaw sympatii...
Wtedy, byliśmy przekonani, że Jej zachowania kreuje w jakiś sposób Szwagier...
Nawet "szpile" w rodzaju:
     - Trzymacie się ciągle za ręce jak przedszkolaki...
albo:
     - Jak będziecie tyle po ślubie co my, to przestaniecie się całować publicznie...
Nie robiły na nas wrażenia...Postanowiliśmy być ponadto...
     Byłam w szóstym miesiącu ciąży, kiedy to Ona ogłosiła "radosną nowinę"...
Oczekiwali drugiego dziecka...
     Teść w nerwach (nie akceptował Zięcia w dużo większym stopniu niż mnie),poszedł z wizytą do mojego Ojca...Nawalili się jak "mesershmity" i doszło do rękoczynów...
To była trudna szkoła życia...
     Siostra Pana N. zaczęła oczekiwać względów jakie Teść "okazywał" mnie...
Teść drugą ciążę Córki potraktował jak idiotyzm...
Siedzieliśmy w tym wszystkim po uszy...
     Kiedy urodziłam, zrobiło się jeszcze gorzej...
Teść "oszalał" na punkcie Wnuka...Moi Rodzice też oszaleli...
My, życzliwością i serdecznością, usiłowaliśmy rekompensować Siostrze i Szwagrowi ten wybuch uczuć...
Organizowaliśmy wspólne wypady...Zapraszaliśmy na wspólne imprezy...
Ale ciągle byliśmy na straconej pozycji...
Zawsze było nie tak...
I znowu cała wina spadła na Szwagra...
     Tak się chroni tych, których się kocha, a Pan N. Siostrę kochał...
     Potem Pan N.wyjechał w delegację...
     Zostałam sama z dzieckiem i całym tym bałaganem...
     On pracował po kilkanaście godzin dziennie i brał wszystkie dodatkowe dniówki, żeby więcej czasu spędzać z nami...Ja usiłowałam przetrwać...
Przynajmniej "rozrywki" rodzinne ograniczyły się do moich Rodziców...Niewiele było dni, kiedy oboje byli trzeźwi...Awantury na porządku dziennym...
Od obcej kobiety, na ulicy, dowiedziałam się, że nic nie robię w domu, zaniedbuję dziecko, nawet własnej bielizny nie wypiorę...Źródłem tej wiedzy była moja Mamciaśka...
Poczułam się, jakby mnie ktoś traperem w brzuch kopnął...
     To były długie dwa lata...
     Teść wpadł w "fazę" i raz kochał Pana N., a raz Jego Siostrę...Ja wróciłam na pozycję "tej", albo "onej"...Szwagier miał przypisany epitet...
Jedyną stałość uczuć zyskał sobie nasz Pierworodny...
Ale my nigdy nie wiedzieliśmy co zastaniemy...Miłość, czy nienawiść...
     Po dwóch latach Pan N. wrócił z delegacji...15 lipca...
     22 lipca przeprowadzaliśmy się do Teścia...
Życie pod jednym dachem z moją Mamciaśką stało się niemożliwe...
Życie z Teściem też wydawało się nam niemożliwe, ale bezdomność nie była rozwiązaniem...
     Wytrzymaliśmy dwa tygodnie...Dwa tygodnie z Teściem ?? To było jak zaliczenie korony Himalajów...
     Pan N. wystąpił o przydział kwatery...

cdn ...
 

środa, 25 maja 2016

Puszka Pandory...cz.5

     Pan N. rozpoczyna "igranie z ogniem"...
     Rano jeździ do pracy...Wracając odwiedza mnie w Bibliotece (wiwat miejsca publiczne)...Potem gna do Niej...Wieczorem przychodzi do mnie i kontynuujemy "rozliczenia z przeszłością"...Analizujemy każdy krok...Przygotowujemy się oboje do czekającej nas walki...Potem Pan N. idzie na Dworzec i wsiada do pociągu, żeby dospać do rana wygodniej niż na ławce w parku...
W domu ma dalej "kipisz"...
     Moim Chłopakiem jeszcze nie jest...
     Jej Chłopakiem właśnie przestaje być...
Ciągle się miotamy, bo Ona ma maturę...
Perfidne...
     Mamy miliony wyrzutów sumienia...Emocje nami miotają jak tsunami falami...To się przytulamy rozczuleni...To snujemy najbardziej tragiczny koniec...
     - Porozmawiam z Siostrą...Ona zrozumie...- rzuca pewnego dnia Pan N. ...
Siostra !!
Że też wcześniej nie wpadliśmy na to rozwiązanie...Najprostsze z możliwych...
     Ale nim dochodzi do tej rozmowy, Pan N. ma dość...
Sypia po dwie godziny na dobę...
Stres Go wykańcza...
     - Muszę dzisiaj z Nią porozmawiać...Dłużej nie dam rady...Co Ty na to ?? - ciągle czekał na akceptację...
     - Walczmy...- mówię, chociaż wiem, że to słowo wcale nie odzwierciedla tego, co nas czeka...- Tylko pamiętaj...Od tej chwili mówimy sobie wszystko o wszystkim...Kąsanie będzie bolesne...
     Poszedł...
To były bardzo długie dwie godziny mojego życia...
Wrócił roztrzęsiony...
Siadł koło mnie, wziął mnie za rękę i siedzieliśmy w milczeniu...
Po bardzo długim czasie powiedział:
     - To chyba będzie trudniejsze niż sądziliśmy...
Miał rację...
Poszliśmy na wojnę z całym naszym Światem...
Walnęliśmy "atomówką", a fala uderzeniowa była przed nami...
     W ciągu doby straciliśmy wszystkich "Przyjaciół"...Poza Jednym...
     W ciągu doby Sąsiedzi przestali odpowiadać na moje "dzień dobry"...
     W ciągu doby moja Mama przestała się do mnie odzywać, a Ojciec skwitował sytuację "po moim trupie"...
Autentyczne podżeganie do przestępstwa...
     W ciągu doby Siostra Pana N. stanęła na Jego progu...Z pretensjami...
     Kazała Mu kupić bukiet kwiatów, iść przeprosić i wrócić do Niej, bo ja jestem zwykłym "k...szonem"...
     I chociaż wydawało się nam to niemożliwe, nawet Ojciec Pana N. wyraził sprzeciw...
Okazałam się złem wcielonym...
     Była Dziewczyna przesłała Panu N. rachunek z wyliczoną, ogromną rekompensatą, za zjedzone przez Niego posiłki, zużytą wodę i coś tam jeszcze...
Zostaliśmy wyalienowani całkowicie...
     Kiedy odważyliśmy się iść z wizytą do Ciotki Pana N., którą uważał za bardzo serdecznego i poczciwego Człowieka...Ciotka wyciągnęła Go do kuchni i przekonywała, że nie powinien się wiązać dla pieniędzy...
Dla pieniędzy ??
Okazało się, że Siostra Pana N. już u Cioci była...
Do epitetów pod moim adresem,dołączyła fakt, iż mój Ojciec jest dyrektorem jednego z największych w okolicy przedsiębiorstw...
Ło Matko i Córko...
     Wyprowadzana z błędu Ciotka, miała coraz większe oczy...
     - Znamy się od dziecka...Chodziliśmy do jednej klasy...Już w szkole zadurzyliśmy się kompletnie...A mój Ojciec jest Suwnicowym...
Prawda nas wyzwoli...
     Ciotka rzeczywiście miała dobre serce...
     - Matko Boska...- skwitowała...- Dzieci !! Co dalej ??
Na to pytanie odpowiedzieć nie umieliśmy jeszcze...
     Każdą nową "bajkę" opowiadaliśmy sobie ze szczegółami, żeby się nie dać omotać...Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, żeby maksymalnie ograniczyć ingerencję osób trzecich...
Z trudem akceptowaliśmy wizyty Siostry i Szwagra Pana N. u Jego byłej Dziewczyny...A bywali często...Na korytarzu witali się tylko z Nim...Ja byłam niewidzialna...
Zaczęliśmy żyć "obok"...
     Udawałam, że nie widzę spluwających na mój widok Sąsiadek...Udawałam, że nie robią na mnie wrażenia odwracający się na ulicy Znajomi...Udawałam, że nie słyszę rzucanych szeptem epitetów...
Wojna trwała...
Przewaga po stronie "przeciwników" była znaczna...
     Moja Mama nagle zmieniła zdanie...Pod wpływem Baba Jagi (Babci), która na przekazaną nowinę zareagowała niespodziewanie...
     - Zięcioszek ?? Zawsze mówiłam, że idealnie do siebie pasują...
Takiego Sprzymierzeńca się nie spodziewałam...
     Pod wpływem Mamy Ojciec nie domagał się już mordu z zimną krwią...
Zaczęliśmy łapać równowagę...
     Ojciec Pana N., po przeprowadzonej rozmowie, zaczął odpowiadać na moje powitania...A Pan N. nagle odzyskał dom...To było coś !!
     I kiedy sytuacja powoli się zaczęła normować, stanęliśmy znowu pod ścianą...
     Wpadł w gościnę "dziki bocian"...
     Problem był jeden...Pan N. dopiero za miesiąc kończył dwadzieścia lat...
     Moja Mama wpadła w prawdziwą histerię...
To Ją wybraliśmy jako pierwszą do "dobrej nowiny"...Wydawała się nam najbardziej "po naszej stronie"...
Jej reakcja spowodowała, że nowina nie wydawała się nam już taka "dobra"...
     Przygotowaliśmy się do kolejnej "wojny światów"...
Powrotu Ojca z pracy czekałam jak wyroku...
     Skoro Mama ryczy już cztery godziny i rzuca mi w twarz najgorszym "mięsem", to czego się możemy spodziewać dalej ??
     - I czemu ryczysz ?? - walnął Ojciec z grubej rury...- To cieszyć się trzeba, a nie ryczeć...
     Tyle było w temacie przyszłego Wnuka...
Umieli nas zaskoczyć...
     Reakcja Ojca Pana N. była również wyważona...
     Strzelił pogadankę o ewentualnym ożenku "dla majątku" (czyli opcja mojego bogactwa się rozprzestrzeniała), po czym zapytał, czy Pan N. chce się żenić...
     - No to trzeba będzie sprzedać akordeon...(mój przyszły Teść inwestował w instrumenty muzyczne)...
Koniec tematu...
     Poinformowanie Siostry Pan N. wziął na siebie...
Wygłosił prostą formułkę:
     - Żenię się...
     Co zaowocowało tym, że Szwagier szybciej dobiegł z nowinami do mojego bloku, niż Pan N. ...
     Była Dziewczyna została poinformowana natychmiast...
Ale efekt był chyba inny od zamierzonego...
     Sąsiadki przestały pluć w miejscach publicznych, i co prawda z niechęcią, ale odpowiadały na moje "dzień dobry"...
     Zadziałała moc ciąży i lęk o futra w szafie...

cdn ...  

poniedziałek, 23 maja 2016

Puszka Pandory...cz.4

     Kolejna impreza toczyła się leniwie...Pan N. pobrzdękolił na gitarce...Gardła od śpiewania bolały należycie...Karty do "Flirtu" odjechały razem z "Kuzynem"...
Nawet gadać nam się już nie chciało...
     - Nie możesz u mnie nocować...- informuje Pana N. "Przyjaciółka"...- Mama z Bratem przyjechali, śpią w moim pokoju...
     - Do domu o tej porze też wrócić nie mogę... - spokojnym głosem informuje Pan N.
Spojrzenia obojga lądują na mnie...
     - Miejsca na podłodze dosyć, jakaś poduszka się znajdzie...- ulegam presji wzroku...- Ale Rodzice wracają z pracy przed siódmą, więc pobudkę robimy o świcie...
     "Przyjaciółka" idzie do domu, my zostajemy w trójkę...Ja, Pan N. i nasz wspólny Przyjaciel...
Chłopaki leżakują na podłodze...
To się nazywa "gościnność"...
     I nagle, w nocnej ciszy, słyszę cichy szept Pana N. ...
     - Porozmawiaj ze mną...
Zaczyna mówić, a ja usiłuję bezgłośnie przełykać ślinę...
     - Chciałem Ci przynieść tą torebkę...Bardzo chciałem...Ale w domu mi się "skotłowało", a Ona powiedziała, że nie chcesz mnie znać... Że masz mnie dość, bo byłem tylko kolegą z klasy...Tak było ?? - pada na koniec pytanie...
     - Nie...- słyszę własny szept...
     - Potem grałem dla Ciebie w parku, ale nie chciałaś mnie słuchać...Wszyscy słuchali, tylko nie Ty...- mówił z wyrzutem...
     - Podglądałam Cię z balkonu...- wyznałam...
Nasz wspólny Przyjaciel głośno przełknął ślinę...
     - Kiedy Ona się przysiadła, to pomyślałem, że to dobry pretekst, żeby bywać w waszym bloku i żeby Cię spotykać...- kontynuował Pan N. ...
     - To nie był chyba najlepszy pomysł...Za kilka miesięcy się pobierzecie... - włączyłam się do rozmowy...
     - Czyli, że to jednak nic nie znaczyło ?? - pada pytanie i mnie znowu jest trudno oddychać...- Nigdy nie twierdziłem, że się z Nią ożenię...
     Szach - Mat...
Nasz wspólny Przyjaciel zrywa się z podłogi i robi energiczne pompki...
My w milczeniu dajemy Mu czas, żeby się wyszalał...
     Pan N. siada przy mnie i zaczynamy rozmawiać...
Tak jak dwa lata temu...Szczerze do bólu...Bo boli...
Nie mamy pojęcia jaki będzie efekt końcowy owej rozmowy...
     Pan N. opowiada jak to wyglądało z jego strony...Ja wylewam swoją gorycz w przeciwnym kierunku...
Nasz Przyjaciel leży w ciemnościach, słucha i milczy...
     - Powiedz tylko słowo...- prosi nad ranem Pan N. ...
Nie umiem...
     Już wiem, że to co nas łączyło to nie było jakieś durne zauroczenie, że kilka osób "maczało paluszki" w tym, żebyśmy nigdy ze sobą nie porozmawiali, że po tej rozmowie wiele rzeczy będzie całkiem innych...Ale co dalej ??
     Co, jeśli rozwalimy wszystko i zaczniemy budować coś, co nie przetrwa nawet kilku miesięcy ?? Co, jeżeli oboje się mylimy, a łączy nas jedynie wspomnienie szkolnego zauroczenia ??
     - Nocleg to żeście mi zgotowali pierwsza klasa...- oświadcza nasz wspólny Przyjaciel...- Chyba bym wolał nocować pod mostem...Ale...Musicie coś z tym zrobić...- informuje nas dobitnie...
     "Mundrala"...

cdn ...

sobota, 21 maja 2016

Puszka Pandory...cz.3

     Byliśmy z tego samego otoczenia...Mieliśmy tych samych Znajomych...Bywaliśmy na tych samych imprezach...
Z czasem zaczęłam to akceptować...
     Przecież nie odetnę się od Świata, tylko dlatego, że się potknęłam ??
Wyglądali na szczęśliwych...
     Minął rok...
I właściwie wszystko wróciło do równowagi...
     Oni mieli siebie...Ja miałam swoje marzenia i plany...Czasem zabolało w serduchu, kiedy jechaliśmy razem windą, albo kiedy jechałam windą z Siostrą Pana N. ...Bywała często...
Ewidentnie Ich związek się rozwijał...
     I pewnego dnia zadzwonił dzwonek u drzwi...
     - Słuchaj...Marek wypił szklankę wódki i stracił przytomność... - poinformowała mnie "Przyjaciółka"... - Może Twoja Mama będzie umiała pomóc ??
Ha...Ha...Ha...
Mamciaś ?? 
     Już sobie wyobrażam jak pomaga...Właśnie padła na kanapę zmożona ilością wchłoniętych promili...
     - Zmuście Go do wymiotów, podawajcie płyny i nie dajcie zasnąć...A najlepiej wezwijcie Pogotowie...- skwitowałam...
Ale to stało się właśnie zaczynem do odnowienia kontaktów...
Szklanka wódka wypita przez obcego Faceta...
Marek oprzytomniał po tych kilku zabiegach...
Oni zaczęli bywać u mnie...Ja zaczęłam bywać u Nich...
     Że byłam naiwna ??
No cóż...Nikt nie jest idealny...
     W pokoju "Przyjaciółki" widziałam wiele śladów, świadczących o stałym bytowaniu Pana N. ...Jej Rodzina traktowała Go jak "swojaka"...
     Oczywiście, że rozpoczęliśmy kontakty od "rachunku sumienia"...Jak się ma siedemnaście lat, pasjami lubi się takie dyskusje...
     "Przyjaciółka" poinformowała mnie, że planują ślub zaraz po maturze...Ja wyrzekłam się "wszelkich praw" do młodocianej miłostki...Pan N. milczał...
     Kiedy przyszli złożyć mi życzenia urodzinowe na "osiemnastkę", byłam już nieźle zmęczona świętowaniem...Nie uczestniczyli w obchodach oficjalnych...
Aż taka durna nie byłam...
     Znowu były zapewnienia, wyjaśnienia, "duperele"...I Pan N. dalej milczał...
Ale milczący to On był zawsze...
Właściwie oboje do wylewnych nie należeliśmy...
     "Przyjaciółka" mówiła, ja kiwałam głową, Pan N. słuchał...
Spotkanie towarzyskie jak się patrzy...
     Po kilku miesiącach sporadycznych kontaktów, na jednej z imprez, przypadkowo całkiem, towarzyszył nam mój "Kuzyn"...Właściwie obcy Chłopak...Chrześnik mojego Ojca (Syn Kolegi z pracy)...
Towarzyszył i szczerze mówiąc, miał ogromny wpływ na to, co wydarzyło się później...
"Kuzyn" przywiózł z sobą karty do "Flirtu"...
Znacie to ??
Ręcznie robione kartoniki z pytaniami i odpowiedziami...
Właściwie nic nie znaczący dialog, który można prowadzić w nieskończoność...
Kilka osób, każda z plikiem kart w ręce...Nikt nie widzi jak toczy się rozmowa...
Karta...Numer...
     I dostaję od Pana N. takie pytanie, że serce mi staje w poprzek, oddech zamiera w piersiach, a na twarzy mam "piwonię"...
     - Czy to nic nie znaczyło ??
Miliony myśli...
Podnoszę głowę i widzę wpatrzone we mnie, orzechowe oczy...
Jaja sobie robi ??
Wkręca mnie ??
Do ramienia ma "przyklejoną" potencjalną "Narzeczoną"...
Co jest grane ??
Właściwie dosłownie...
     Towarzystwo bawi się wyśmienicie, a my zaczynamy jakąś dziwną partię "szachów"...
     Koniec imprezy witam z ulgą...
To nie było normalne...
     Ale Towarzystwu tak bardzo podoba się flirtowanie bez konsekwencji, że wymuszają na mnie ponowne zaproszenie "Kuzyna"...
     - Nie zapomnij kart !! - żegnają Go ze śmiechem...
     W mojej głowie rozgrywa się totalna wojna rozsądku z uczuciami...
Co dalej ??

cdn ...

czwartek, 19 maja 2016

Puszka Pandory...cz.2

     Nie analizowałam tego...Miłość braterską Pana N. przyjęłam jako coś absolutnego, a autorytet starszej Siostry pozostał we mnie jako aksjomat...
     Człowiek musi mieć jakieś Wzorce, a jak się ma piętnaście lat, to Wzorce są niezbędne...
Dla nas Wzorzec był jeden...
     Skończyła świetną Szkołę...Miała świetną pracę...Powodziło się Jej dobrze...Genialnie grała na gitarze...Pisywała własne teksty...Urodziła piękną Córeczkę...
     Czy coś mogło podważyć taki Autorytet ??
W Rodzicach nie mieliśmy oparcia, więc Siostra pozostała jedyną Opoką...
Dla Pana N. naturalnie...Dla mnie pośrednio...
     Ale bardzo się starałam, żeby mnie zaakceptowała...Choćby z opowieści Pana N. ...
     Czy opowiadał o mnie ??
Nie wiem...
Ale wiem, że nie na wszystko byliśmy wówczas gotowi...
     Skończyliśmy Szkołę podstawową...Szkoły średnie wybraliśmy, przez przypadek, po sąsiedzku...Tyle, że mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu...
No i...Pozwoliliśmy, żeby wtrącił się między nas ktoś trzeci...
Nie...Nie była to Siostra Pana N. ...
     W czasie jednego ze spotkań posprzeczaliśmy się...Nie mam pojęcia o co...Musiało to być coś bardzo durnowatego...
     Ja wyszłam trzaskając drzwiami...Pan N. nie wybiegł za mną...
Ambicje szesnastolatków bywają dziwne...
Problemem stała się moja torebka, która została na miejscu...
     Pan N. w uporze czekał, aż po nią przyjdę...
     Ja w uporze czekałam, aż On mi ją przyniesie...
     Rozwiązaniem stała się moja Koleżanka, którą wówczas miałam za Przyjaciółkę...
Poprosiłam Ją o przysługę...
Ona chętnie przystała na propozycję...
     Zawsze twierdziła, że Chłopak z klasy jest dobry na pierwszą miłość, że w Panu N. nie ma "nic ciekawego", że nie rozumie "co mnie opętało"...
Poszła, wzięła torebkę i wróciła...
     - Mówił coś ?? - zapytałam...
     - Nic...- odpowiedziała...
My zaczęliśmy mijać się bez słowa...
No może nie do końca...
     Pan N. siadywał w Parku pod moim blokiem i grywał na gitarze...
     Ja siadywałam na balkonie i przyglądałam się godzinami...
     Z czasem, coraz częściej, na owej ławeczce zaczęła przesiadywać również moja "Przyjaciółka"...
Pan N. ewidentnie zyskiwał przy bliższym poznaniu...
No i w końcu, dla Niej nie był "kolegą z klasy"...
     Perfidię losu podkreślał fakt, że "Przyjaciółka" mieszkała w tym samym bloku...
Teraz spotykaliśmy się w drodze do szkoły...Spotykaliśmy się na klatce schodowej...Czasem jeździliśmy razem windą...
     Za jednym zamachem "pozbyłam się" Chłopaka i Przyjaciółki...
Ot...Bywa...

cdn...

wtorek, 17 maja 2016

Puszka Pandory...cz.1

     - Napisz o tym... - stwierdził Pan N. w czasie ostatniej, przeprowadzanej przez nas "długiej Polaków rozmowy"...
     - Ale to jest cholerna zadra w serduchu... - oponowałam...
     - Napisz...To nasza wersja życia... - nalegał...
Może rzeczywiście ??
     Człowiek przecież przeżywa jakieś wzloty i upadki, analizuje, kieruje się jakimiś przesłankami, i to jest właśnie życie...
     Może nasze doświadczenia, kiedyś, komuś, przyniosą ulgę, albo rozwiązanie ??
     W końcu, to właśnie subiektywne odczucia kreują rzeczywistość...
     - Pamiętasz ?? Tak skrzętnie ukrywaliśmy alkoholizm Twojego Ojca, że kiedy zapił się na śmierć, według Córci to my byliśmy patologią, a nie On... - argumentował Ślubny...
To prawda...
Oberwaliśmy wtedy za naszą miłość rykoszetem...
Cholernie bolało...
     - Może nasze Wnuki będą chciały poznać nasz punkt widzenia...- "wiercił" dalej Pan N.
Może...
     A wszystkie te dywagacje rozpoczęły się od starego stwierdzenia: Z rodziną, to najlepiej na zdjęciu...
     To nie będą wpisy radosne, żółć pewnie aż będzie kapała z "kart" bloga, ale...
     Podobno nie ma nic lepszego na poprawę nastroju, niż cudze nieszczęście, więc niech Wam się humory poprawiają zbiorowo...
     Otwieram "puszkę Pandory"...

     Chodziliśmy do jednej klasy w Szkole podstawowej...On niepozorny Chudzielec...Ja niepozorny Chudzielec...Nic nas nie wyróżniało z tłumu...
Nooo...Właściwie wyróżniało...Oboje uprawialiśmy sport, więc tacy całkiem bezimienni nie byliśmy wcale...
     Co spowodowało, że stanęliśmy obok siebie na szkolnym korytarzu i nasze oczy rozbłysły zauroczeniem ??
     Na to pytanie nawet najstarsi Górale nie znają odpowiedzi...
Tak się stało, i już...
Jednego byliśmy pewni...
To co nas łączy ma pozostać naszą sprawą...
     W klasie porozumiewaliśmy się przy pomocy karteczek pisanych alfabetem Morse`a...Na szkolnych korytarzach zawsze staliśmy z "Asystą"...Popołudniami spotykaliśmy się na boiskach lub w ustronnych miejscach Parku...
     Nie było namiętnych całusów...Nie obściskiwaliśmy się jak szaleni...Po prostu, godzinami gadaliśmy...O sobie, o rodzinie, o marzeniach...
     Po kwartale Pan N. przyznał mi się, że gra na gitarze, a ja pokazałam Mu swój skrzętnie ukrywany zeszyt z wierszydłami...
Bardziej Przyjaciele, niż Para...
     Łączyło nas również to, że w naszych Rodzinach alkohol był bardzo ważnym elementem...Rozwalał nasze Rodziny od środka...
     Po roku znaliśmy wiele swoich tajemnic i pierwszy raz poszliśmy do kina...W sąsiednim Mieście, żeby nas nikt nie zobaczył...
Wtedy też, pierwszy raz chwyciliśmy się za ręce...
Mieliśmy po czternaście lat...
Piękny wiek na pierwszą miłość...
     W czasie wakacji pisywaliśmy do siebie listy...Takie prawdziwe...Papierowe...Mamy je do dzisiaj...
     Pan N. przysyłał mi ekspresy polecone, co Listonosz u moich Bieszczadzkich Dziadków ogromnie przeżywał...A ja najpierw mocno przytulałam kopertę...
Wiedziałam, że te przesyłki są ponad budżet Pana N. ...
Pan N. był biedny...
     Chociaż miał coś, a właściwie Kogoś, kogo zazdrościłam Mu ogromnie...Miał starszą Siostrę...
Ich więź była potężna...
     To właśnie w owe wakacje, Siostra Pana N. wychodziła za mąż...
     Przeżywał to, chociaż musiałam to wyczytać między wierszami...
     Ja wiedziałam, jak się żyje w samotności...Pan N. miał się tego dopiero uczyć...
Tego Mu nie zazdrościłam...
Rok szkolny powitaliśmy z ulgą...
     Kiedy na Świat przyszła Siostrzenica Pana N., nasze rozmowy zyskały kolejny temat...
Był dumny...
     Jego Świat poszerzył się o kolejnego Człowieka...Maleńkiego, fakt...Ale bardzo ważnego...
Pan N. został Ojcem Chrzestnym...
Wtedy poznałam Siostrę Pana N. ...
     Pewnie, gdyby to była zapowiedziana wizyta, to przeżywałabym to bardzo, ale Pan N. w czasie jednego ze spacerów wtrącił:
     - Zajrzymy do mojej Siostry...Mam coś do załatwienia...
Pode mną ugięły się nogi...
     Siostra Pana N. była dla mnie Tytanem, Ideałem, Wzorcem...
Ona chyba nawet mnie nie zauważyła w przedpokoju...
W końcu, byłam tylko koleżanką Jej Brata...

cdn...

niedziela, 15 maja 2016

Się mi wystawiła...

     Każdy wie, że dobry Sąsiad wart każdych pieniędzy, a bytowanie "pod jednym dachem" przez lat "dziesiąt" powoduje często konflikty bez rozwiązania...
     My chyba rzeczywiście jesteśmy "Dziećmi Szczęścia", bo Sąsiedzi trafili się nam przyzwoici...
     Przeżyliśmy już wspólnie setki remontów, tysiące imprez, odchowaliśmy Dzieciaki...I jakoś tak się poskładało, że ani w statystykach policyjnych, ani w notatkach Straży Miejskiej nie figurujemy...
     Zawsze przyjemniej wychodzić z mieszkania, kiedy na korytarzu można spotkać uśmiechniętego Sąsiada, a nie worek ze śmieciami podrzucony pod drzwi...
     Nasze kontakty nie są już tak spontaniczne jak jeszcze kilka lat temu, kiedy zdarzały się nam kilkuosobowe pogaduchy na półpiętrze...Nie powodujemy potopu na klatce schodowej w Śmigus Dyngus, jak onegdaj bywało...W odwiedziny też chodzimy raczej "za potrzebą", niż dla towarzystwa...
Ot, życie...
     Ale jakoś tak od lat, kierujemy się prostą zasadą: "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe"...
Działa...
     Może nie na wszystkich, i nie zawsze, ale w większości działa...
     Nie działa właściwie na jedną Sąsiadkę...
Niereformowalna jest chyba...
Szczęście w nieszczęściu, że mamy Ją nad głowami...
     Przeszliśmy już przez etap notorycznego zapychania kanalizacji podpaskami (była wtedy młodą mężatką i chyba wstydziła się męża)...Przeszliśmy etap wrzucania woreczków foliowych przez Jej potomstwo do muszli klozetowej (bo się fajnie kręciły w czasie spłukiwania)...Zaliczyliśmy też kilka zalań (bo zapomniała)...
Ot, takie małe grzeszki sąsiedzkie...
     Notorycznie strzepuje kapy i serwety przez balkon ( pod balkonami mamy chodnik, więc śmieci często lądują na głowach Przechodniów. jeśli ich wiatr wcześniej nie zagna do naszych doniczek)...
     Usprawiedliwia Ją jedynie fakt, że nigdy w bloku nie mieszkała...
Tak Ją tłumaczyłam na własne potrzeby...
Przez pięć lat...Przez dziesięć lat...Przez dwadzieścia lat...
I tak mi już zostało, chociaż się zbliżamy do kolejnej okrągłej rocznicy...
     Ale jest coś, z czego wytłumaczyć Jej nie umiem...
     Sąsiadka odkurza mieszkanie o bardzo różnych porach...
No cóż...Pracuje zawodowo, więc pory bytowania domowego ma różne...
Ale odkurzać o 22:30 ??
     Pisałam już o Niej kiedyś, że powoduje ciągłe prace remontowe tym swoim odkurzaniem (wyrywa klepki parkietu i panele)...Bo odkurza nad wyraz energicznie...A do tego równie energicznie przesuwa meble...Dokładnie właśnie tak...Przesuwa...
     Kiwamy nad tym głowami z politowaniem, i zakładamy, że tej przypadłości wyleczyć się nie da...
Ot, taki urok...
Ale...
     Wracałam właśnie z zakupów, kiedy rzeczona Sąsiadka wyszła z klatki schodowej...
     - Wieki Cię nie widziałam !! - zakomunikowała mi donośnym głosem... - Co porabiasz ??
     - Nic konkretnego...- odpowiedziałam, bo zapędy Sąsiadki do roznoszenia nowin są mi znane...
     - Nawet na balkon nie wychodzisz ?? Nie słychać Cię !! - kontynuowała swój wywód...
     Już miałam wtrącić grzecznie, że Ją to raczej słychać, ale mi się przypomniało, że z takimi "Przypadkami" lepiej nie dyskutować...
     I kiedy już myślałam, że kontakt bezpośredni z Sąsiadką mam z głowy, obwieściła...
     - Zapukaj chociaż czasem w rurki od kaloryfera, żebym wiedziała, że żyjesz...
     "Zły" tylko zachichotał po cichutku na moim ramieniu...
     Uśmiech bazyliszka wypełznął mi na oblicze, a z ust wyrwał się syk godny twórcy Slytherinu (to ten z Harrego Pottera, który rozumiał mowę węży)...
     - Zapukam !! Pewnie, że zapukam !! Szczególnie jak znowu będziesz walić tym odkurzaczem w nocy !! Tylko nie wiem, czy Sąsiedzi z parteru jakoś to zniosą...
     Mina Sąsiadki ?? Bezcenna...
     Nawet niesiona przeze mnie pod pachą młoda kapustka zachichotała...
Ależ mi się Kobieta wystawiła...
Hmmm...
     Zawsze uważałam, że na wszystko przychodzi odpowiedni czas...;o)

piątek, 13 maja 2016

Nie ogarniam...

     Londyn ma nowego Burmistrza...I wierzcie mi na słowo, że wcale nie zamierzałam komentować owego faktu, bo przecież został wybrany w demokratycznych wyborach, więc za "coś" Go Ludzie popierać musieli...
     Może był świetnym Prawnikiem (choć słuchy mnie doszły, że bronił ekstremistów muzułmańskich), może miał idealny dla Londyńczyków program wyborczy, a może po prostu ma ładny uśmiech...
     Demokracja rzecz święta...( I dotyczy to wszystkich Krajów, nas też)...
     Skoro został wybrany to nie mnie osądzać jakie były owego wyboru przesłanki...

     - A wiesz, może to sposób, żeby Londyn był bezpieczny...W końcu, skoro będzie w Nim rządził Muzułmanin, to się od aktów terrorystycznych powstrzymają...- usłyszałam w rozmowie telefonicznej...

Ło Matko i Córko...
Trochę mnie zatkało...
     Zbyt durna widać jestem, żeby taką przesłankę wyboru przewidzieć...
     Czyli, jeśli powybieramy Muzułmanów na Burmistrzów i Merów wielkich, europejskich Miast, to bezpieczeństwo wzrośnie ??
     A może w ogóle oddać Im awansem teki ministerialne i będziemy spać spokojnie ??
     Nie mam nic do Faceta...Być może będzie najlepszym Burmistrzem, jakiego Londyn miał kiedykolwiek...
     Z całego serca życzę tego Londyńczykom...
     Ale jeśli powodem Jego wyboru jest właśnie "podlizanie" się terrorystom, to niech Ich Bozia ma w opiece...
     Coraz trudniej mi to wszystko pojąć...
     Może trzeba było w 39-tym oddać klucze do Warszawy Hitlerowi ?? 
     Chyba już za dużo w życiu widziałam i moja percepcja tego nie ogarnia...

wtorek, 10 maja 2016

Narodziny sceptycyzmu...

     Moja Mama była Pielęgniarką...Ten fakt, oprócz wrodzonego wręcz szacunku do Pielęgniarek spowodował, iż od dziecięcia obcowałam z medycyną i wszelkimi jej niuansami...Na pamięć znałam listę "nowoczesnych" psychotropów i "najlepszych" antybiotyków...Znałam nazwy, działanie i wskazania...A to właściwie nie było normalne...
     Moja Mamciaśka była ogromną zwolenniczką antybiotyków...
Może dlatego zrodził się we mnie ten bunt ??
     Każdy wie, że w "cielęcym" wieku lat "nastu", człek musi się buntować, bo mu hormony z uszu wystają...
Uczyłam się dobrze, w polotach bardzo dobrze...Nad modne dyskoteki przedkładałam bibliotekę...Nad nocne eskapady, wypad w góry...Nad imprezki, pototwórcze treningi...
     Czyli jakoś te moje hormony wybuchnąć musiały...
No to wybuchły...
Żeby nie powiedzieć: zapachniały...
     Z racji wykonywanego przez Mamciaśkę zawodu, moja podręczna biblioteczka zaopatrzona była również w literaturę medyczną, i właśnie tam odnalazłam swój "bunt"...
Maleńką książeczkę:


     No dobra...Nie było to dzieło do czytania...
     A już na pewno, nie było to dzieło do czytania dla nastolatki...
     Ale nastolatka czytała...Czytała i analizowała...Analizowała i wprowadzała w czyn, przy wsparciu Zielnika wypożyczonego w Bibliotece (takiego z obrazkami ;o))...
Bunt rozkwitał...
     Rodzice pracowali na zmiany, więc czasu na eksperymenty totalne miałam sporo...
Dom zaczął pachnieć rumiankiem, pokrzywą, skrzypem...
     Łatwo nie było, bo przecież mieszkałam w Centrum sporego Miasta...
Ale z wypadów w plener przywoziłam pół plecaka "różności"...
A potem "różności" chowałam między książkami, żeby nie wpadły w oczy Domowemu Medykowi...
Ojciec załapał w mig...
     Przy kolejnym "zapaleniu dziąseł" podałam Mu w sekrecie, przygotowaną miksturę...
Był na etapie "wszystko mi jedno"...
Pomogło w kwadrans, więc moja tajemnica była bezpieczna...
Przy kolejnym ataku dziąseł Ojciec już nie czekał...
     - Masz to paskudztwo do płukania ?? - zapytał szeptem...
     Mieć nie miałam, ale mogłam zrobić...Wszystkie składniki leżakowały w drugim tomie "Popiołów"...
     Mój zielarski proceder trwał przez kilka lat...
     Mamciaśka nigdy się nie dowiedziała jaka ze mnie "medycznie" przewrotna dusza...
     Kiedy na Świecie pojawiły się nasze Dzieciaki, w domu mieliśmy zawsze "ziołową półeczkę"...Może nie wszystkie zioła pochodziły z własnych zbiorów, ale półeczka była nieźle zaopatrzona (przy ostatniej wizytacji Pierworodnego dostałam burę, bo w szafce nie było rumianku..."Rumianku nie masz !!" - cytuję)...
     Rodzinną tradycją stało się wychodzenie "po pokrzywę", "na rumianek", czy po sosnowe młode szyszki, z których robiłam syrop na kaszel...
     Potem pochłonęła mnie cywilizacja...
     Zioła kupowałam w sklepie...Ekspresowe, bo takie właśnie zrobiło się życie...
Kora dębu, rumianek, szałwia, pokrzywa, kwiat lipy, skrzyp...
Minimum...
     Wrzosowisko otworzyło mi "klapkę" z pamięcią...
     Rumianki i pokrzywy pozrywałam z marszu...Skrzyp wpadł w ręce przy pieleniu truskawek...Dziurawiec mnie zaskoczył wyrastając między wierzbinkami...Biedrzeńcowi przyglądałam  się długo..."Skąd my się znamy ??"...Podobnie było z tasznikiem...
     Przyglądałam się, rwałam, wieszałam na suszarce, a potem w domu sprawdzałam skąd to dziwne poczucie znajomości...
     Teraz mnie zaskoczył glistnik jaskółcze ziele...
Wiedziałam, że powinnam powiesić wiązkę do suszenia...
     Czyżby z ziołami było tak, jak z jazdą na rowerze ??
Nie mam pojęcia...
Ale wiem jedno...
     Za każdym razem kiedy wyszukuję nazw dla moich "odkryć" w opisie figuruje dziwna formułka...

     "Roślina zielna (lub chwast) uprawiana do celów medycznych i farmaceutycznych o szerokim spektrum zastosowań. Stosować po konsultacji z lekarzem lub farmaceutą."

No cóż...
We wszystkim wskazany jest umiar...
Ale...
     Jak to się ma do dyrektywy unijnej, którą jakiś czas temu próbowano przeforsować, a która kategorycznie zabraniała uprawy, zbierania i konsumpcji ziół ??
Projekt tych bzdetów leżakuje w jakimś brukselskim biurku i pewnie wypłynie "przy okazji" lub poczeka na lepsze czasy...
Bo sam pomysł zarabiania milionów na bazie produktów, które nic nie kosztują, ogromnie mi się podoba...
     Vivat Koncerny !!
I tak a`propos...
     Kiedy byłam ową "zbuntowaną nastolatką" mój stan zdrowia wymagał konsultacji kardiologicznej...Mamciaśka wcisnęła mnie "po znajomości" do pewnej Pani Ordynator, bardzo znanego wówczas Instytutu...
Kolejka była do Niej rozmiarów kosmicznych (chociaż nie było wówczas jeszcze NFZ-tu), wizyta kosztowała krocie...
     Pani Doktor moje wyniki przeanalizowała, badania przeprowadziła i zaproponowała terapię pewnym medykamentem, który sprowadzała z Holandii...
Zabrzmiało bardzo poważnie...
     Mamciaśka oczywiście lek u Pani Doktor kupiła (jedno opakowanie kosztowało tyle co rower "Wigry")...
     Po pierwszej zażytej dawce sprawdziłam skład, bo mi się "coś z czymś" kojarzyło...
     Medykament w osiemdziesięciu procentach składał się z waleriany...Czyli pospolitego kozłka lekarskiego...Była również meliska do towarzystwa...
Resztka to były "wypełniacze"...
     My byliśmy wówczas " zacofanym Wschodem", w którym Ludzie ciągle korzystali z usług "Zielarek", często wyśmiewanymi za owe procedery...Oni byli "cywilizowanym Zachodem" z niebotycznie rozwiniętą myślą technologiczną...
     Tak się chyba urodził mój medyczny sceptycyzm...

niedziela, 8 maja 2016

No i lipa z myślenicy...

Chcesz ciszy ??
- Jedź na wieś !! - mówili...
Chcesz spokoju ??
- Jedź w plener !! - mówili...
     No to pojecha...liśmy !!
A co !!
     Pogódka majowa...Po ostatnim "nicnierobieniu" akumulatorki naładowane "do pełna"...Pozostało złapać za motykę i hajda w pole...
     Ale, ale...O wyciszaniu być dzisiaj miało...
No to motyka w kąt !!
     Czy jest coś bardziej wyciszającego niż bezpośredni kontakt z naturą ??
     A czy w kontakcie z naturą jest coś bardziej naturalnego niż przysiąść pod drzewem ??
Już nawet Kochanowski do tego zachęcał !!
     Co prawda, lipy na Wrzosowisku nie posiadamy, ale może coś w zastępstwie się znajdzie...
     Na przykład świerk...
No to siadam pod świerkiem...
Siedzę sobie...Dumam...Już miałam wymyślić coś bardzo fajnego, gdy...
     Pyk...Pyk...Pyk...
Coś mi na łeb spada...
Boleć nie boli, ale to miarowe pykanie na percepcję działa i myślenica przerwana...
     Łepetynę podnoszę, żeby intruza namierzyć, a tam, na świerkowej gałązce siedzi sobie wiewióreczka, akrobacje różne wyczynia i świerczynki do pyszczka napycha...
Się porobiło...
     Nie będę przecież wiewióreczce w opozycji stawać, bo może ma rodzinę do wykarmienia ??
Przeniosę się pod gruszę...
     Siadam pod gruszą...
Stareńka ta nasza grusza...Zmizerowana...Ale jakie owocki daje !!
Siedzę sobie...Pyszczek do Słoneczka wystawiam...Stare kości wygrzewam...
I już mi myślenica wraca, kiedy nad głową szelest słyszę i złowieszcze "gruu...gruuu"...
Ki czort ??
     Cukrówka...
     No fakt...Trochę taka bardziej przerośnięta, bo rozmiarami to raczej kurczaka przypomina...
Kotłuje mi się nad głową...Krąży...Szeleści...Grucha...
Nijak myśli pozbierać...
Jak nic nam się cukrówki w gruszkowych gałęziach osiedliły...
Hmmm...
     To może ja sobie pod śliwą siądę, żeby im na przekór w amorach nie stawać ??
No to siadłam...
     Śliw na Wrzosowisku sporo, to przecież nikomu w paradę nie wejdę...
Siedzę...
Śliwa cień słodki daje...Drobne listeczki szeleszczą...
Tu to już mnie myślenica dopadnie bez przeszkód...
Siedzę i czekam...
Ledwie kilka minut czekałam i jest...
     Myślenica ??
A gdzieżby !!
Fruuu...Fruuu...
     Zmasowany atak szpaków...
     Odlatują...Podlatują...A głównie na piechotę człapią i mi się durnowato przyglądają...
Ło Matko i Córko...
     Już w zeszłym roku mieliśmy szpaka rezydenta, który wszędzie łaził "na piechotę" i żył w ogromnej symbiozie z Panem N. (to przez koszenie trawy)...A drugi skąd ??
Narzeczona ?? Żona ??
A śliwka ??
No tak...
     Albo akurat ta ma w sobie jakiś urok ukryty, albo powinnam jednak zagrać w tej kumulacji Totka...
Bo że mir domowy zakłóciłam to pewne...
Echhh...
     Chyba jednak lipa mi z tej myślenicy wyjdzie...
     A może rzeczywiście Kochanowski miał rację i bez tej lipy na Wrzosowisku to bieda z myślenicą będzie ??
     No to wezmę się do pracy...
Idę sobie...Idę...
Pod nóżki spoglądam, żeby jakiegoś pożytecznego ziółka nie zdeptać...
Nagle...
Fruuut...Szurrrr...Szurrr...
     Z trawy na obrzeżach bażancica wylatuje !! Tumult taki, jakby się drzewa przewracały...
Nieźle się musiała bidulka wystraszyć, bo bażanty to raczej do latania skłonne nie są...
Jak nic na stanie jeszcze bażancie gniazdo posiadamy...
Echhh...
     Czy Wrzosowisko jest jeszcze nasze ??
Hmmm...
     Trzeba będzie sprawdzić akt notarialny po powrocie do Zaścianka...
Plecy ugięłam...Motykę złapałam w łapki...Zamach...
     Tirli...Turli...Tilala...
O macie zbója...
     Jeszcze kopać nie zaczęłam, a skowronek wypadł z zarośli i tiutiurli mi nad głową...Fikołki w powietrzu fika...Korkociągi kręci...I "drze" się jakby go z piórek obdzierali...
     To ma być cisza ??
Chór  z sadu zaświergolił potężnie...
     - Chcesz ciszy ??
     - Jedź do miasta !!  

czwartek, 5 maja 2016

Zapytajcie Zimmera...

     Podobno, kiedy zaproponowano Mu pierwszy koncert, skwitował to ogromnym zdziwieniem...Podobno, kiedy wyszedł po raz pierwszy na scenę wypełnionej po brzegi sali, zaniemówił z zaskoczenia...Podobno, nie wierzył, że Jego muzyka może przyciągać Słuchaczy...
Podobno...
Bo od przedwczoraj jeszcze trudniej mi w to uwierzyć...
Ale od początku...
     Pisałam Wam, że na urodzinowe prezenty, otrzymaliśmy od Dzieciaków bilety na majowy koncert Hansa Zimmera...Niespodzianka była tym większa, że Dzieciaki miały nam w tym koncercie towarzyszyć...



     
     Wspólne wypady nie trafiają się nam często...
     Trudno było doczekać do wpisanej na biletach daty, ale dotrwaliśmy...
     Krakowska Arena powitała nas świetną organizacją...Policja kierowała wzmożonym ruchem...Ochroniarze panowali nad organizacją parkingów...
Bardzo lubię jak wszystko tak działa...
Grzeczne powitania...Sympatyczne uśmiechy...Perfekcyjne działanie...
Nawet to, że mnie Pan Ochroniarz nie wpuścił z butelką wody mineralnej mogę puścić w niepamięć...
W środku organizacja była równie dobra...
     Miejsca mieliśmy "na pięterku", na wprost sceny...

Dziesięć minut później Hala była pełna...

     Światła przygasły, a na odległą scenę wyszedł On...


     Grzecznie przywitał się łamaną polszczyzną, co oczywiście wywołało na Hali entuzjazm, a potem...
Ło Matko i Córko...
     "Wylądowałam" jak zaczęły się włączać światła...
Przerwa...
     W nosie czułam zapach paryskiej uliczki, którą pewnej nocy spacerowaliśmy z Panem N., a którą "odwiedzam" w wyobraźni, za każdym razem oglądając "Kod Leonarda da Vinci"...
Przed oczami przelatywały ostatnie błyskawice z "Króla lwa"...
Ręce mi się trzęsły...
     Bywałam już na różnych koncertach...Smakowałam różnej muzyki...Ale żeby tak mnie wzięło ??
No fakt...
     Nie każdy, kto tworzy muzykę jest Geniuszem...
     Nie każdy, kto gra muzykę jest Geniuszem...
     A tutaj miałam Geniusza na wyciągnięcie ręki...No...Może na kilkadziesiąt kroków...
     Na totalnym luzie...Jakby wcinał pajdę chleba ze smalcem, siedząc na ukwieconej łące...Hans Zimmer robił ze Słuchaczami co chciał...
     Już się nie dziwię, że Jego nazwisko widnieje w czołówkach wszystkich filmowych hitów...
Sama muzyka jest hitem...
     Tak jak Chopin zabierający nas na mazowieckie pola...Beethoven, z którym zwiedza się najmroczniejsze zakamarki Jego duszy...Z Zimmerem idzie się tam, gdzie poprowadzi...Na afrykańską sawannę...W zaułki Paryża...W niebyt "Incepcji"...W głębie oceanu...A nawet na rzymską arenę...
Można wszystko...
     Jak przełożyć obraz na dźwięk ??
Nie mam pojęcia...
Chociaż przez dwie godziny doświadczałam tego fenomenu...
     Zapytajcie Zimmera...