Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 31 sierpnia 2019

Tujowisko...

     Myślałam, że Ojciec Czas nie ma już możliwości przyspieszenia wskazówek naszego zegara...Ot, durna baba...
     No, dobra...Wiedziałam od stycznia, że nadejdzie ta "apokalipsa", że potrzebować będziemy nie tylko mobilizacji, ale i sił ponad miarę...
     Kiedy nasze Misie zasiedliły nowe lokum, a przeprowadzkowy kurz opadł, Tata Miś rzucił od niechcenia:
     - Zmienił bym wjazd do domu, ale ten kwietnik...Te tuje...- I czekał Niecnota na reakcję...
     Kwietnik ogarnęliśmy jak tylko ziemia "puściła" i wyzwanie to było żadne...Jedna róża...


Jeden "wiecheć"...


Jeden "płaziniec"...


Pryszczyk...;o)
Ale, że wiosna wybujała bardzo, my mieliśmy od groma roboty bieżącej, a Gordyjka biła się z myślami..."Upchnąć te tuje, czy ich nie upychać ??"...No to zeszło...;o)
Nie jestem miłośniczką tujowatych...
     Jakoś te rośliny nie przemawiają do mojej ogrodniczej natury, a urok zauważam z trudem...Ot, tuje...
Jedna, uratowana z mrówczego pogromu w zupełności mi wystarczała...
"Wiecheć" też przyjął się pięknie, więc w oczy nie właził...
Ale to wyzwanie było ekstremalne...
     Trzynaście tui 1,2-1,5 metra...
     Cztery dwumetrowe...
Pomijam fakt, że to prawie sześć stuweczek w zielonościach...;o)
     No to czas na działanie...
Jeden dzień został przeznaczony na wykopanie "rezydentek"...
     Księciunio dzień wcześniej pięknie podlał korzenie, Misiowy Tata i Dziadziuś wykopywali, Babcia pakowała korzenie do worków, Księciunio rosił korzenie i igły...
     Misiowa Mama pilnowała Princeski, Princeska pilnowała Luckiego, Lucky pilnował wszystkiego...;o)
     To była całkiem niezła dnióweczka...
     Bladym świtem, Pan N. poczłapał po busa, załadowaliśmy zielone bractwo i ruszyliśmy na Wrzosowisko...
     Pan N., Misiowy Tata, Gordyjka i Lucky...;o)
Zmiana samochodu nie zrobiła na czworonogu żadnego wrażenia...
     Stanowiska były już przygotowane...
Poniekąd...
Bo przecież nikt nie przewidzi, jaką bryłę korzeniową wykopie się z ziemi, i jak to "towarzystwo" upchnąć w szeregu, żeby krzywdy nie zrobić...
Cały dzień roboty...
     Pośpiech był wskazany, bo kilometrów masa, a busa trzeba oddać w terminie...
Zabrakło nam 10 minut !!
     Ale, że nie pierwszy raz korzystamy z usług tej Firmy, więc poza wyrzutami sumienia, kłopotów nie było...
     Efekt tujowej przeprowadzki ocenialiśmy w czasie kolejnych odwiedzin...


     Siedemnaście tui !!
Ło Matko i Córko !!
     Wrzosowisko zyskało na powadze...;o)

środa, 28 sierpnia 2019

"Pierwsze koty za płoty", czyli Lucky poznaje nasze Nieloty...;o)

     Kiedy wysiadaliśmy z samochodu dobiegł nas szczebiot i pisk zachwytu Princeski...Ta to jest piesolubna do n-tej potęgi !!
     Dziadkowie przywieźli psa !!
     Ma psa !!
Nasze akcje wzrosły przed przekroczeniem progu...;o)
Princeska z pięterka chciała gnać w jednym bucie...;o)
     "Namacalność" psa, którego można było dotknąć, pogłaskać, a nawet pokarmić (!!)...(Wiwat kabanoski !!)...Dopełniała szczęście...
Princeska była szczęśliwa, przeszczęśliwa, po prostu euforia...;o)
     Księciunio jak zawsze nieśmiały...;o)
Ale widać było, że radość w Nim kipiała...;o)
     Rezerwa Księciunia jest zrozumiała, bo Jego pierwsze kontakty z piesowatymi nie były najszczęśliwsze...Księciunio był malutki, piesek głupiutki...Rezerwa pozostała...
     Lucky był idealny !!
     Dał się głaskać, dał się karmić, siedział grzecznie przy nodze, a kiedy była pora biegł zlustrować ogródek (oczywiście w asyście)...Nie bardzo rozumiał piski Princeski, ale znosił je dzielnie...
Od razu załapał, że w tym domu Kierownikiem Lodówki jest Synowa, więc dyskretnie monitorował Jej kursy do kuchni...;o)
     Pierwsza wizyta wyszła prawie idealnie...
Dlaczego "prawie" ??
     Wnuki były przekonane, że Dziadkowie przywieźli Im pieska !! Że Lucki zostanie z nimi...
Synowa chyba też miała początkowo takie złudzenie (obawy)...;o)
     Lucky po dwóch godzinach siadł w ogrodzie i wpatrywał się w samochód !!
     Ewidentny znak, że nadszedł czas powrotu do domu, wyciszenia i drzemki na kanapie...;o)
     Posiadanie Nielotów w stadzie, przyjął ze statecznym spokojem...Z niewątpliwą ulgą przyjął fakt powrotu do domu...;o)
     Być może Dzieciaki zyskają "na wartości", kiedy Lucki nauczy się bawić, zrozumie do czego służy piłka, maskotka, czy szarpak...Na razie opiekuje się swoimi zabawkami przenosząc je delikatnie w "bezpieczne" miejsca...Nigdy się nie bawił, więc skąd niby ma wiedzieć ??
Ale skoro nigdy też nie miał kontaktu z małymi dziećmi, a Wnukom pozwalał na wiele...;o)
Przyjdzie też czas zabawy !!
     Kolejny punkt aklimatyzacji odhaczony...

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Nowy dom...Nowe wyzwania...

     To nie jest tak, że kiedy decydujemy się na adopcję zwierzaka, to on zareaguje eksplozją wdzięczności, a do naszych rozłożonych ramion ruszy z merdaniem ogona...
     Pies chce opuścić schronisko...
I tyle w temacie...
To my decydujemy, czy je opuści, czy pozostanie w klatce resztę życia...(Chociaż czasem ta klatka, to lepsze rozwiązanie, niż właściciel-debil)...
Przed Luckim był bardzo trudny dzień...
     Po pierwsze, podróż samochodem kilkadziesiąt kilometrów...
Nikt nie wiedział jak zareaguje...
Matka Natura chciała nas na dodatek poddać próbie i zorganizowała upał super kategorii...
Lucky wsiadł, położył mi łeb na kolanach i...
Tyle z naszych obaw...
     W połowie drogi wgramolił mi na kolana resztę psa, więc dodatkowo grzaliśmy się jak dwa kaloryfery...Klimatyzacja ustawiona na psi pysk zaowocowała...Pies kichał przez dwa dni...Pani miała anginę i początki zapalenia oskrzeli...;o)
     Ale byliśmy w totalnym szoku, jak grzeczny może być pies w podróży, na dodatek z obcymi ludziami...;o)
     Po drugie, pierwszy spacer na nowym terytorium...
Lucky pięknie szedł przy nodze!!
     Posiadacze innych czworonogów wyrażali swój podziw, wśród dzieciaków na podwórku zawiązał się istny fan klub (spacer kończyłam w towarzystwie sporej grupy Nielotów)...
Jeszcze trzy tygodnie temu psisko było w "smyczowej opozycji" !!
     Opiekunki ze Schroniska włożyły wiele starań, żeby wychodzenie na spacery było w ogóle możliwe...
     A tutaj ?? Proszę bardzo...Wzór do naśladowania !!
Następne spacery ujawniły kolejne cechy Luckiego...
     Pies idzie zygzakiem !!
Ma więcej ze sznaucera niż widać na zdjęciach !!
On po prostu "zabezpiecza" nasz spacer...;o)
     A w lesie, "wystawia" nam zwierzynę, czekając na nasze reakcje...Wiewiórki, dzięcioły, koty...Widzi i słyszy wszystko...
     Po trzecie, nigdy nie mieszkał w bloku i nigdy nie wchodził po schodach...
     Na kolejnych kondygnacjach odwracał łebek i patrzył z wyrzutem: "nie dało się zamieszkać na płaskim ??"...
Wchodzenie jeszcze jakoś szło, ale schodzenie było dla niego katorgą...
Przez pierwszą dobę...;o)
     Teraz trzeba nieźle śmigać po tych schodach, żeby wyrównać przewagę czterech łap...
Klatka schodowa też już nie straszy...;o)
     Po czwarte, tajemnica balkonu...
Podwórko, a nie podwórko...
Słychać, a nie widać...
     Drzwi z moskitierą, zamykane na magnesy, rozpracował natychmiast, ale przez pierwsze dni umieraliśmy ze strachu, że wyskoczy...
     Nie mógł również zrozumieć, dlaczego na spacer wychodzimy innymi drzwiami, i tłuczemy się tymi schodami, skoro podwórko jest "na jedno szturchnięcie nosem"...
     Jak więc jest po adopcji ??
Różnie !! Bardzo różnie...
Dla psa to nowe życie i milion wyzwań...
     Lucky przez pierwszą dobę był bardzo pobudzony i podniecony...Chciał być wszędzie i widzieć wszystko...Chciał przez cały czas czuć nasz dotyk...Chodził z nami nawet do łazienki...
W nocy, co godzinę przychodził do sypialki i sprawdzał czy jestem...
Nie płakał, nie narzucał się...Siadał przy drzwiach i czekał, żebym się odezwała...
Po dobie zaczął odsypiać...
     Nam pozostaje pomóc mu w tej aklimatyzacji...A przynajmniej nie przeszkadzać...;o) Bo nie ukrywam podziwu dla niego...Świetnie sobie radzi w tym nowym świecie...
     Przed nim jeszcze sporo wyzwań...
Wrzosowisko...
Nasze Wnuki...
Wizyty obcych w domu...
Setki kilometrów w samochodzie...
     Zapas kabanosów się przyda...;o)

czwartek, 22 sierpnia 2019

Szczęśliwy Traf...

     17 stycznia 2009 roku, łykając łzy i tuląc martwe ciałko kudłatego Przyjaciela, powiedziałam:
NIGDY WIĘCEJ TAKIEJ MIŁOŚCI !!
Okrutnie bolało...
Ale już Starożytni mawiali:
"Nigdy nie mów nigdy"...
No i cóż...
Jak na Starożytnych przystało, mieli rację...
     Dostaliśmy z Panem N. takiej zajawki na psa, że po dwóch dobach znaliśmy już wszystkie bezdomniaki z całej Polski...
Założeń było kilka:
1. Nie może być czarny.
2. Nie może być duży.
3. Ma być kudłaty.
4. Ma mieć charakter.
Kolejność punktów była dowolna...;o)
     Przez kilka kolejnych dni, niczym Harpia uczepiłam się rozsądku, który podpowiadał "nigdy więcej" i "po co wam to"...Ale, że w kwestiach uczuć, rozsądek z reguły musi skapitulować, więc...
10 sierpnia 2019 roku Rodzina się nam powiększyła...


     Jak widać, kandydat na naszego Przyjaciela jest czarny, no i...Mały nie jest...;o)
Na dodatek wcale nie jest kudłaty...
Czyli, 3:0 dla pieseła...;o)
     Ale kiedy spojrzałam w te oczy...


Zobaczyłam tę rozpacz i tęsknotę...
Rozsądek się spakował i pojechał na urlop...;o)
     Pozostało nam sprawdzić, czy przynajmniej ten "charakterek" dostaniemy razem z kudełkami...


     W oczach był i charakter, i wielkie psie serducho...
     Zostaliśmy obszczekani jak trzeba, w psie łaski wkupiliśmy się kabanosami...;o)
I do domu jechaliśmy w trójkę...;o)
Zapoznanie, pierwszy spacer, podjęcie decyzji i podpisanie dokumentów trwało...Czterdzieści minut...;o)
     Przedstawiam Wam Luckiego...
"Szczęśliwy Traf"...
Teraz uczymy się siebie nawzajem, bo Lucky nie jest szczeniaczkiem, któremu można wpoić wszystko...Lucky ma cztery, albo pięć lat...Przeżył wiele, co widać po rozerwanym uchu i kilku zachowaniach...
Ale zaczyna swoje nowe życie...
     Trzymajcie kciuki !! ;o)

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Uciapane...

     Nasz urlop zaowocował jeszcze jednym odkrycie...
     Dawno temu otrzymałam w darze komplet farbek olejnych...
     Talentu w sobie nie czułam (a i teraz nie czuję nagłego objawienia), ale że byłam w ciąży z Pierworodnym, a stan ten powoduje różne, nieprzewidywalne zachowania, więc...
     Pewnego dnia, na ścianie naszego pokoju walnęłam szkic wioski Smerfów, wiedźmy Hogaty i kilku Smerfów...Nawet przypominało to oryginał...;o)
A nadmienię tylko, że Smerfy nie były jeszcze nadawane w naszej TV, a obrazek miałam z niewielkiej reklamówki, którą otrzymała nasza Biblioteka...
     Malowałam to "dzieło" ze dwa miesiące...Bo przecież czas miałam tylko przed pracą i po pracy...No i Młody w brzuchu nie pomagał...;o)
     Ale kiedy Pierworodny przyszedł na Świat, obrazek był gotowy, a pokój wywietrzony...
     Szwagier podziwiający malunek rozpoznał w Hogacie swoją Babcię...;o)
     Nie pokażę Wam tego, bo komórek jeszcze wtedy nie było, a zrobienie zdjęcia aparatem nie wpadło nam do głów (czego ponad trzydzieści lat żałujemy)...;o)
     Potem wyprowadziliśmy się na kwaterę (opisywałam to kiedyś) i urządzaliśmy się przy pomocy małej meblościanki, amerykanki i piętrówki dla Pierworodnego (zgodnie z założeniem, że nasza Córka musi mieć starszego Brata)...
     Po urządzeniu, okazało się, że jeden z regałów ma stać "na odwertkę"...
Dykta jako wystrój ??
Kiepsko to wyglądało...
     W pudełku miałam jeszcze resztkę farbek...
Regały z czasem pojechały do Zaścianka...
Potem "awansowały" do pakamery, jako regały na "przydasie"...
     Teraz pojechały na Wrzosowisko...
I nagle...


     Ale się porobiło...;o)
     Przy takich pomocnikach, to jakoś ten ugór obrobimy...;o)
Do odkrycia jest jeszcze jedna ściana...W Zaścianku...
Aż jestem ciekawa jak przetrwali bohaterowie Disneya...
Bo po Śnieżce tych trzydziestu lat nie widać...;o)

piątek, 16 sierpnia 2019

Lipiec miesiącem opłotków...

     Pogodowo lipiec był do luftu...Przynajmniej na Wrzosowisku...
     Po kilku dniach zaczęliśmy marzyć, żeby arktyczny wiatr umilkł chociaż na chwilkę...Nawet myśli mieliśmy przewiane...
     Ale Wrzosowisko niewiele sobie robiło z tej nieżyczliwej aury i humorów Matki Natury...




Lilie szalały !!
Rozkwitały...Kwitły...Puszczały nowe pędy...
Gdyby nie podpórki, to w życiu by takiego ciężaru nie udźwignęły...
A ja cieszyłam się jak dzieciak z lizaka...
     Z czystym sumieniem mogłabym mianować lipiec miesiącem lilii...
Mogłabym...
Ale...
     Skoro pogoda urlopowo była nam niełaskawa, to niewątpliwie była łaskawa dla pracoholików...;o)
     Postanowiliśmy nadgonić troszkę "plan pięcioletni", zarzucony w zeszłym roku ze względu na upały i braki materiałowe...
     Rzuciliśmy się w wir pracy...Jak wyrobnicy...
Przerwy były tylko na posiłki i kawę...
I wyrosło...







     Sześćdziesiąt metrów drewnianych "podpór dla roślin", bo płotem tego nie nazywamy...;o)
     Projekt własny...Własne wykonanie...
     Na wysokości trzech poprzeczek zabezpieczony agrowłókniną...
Ptaki są zachwycone...Bezpańskie i pańskie koty mniej...Baśce i Baśkowi łażenie po poprzeczkach sprawia ewidentną radochę...
My mamy poczucie zrobienia czegoś...;o)
     Niestety kilku półwałków brakło, więc będziemy kończyć za rok, zostało jeszcze obić 20 metrów agro, bo to bardzo czasochłonne...No i posadzić sztobry wierzby i forsycji (eksperyment taki)...
     Urlop uznaliśmy za udany...
Kości bolą, ścięgna ciągną, mięśnie zakwaszone...
Czyli stan stabilny...;o)
     A lipiec awansował na miesiąc opłotów...;o)

wtorek, 13 sierpnia 2019

Matka Natura się nie spisała...

     "Para" puszczona...Zamek zdobyty...Kolejny magnesik z wyprawy powiększył księciuniową kolekcję...Pozostało...
     Zjeść deserek !!
     W tym szczytnym celu udaliśmy się do Buska Zdroju, gdzie jakiś czas temu odkryliśmy bardzo przyjemny przybytek z deserkami...;o)
Przy okazji zaliczyliśmy deptak i park...Wiadomo...Bez tych atrakcji wizyta w Busku się nie liczy...


     A skoro park, to wiadomo...Fiefiórki !!
I tutaj Dziadkowie popełnili grzech prawie śmiertelny...
Orzechów w zasobach posiadają zapas znaczny...A dla rudzielców nie wzięli ani jednego !!
     Księciunio był zdegustowany...;o)


     Szczerze mówiąc, to ja się dziwię, że te wiewiórki dają radę skakać po drzewach, bo ilość dostarczanej przez Kuracjuszy "karmy" wystarczyła by dla ogromnego stada "basiek"...
Po parku każdy chodzi z torebeczką orzechów..."Rude kitki" wywołują totalne poruszenie i ogólną radość...


Tyle że...
Okazało się, iż wiewiórki to bardzo inteligentne stworzonka...
Idąc za jedną z nich, odkryliśmy ogromny magazyn orzechów !! Na prawdę ogromny !! Zbierała dary i gromadziła je skrzętnie...
A kiedy się zorientowała, że wyśledziliśmy te zbiory...
     Widzieliście kiedyś wkurzoną wiewiórkę ??
My widzieliśmy !!
     Wspięła się na drzewo, "przykleiła się" do pnia i tak nas "zwyzywała", że szok !!
Nie miałam pojęcia, że wiewiórki wydają z siebie takie odgłosy...
     Przeprosiliśmy grzecznie...W ramach przeprosin skierowaliśmy do niej Panie posiadające woreczki z orzechami...I...
No cóż...
Koniec wyprawy...
     Wracamy na Wrzosowisko...
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to koniec wakacji Księciunia...
     W nocy przyszedł bardzo zimny front, nocne temperatury spadły do 6 stopni, w dzień termometr z trudem osiągał 18 kresek, a przejmujący wicher jeszcze się wzmógł...
Ostatnia przejażdżka na rowerku...Ostatni spacerek do truskawek...
     - Jak tylko pogoda się poprawi, to przyjedziesz...- pocieszałam Wnuka...
Łezki były bardzo blisko...
     Ale pogoda się nie poprawiła...
     Urlop Dziadziusia dobiegł końca...
Skończył się lipiec...
     A Księciunio dalej czeka na magiczne zaklęcie...

sobota, 10 sierpnia 2019

Czas ruszyć dalej...

     Kiedy wsiadaliśmy do "naguska", Księciunio zapytał cichutko:
     - Babciu, jedziemy na Wrzosowisko ??
     Było słychać, że stopnicka wyprawa była troszkę zbyt krótka...
No cóż...
     Pogoda, chociaż nie widać tego na zdjęciach, nie bardzo się spisała...Słoneczko niby świeciło...Ale...
Wiał przejmujący, arktyczny wiatr, który przewiewał człeka na wylot...
     - Nie martw się, ruszamy dalej...- odpowiedziałam Nielotowi, a On odpłacił cudnym uśmiechem...
Ruszyliśmy...
Hmmm...
Pamiętacie ten wpis:


I tym razem prawie się udało...
     Ruszyliśmy do Carcassonne...
     Co prawda, do tego polskiego, ale skoro się nie ma co się lubi...;o)


Są dwie rzeczy, które wyróżniają Szydłów z innych "kropek" na mapie...
     1. Szydłów to rodzime Carcassonne...
     2. Szydłów to stolica śliwki...
     Ten drugi punkt interesował nas mniej (chociaż sklepik w centrum rynku kusił banerami), ale pewnie wpadło Wam w ucho, że szydłowska śliwka w czekoladzie jest najlepsza, a szydłowska śliwowica niejedną głowę "odcięła" od rzeczywistości...;o)
     My ruszyliśmy na zwiedzanie...


Księciunio uwielbia zdobywać zamki...Nawet takie w remoncie...;o)



     A ten Pan na rusztowaniu (po prawej stronie, w kamizelce), wywołał u Księciunia prawdziwy zachwyt...Stał się atrakcją zamku numer 1...Miał cudnej urody spryskiwać i przygotowywał nim mury do renowacji...;o)


Widok z murów też był imponujący...


     A potem Babcia przedstawiła poczet polskich władców, opowiadając, który był fajny, a który nie fajny...;o)
Dobry pomysł z tym pocztem, a po remoncie pewnie będzie to wyglądało lepiej, niż wśród sterty gruzu i betoniarek...
     Po obiadku ruszyliśmy do Bramy Krakowskiej...


A że prostych rozwiązań nie uznajemy, więc postanowiliśmy zwiedzić ją z góry...


Nikt chyba nie przewidział, takich małych Turystów...;o)


Takie wyzwania Księciunio lubi bardzo...Czym trudniej, tym lepiej...
     Namierzyliśmy kolejne miejsce do "zdobycia"...


     Tu było widać ślady niedawnej wichury...Rzeźby Świętych leżały pokotem wokół maleńkiego Kościółka...A Kościółek zamknięty ogromną kłódką...
No cóż...
Etaty kosztują, a godziny pracy Urzędników właśnie się skończyły...
     A kiedy się okazało, że trudno nam namierzyć jaskinie, które znajdują się ponoć w okolicy, naszła nas smutna myśl...
     Szydłów chyba nie do końca umie wykorzystać swoje walory...
     Albo tak bardzo liczy na swoją śliwowicę...;o)

P.S. Zanim opublikowałam ten wpis, przez Szydłów przeszły niszczycielskie burze, w których ucierpiały okoliczne sady...Cały rok starań i pracy został zniszczony w ciągu kilkunastu minut...
A ponoć Rolnik to ma klawe życie, bo mu samo rośnie... 

wtorek, 6 sierpnia 2019

Byłaby plama...;o)

     -Babciu...Dawno nie było wyprawy...- zagaił Księciunio, a Babci zrobiło się durnowato na duszy...
     Wyprawy !!
     Całkiem dziadkowie zaniedbali temat !!
Nie wymyślili...
Nie przygotowali...
Nie zorganizowali...
Lipa...
Dobrze, że Młody komunikat puścił w eter wieczorem...
Rano wyprawa była gotowa...;o)

     Przystanek Stopnica...
     Mała Miejscowość...Kilka zabytków...Wiele takich miejsc na mapie...
Dlaczego więc Stopnica ??
     Bo ma niezłych Gospodarzy, którzy świetnie wykorzystują możliwość XXI wieku...
     W Stopnicy powstał ośrodek rekreacyjny godny Stolicy...Jest po prostu piękny...I jest w nim wszystko...
Jest tor dla rolkarzy, "hulajnogowców", czy innych rowerzystów...
Jest boisko do siatkówki plażowej (oczywiście z widownią)...
Jest plac zabaw dla dzieci młodszych...
Jest plac zabaw dla dzieci starszych...;o)



     Księciunio był zachwycony !!
     Ogromny plac cały w "pajęczynach"...Pomosty...Zjeżdżalnie...
     Wyśmienity pomysł na spalenie nadwyżki energii...;o)
Jest basen, z rozsuwanym dachem i podgrzewaną wodą...Ekskluzywnie...;o)


Jest niewielki zalew przeznaczony na sporty wodne...Kajaczki...Rowerki...


     I na tym właśnie zalewie, Księciunio po raz pierwszy pływał kajakiem !! Ale Babcia "sierota" była tak przejęta, że nie uwieczniła tego faktu na fotce...:o(
     Księciunio był zachwycony...Siedział bardzo stabilnie...I z wielkim zaangażowaniem wiosłował (świetnie to robił)...Próbował nawet zmieniać kierunek rejsu, ale kajak był troszkę za ciężki na pięcioletnie łapeczki...
Wysiadł z wypiekami na twarzy i ogromnie przejęty...
A my byliśmy dumni !! Bardzo dumni...;o)
     Rośnie kolejny kajakarz !!
     Naładowany pozytywną energią Księciunio, wyzwał nas na pojedynek...


Bieg na trzysta metrów, ze startu niskiego...
Babcia kontra Księciunio...
Pojedynek wygrał Księciunio !!


Bieg na trzysta metrów, ze startu wysokiego...
Dziadziuś kontra Księciunio...
Pojedynek wygrał Księciunio !!
     I znowu byliśmy z Niego bardzo dumni !!
     Sześćset metrów biegu...Pilnował toru...Mimo zmęczenia (a było wielkie) przełamał się i dobiegł...
     A potem pobiegł z Babcią sprawdzić, jak się skacze w dal...
Jest jeszcze siłownia na świeżym powietrzu...
Jest boisko do koszykówki...
Są korty...
     Czego można jeszcze chcieć ??
     Piękne obiekty...Zadbane...Trochę zaśmiecone, ale byliśmy tam po imprezie plenerowej...
     Brawo Stopnica !! ;o)