Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 25 marca 2015

Nieobecna ciałem...

     Tak się porobiło...
     Nawet nie mogę napisać, że jestem obecna duchem, bo duch tez krąży w innych rewirach, a mózgownica nastawiona na najwyższe obroty ciągle przyswaja coś nowego...
Echhh...
     Okrutnie jestem "zajmana"...
     Taka jestem "zajmana", że już bardziej "zajmana" być nie mogę...



niedziela, 22 marca 2015

"Słodka focia" pod palmami...

     Tak błogiego stanu to ja nie pamiętam...Bez pośpiechu...Bez pędu...Bez terminarza...
O przepraszam...
Terminarz jest, a i owszem, ale nie ma w nim miliona spotkań, zobowiązań, tylko daty siewów, sadzeń, kopań i nawożeń...
To dużo mniej stresujące...
     Zajeżdżamy na "wrzosowisko", wyłączamy radio i jakby inny Świat nas otaczał...
Ale cywilizacja przecież gdzieś istnieje i gna swoim sprinterskim tempem...
     Dogania nas, kiedy wracamy do domeczku...
     Wówczas dowiadujemy się kto z kim "nie chce rozmawiać", kto jaką medialną gafę popełnił, albo kto właśnie przemówił "jedynie słusznym głosem"...
     Nic z tych medialnych nowinek nie wynika, więc szkoda klawiatury na "domniemywania", ale...
     Ale zamach terrorystyczny w Tunezji przyciągnął naszą uwagę...
     Złe wieści jakoś bardziej przemawiają do wyobraźni, chociaż o nadmiar wyobraźni naszych Rodaków posądzać trudno...
     Czy pragnienie "słodkiej foci" pod palmami jest tak ogromne, że nie biorą pod uwagę własnego bezpieczeństwa ??
     Że do tej pory nic "wielkiego" się tam nie działo ??
Hmmm...
     Czyli, że muszą zginąć Ludzie, żeby odrobina wyobraźni się obudziła ??
     Może łatwiej bym owego medialnego newsa zniosła, gdyby nie wypowiedź Turystów, której wysłuchałam...
     Jeden z nich stwierdził, iż ma ogromne pretensje do Władz, bo jak dzwonił po zamachu do Konsulatu, to nikt nie odbierał...
Ło Matko i Córko...
W pierwszej chwili to mnie całkiem zatkało...
     Pan wyjechał do Kraju, który od kilkunastu miesięcy znajduje się na liście "zagrożonych terroryzmem", wbrew rozsądkowi, wbrew logice, a jedynym problemem staje się nieodebrane połączenie...
     A może Ludzie pracujący w Konsulacie mieli wówczas masę innych spraw na głowie ??
     Ale, żeby sprawiedliwości stało się zadość, to nie wypowiedź owego Pana zbulwersowała mnie najbardziej...
     Rząd rozeznał sytuację, zorganizował misję "ratunkową" i wysłał po "Nieszczęśników" samolot...
Ufff...Można by powiedzieć...
Można by...
Gdyby nie fakt, że jeden z Turystów, tuż po wylądowaniu oświadczył, iż zamierza do Tunezji na kolejne wczasy lecieć w październiku...
Orzesz...(ko)...
Ten to ma "wtyki"...
Nasz "Wywiad", to Mu do pięt nie dorasta...
     Pan już wie, że w październiku w Tunezji zagrożenia nie będzie...
Chyba, że będzie, a Pan Turysta zamierza znowu liczyć na "drapane"...
     A może to taka podświadoma próba samobójcza ?? I za którymś razem się uda ??
     Pomijam koszty związane z takimi misjami "ratunkowymi"...Pomijam "narodową" potrzebę posiadania "słodkiej foci" pod palmami...
Zastanawia mnie jednak...
     Czy gdyby biura podróży miały w ofercie wycieczki na wchód Ukrainy, to znaleźli by się chętni na takie wojaże ?? 

sobota, 21 marca 2015

O pewnej "żabie", co się zapierała i o rudym cwaniaku...

     "Zarzekała się żaba błota"...
Hmmm...
No cóż...Zarzekała...
     Nigdy więcej "sierściucha na włościach"...Nigdy więcej psiej miłości...Nigdy więcej rozpaczy po rozstaniu...
Tak się ta "żaba" zarzekała...
     I póki co, słowa dotrzymuje, chociaż jej "rewers", czyli "druga twarz" pozostaje twarzą "psiej mamy"...Tak kiedyś "żabę" nazwano...
     Krótko mówiąc, "żaba" łatwo nie ma...
     Kiedy nabyliśmy "wrzosowisko", w pakiecie było stado kur Sąsiada, dwa rude koty i on..."Kupa" nieszczęścia na czterech łapach, która witała nas od pierwszego dnia radosnym skowytem...
Dlaczego ??
Tego to nawet najstarsi Górale nie wiedzą, bo korupcji względem "sierściucha" nie stosowaliśmy żadnej...Nie znaliśmy nawet imienia...
Przybiegał...Witał się radośnie...I znikał w chaszczach na posesji Sąsiada...
Można by powiedzieć, że to był taki luźny związek, bez zobowiązań...
Z czasem przestał znikać...
Po powitaniu zajmował miejsce przy tylnym kole "naguska", albo łaził za nami po "wrzosowisku"...
     Miesiąc temu poznałam jego imię...
Filip...


     Kundelek, jakich wiele na polskich wsiach...
     Kiedy robiliśmy sobie przerwy "śniadaniowe", przysiadał w pobliżu i przełykał w marzeniach kęsy naszych kanapek...
     Nie prosił się...Nie skomlał...Może czasem przysuwał się bliżej, czują się "nie zauważonym"...
     Rozpoczęła się korupcja kanapkowa...
Nie marudził...Nie wybrzydzał...
Może tylko nie bardzo lubi korniszony...
     Dziwna więź zacieśniała się coraz bardziej...
     Filip wita nas radosnym ujadaniem, a potem leży w pobliżu i czeka...
Niekoniecznie na kanapkę...
Wystarczy zwrócić twarz w jego stronę, albo odezwać się życzliwym słowem, a filipowy ogon  kręci się jak wiatraczek...
     Funkcje już mamy przydzielone...
Ja jestem "madonną Filipa"...


W którą wpatruje się z "uwielbieniem" nawet kiedy "gaworzę" przez telefon z Panią B. ...
     Pan N. jest Kierownikiem...
Ważną Personą, która posiada w zarządzaniu kluczyki "do kanapek"...


     Ważnej Persony trzeba pilnować !! Biec do Niej pełnym pędem, żeby tego kluczyka czasem nie zgubiła !!
     Ale wróćmy do "żaby"...
Czego się jeszcze "zapierała" ??
     Ano...Że nie pogłaszcze Filipa, dokąd ten nie zostanie przez nią osobiście wykąpany, odpchlony i odrobaczony...
     Mowy nie ma !!
Ale przecież nie głaszcze się mową...
     No to "żaba" zarzekać się może, a Filipa za uchem drapie...
     Nie, żeby gołymi rękami, bo całkiem nie zdurniała, ale Filipowi drapanie w rękawicach roboczych nie przeszkadza..."Żabie" też nie...
     No i teraz "żaba" ma dylemat...
Ma w posiadaniu "sierściucha", czy nie ma ??
Bo jako żywo, "sierściuch" "żabę" w posiadanie wziął...

poniedziałek, 16 marca 2015

Niespodzianka od Dagmary...

     Kilka tygodni temu otrzymałam pewną przesyłeczkę...Serducho zadrżało...Łezka się zakręciła...
     Dagmara podzieliła się ze mną swoim talentem...
Ze mną ??
Raczej z pewną Dziewuszką, która zabłąkała się na złomowisko i tam przeżyła dziecięcą przygodę...


     Są warkocze z ogromniastymi kokardami...Są szorty wystające spod sukienki...Jest spracowana dłoń "Strasznego Stróża"...I jest...
Ło Matko i Córko !!
Tuptuś...
Tuptuś na złomowisku !!
Się porobiło...;o)

niedziela, 15 marca 2015

O schodach, co ich nie było i misijaczkowych welurkach...

     Co mnie łączy z tym Miastem ??
Nic...
     A jednak mam jakiś genetyczny sentyment do tej właśnie "kropki" na mapie...
Właściwie, to mam kilka takich "kropek"...
     Dzisiaj będzie o "tej"...
Skąd oczarowanie ??
     Pamiętacie opowieść o Wujku Andrzeju, którego własna Matka nie bardzo kochała, za to ja kochałam miłością najczystszą z czystych ??
To właśnie On owo oczarowanie spowodował...
     Wujek Andrzej, jak każdy w "tamtej" epoce, został poddany tak zwanej "zasadniczej służbie wojskowej"...Z owej służby pozostało Mu kilka modeli samolotów z "pleksy", wór wspomnień i zdjęcie w mundurze...
Były to czasy, kiedy zdjęcia robiło się sporadycznie, a "słodkie" focie kosztowały majątek, więc fotką obdarowana została tylko najbliższa Rodzina...Czyli Rodziciele Wujka Andrzeja i Jego ulubienica, a Wasza Gordyjka...
     Ależ On był piękny na tym zdjęciu...
Pomijam oczywiście fakt, że dla mnie Wujek Andrzej był piękny nawet w starych pantalonach...
     I tak zaczęło się oczarowanie...
Wujek Andrzej...Mundur...Wzniosły gmach Ratusza...Malownicze schody...
Reasumując...
Wujek Andrzej w mundurze, stoi na schodach Ratusza...
W Zamościu...
     Logika dziecka ??
     Skoro ukochany Wujek tak pięknie wygląda na tych schodach, a opowieści z wojska to jedno pasmo sukcesów i szczęścia, to...
     To znaczy, że na całym Świecie nie ma miejsca szczęśliwszego, niż te schody w Zamościu...
A skoro zwykłe schody są takie szczęśliwe, to co dopiero całe Miasto ??
     Małoletnie serducho pokochało Zamość awansem...
     Tak samo kochałam wówczas Zaścianek...
     Los chciał, że po kilku latach, jedna ze szkolnych wycieczek właśnie przez Zamość wiodła...A właściwie do Zamościa...
     Tam odstawiono nasz wagon (bo podróżowałyśmy zawsze doczepianym do składów wagonem) na jakąś bocznicę...Warsztaty to kolejowe były, albo magazyny...
Z rzeczy komfortowych miałyśmy zimną wodę w kranie, na peronie...
     Gdzie zawędrowała Gordyjka w pierwszej kolejności ??
Oczywiście !!
Na schody w Ratuszu...
I pewnie poczułabym się ogromnie uszczęśliwiona, gdyby nie fakt, iż Ratusz był wówczas w remoncie...
Moje błagania, skierowane do Panów Budowlańców, żeby mnie na momencik malusi, na te schody wpuścili, odbijał się jak od żelbetonowej ściany...
Tak moje szczęście zmarnować...
Echhh...
     Pozostało mi zwiedzanie "płaszczyzn" i tęskne spoglądanie na obiekt dziecięcych westchnień...
     - Muszę kupić coś na pamiątkę dla Braciszka... - zakomunikowała jedna z Koleżanek, między tornadem westchnień wydobywającym się z moich piersi...
     Braciszek był wielce "małoletni", więc potrzeba wydawała się nam jak najbardziej umotywowana...
     Kiedy mijałyśmy wystawę jednego ze sklepów obuwniczych (przypominam, że działo się to w "ubiegłej" epoce"), mało nam "gały z orbit" nie wypadły...
     Na wystawie stały śliczniusie butki welurkowe...Tak słodziutkie, że w każdej z nas instynkt macierzyński zawył z zachwytu...
     Stadem licznym wkroczyłyśmy do obuwniczego przybytku, a Koleżanka poprosiła Sprzedawczynię...
     - Czy mogę obejrzeć te welurki ??
Pani Sprzedawczyni spojrzała na Nią zdziwiona...
Koleżanka powtórzyła prośbę...
Pani Sprzedawczyni zerknęła na regały, potem na Koleżankę, potem na nas...
Nijak nie rozumiałyśmy Jej stanu "zagubienia"...
     Welurków na półkach stało kilka par, reglamentacji na obuwie nie było, zachowywałyśmy się wyjątkowo przyzwoicie, więc w czym problem ??
Nawet te schody mi z mózgownicy wywietrzały...
     Kiedy Koleżanka po raz kolejny powtórzyła prośbę, moja dłoń powędrowała w kierunku welurków...
     Wiem, że to niegrzecznie tak łapkami machać, ale słowo mówione chyba do pani Sprzedawczyni nie docierało...
Kobieta odruchowo spojrzała we wskazywanym kierunku...
     - Misijaczki ?? Aaaa ??
Ale jak to powiedziała !!
     To wszystko było tak mięciutkie, tak słodziutkie...Dokładnie jak ten moment, kiedy włożona do ust mleczna krówka zaczyna się rozpływać, a nasze kubki smakowe pojmują cóż za delicje im w tym momencie dostarczamy...
Ambrozje...
     - Misijaczki ?? - zapytała ponownie Sprzedawczyni, bo nas zamurowało zbiorowo...
     - Misijaczki !! - potwierdziłyśmy w zachwycie...
     Procedury zakupu welurkowych misijaczków przedłużałyśmy w nieskończoność, zmuszając Panią Sprzedawczynię do odpowiedzi na niezliczoną ilość pytań...
     Niczym modliszki wpiłyśmy się w Jej słodki akcent i pewnie stałybyśmy tam do dzisiaj, gdyby nie fakt, że zbliżała się pora zbiórki...
     Misijaczki odmieniałyśmy we wszystkich możliwych przypadkach do wieczora, smakując każdą głoskę, każdą sylabę...
     Zamość, poza Ratuszem i jego schodami, zyskał kolejną atrakcję...
Misijaczki...;o)


  

czwartek, 12 marca 2015

O mądrości wyssanej z mlekiem Matki Natury...

     Zawsze wiedziałam, że zwierzaki są mądre...Tak, tak...
     I to mądre, nie tą wykutą w szkołach mądrością, ale taką genetyczną, wyssaną z mlekiem Matki Natury...
Mądre i kropka...
     Pobyt na "wrzosowisku" tylko mnie w tej teorii utwierdza...
     Jeden z naszych Sąsiadów jest posiadaczem "sierściucha"...Takiego rudzielca, że już bardziej rudy być nie może...Fakt, że nie jestem pewna do końca, który z nich, którego posiada, ale że stanowią duet, to fakt...
Ów rudy "sierściuch" przechodził przesilenie wiosenne z pewnym trudem...Dokładniej rzecz ujmując...
Znacząc swoje terytorium w "miejskim" domu, nasikał swojemu Właścicielowi na plecy...
A ponieważ ten fakt nastąpił po całej serii dziwacznych zachować koteczka, więc Właściciel jako formę zdyscyplinowania, wywiózł go na wieś...
Skoroś taki bohater, to sobie radź...
     Kot całkiem kanapowy nie był...O wyżywienie umiał się zatroszczyć...Okoliczne włości obchodził z dumą...Ale kiedy pojawiliśmy się na "wrzosowisku" zajął pozycję przy drzwiach "naguska" i tylko czyhał na ich otwarcie...
Moment nieuwagi mógł nas kosztować zwiększenie domowej liczebności...
A że za sierściuchami nie przepadamy, więc refleks nam się wyostrzył niczym żyleta...
Na drugi dzień opowiadamy Sąsiadowi o perypetiach z kotem...
     - Wiem, wiem...Przyjechałem wczoraj późnym wieczorem, a ten siedzi potulnie na podjeździe, do miziania się podstawia, o nogi się ociera, więc wystawiłem transporter...Wielkich nadziei nie miałem, bo on tego transportera nienawidzi z całego kociego serducha...Ledwie drzwiczki uchyliłem, a ten już leży w środku, jakby nigdy z niego nie wyłaził...Po prostu anioł a nie kot...No to dałem paskudzie jeszcze jedną szansę...- opowiadał Sąsiad...- Nawet mu w odwecie nie nasikałem na plecy...- dodał ze śmiechem...
     Ale na "wrzosowisku" mamy również rezydentów...
Też rudych...Ale nie w całości...
Te dwa sierściuchy to już na pewno nie są kanapowce...
To są koty pracujące i przyznam szczerze, że od pół roku nie widziałam ich w innej sytuacji niż polowanie...
Pracują całodobowo...


Hmmm...
Właściwie powinnam napisać pracowały...
     Odkąd postawiliśmy płotek "zwierzakowy" i wzmocniliśmy go sznurkiem, który zwisa swobodnie w niektórych miejscach, okazało się, że nawet tak zapracowane koty umieją się bawić...


A jeden z nich, ma nawet talenty siatkarskie...


     Nikt jednak nie przebije naszych skrzydlatych przyjaciół, którzy ile sił w dziobach pomagają nam w pracy na ugorze...


     Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się zaraz po wbiciu łopaty w ziemię...A zadanie nie jest łatwe, bo po latach przyzwyczajeń, muszą sobie teraz radzić z niespodziewaną przeszkodą...
Po liczebności pomagierów widać, że radzą sobie całkiem nieźle...
     Ale i w tej radosnej gromadce przytrafiły się egzemplarze nietuzinkowe...
Widzicie tą pędzącą na złamanie karku kurę ??
     To Klementyna...
     Przynajmniej czasowo została ochrzczona imieniem najmądrzejszej kury jaką w życiu spotkałam...Klementyna była kurą Bieszczadzkiej Babci i jej intelekt sięgał znacznie wyżej niż pomyślunek przeciętnego drobiu...Była jak psiak...Nawet spała pod drzwiami babcinej sypialki, mając za nic wygody kurnika...Nie odstępowała Babci na krok...
     Ta Klementyna jest fanką Pana N. ...
     To do Niego tak pędzi, uszczęśliwiona, że znalazła przejście na "wrzosowisko"...
Ten związek kosztował mojego Ślubnego niewiele...
Jedną średniotłustą dżdżownicę...
     Kury nie mają pamięci ?? Kury nie mają instynktu ?? Kury nie myślą ??
Bzdura...
     Od tej jednej dżdżownicy rozpoczął się prawdziwy związek !!


     W zapomnienie poszło stado (Klementyna przegania wszystkie kury), dorodne koguty mogą zapomnieć o amorach (nieźle obrywają przy okazji), kiedy tylko Pan N. pojawia się z łopatą...
     Pięknie im ta współpraca wychodzi...
Że Klementyna wstrzymuje nam pracę ?? Pewnie, że wstrzymuje...
Ale trudno nie docenić takiej miłości...
     Czy jestem zazdrosna ??
Bynajmniej...
Też mam fankę...


     To jest Rozi...
Tym razem nie chodzi o dżdżownicową korupcję...
Rozi zabłysła niekurzym intelektem...
     Kiedy stawialiśmy zwierzakowy płot była na "wrzosowisku" z pewnym szarym kogutem...No i, czego łatwo się domyśleć, nagle zostali "odcięci" od domu...
     Kogut biegał jak oszalały wzdłuż ogrodzenia, wydając z siebie niesamowite odgłosy i usiłując przecisnąć się przez centymetrowe oczka siatki...
     Rozi stała, jakby się zastanawiała co trzeba zrobić...
Panika koguta ewidentnie ją deprymowała...
     I nagle wskoczyła na pieniek (widać go na zdjęciu z kotami), postała chwilę jakby mierzyła siły, rozłożyła wątłe skrzydełka i...Fruuu...
Przeleciała nad płotkiem...
Kogut mało ogona nie zgubił z rozpaczy...
Rozi zasłużyła na dżdżownice...
     Że nasz "zwierzakowy" płotek psu na budę się zdał ??
Ano właśnie...
     Piesa też mamy w dorobku...
     Wabi się Filip i średnio reaguje na imię...Za to świetnie reaguje na głos otwieranych drzwi "naguska" i szelest odwijanych kanapek...
     Niestety podobizny Wam nie zaprezentuję, bo Filip stanął w obronie swej współlokatorki i wygląda teraz jak obraz nędzy i rozpaczy...
Podobno bardzo bohaterko walczył o jej cnotę z okolicznymi "burkami", ale efekty są opłakane...
Filip wygląda jak po starciu z TIRem...
Czy zwyciężył w tej walce, okaże się za kilka tygodni...
     A my będziemy się delektować tą symbiozą...Tym totalnym wyciszeniem...I uśmiechać się radośnie, kiedy Filipowi zagoi się okaleczone oko, kiedy kotu "siatkarzowi" uda się przerzucić kamyk. albo kiedy Klementyna zagdaka cichutko pałaszując kolejną dżdżownicę...
     Kto wie, z kim się jeszcze zaprzyjaźnimy...;o)

wtorek, 10 marca 2015

Ot, cywilizacja...

     Nasze "wrzosowisko" jest na końcu świata...Hmmm...Właściwie to koniec świata jest półtora kilometra wcześniej...Tutaj to nawet diabeł się nie fatyguje, żeby powiedzieć "dobranoc"...
     Mieszkańców jest 45-ciu (dwóch zmarło tej zimy), więc tłoku na ulicach nie ma...
     Jeśli bym każdemu z nich miała powiedzieć "dzień dobry", to i tak będzie mniej tego słowotwórstwa, niż kiedy drałowałam do naszej "norki" na Osiedlu...
Cisza...Spokój...Ukojenie...
I niespodziewane "dzień dobry"...
"Dzień dobry"...
Pewnie, że dobry skoro jesteśmy na "wrzosowisku"...
     Niewiele Osób znamy, ale każdy kto przechodzi wita się serdecznie...Bywa, że nawet zatrąbi jadąc samochodem...Takie radosne "fajnie, że jesteście"...
Machamy wówczas łapkami, przerywając na moment pracę...
Tutaj czas zatrzymał się na przełomie lat siedemdziesiątych...
     Nie czas technologiczny...Czas ludzki...
Z technologiami jest tutaj całkiem nieźle...
     Są niezłe "chałupy"...Niezłe "bryki"...Wieczorami widać niebieskawy poblask urządzeń mobilnych...Nawet "solarki" zakłada jeden z Sąsiadów...
Cywilizacja...
Ale w ludziach nie ma jeszcze tego pędu "za niczym"...
     Może i gnają w "wyścigu szczurów", ale wracając do domów włączają "wsteczny"...
     "Starzy Mieszkańcy" przyglądają się nam z zainteresowaniem, bywa, że przystaną na moment i zapytają z ciekawością o nasze plany...Nie komentują...Nie krytykują...Nie pouczają...
Chociaż pewnie wiedzy o tej ziemi posiadają na sześciotomową encyklopedię...
Wręcz przeciwnie...
Jeśli coś Im się spodoba oświadczają szczerze...
     "Cholewcia, mogłem tak zrobić"...
Albo...
     "Przerzuciliście szesnaście ton ?? Też dałbym radę..."
I nieodzowne:
     "Jeśli potrzebujecie pomocy, to mówcie...Doradzimy...Załatwimy..."
Inny świat, czy to ziemia tak ludzi zmienia ??
     Realizm przywołują jedynie odwiedziny "Nowych"...
Oooo...Ci to wiedzą najlepiej...
     Wiedzą, że tłuczeń mają ładniejszy (??), że zamiast łopatą i motyką lepiej skopać ziemię koparką, że bez Ich wiedzy zginiemy zupełnie...
     Widząc nas przy pracy gnają ze swoich zagonów, żeby pouczyć, oświecić, uświadomić...
     Po kiego czorta ??
     Przecież są takimi samymi Mieszczuchami jak my ?? 
     Dlaczego zakładają, że jesteśmy pustymi tumanami z nikłą wiedzą o życiu i świecie, skoro nie wiedzą o nas nic ??
Ot, cywilizacja...


poniedziałek, 9 marca 2015

"Dzieniokobietowe" świętowanie...

     To może dzisiaj tak bardziej cywilizacyjnie ??
     W sobotę wyrwaliśmy się do Krakusowa poświętować "dzieniokobietowo"...
     Dzionek był piękny, jak na zawołanie, humorki nam dopisywały, więc "nagusek" obrał azymut i z uśmiechniętymi ryjkami ruszyliśmy na wschód...
To miało być świętowanie "wiązane"...
     Po pierwsze, primo...Spacerek nad Wisełką...
Ależ długo żeśmy nie dreptali pod przepiękną bryłą "Wafelka"...
     Nic się nie zmienił...
Jaki cudny był, taki jest...A może jeszcze cudniejszy...
Człapaliśmy sobie niespiesznie w tłumie Spacerowiczów i delektowaliśmy się pierwszymi promykami słońca...
Milusio...
     Tak nam się to człapanie spodobało, że znad Wisełki zaczłapaliśmy na Rynek...
Spożyliśmy "ohydnie" słodką czekoladę na gorąco...Pogapiliśmy się na tłumy Turystów...Pomruczeliśmy z zachwytu...
No i zdaliśmy sobie sprawę, że z naszego drugiego "primo" nic nie wyjdzie...
Mieliśmy ruszyć do kina...
Mieliśmy, ale jakoś żadna siła nie mogła nas z tych kawiarnianych krzesełek ruszyć...
Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł !!
     Plany zostały zmodyfikowane...
     Kiedy przyciąganie ziemskie trochę zelżało i mogliśmy w końcu oderwać nasze szanowne pupy od siedzisk, uczestnictwo w jakimkolwiek seansie było wykluczone...
     Ale ruszyliśmy na zwiedzanie Galerii, w której nas jeszcze nie widzieli...
     Nie to, żebyśmy z nagła zapałali miłością do owych przybytków...Po prostu, postanowiliśmy zmienić miejsce ewentualnych zakupów, bo Dzieciaki się nam przeprowadziły i dotychczasowa Galeria nie znajdywała się "po drodze"...
Ta była usytuowana idealnie...
Potrzebowaliśmy jedynie sprawdzić, czy ma wszystko, czego potrzebujemy...
     Dwugodzinny spacer po pasażach miał nam to uświadomić...
Uświadomił nam jedynie, że Kraków Krakowowi nie równy, i że nawet tutaj istnieje podział "klasowy"...
Tfu...Tfu...
Podział portfelowy, że tak powiem...
     Galeria w Centrum, Klient obcojęzyczny...No to i ceny takie bardziej "dewizowe"...
Nic tylko współczuć Mieszkańcom Centrum...
Albo muszą bulić, albo gnać na obrzeża...
A niby te same "marki"...
Na widok "Leroya" banan mi się wygiął w uśmiech...
     - Jak chcesz, to wstąpimy i kupimy ten obornik...- zaczął Pan N. widząc moją reakcję...
     - O tak !! A potem wręczysz mi go przy kasie z życzeniami na Dzień Kobiet...Chciałabym widzieć minię Pani Kasjerki...- i roześmiałam się na samą myśl...
Ciekawe, czy ktoś kiedyś dostał obornik w prezencie ??
     Co prawda, mój prezent "dzieniokobietowy" stał zapakowany w "nagusku" i pachniał dużo lepiej niż obornik, ale pomysł ogromnie nas kusił...
     Z Galerii pognaliśmy do Pierworodnego...
To Jego święto...
Nasz Syn skończył w Dzień Kobiet trzydzieści lat...
Strasznie się te Dzieci starzeją...
     Byliśmy ogromnie ciekawi, czy spodoba Mu się prezent...
Dwustronna koszulka koszykarska z Jego numerem i nazwiskiem...
Pasje trzeba "dopieszczać" przez całe życie...
A koszyków jest niewątpliwie Jego pasją...
Wypieków dostał, więc się chyba podobała...
     A za "kwiaty" puścił oko...
Słuszny kawał pieczonego "na ostro" karczku...
Od pół roku jest na "diecie" matek karmiących...Od kilku dni wprowadzają dietę "antyglutenową"...
Ciężkie doznania gastronomiczne jak dla Faceta...
     Książę Sebastian ma po Babci nawet alergie pokarmową...
No tak...
Książę Sebastian...
     Kiedy Synowa wkroczyła z Nim do pokoju po popołudniowej drzemce, Świat zawirował, a babcine serducho oszalało...
Dziadkowe z resztą też...
     Mały Człowieczek wyzwala w nas niesamowite emocje...
     W niepamięć poszedł i spacerek na Wisełką, i romantyzm Rynku, i trud "zwiedzania" Galerii...
Nawet Pierworodny zszedł w cień...
     Bastuś rządzi !!
     Gugamy, podrygujemy, podskakujemy, robimy miny...Wszytko po to, żeby wywołać uśmiech na ukochanym liczku...
     A liczko uśmiecha się do nas i zawadiacko mruży oczka, czekając na kolejny "samolot" z Dziadkiem i "durnowatą" minę Babci... 
  

piątek, 6 marca 2015

Awizowane szczęście...

     Skrzynka na listy wcale nie była przepełniona...Nawet reklam w niej nie było...Ale widok małej karteluszki wywołał przyspieszone bicie serducha...
     - Awizo mamy... - rzuciłam do Pana N. drepczącego z zakupami...
     - No to lipa... - odpowiedział mi Ślubny, i już wiedziałam, że ciężko nam będzie przetrwać najbliższe dwie godzin, zanim przesyłka polecona dotrze na Pocztę...
     - Będziemy się odwoływać !! - walecznie oświadczyłam, a Pan N. przyświadczył kiwaniem głową...
Awizo mogło oznaczać jedno...
     Nie dostaliśmy zgody na postawienie budynku gospodarczego...
Echhh...
     - A może to tylko rozliczenie ?? - próbowałam zaklinać niewesołą rzeczywistość...
     - Może...- stroskanym głosem przyświadczył Ślubny...
     - A może pozdrowienie z fotoradaru ?? - kombinowałam dalej...
     - Myślisz ?? - powątpiewał Pan N.
     - Fotoradar przyszedłby na mnie...- kontynuowałam wywody...
     - No właśnie...- przekreślał moje marzenia Ślubny...
Świat się kończy...
Wolałabym mandat ??
Wolałabym...
     Po godzinie spłynęło na mnie natchnienie i wpisałam numer przesyłki w wyszukiwarce...
Wątpliwości nie było...
To było pismo w sprawie "budynku"...
Orzesz...(ko)...
Ale...Ale...
Według stanu w wyszukiwarce, przesyłka właśnie dotarła na Pocztę !!
     Pan N. ubrał się z prędkością światła, ja zadzwoniłam, żeby się upewnić, że ma po co gnać i po 10 minutach trzymałam kopertę w dłoniach...
     - Czytaj na głos !! - zażądał Pan N.
No to czytałam...
A moje serducho mało mi z piersi nie wyskoczyło !!
     To były najpiękniejsze, urzędnicze słowa, jakie w historii napisał ktokolwiek !!


     Kocham Panią, której przerwaliśmy śniadanie !! Napiszę poemat wychwalający ów Urząd pod niebiosy !! Niczym Rejtan bronić będę Ich dobrego imienia !!
     A póki co, odtańczyłam taniec indiański, mimo upomnień Pana N., że tak obolała zaraz trupem padnę...
Padłam...
Pewnie, że padłam...
Padłam w objęcia Ślubnego i Bóg mi świadkiem, że błagałam w myślach o zatrzymanie czasu, żeby się tą chwilą nacieszyć...
     Mamy zgodę !!
     Jeszcze kilka tygodni, i koniec z pakowaniem, przepakowywaniem, dopakowywaniem i ciągłym rozmyślaniem, czego tym razem zapomniałam...
Awizowane szczęście !!
Ot co !!

wtorek, 3 marca 2015

O prywatnych "dolomitach", jajecznych podrzutkach i pierwszej "budowli"...

     No to mam tak zwane "międzylądowanie", a może powinnam napisać "międzykanapowanie" ?? 
     Ukryć się nie da, że kanapa, w czasie tych "międzylądowań" jest mi meblem najbliższym...
     Bladym świtem ruszamy, cały dzień maraton twórczo-działkowy, wieczorem lądujemy w domeczku, ducha w sobie nie czując...
A właściwie czując...
Czujemy każdą kosteczkę...Każdy mięsieniek...
Ale ryjki cieszą się nam nieustannie...
     Od czego zaczęliśmy działkową rewolucję ??
     Według Wikipedii, Dolomity to pasmo górskie w północno-wschodniej części Włoch, z największym szczytem Marmolada (3342m n.p.m.)...
     Według najnowszych odkryć, przeprowadzonych kilka dni temu, "dolomity" to pasmo górskie około stu kilometrów od Zaścianka...


"Marmolada" też by się znalazła...A nawet dwie "Marmolady"...
Bo po rozrzuceniu 16 ton tłucznia czujemy się dokładnie jak maź zakręcona w słoiku...
Echhh...


     Lekko nie było, ale kiedy "podjazd" zaczął nabierać cywilizowanych kształtów, duszyczki mało nie wyskoczyły nam z radości...
     "Nagusek" będzie miał swoje miejsce !! Bez rozpychania się, bez polowania na parkingu, bez stresu "utonięcia" w grząskim gruncie...


Nasze "dolomity" się rozpłaszczyły...
Ale kiedy podnoszę ramię przy czesaniu, to dokładnie rozumiem, co to znaczy "przenosić góry"...
16 ton tłucznia w dwa dni, na cztery ręce...
     Czyżby nasza głupota osiągnęła apogeum ??
     W ramach rozrywek dodatkowych, czyli "odpoczynku" od "rozpłaszczania", opalikowaliśmy 1/3 działeczki i postawiliśmy 50 metrów "płotka zwierzakowego"...Żeby nam okoliczne kury darów nie znosiły...


     Nie to, żebyśmy w jajkach nie gustowali zupełnie, ale Wieś na bogatą nie wygląda, a że zgoda sąsiedzka to skarb, więc nie chcemy być posądzeni o zabór mienia...
     Kogut trochę się na nas boczył, za to drastyczne ograniczenie jego koguciej swobody, bo w naszym sadzie urządził sobie miejsce schadzek, ale po zmonitorowaniu naszej roboty, nogą pogrzebał, pierś dumnie wypiął i poprowadził swoje oblubienice w sąsiednie chaszcze...
A my pełni dumy podziwiamy naszą radosną twórczość...


I pakujemy manele...
     Jak myśmy wytrzymali dwa miesiące w domu, skoro teraz jeden dzień usiedzieć nie możemy ??