Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 26 września 2015

Na to szaleństwo lekarstwa nie ma...

     Z tylnej kanapy "Naguska" dochodził mnie radosny szept...
"Nudzić się nie będziecie"...
Fakt...
     Przy takiej ilości planów, nuda jest ostatnią rzeczą jaka może nas dopaść...
     Po drodze zasililiśmy jeszcze bagażnik w ziemię próchniczą, torf o niskim pH i korę drzew iglastych...
     "Pasażerowie" z tylnej kanapy lubią "na kwaśno"...
A kwaśnego na "Wrzosowisku" niewiele...
Gleba i owszem żyzna...Bogactwem mineralnym aż kipi...Ale tak bardziej zasadowo...
No to czeka nas jeszcze przygotowywanie gruntów...
     I ruszyła machina nasadzeniowa...
Najpierw poszły "dziwaki"...
- Pigwowiec japoński,
- Morwa biała,
- Dereń jadalny...


     W tle mój "tył", kompostownik i pojemniki na gnojówkę z pokrzywy...
     "Dziwaki" mają być jednoczenie "parawanem" dla części gospodarczej...Oczywiście poza moim "tyłem"..."Tył" jest mobilny i noszę go przy sobie...
Potem ruszyliśmy do kolejnego sektora...
     Będzie winnica !!
     Podobno klimat się ociepla, Polska ma się stać gigantem winobraniowym, to Wrzosowisko się w "ogonie" ciągnąć nie będzie...
No to mamy pierwszych trzech ochotników...
     Chrupka...Biankę...I Szulera...(Nazwy odbiegają odrobinę od przypisanego, nieciekawego nazewnictwa)..


    Może to trochę mało jak na winnicę, ale przecież Rzym też nie od razu zbudowano...
Zobaczymy jak sobie poradzą z ekstremalnymi warunkami na Wrzosowisku...
Teoretycznie mają tu wszystko co najlepsze...Ale z tą teorią bywa różnie...
    Potem dosadziliśmy malinki, żeby się ocalała bidulka nie czuła samotnie, bo dzielna była okrutnie...
Malusie niebożątko sypało malinkami jak oczadziałe...
Prawie tak jak ta bohaterka...


Tak się te nasze roślinki sprawują...
     Koniec września, a my pałaszujemy poziomki, truskaweczki, no i ogóreczki prosto z krzaczka...
I jak tu sobie odpuścić ??
Niepodobna...
No to rzuciliśmy się w wir kolejnych nasad...
Tym razem "dla oka", jak to mówi nasz Sąsiad...
     Rosarium...



     Zaczynamy się cywilizować...
Plan wykonany w 100%...
Kości i mięśnie bolą w 100%...
Wyobraźnia ruszyła na 100% i już widzę różane cuda, które będą głaskać nasze oczęta gamą barw i dopieszczać nochale orgią zapachów...
     - Co dalej ?? - pyta Pan N.
     - Hmmm...Mamy 25 sadzonek lawendy...Trzeba by posadzić...Termin dobry... - wymruczałam podnosząc się z trudem z leżaka...

czwartek, 24 września 2015

Ogrodnicze opętanie...

     - Musimy zrobić zakupy...- wtrąciłam smętnie, bo zakupy, to jak wiecie, nie jest gordyjska specjalność...
     - No to musimy...- zgodził się Pan N.
No cóż...
Nie samymi śliwkami żyje człowiek...
     Ruszyliśmy do pobliskiego "Markietu"...
Lista przygotowana...Konto zasilone...Pojemniki na zakupy zapakowane...
Wchodzimy do "Markietu"...
No i ...
Ło Matko i Córko...
Ledwie kilka kroków i po nas...
Stoisko z sadzonkami i cebulkami...
     - Może weźmiemy ??- zapytał  Ślubny...
     - Sucho jest...- przemówił głos rozsądku...
A serducho drży na samą myśl o nowych nasadach...
A łapeczki same się do regału pchają...
     - Zawsze tak chciałaś róże...- Kusi moja ślubna Niecnota...
     - Chciałam...I chcę...Ale stanowiska nie przygotowane...- bronię się na niby...
     - Ale ta jedna sierotka taka samotna jest...- mruczy Kusiciel...
     - Bo to dzika róża !! - argumentuję...
Ale w wózku już jest jedna...Potem druga...Potem piąta...
Orzesz...(ko)...
     - I krzaczki są...- podpowiada Pan N., kiedy kategorycznie odmawiam zapakowania do wózka kolejnej różanej sadzonki... - i maliny... - zawiesza głos...
     - Malinę możemy wziąć...
No i zaczynam pakować krzaczki...
Przecież po jedną malinę nie będę się schylać !!
Wózek wygląda jak niezły zagon...
     - To może jeszcze wrzosy weźmiemy ??- trwa kuszenie...- mówiłaś, że po tym jednym nie będzie wiadomo czy się wrzosy przyjmą...
Kapitulacja...
     - Nie damy rady tego wszystkiego teraz posadzić...- próbuję pertraktować...- Ziemniaki musimy dokończyć...Domek miałeś malować...- wyliczam...
    - Damy radę !! Trzy dni będą...Damy radę !! - mobilizuje mnie Pan N.
No to stanęłam przy regale z cebulkami...
    - Weźmiemy ?? - w głosie słyszę emocje...
No to wzięliśmy...
Echhh...
    - A teraz co ?? - pytam, kiedy wózek już jest załadowany prawie po brzegi...
    - A teraz do kasy...Zapakujemy to wszystko i pójdziemy na zakupy...- oświadcza mi z uśmiechem Ślubny...:o)

środa, 23 września 2015

Sadownicze koszmary...

     Śliwki !!
I Gordyjka, niczym Szeregowiec, staje w pozycji "na baczność"...
     Prezentuj broń !!
Mocno uchwycona warząchew jest jedynie słusznym wyborem...
     Do kuchni marsz !!
Ło Matko i Córko !!
Teraz już wiem, co to jest klęska urodzaju...
     Ponad półtora miesiąca śliwki prześladują mnie niczym mara senna, a na dodatek, ten koszmar ma przeniesienie w realu...
- Dżem mirabelkowy z cynamonem...Z wanilią...Z rodzynkami...Z żurawiną...Z kakaem...
- Dżem węgierkowy z cynamonem...Z wanilią...Z kakaem...
- Dżem mieszany z cynamonem...Z wanilią...Z kakaem...
- Śliwki w occie na słodko...
- Śliwki w occie "na pikantnie"...
- Powidła naturalne...
- Śliwki w syropie...
- Kompot z mirabelek...
- Kompot z węgierek...
- Kompot mieszany...
     Podobno przerobiliśmy już jakieś 300 kilo...Tak na oko..."Oko" Pana N.
Nie wspomnę oczywiście tych, które spadały bez naszego upoważnienia i lądowały w kompoście...
Drugie tyle, albo więcej...
Aaaa...
- Jest jeszcze nalewka...
- Są gąsiorki z winkiem...
     Śliwkowy kombinat...
Mam dość śliwek...
Aż mnie mdli od śliwkowego zapachu...
A horror trwa...
     Nasz sad chyba wziął sobie za punkt honoru, udowodnić, że nie damy rady...
My ??
On nie wie jeszcze z kim zadarł !!


Muszę tylko wystąpić do rządu o dotacje na słoiki...
Produkcję mam polską, ekologiczną, masową...
Chyba mi się jakiś grosz należy ??
     Jeszcze trzy...
Trzy śliwy do otrzepania...
Detal...
A potem ??
Hmmm...
     Orzechy !!
Już zalegają cały sad...
Trzeba wyzbierać...Obłupać...Wysuszyć...
     Nie żeby klęska, ale urodzaj jest...
     Już zaczynamy liczyć "na wiadra", a przecież, to dopiero początek sezonu...
Co nas podkusiło z tym sadem ??
Zły !!
To musiał być "zły", bo innego, racjonalnego wytłumaczenia nie mam...
     "Śliweczki będziecie mieć...Orzeszki będziecie mieć..." - Tak szeptał...
No to mamy...
     Koszmary śliwkowo-orzechowe...


sobota, 19 września 2015

"Śmieszna" Ustawa...

OGŁOSZENIE:

Kupię ponton !! Może być używany...Nośność około 1000 osób...

Że nie ma takich pontonów ??

To niech będą dwa pontony po 500 osób...

     Zamierzam wysłać je na Wiejską, z gorącą prośbą, aby skorzystali z tych pontonów jak najszybciej...
Posłowie...Rząd...Doradcy...I inni "święci", którzy uczestniczą w procesach legislacyjnych...
Kierunek mogą wybrać dowolny...

     Co jakiś czas Media informują nas o jakimś spektakularnym wyczynie naszych Polityków...Coś przegłosowali...Czegoś nie przegłosowali...Coś tam gdzieś przesłali do kolejnej weryfikacji...
Z każdą taką informacją aż mi skóra na grzbiecie cierpnie...
     Jakiego knota znowu dostaniemy ??
     Żeby to chociaż był knot do lampy naftowej, to jakiś pożytek by był, ale z reguły są to "knoty niewypały"...
     A to, że na Wiejskiej nikt nie umie czytać tekstów ze zrozumieniem treści, to aksjomat...
Ale to akurat wina którejś z reform edukacyjnych...
     Jak się z Nauczycieli robi Urzędników, to skutek może być jeden...

     Od kilku miesięcy śledziłam z wielkim zainteresowaniem losy Ustawy o gruntach...
Nie żebym chciała zostać posiadaczką albo innym obszarnikiem...
Po prostu, dopuszczenie Obcokrajowców do obrotu ziemią, mogło mieć bardzo poważne konsekwencje nie tylko dla "tego" obrotu...
     Ustawa została przegłosowana...Pan Minister ogłosił sukces...A ja mało z krzesła nie spadłam...
     Piękne Im knocisko wyszło...Po prostu piękne...
     Sejm i owszem, obrót ziemią zablokował, ale nie dla Obcokrajowców...
     Może Im odrobinę utrudnił owo "nabywanie", ale jeśli Ktoś ma kasiorę i chęć "nabycia", to na luziku Ustawę obejdzie...
     Kto więc został zablokowany ??
Młodzi Rolnicy i Mieszczuchy !!
     Cudna Ustawa...
     Żeby nabyć ziemię, trzeba teraz mieć wykształcenie rolnicze (ściśle określone w Ustawie) i mieszkać na terenie gminy, lub w gminie sąsiedniej...
     Co to oznacza ??
     Że młody Rolnik, jeśli będzie chciał założyć gospodarstwo rolne, to może sobie kupić ziemię w markecie, albo liczyć na przychylność sąsiada...
     A co z Młodymi, którzy wychowali się na roli, ale z wykształcenia są na przykład Mechanikami, albo Sprzedawcami ??
     Niech żyje młodość !! Chciało by się zakrzyknąć...
A co z Mieszczuchami ??
Ci to mają przechlapane po całości, jeśli marzyli o emeryturce na gruntach...
     Wykształcenie rolnicze jest ?? Nie ma...
     Meldunek w gminie jest ?? Nie ma...
No to gruntów nie będzie...
     Ma to ponoć zapobiegać "rozdrobnieniom" gruntów rolnych...
Alleluja !!
     A co z tym rozdrobnieniem ??
     Żeby podzielić działkę, Rolnik będzie teraz składał w urzędzie odpowiednie dokumenty, powoła się komisję, która podział owych gruntów zaakceptuje, albo nie...Z tym, że raczej "nie", bo żeby zaakceptowała musi być spełnionych wiele przesłanek...
     Mamy koleją "reformę rolną"...
     Z tym, że teraz się ziemi Rolnikom nie rozdaje...Teraz odbiera się Im prawo do dysponowania swoją własnością, bo jeśli gruntów w całości nie kupi dzierżawca lub sąsiad, to ANR kupi ją po cenach rynkowych...A ceny rynkowe na grunty rolne ustala właśnie ANR, poniekąd...
Przekrętami przy przetargach aż w Zaścianku zaśmierdziało...
Śmiać się czy płakać ??
A może płakać ze śmiechu ??
Obcokrajowcy już się śmieją...

P.S. Jeśli chcecie nabyć jakieś grunty, to radzę się pospieszyć...Ta "śmieszna" ustawa wchodzi w życie od 1-go stycznia...

czwartek, 17 września 2015

O dzikim ogórku, czyli wielkiej niespodziance...

     Pamiętacie jak prawie rok temu zasiedlaliśmy Wrzosowisko i jak bardzo uderzył mnie ten obrazek ??


Sterta ogórków wysypana w samym środku naszego ugoru...
     No fakt...W zeszłym roku dopadła nas klęska urodzaju ogórków, i takie sterty zalegały wszędzie...Na ugorach...Na poboczach...W lasach...
     Patrzyłam, i aż mi skóra cierpła, że nam te ogórki całkiem ziemię zakwaszą...
Ogórkowa braja coraz bardziej wciekała w grunt, a my z troską spoglądaliśmy na to...
     "Winowajca" sam zobligował się, że nam ten zagon przeorze...
Słowa dotrzymał...


Ogórkowa braja poszła w ziemię...
     Z czasem, wizja ogromnej hałdy przestała mnie prześladować...
Posiałam ogórki w wybranym sektorze...
     Zakwitły pięknie, a potem przyszły upały, i nasze ogórki zmarniały doszczętnie...
No cóż...
Lekkiego życia to roślinki w tym roku nie miały...
     Kiedy więc, kilka tygodni temu, dreptałam sobie do pielenia, zamarłam z dyndającą w powietrzu motyczką...
Ki czort ??
Przetleniłam się ??
A może to przemęczenie ??
     Wśród dorodnej trawy wyrastały okrągłe listeczki...


 Ło Matko i Córko...
     Toż to ogórki !!
     Motyczkę ustabilizowałam...Sylwetkę przygięłam...Stopy zaczęłam stawiać tak bardziej "po kociemu"...
Rozpoczęłam śledztwo !!
A może śledzenie ??
W każdym razie, ruszyłam śladem ogórków...
Jeden...Drugi...Piąty...Dziesiąty...
     Adrenalina poszybowała w stany wysokie, a na liczku rozkwitł uśmiech numer 4...
Ogórki !!
     Tylko co my teraz z tymi biedakami zrobimy ??
     Upały trwają nadal..."Nagusek" nie przewiezie więcej niż 120 litrów wody na raz...A nas więcej nie ma na Wrzosowisku, niż jesteśmy...
Powiadomiony o odkryciu Pan N. zapytał:
     - Podlewamy ??
Orzesz...(ko)...
Albo truskawki, albo ogórki...No i płot też w oczach marnieje...
     - Nie...Muszą sobie poradzić bez naszej pomocy...
No to sobie poradziły...
Zakwitły...


Zapas wilgoci w glebie, i "uśmierceni" pługiem bracia pomogli...
Najpierw nieśmiało...Potem coraz pewniej...
Ogórki zajarzyły się złotawym kwieciem...
     - Zdążą ?? - zapytał Pan N. z troską...
     - Mają jeszcze cztery tygodnie...Powinny zdążyć...- mruczałam zaglądając do każdej roślinki...
     - Podlewamy !! - zaryzykowałam, bo odcięcie truskawek od dodatkowej porcji płynu wydawało mi się prawdziwą zbrodnią...
     Po kilku dniach, nasze "dzikie ogórki" wyglądały tak...


Potęga, a nie ogórek...
     Emocje sięgały szczytu, a my jak nawiedzeni, pierwsze kroki kierowaliśmy do ogórkowej bruzdy...
I w końcu...


Jest prymus !!
     Matka Natura sprawiła nam piękny prezent...
Piękny i smaczny !!
Bo oczywiście ogórek nie dożył na krzaczku "wieku średniego", pożarliśmy go "w dziecięctwie"...
     Że tak ogórki lubimy ??
Bez przesady...
Ale ten był przepyszny !!
Nasz...
     Dziękujemy Matko Naturo...Piękna to była niespodzianka...
Że jeden ??
No cóż...Nie do końca...
     Coraz więcej dzikich sadzonek dorasta...Coraz więcej roślinek zakwita...Ogóreczki nieśmiało wyglądają na Świat...
     Teraz tylko, Matko Naturo, daj im trochę wody, bo ziemia taka wyschnięta, jakbyśmy to nasze Wrzosowisko na Saharze mieli...

poniedziałek, 14 września 2015

Misiowy roczek...

     To było rok temu...
Równiutki rok...
     Gnaliśmy do Krakusowa ile sił w kołach miały koniki "Naguska"...
Każdy postój na "światłach" witaliśmy nerwowym:
     - O nieeee !!
No cóż...
Służby drogowe powinny były te światła powyłączać...
Ileż można stać na światłach ??
     I chociaż nigdy wcześniej nie dojechaliśmy do prastarej Stolicy szybciej, to i tak droga dłużyła się nam okrutnie...
     Szpitalny korytarz pokonywaliśmy prawie biegiem..."Prawie", bo przecież nie wypadało gnać na złamanie karku...
     Drzwi do sali uchylaliśmy delikatnie, żeby nasza wizyta nie wywołała przykrych konsekwencji...
     I oniemieliśmy w zachwycie...
Jednocześnie...


     Nasze Misiątko !!
Właściwie tylko "pośrednio" nasze...
Ale nasze...
     Miłość od pierwszego wejrzenia...A może spojrzenia ??
Taka maleńka...Taka bezbronna...I taka przeogromna...
Miłość wypełniająca po brzegi, każdy zakątek duszy...
     I chociaż wtedy wydawało się nam to niemożliwe, ta miłość z każdym dniem jest coraz większa...
     Z każdym "rozsądnym" spojrzeniem...Z każdym całusem...Z każdym "brum brum"...Z każdym krokiem...
     Rok temu byłeś Misiątkiem...
Teraz już jesteś Misiem...
Albo Księciuniem...
Albo Bastusiem...
Albo całym Światem...
     Naszym Światem...
Bardzo Cię Kruszynko nasza kochamy...
Jeszcze bardziej niż rok temu...

     Wszystkiego najlepszego nasz mały Wędrowniku !!

Wracaj szybko do Buni i Dziadzia, bo ogromnie za Tobą tęsknimy...♥

niedziela, 13 września 2015

Tryptyk niecodzienny...Czyli, krew półgóralska zawrzała...

     Wybaczcie mi proszę, ale dzisiaj to chyba u Gordyjki spokojnie nie będzie...
Będzie tryptyk, bo sporo się dzieje... 

     Zacznę może od zaproszenia...

     Serdecznie zapraszam Pana Kanclerza Wernera Faymanna do Polski !! Nie z oficjalną wizytą, nie na urlopik, ale zapraszam Go do zamieszkania w mojej Ojczyźnie przez trzy lata...
     Przez pierwszy rok będzie utrzymywał się z zasiłku dla bezrobotnych (bo przecież nie jest Uchodźcą), w wysokości prawie 700 złotych (ok.170 E)!! Za 500 zł będzie miał mieszkanko (jak dobrze trafi), 100zł zapłaci media, to Mu jeszcze prawie stówa zostanie na drobne wydatki (żywność, leki, odzież i obuwie)...
     Wykształcony jest, ze zdjęć domniemam, że 50-tkę skończył, to Go Panie z UP do jakiegoś programu restrukturyzacyjnego wcisną...Wtedy to już będzie miał z górki...
     1286, 16 zł (320 E) na rękę za cały miesiąc pracy !!
Prawdziwa rozpusta finansowa...
Będzie mógł długi pospłacać, te co zaciągnie jak będzie na zasiłku przebywał, buty sobie kupi, bo pewnie te austriackie Mu się zużyją...
Żyć nie umierać...
Przez rok będzie miał jak w raju...
W polskim raju...
     Po roku Go zwolnią, bo na tyle będzie opiewał kontrakt z UP...
Może mieć lekko pod górkę, bo oszczędności z tych 1286,16zł nie poczyni...Chyba, że te 16 groszy Mu zostanie...
     Takie są polskie realia Panie Kanclerzu...
     Jak Pan już te trzy lata przetrwa, to wtedy będzie Pan miał prawo wypowiadać się o Polakach...
     Mam również pewne zastrzeżenia w kwestii Pana wypowiedzi, jak to czerpaliśmy pomoc pełnymi garściami w czasie II Wojny Światowej, w czasie "komuny" i w czasie Stanu Wojennego...
Jeśli się nie mylę, to wszystkie te nieszczęścia spotkały nas w związku z działaniami Państw UE ??
     Kiedy wybuchła Wojna cała Europa miała nas daleko w "tyle", a sojusze warte były mniej niż papier, na którym je spisano...Potem "sprzedaliście" nas Rosjanom  dla "świętego" Europy spokoju...
A kiedy walczyliśmy o swoją wolność i godność, przyglądaliście się z miękkich foteli, ubolewając nad naszym losem...
     Czy wojska austriackie przybyły by nam z odsieczą, gdy na teren Polski wkroczyły radzieckie czołgi ?? Czy ktokolwiek by przybył ??
Zakładam, że wystosowalibyście odpowiednią notę protestacyjną...
Przecież protestujecie w sprawie Ukrainy...
     Skoro tak to wygląda, to niech mi Pan wybaczy, ale jak się mawia w moim Kraju...M*rda w kubeł...
Nie mniej....
Moje zaproszenie jest nadal aktualne...

Podziękowania...

     Serdecznie dziękuję Mediom, za obszerne relacje wczorajszych wydarzeń...
W wielu polskich Miastach odbywały się demonstracje w sprawach Imigrantów...Jedne "za", inne "przeciw"...
Dzięki Waszym relacjom poczułam się trzydzieści lat młodsza !!
     Takiej cenzury to ja nawet w czasach "komuny" nie widziałam...
Zaznaczenie, że owe wydarzenia miały miejsce trudno mi uznać za relację...
Nawet nie podano nigdzie ilości Uczestników (poza Gdańskiem)...
Kilkaset Osób "za"...Kilka tysięcy "przeciw"...
No i oczywiście piękna relacja z demonstracji "za", z wywiadami Uczestników włącznie...I krótka wzmiankach o tych "przeciw"...
     Godne pozazdroszczenia zaniechanie...
Czyżby ten temat był aż tak bardzo drastyczny ??
A gdzie złota zasada "wolności" medialnej ??
Ale zasługi macie...
Ująć trzydzieści lat kobiecie, to wyczyn nie lada...
Czuję się zobowiązana...

Prośba...

     Nie jestem specjalnie religijna, ale z jednym ze Świętych mam kontakt prawie codzienny...To Święty Antoni...Patron osób i rzeczy zaginionych...
A że swoje lata mam, więc często z "Antosiem" współpracujemy...
Bieszczadzka Babcia nauczyła mnie takiej Modlitwy...

     "Święty Antoni Padewski, Obywatelu Niebieski, niech się ziści wola Twoja, niech się znajdzie zguba moja"...

"Antoś" nigdy mnie jeszcze nie zawiódł...
     Mam nadzieję, że i tym razem pomoże...Chociaż sprawa wygląda na beznadziejną...

     Kiedy nasza Pani Premier była jeszcze Ministrą Zdrowia, pokazała całej Europie, że ma "jaja"...
     Nie ugięła się pod naciskiem koncernów farmaceutycznych...Nie słuchała spanikowanej Europy...Nie wydała naszych ciężko zarobionych pieniędzy na zalegające w hurtowniach szczepionki, które niczemu zapobiegnąć nie mogły...
     Pamiętam jak wyszła do Dziennikarzy i kategorycznie powiedziała "NIE !!"...
Byłam z Niej dumna...
Tak po babsku...
     Faceci ulegali...Politycy z długoletnim stażem ulegali...A Ona jednym kategorycznym "nie" załatwiła sprawę...
     Została Premierem, i zgubiła swoje "jaja"...
Poprośmy "Antoniego"...
W Nim cała nadzieja...
Bo jak się te "jaja" do jutra nie znajdą...

P.S. Przy okazji nadmienię, że jeśli "jaja" przepadły całkiem, to nam się ta Modlitwa przyda ogromnie, bo Święty Antoni zwany był "Młotem na heretyków"...




sobota, 12 września 2015

Szczenięce lata...

Dla rozluźnienia atmosfery...;o)

  
Krótkie spodenki, krótkie sukienki,
sznurek z balonem dyndał u ręki.
Rowerek piszczał czwartym kółeczkiem.
Ktoś nam poprawiał z daszkiem czapeczkę.
Strup na kolanie goił się ładnie,
dokąd się znowu z płotu nie spadnie.
W ustach landrynki smak malinowy,
na każdą psotę człowiek gotowy.
Każdy świt nową księgę otwierał,
baśni krainę...A jak jest teraz ??
Baśń się skończyła. Drzewa urosły.
Balon gdzieś z sobą wiatry poniosły.
Landrynka nie ma już smaku lata,
wiosna z jesienią ciągle się splata.
I gdyby nie ten okruch na duszy,
to pewnie człowiek by się nie wzruszył.
I nagle szczebiot przerywa ciszę...
Babciu kochana !! Co ty tam piszesz ??

P.S. Grafikę sobie pożyczyłam...Dziękuję Autorowi...A nasz Księciunio jest na etapie sklejania "ba...ba"...;o)

czwartek, 10 września 2015

Nie dajmy się zwariować...

     Cała Polska huczy o Imigrantach...
Politycy huczą...Media huczą...To i Społeczeństwo pohukuje...
Jedni powołują się na chrześcijańskie korzenie i katolicki samarytanizm...
Drudzy pełni obaw nawołują do bojkotu Uciekinierów i wspominają Jana III Sobieskiego...
I jak to w każdym konflikcie bywa, każdy ma trochę racji...
     Ale...
Bo przecież w każdym konflikcie jakieś "ale" też jest...
     Słuchając wypowiedzi i czytając komentarze, mam dziwne wrażenie, że Europę ogarnęła zbiorowa histeria...
     Jacyś Ludzie zbierają się stadnie i zalegają plażę "w imię jedności z syryjskim Chłopczykiem, który utopił się w czasie żeglugi"...Gdzie logika postępowania ?? Brak...
     Akcje humanitarne organizują pomoc, wydając ciężko gromadzone środki, i zostają z owymi darami, bo Uchodźcy nie chcą paczek ze znakiem "krzyża"...Gdzie logika ?? Brak...
      Politycy roztrząsają problem Imigrantów i rozdzielają Ich zgodnie z przyjętymi wytycznymi, wcale nie słuchając głosów samych Zainteresowanych...
     Celebryci wypłakują oczy, i wylewają setki liter na portalach, żeby "wspierać", "zażegnywać", "dać świadectwo"...
Ło Matko i Córko...
     Czy ja żyję w innym Świecie ??
     Imigranci nie chcą żyć w Hiszpanii, Francji, Polsce, a nawet w Krajach Beneluxu...Oni uciekają do Niemiec, i tylko stacja docelowa "Berlin" Ich interesuje...Ewentualnie Szwecja...
     Że Pani Merkel Ich zaprosiła ??
     Przybyli bez zaproszenia, i bez zaproszenia zmierzali w jednym kierunku...Czy jesteśmy "za", czy "przeciw" nie ma to znaczenia...
     W "komórkach" mają mapki, namiary GPS i kilka słów po niemiecku...
Uciekinierzy wojenni ??
Bzdura !!
W końcu Polacy od wieków są Narodem migrującym, i doskonale wiedzą gdzie trzeba się osiedlić, żeby mieć z tego profity...
     Dlaczego odmawiamy tej wiedzy Imigrantom ??
     Skoro logicznym jest, że wybierają Niemcy ze względów ekonomicznych, to...Chyba nie są takimi znowu "Ofiarami"...
     Przeżyliśmy w naszej historii dziesiątki Powstań, kilka wojen, i jakoś nigdy nie wpadło do głów naszym Chłopakom, żeby zostawić Kobiety i Dzieci, i zwiać przed zawieruchą wojenną...Za "chlebem" owszem...Ale w czasie walki ?? Nigdy...
Wśród Imigrantów jest 75% Mężczyzn...Młodych...Dorodnych...Można by powiedzieć "kwiat męstwa"...
Dziwne ??
Trochę...
     Przynajmniej ja się dziwię, że Polityków nie zastanawia ten wypaczony przekrój społeczny...
     Kilkaset Rodzin...Kilkaset samotnych Matek z Dziećmi...I kilkaset tysięcy młodych Facetów, "wystraszonych" walkami...
     Dokładnie wiedzą dokąd zmierzają...Dokładnie wiedzą co Im się należy...I dokładnie wiedzą jak to wyegzekwować...
Chyba rzeczywiście nam Panowie niewieścieją...
     Zastanowiła mnie również wypowiedź jakiegoś Rzecznika, czy innego Eksperta, który stwierdził, że takiej rzeszy Ludzi nie można sprawdzić, a poza tym, sprawdzanie nie jest konieczne, ponieważ terroryści przylecieli by samolotami, a nie narażali własnego życia...
Zaniemówiłam z wrażenia...
     Kiedy nastąpił atak na WTC, to chyba nigdy w historii nie odnotowaliśmy podobnych aktów terroru...No i z tego co się orientuję, to terroryści w tych atakach zginęli śmiercią samobójczą, a tylko Pasażerowie zginęli tragicznie ??
     Pierwszy raz zdarza się z reguły tylko raz...
     A skoro Świat zabezpiecza się przed podobnymi aktami, wprowadzając różnego typu restrykcje, to chyba terroryści kompletnymi idiotami nie są ??
     Kilka miesięcy temu, te same Media, które teraz tak się rozwodzą nad Nieszczęśnikami, donosiły, iż Kraje Islamu wypowiedziały Europie i Ameryce "świętą wojnę"...
     Czyżby to była "kaczka dziennikarska"...??
Bo skoro wojna została ogłoszona, to raczej trwa...
A sposoby jej prowadzenia bywają różne...
Troja kiedyś poległa przez drewnianego konika...
Też niby nic...
W końcu nikt jeszcze w pontonie trojańskiego konia na włoskie plaże nie przyciągnął...
Może konie trojańskie też teraz latają samolotami ??
     Reasumując...
     Przestańmy obawiać się Imigrantów w Polsce !! Oni nawet nie widzą, że istniejemy...Chyba, że posiadają wiedzę, iż możemy stanowić dla Nich imigracyjną konkurencję...
     Pani Premier musi tylko wyegzekwować, żeby przebywanie w Kraju docelowym nie było obligatoryjne i wyciągnąć od UE jak najwięcej dotacji...
     Obozy dla Imigrantów wybudujmy jako małe osiedla mieszkaniowe z pełnym węzłem wyposażenia, tuż przy zachodniej granicy, a przy każdej drodze postawmy drogowskaz z kierunkiem na "Berlin"...
Za zasiłki wypłacane w naszym Kraju, Imigranci nie tylko nie wesprą swoich islamskich Braci, ale nie będą również w stanie się utrzymać...
     Trzy miesiące i będziemy mieli piękne osiedla socjalne dla młodych Małżeństw, albo na Rodzinne Domy Dziecka...
To nie jest tak, że Polacy nie chcą Imigrantów...
To Imigranci nie chcą do Polski... 
Tak samo, jak nie chcą żyć na Węgrzech, w Czechach, Słowacji, czy Litwie...
Nie dajmy się zwariować !!


wtorek, 8 września 2015

Ostatnie odwiedziny...

     Wiecie, że niebo dzisiaj miało kolor niezapominajkowy ??
Błękitny taki...Nieskazitelny...
     Tyle razy mnie zapraszałaś, a ja ciągle się wykręcałam...Że praca...Że obowiązki...Że padam na pysk...
Teraz już wiesz, że to była ściema...
Masz przewagę...
     Dzisiaj Cię odwiedziłam...
Ale Ciebie nie było...
     Była tabliczka z imieniem...Była trumna...Była Rodzina...Byli Przyjaciele...Były kwiaty...
Tylko Ciebie nie było...
Pewnie siedziałaś gdzieś w górze i tarzałaś się ze śmiechu...
     Zawsze obiecywałaś, że takiej imprezy jak własny pogrzeb, nie przepuścisz...
A ja ryczałam...
Właściwie łzy same mi kapały, a ja im w tym nie przeszkadzałam...
     Wiesz wredna Jędzo, że mamy dzisiaj rocznicę ślubu, a ja wyglądam jak rozdeptana ropucha ??
Pewnie Cię to bawi...
     Dzieciaki się trzymają...Jakoś...
Ale dadzą radę...
Mają przecież Twoje geny...Teraz muszą...
Zerknij tylko na Nich czasem...
Cholernie tęsknią...
Ja też...
     Niezapominajko... 


niedziela, 6 września 2015

Pożegnanie...

     Najpierw w okienku "gaduły" pojawiał się całus,a zaraz potem:
- Inuś...
     Tylko Ona tak do mnie mówi...
- Inuś...
Od dziesięciu lat byłam Inusią...
     I chociaż poznałyśmy się na pewnym czacie, nigdy nie byłyśmy dla siebie "Nickami"...
Ona poznała moją Rodzinę...Ja poznałam Jej Rodzinę...
Ona wiedziała co gra w mojej duszy...Ja wiedziałam co gra w Jej duszy...
     Kiedy emocji miała zbyt wiele, żeby zdołać je zapisać słowami, dzwoniła...
     Na wyświetlaczu mojej komórki pojawiało się magiczne "Jędzowata", a w słuchawce słyszałam szeptane nieśmiało:
- Inuś...
Zawsze wycofana...
     To były bardzo ważne telefony...
- Wiersz napisałam...Przeczytaj...- prosiła...
Tak rozmawiała ze Światem...
Swoje uczucia i troski ubierała w słowa...
     Do mnie dzwoniła, kiedy już brakowało słów, kiedy żal tak bardzo gniótł duszę, że nawet łzy ulgi nie przynosiły...
     Na czacie nazywałyśmy Ją "Matka Polka"...
Zawsze zajęta, zaangażowana, pochłonięta Rodziną...
Dawała tyle miłości, że dla równowagi na czacie usiłowała być "ciętą Jędzą"...
Nawet Jej znakiem rozpoznawczym był kaktus...
     Dialogi z Nią były niepowtarzalnie błyskotliwe...
     Ale nie wierzyła w swój intelekt...Nie wierzyła, że może być komukolwiek potrzebna...Że przytrafi się Jej coś dobrego...
     3 września rozmawiałyśmy na gadule...
     - Wiesz...Chciałabym umrzeć...Umrzeć...I już wszystko mieć w doopie...- napisała, kiedy już wylała swoje żale...
     - Nie ma takiej opcji...Na śmierć trzeba sobie zasłużyć,a Ty jesteś wyjątkowym Opornikiem...A poza tym, masz przyjechać na wino śliwkowe i obiecałaś mi pomoc w pieleniu na Wrzosowisku !! - wyliczałam...
     - Cholera...Rzeczywiście...Obiecałam...Nie dasz rady sama wypielić ?? - próbowała się wykręcić...
     - Wybij to sobie z makówki !! Na Twój przyjazd osobiście chwasty rozmnożę !! A może jakiś "zlot Czarownic" uda się zorganizować...- kusiłam...
     - Z Lilką i Dorotką ?? - dopytywała...
     - No a z kim !! - potwierdziłam...
     - Hmmm...No to rzeczywiście nie czas umierać...- odpowiedziała...
Ale umarła...
     Umarła 5 września...Nagle..Tragicznie...
Coś utknęło Jej w gardle i musiała walczyć o każdy oddech...
To straszna śmierć...
Trudna...
     Przeznaczenie nie miało nad Nią litości nawet w tej ostatniej godzinie...
Już nigdy nie usłyszę:
- Inuś...


 Do zobaczenia Małgosiu...

czwartek, 3 września 2015

Życie na Wrzosowisku...

     Kiedy z punktu "K" wyruszała karoca naszego Księciunia, przygotowania na Wrzosowisku były w toku...
     Ciocia-Babcia Lilusia znęcała się nad kurzelczymi łapki, Dziadzio rozpalał grilla, Babcia ogarniała chaos wieczornego biesiadowania, a Wujek-Dziadek Robert kontemplował to wszystko spod śliwy ze stoickim spokojem...
Tylko Filipowi nasze starania nie przeszkadzały w drzemce...
Zaraz po powitaniu rzuciłam do Pierworodnego...
     - A może zerknął byś na ten namiot ?? Nie mamy pojęcia jak miał wyglądać po złożeniu... - zachęcałam...
Młody ruszył z kopyta, a reszta Stada biegła za Nim kurcgalopkiem...
     - Nieźle...- ocenił naszą pracę Pierworodny...- Chyba nawet niczego nie brakuje...
     - Brakuje...- sceptycznie pokiwałam głową...- Liluśka tak pakowała dobytek, że materace zostały w Stolicy...
To był punkt programu z poprzedniego wieczora...
     Mieliśmy dwa namioty, z tym, że nie mieliśmy pojęcia jak który z nich ma wyglądać po złożeniu, więc walczyliśmy z materią intuicyjnie...A na dodatek nieszczęść, Lokatorzy owego namiotu mieli bardzo skromne wyposażenie...Karimaty (zabrane w całkiem innym celu) i po śpiworku...
Reszta zalegała podłogę w malowniczym M3...
Podłodze pewnie było wygodnie...
Ale kiedy Pierworodny docenił nasze starania i pochwalił fachowość roboty, duma nas rozpierała...
     Dziadek porwał Księciunia i ruszyli na rekonesans...
     Odwiedzili "Arona" i "Aronię", policzyli wszystkie krzaki agrestów, zerknęli czy "Ostara" nie sprezentuje truskaweczki...Zinwentaryzowali malinki na ocalałym krzaczku...
     Księciunio był zachwycony...Dziadzio też...
     A potem Panowie zajęli się bardziej przyziemnymi sprawami...No może nie całkiem "przyziemnymi"...
     Pierworodny wdrapał się na śliwę i strzepywał ostatnie owoce, do których nie mieliśmy dostępu...Pan N. to dobro zbierał do wiaderek...A Księciunio...
     Księciunio udowadniał nam, że nasze układy kostno-mięśniowe są już bardzo wysłużone...
Ależ On zaiwaniał po tym Wrzosowisku !!
No a my za Nim...
     Co było w centrum uwagi ??
     Sad pełen szeleszczących listeczków, kamienie podjazdu, które cudnie chrzęściły pod malusimi stópkami i Filip...
Filip to miał przechlapane po całości...
Księciunio zauważał nawet jeden włosek psiego ogona, chociaż po psie znikał wszelki ślad...
Biedny staruszek...
Jak on się wywijał, żeby nie wchodzić w oczy małemu Rozróbie...
Nic z tego...
     Wrzosowisko tętniło...Wrzosowisko dźwięczało radosnym śmiechem...Wrzosowisko żyło...
A potem ucichło...
     Karoca Księciunia odjechała na południe...Siostrzyca ruszyła na północ...A my siedliśmy na brzegu sadu i wsłuchiwaliśmy się w szelest liści...
Może usłyszymy jeszcze radosny śmiech ??

wtorek, 1 września 2015

Jadą, jadą Goście...

     Pamiętacie te wredne zadania z matematyki :
     Z punktu A wyjechał samochód, z punktu B wyjechał samochód, jeden jedzie szybciej od drugiego, kiedy się spotkają ??
     Zakładając, że teraz trzeba by zerknąć, czy na mapach GDDKiA nie ma na trasie jakiś remontów i modernizacji, a rzecz nie dzieje się przed lub po weekendzie, zadania mogą funkcjonować i dzisiaj...
     Zadań o samochodach i autobusach nie lubiłam...
     Nie dlatego, że matematycznie były dla mnie zakałą, po prostu, moja wyobraźnia podsuwała mi obraz starego PKS-u, w którym niemożebnie śmierdziało paliwem i olejami, a ja po przeczytaniu pierwszej linijki tekstu cierpiałam na chorobę lokomocyjną...
     To samo było ze statkami...
     Zaraz bujało mną na krzesełku, jakby na Bałtyku było 10 w skali Beauforta...
     Za to zadania z pociągami mogłam rozwiązywać bez ograniczeń !!
     No chyba, że wyobraźnia podsunęła mi jakiś malowniczy obraz za szybami "pociągu" i odpływałam w niebyt, cała w zachwytach...Wtedy zapominałam o całym świecie, a zadanie czekało godzinami na swoje rozwiązanie...
Ciężkie życie miewała ze mną Królowa Nauk...
     Ale tym razem, kiedy z punktu "W" wyruszył samochód, a zaraz potem wyruszył drugi, z punktu "Z", nie mogłam się doczekać rozwiązania...
Z jaką jechały prędkością ??
Zbyt małą...
Chociaż obaj Kierowcy twierdzili później, że "dokładali wielu starań"...
Echhh...
Gdzie samochody się spotkały ??
     Na Wrzosowisku !!
     Po raz pierwszy na Wrzosowisku byli Goście !!
I to Goście przez bardzo dużą literkę "G"...
     Wrzosowisko gościło moją netową Siostrzycę Liluśkę i "Śwagra"...
Prawie rok kombinowałyśmy strasznie, żeby się móc spotkać...
     Kiedy więc rozpakowaliśmy "Naguska", a w "Orzeszku" zapanował totalny chaos, co kilka minut wyglądałam na drogę i zerkałam na komórkę...
     Gdzież Oni się podziali ??
I wtedy zadzwonił telefon...
     Ale to nie była znana, skoczna melodyjka, tylko "Misiowa mruczanka" którą mam przypisaną do numeru Syna...
     - Misiaczku ?? - zapytałam...
     - Dacie mi jakieś namiary na to Wasze Wrzosowisko ?? Może GPS-y ?? - zapytał Pierworodny...
     - Przyjeżdżacie ?? - nie mogłam uwierzyć w kumulację...
     - Jutro...Koło południa...Tak planujemy... - oświadczył Syn, a ja już gnałam przez Wrzosowisko, żeby oddać telefon Panu N.
     Świergot ptasząt i delikatny poszum wiatru przerwał okrzyk szaleństwa...
     - Misie przyjeżdżają !! Jutro !! Namiary daj !!
Pan N. spojrzał na mnie ze stoickim spokojem...
     - Z tego telefonu nic nie dam...- ale widząc obłęd w moich oczach odebrał aparat...
     Dobrze, że czajnik właśnie "zabulgotał" i musiałam się zająć konstruktywnie parzeniem kawy, bo pewnie bym sobie w tym szaleństwie jakąś krzywdę zdobiła...
     Ależ kumulacja !!
     Lilusia ze Świagrem dotarli zaraz po pierwszym łyku kawy...
     Towarzyszący nam Filip, najpierw chciał ruszyć z kopyta i obszczekać Ich zasłużenie, ale kiedy zauważył, że skręcają na nasz podjazd, spojrzał uważnie co robimy, przysiadł w zadumie, a potem ruszył na powitanie...
Ten pies ma wszystkie rozumy Świata !!
     Siora i ja dusiłyśmy się kilka minut, co Pan N. przyjął naturalnie, bo już nie raz był świadkiem takiego "zaduszania", a Świagier przyglądał się nam z zainteresowaniem...
Pewnie zakładał, że któraś z nas z tego podduszania trupem padnie...
Nie padła żadna !!
A ryjki miałyśmy zbananowane...
Uffff...
Miał być Londyn...Miała być Warszawa...Wyszło Wrzosowisko...
Ranga naszego ugoru drastycznie wzrosła...
No i urody Wrzosowisku przybyło...
     Kiedy zaczęłam Siostrzycy opowiadać, co będzie gdzie i jakie są nasze plany...
     - Ścieżkę w drewnianych plastrach zrobimy, a tutaj będą posadzone okrągłe tuje z podświetleniem...
Siora porzuciła moje towarzystwo i ruszyła w kierunku Śwagra...
     - Nie wiem, czy ta jest okrągła, ale pierwszą już macie...- i wydobyła z reklamówki roślinkę...

     I chociaż plakietka rozsadowa głosiła, że jest to tuja "Miriam", nasza od razu została przechrzczona na "Lilusię"...
     - No dobra...- odezwał się Śwagier...- Tak patrzę i patrzę...To ponoć Wrzosowisko jest ?? - i nim odpowiedziałam, wręczył mi kolejną rozsadówkę...

     Ło Matko i Córko !!
     Teraz to my już jesteśmy Wrzosowiskiem "pełną gębą" !!
No a potem, to już były pogaduchy, pogaduchy, pogaduchy...
Wrzosowisko tętniło życiem do późnych godzin nocnych...
     Gordyjka, po wielu latach abstynencji zresetowała się całkowicie, a Jej Siora mogła w końcu degustować zapas wina taszczony z wojaży...I to szwajcarskie...I to chorwackie...
     "Łysy" przyglądał się nam pełną, zdumioną gębą...Ptaki ucichły w potoku słów...Zabłąkany nietoperz zaszeleścił wśród liści...
     Podobno przyjaźń w internecie nie istnieje...
Podobno...
     My znamy się już ponad dziesięć lat...A połączył nas "czat" i "pokój", który założyła Dagusia...I Jędzowata w nim "brykała"...
Nie mówcie mi więc, że nie można przeżyć takiej przyjaźni...
     Bo kiedy wypuszczamy się z ramion po obowiązkowym "podduszaniu", już tęsknimy do kolejnego...Gdziekolwiek będzie...
     W Londynie...W Warszawie...W Zaścianku...Czy na Wrzosowisku...

     Kiedy już leżałam w Orzeszku, usłyszałam, jak Siora mówi do Pana N.:
     - I wiem, że gdybym potrzebowała pomocy, wystarczy jeden telefon...
Masz rację Kochanie...
Wystarczy...