Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

piątek, 31 maja 2013

Początek końca, czyli Górski Pałacyk wita...

     No nie ma to tamto...Czas wrócić do początku, bo jako żywo nasz tatrzański wypad dobiega do końca...
     - Fajny "Groupon"... - rzucił od niechcenia Pan N. - i w Kościelisku żeśmy jeszcze nie byli...
     "Oho...Mojego Kocura nosi..."- pomyślałam...
     - Oddech by Ci się przydał... - gaworzył Ślubny... - i imieniny masz...
     "Jak nic wywlecze mnie w Tatry..." - przemknęło mi przez makówkę...
     - Ładny ten Pałacyk... - kontynuował Pan N., a ja jak sroka zagapiłam się na zdjęcia...
Ładny...Fakt...
     - Jedziemy ?? - zapytał Pan N.
     Jeden przelew i dwie rozmowy telefoniczne później transakcja została przeprowadzona...
Za niecałe dwieście złotych mieliśmy trzy dni, dla dwóch osób, z wyżywieniem...
     Górski Pałacyk w Kościelisku...
Echhh...
Przyznam się...Pewnie, że się przyznam...
Nie mamy ani jednego zdjęcia Pałacyku...:o) 
Tacy jesteśmy uzdolnieni...
Ale jest go sporo w necie to sobie pogadajcie z Wujaszkiem Googlem...
     Zajechaliśmy na miejsce bez anomalii turystycznych...
A potem...


     No dobra...To ja...
     Nie to żebym w łóżko nie trafiła, albo z umiłowaniem upoiłam się góralską "księżycówką"...
     Ktoś wpadł na pomysł, żeby jedyny dostępny kontakt umieścić w samym środeczku małżeńskiego łoża...
Na pohybel !! 
Musiałam podłączyć tablet, żeby mi kontakt ze Światem nie zamarł...
Mógł być ograniczony...Ale bez gazetki ?? 
Niepodobna...
Po kilku rzuconych "mięskach" tablecik rozjarzył się w błękitach...
     Teraz można rozejrzeć się po terytorium...


     "Świątynia dumania" wyglądała dosyć przyjemnie, chociaż te nieszczęsne "skosy" nieźle nam dały popalić, a nasz materiał genetyczny pozostał na każdym z nich w ogromnych ilościach...


     Reszta też była do zaakceptowania...Czysto, przytulnie...Może bez luksusów, ale warte polecenia...
Łóżko wygodne, WiFi działa, TV do zaśnięcia też można zapodać, czajnik...Chociaż akurat herbatki w Kościelisku nie polecam...
Woda jest paskudna...
     No i jest rezydent...


     Teraz przynajmniej wiem, gdzie wylądował  E.T. jak się wybierał do domu...
     I jeszcze jedno...
     Gdybyście się zdecydowali na nocleg w Góralskim Pałacyku, to jedno jest pewne...Nie zmarzniecie...
Kaloryfery grzały pełną mocą...12 stopni na zewnątrz...A my otwieramy okno...Istny szał...
     Jedzenie ??
     Za takie pieniądze cudów oczekiwać nie można...Śniadania bardzo przyzwoite (szwedzki stół)...Obiadokolacje...Hmmm...Bardzo przeciętne...
Chociaż przybytek gastronomiczny, nie powiem...Z klimatem...Po góralsku...Po rycersku...A dla ukojenia nerwów ogromne akwarium...


     I atut niewątpliwy...


     Starzy Górale mówią, że za tą ścianą mgły jest Giewont, że o całej panoramie Tatr nie wspomnę...
Góralom nie wierzyć grzech, więc zakładam, że nam Giewonta nie zdefraudowali...
     To sobie teraz chwilunię powyobrażajmy, że siedzimy tu...


I widzimy to...


Hejjj...!!

czwartek, 30 maja 2013

Sen czarnej owieczki...

Raz, dwa, trzy,
owieczka sobie śpi...

Śni o niebiańskiej łące,
gdzie pachną zioła kwitnące,
gdzie trawa sięga do gwiazd...
"Ach, być tam...Być chociaż raz..."
Zmienia owieczka boczki,
strzepuje czarniawe loczki
i znowu oczka mruży...
Żeby śnić jeszcze dłużej.


Raz, dwa, trzy,
ciii...owieczko...ciii...

Pasą się owce cichutko,
jak wczoraj, dzisiaj i jutro...
Skubią trawkę z lubością,
przyglądają się gościom...
Z uszek im krople skapują...
Skapują ?? Owieczki tego nie czują...
Niespiesznie żują swą strawę...
Kto widział piękniejszą trawę ??


Raz, dwa, trzy,
owieczka śni...

Spogląda Juhas na stadko,
spogląda na młode z matką,
i się uśmiecha do Ludzi...
- Czy się Pan czasem nie nudzi ?? -
Pyta pewna Kobieta...-
- Kiepska w pasieniu podnieta...
- A po co pędzić przez życie ??
- Żyć trzeba należycie...


Raz, dwa, trzy,
Czy Juhas z Ludzi kpi ??

środa, 29 maja 2013

O nierównej walce z bąkami, zmarnowanych Wysrankach i zdradzonych tajemnicach...czyli kolejna odsłona Zachodnich Tatr...

     Chłonęłam...Chłonęłam...Chłonęłam...
     Tak bardzo chciałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów, detali, dźwięków, zapachów...
Nawet krople ściekającego z włosów deszczu wydawały mi się istotne...
     - Napasłaś oczki...?? - zapytał Pan N. kończąc robienie panoramy Smreczyńskiego Stawu...
     - Nie da się...- wymruczałam...- ale czas wracać...
     Jeszcze raz spojrzałam przez ramię i uśmiechnęłam się smutno...
     Nie lubię takich pożegnań...
     Trasa w dół zbocza była dużo łatwiejsza, chociaż śliska ścieżka wymagała uwagi...
     - Popatrz ile tu bąków... - przerwał milczenie Pan N. - jakby nas zaatakowały, to wolno się nam bronić czy mamy czekać na pożarcie ??
     - One tu rządzą... - odpowiedziałam ze śmiechem...- ale zawsze możesz puścić bąka...
Humorki nam dopisywały...
     - O właśnie !! Obiecałaś mi Wysranki !! - dopominał się Ślubny...
     - Przecież przechodziliśmy przez Wysranki w drodze do Jaskini... - odpowiedziałam...
     - Przechodziliśmy ?? I ja nic o tym nie wiem ?? Lipa a nie Przewodnik !! - skrytykował mnie Pan N.
     - Możemy wrócić... - zaproponowałam zaśmiewając się w głos...
     - Wysranki mi zmarnowałaś... - z udawanym żalem wyznał Ślubny i człapaliśmy sobie do trasy na dnie Doliny...
A tam czekały na nas nowe widoki...






     Potok śpiewał swoją dźwięczną piosenkę i zachwycał wzorami koronek, jakich ludzka wyobraźnia by nie ogarnęła...


      A my jak dzieci we mgle zachłystywaliśmy się to nurtem potoku, to malowniczymi skałami...





     I z niecierpliwością czekaliśmy na jedną skałkę...
     Mam słabość to tych ptaków, że o Bogini której są symbolem nie wspomnę...


     Tatry były dla nas łaskawe i zza kolejnego zakrętu ukazała się ona...
Sowa...
Skała, którą znają chyba wszyscy Wędrowcy tych szlaków...
Nawet nie wiedziałam, że Matka Natura ma podobne upodobania...
     Nie tylko tą tajemnicą podzielili się z nami górscy Bogowie...


     Idąc szlakiem Doliny Kościeliskiej można napotkać wiele tajemniczych potoczków zasilających Potok Kościeliski...
Wypływają ze skał, albo biją bezpośrednio z ziemi...
Przy podejściu do Jaskini Mroźniej jest nawet źródło, które zasila trzy potoczki, a każdy z nich płynie w innym kierunku...
To właśnie tajemnica Tatr Zachodnich...
I tajemnica dlaczego w tej części Tatr istnieje tylko jeden Staw...
Budowa geologiczna powoduje, iż woda drąży miękkie wapienne skały...
Rwące potoczki pokazują swoją moc...


I tak w zachwytach ogromnych...


nad cudami Matki Natury i bardzo rozsądnymi poczynaniami Władz TPN...


snuliśmy plany na kolejne wyprawy...


a Tatry żegnały się z nami na swój sposób...
Drażniąc...Kusząc...Zachęcając...

 




wtorek, 28 maja 2013

Smreczyński Staw, czyli archiwum na dnie duszy...

     Trasa do Schroniska na Ornaku to już była "bułka z masłem"...
Wróciliśmy na "niedzielny" szlak Doliny Kościeliskiej...
Ja marzyłam o herbatce z "kanarkiem", Pan N. dopominał się kawusi...Nasze nogi nieśmiało zaczęły dopominać się suchego siedziska...
Echhh...
     Jak to jest, że na szlaku pustawo, a w Schronisku tłumy ??
Pojąć trudno...
Stoliki pozajmowane...Na podłodze wylęg Młodzieży...Pozostało nam szukać azylu na zewnątrz...


     Schronisko obszerne...Teren zagospodarowany pięknie (oczywiście ze środków UE)...No i to co w Schroniskach Turysta docenia najbardziej...Uczciwa kawa, herbata, a nawet czekolada na gorąco...
Taką ucztę to ja mogę odprawić nawet na wygnaniu pod ścianą...
Szczególnie, że ta "mgła" jakoś tak mniej zaczęła padać...
Odsapnęliśmy odrobinkę...
Ale duszyczki rwały się nieustannie...
Chodźmy już...No chodźmy...
Z duszyczkami się nie dyskutuje...
     Ruszyliśmy nad Smreczyński Staw...
Jedyne jezioro w Tatrach Zachodnich...


     Lekko nie było, bo ścieżka musiała nas zaprowadzić na wysokość 1226 m n.p.m., ale każdy krok wart był postawienia...


     Pewnie, gdyby Matka Natura się ulitowała to zobaczyli byśmy na horyzoncie ośnieżone szczyty, ale i bez nich było pięknie...
Gdyby nie "padająca mgła" usadziła bym ciałko na widowni...


     I chłonęła bym ten widok godzinę...dwie...trzy...
     W takich chwilach ogromnie żałuję, że nie umiem takich widoków utrwalić jak Gerson, czy Wyczółkowski...Z tymi ulotnymi mgiełkami...
Albo opisać to jak Goszczyński, albo Żeromski...
Echhh...
     Jak coś takiego opisać ??
     Jak dobrać słowa ??
     Jak przekazać emocje ??
     Namalować ??
     Jaka farba przekaże zapach ??
     Jak odtworzyć szum drzew i ptasi śpiew ??
     Jedynym wyjściem jest zamknąć oczy i schować to wszystko w duszyczce...
Tam zawsze będzie idealne...   

poniedziałek, 27 maja 2013

Jaskinia Mroźna, czyli zostaliśmy Jaskiniowcami...

     Muszę się przyznać, że Jaskinia Mroźna nie była pierwszą z tatrzańskich Jaskiń jakie żeśmy "zdeptali", ale wstyd wyznać...
Pierwszą w polskich Tatrach...
     Jakoś tak się złożyło, że słowackie to i owszem, ale do polskich nas dobre Bogi nie zaprowadziły...
Niewątpliwego smaczku dodawał fakt, że Jaskinie Mroźną zwiedza się samodzielnie...
Zabłądzić niepodobna, bo  Jaskinia ma tylko "wlot" i "wylot", ale adrenalinki odrobinka jest...


I z każdym krokiem odrobina mniej cywilizacji...












     Było "z góry" i "pod górę"...
     Było "widnawo" i "ciemnawo"...
     Było nawet "na szuraka" i "na pełzaka"...
To taki nowy sposób przemierzania jaskiń...
Nasz autorski wynalazek...
     W niektórych fragmentach Jaskinia ma tak mizerną wielkość korytarza, że w "pionie" przebyć się jej nie da...No chyba, że się ma około metr wzrostu...
     Już na wstępie Mroźna dokonuje selekcji dietetycznej eliminując jakąkolwiek "nadwagę" w sposób naturalny...
W połowie trasy zmusza swoich Gości do pokłonu...
Najprościej było by pokonać owe korytarzyki na kolanach...
     Pan N. liczący znacznie więcej niż metr wzrostu pokonywał owe fragmenty "szuraczkiem"...
W bardzo niskim przysiadzie, trzymając poopę ledwie nad błotnistą mazią robił kroki z niemiłosiernym hałasem...
Szurał podeszwami po blachach ścieżki...
Jaskinia odpowiadała spotęgowanym echem....Szurrrr...Szurrrr...Szurrrrr...
Mnie "poniewierało" odrobinkę mniej...
Nie mając plecaka mogłam sobie pozwolić na przełażenie przesmyków bokiem...
Oczywiście w kucki, ale dostawiając stopy czyniłam znacznie mniej hałasu...Tyle, że pełzłam...
Krok - dostawka...Krok dostawka...
No...Z tym hałasem nie przesadzajmy...
Caluśki czas chichotałam...


     Wrażenia były wręcz nieziemskie, a kiedy unieśliśmy wzrok do góry dech w piersiach zamarł...



     Pół kilometra niezapomnianych wrażeń zakończonych bardzo prozaicznym wyjściem...



     Chociaż nie powiem...Zaskoczenie było...
     Za drzwiami wyjściowymi czekały na nas schody...
Nie tradycyjny szlak, ale właśnie bardzo cywilizowane i wygodne, drewniane schodki...



     Niech żyją Górale !!
     Po "poniewierce" jaką nam zgotowała Mroźna to była prawdziwa rozpusta dla naszych nóg...
     A potem zostało nam ledwie kilka kilometrów do Hali na Ornaku... 

niedziela, 26 maja 2013

Dolina Kościeliska, czyli od czegoś trzeba zacząć...

     Ledwie ruszyliśmy z parkingu, Pan N. z lisim uśmieszkiem wymruczał...
     - Odżyjesz...
     To prawda...
     Góry są dla mnie jak kroplówka z glukozy...Dopalacz pierwsza klasa...
     Może to wina genetyki, a może dzieciństwa i tęsknego oczekiwania wakacji u Bieszczadzkich Dziadków, ale to fakt, że Góry stawiają mnie na nogi...
A ostatni "akumulatorek" ledwie zipie...
Jedyną rozterką była pogoda...
Bo jak ładować akumulatorek jeśli Góry ukryją się we mgle, albo za ścianą ulewnego deszczu ??
Echhh...
     Cel wyznaczony...Mapa w plecaku...Ciepła kurtka na grzbiecie...
     Na pohybel Matce Naturze...

Dolina Kościeliska...

     Zaczynam może trochę mało chronologicznie, ale od czegoś zacząć trzeba, a Kościeliska jest w sam raz...
    Tatry Zachodnie, jeszcze dla nas dziewicze i śladów naszych nie znające...Tak jakoś zawsze na "uboczu"...
     Dlaczego akurat tam ??
     Przypadek...
Ale przypadki są fajne...
Tak więc, zapraszam Was w Dolinę Kościeliską...
     Teren Tatrzańskiego Parku Narodowego...Trasa 9 kilosów długości...Szlak przygotowany jak na niedzielny spacerek...






     Ogromnie pocieszającym było, że przy tak rozkosznych warunkach, zadeptanie przez Turystów nam nie groziło...
Na "osi" ledwie 6 stopni ciepła...Niebiosa nawilżają nas równomiernie, chociaż Pan N. twierdzi, że to osiadająca mgła ;o), szczyty poza zasięgiem naszego wzroku...





     Ledwie kilkaset metrów i można "przełączyć się" na odbiór...





     Matka Natura wita nas przy Niżnej Kościeliskiej Bramie...
    


      Zwanej również Bramą Kantaka, wielkiego miłośnika Tatr...





     I przyznam szczerze, że trudno się dziwić owemu miłowaniu...Nawet, jeśli Tatry ukrywają się wstydliwie we mgle...

     Ale wyobraźcie sobie idealną ciszę, którą "zakłócają" jedynie skrzydlaci autochtoni i energetyczny szum Potoka Kościeliskiego...
A Potok rzeczywiście nieźle sobie poczyna "wbijając się" hukiem w nasze szeptane rozmówki...
Milczenie sprawia tutaj niewątpliwą przyjemność...










     W tych pomruczankach i świergotach dochodzimy do drewnianego mostku w Kościelisku Starym, porzucamy spacerową alejkę i ruszamy zmierzyć się z bardziej "tatrzańskimi" szlakami...










     Pół godzinki wspinaczki...Kilkaset metrów bliżej nieba...Ciepełko rozlewające się po ciałku...I stanęliśmy u celu...




     Jaskinia Mroźna czeka na zdobycie...


środa, 22 maja 2013

Mydło powidło...czyli kogel mogel :o)

     Jestem Szkot...Prawdziwy Szkot...Co prawda nie biegam namiętnie w kraciastej spódniczce i bez bielizny, ale bazgram w kratkę...To fakt...
     Się porobiło...
     A wszystko przez naszą fajnistą Szefową...
     Ledwie coś nam w łepetynkach błyśnie, a Ta już łaskawie wolne daje i w plener wysyła...
Echhh...
     Jeszcze nie opowiedziałam Wam o urokach nocnego Krakowa, rozbuchanego kolorami i dźwięczącego muzyką...












     Nie podzieliłam się z Wami opowieścią, jak to Pan N. zmuszony przez Matkę Naturę imieniny mi wyprawił kilka dni przed terminem, obdarowując wielkim bukietem bzu...Targanego, nomen omen, w wielgachnej reklamówce, dla niepoznaki...I wręczonego w taki sposób, że mi "kopara" do podłogi opadła...



     Nie wtrąciłam ani słóweczkiem, jak to wczoraj przeczytałam w neciku, że się przez Zaścianek kataklizm przetoczył, że nas jakiś potop nawiedził, że klęską żywiołową trudno owo zjawisko nawet nazwać, a ja myślałam, że to tylko zwykła, wiosenna ulewa...
Obfita...Nie powiem...
Ale żeby zaraz w Świat cały owego newsa posyłać to celowości do dzisiaj nie odkryłam...



     I milczeniem pominę, że w promocji zgarnęłam znowu jakiegoś wirusa i okrutnie jestem "pociągająca", że o wybujałej "urodzie" nie wspomnę...W łepetynce mi trzaska, z kinola mi kapie, poopa jednostajnie domaga się leżakowania, a ja w opozycji być muszę...Muszę...
     Muszę, bo mam jeszcze dobę na postawienie swej powłoki cielesnej do pionu...


Tak, tak...
Nie czas na marudzenie...
Czas pakować rupiecie...
     Mr Kocurro rusza na szlak...