Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

poniedziałek, 31 marca 2014

Spoza gór i rzek, czyli niedzielny spacerek...

     Sytuacja polityczna wygląda nieciekawie...Pan Premier raz nas uspakaja, a raz straszy...
Nijak już nad tym zapanować nie idzie...
     Postanowiliśmy więc sytuację zbadać osobiście, dogłębnie i natychmiast...
     A że każdy powinien w pierwszej kolejności zadbać o własne podwórko, no to ruszyliśmy na rekonesans po okolicy...
     Dla niepoznaki przywdzialiśmy stroje turystyczne, plecaczek, kijki i w drogę...
     Celem była najbliższa budowla militarna...
     Lekko nie było, bo słoneczko grzało wręcz nieprzyzwoicie, a ptaszęta tak świergoliły, że trudno było o jakieś skupienie, ale na pohybel...
Obowiązek obywatelski ponad wszystko !!
Pełna koncentracja...
     Najpierw w oczy wpadł nam ukryty w zaroślach paśnik...


     Czyli coś jest na rzeczy...
     No bo po co komuś pełen paśnik w środku lasu, skoro temperatura w dzień dochodzi do 20 stopni, a ziemia usłana jest zieleniącymi się roślinkami ??
Po nic !!
Czyli to jakiś bardzo tajemniczy element !!
Rozglądaliśmy się chwilkę czy czasem jakiś głodomór się nie pojawi, ale żadnego zainteresowania zauważyć starym sianem się nie udało...
Jak nic to sianko tylko kamuflażem było !!
No to w drogę...
I nim przeanalizowaliśmy fakt dokonanego odkrycia nasz wzrok przykuła wycinka po trąbie powietrznej...Na takiej wycince można bez problemu ślady wykryć zbrodnicze...

Przyglądamy się...Przyglądamy...
I nagle...





O Ty Zbóju !!
Mundurek khaki...Torba przez ramię przewieszona...A na ramieniu...Flinta !!
Jak nic jakiś desant koło Zaścianka wylądował...
Dla niepoznaki w ręce trzyma reklamówkę...Nie byle jaką reklamówkę...Żółtą !! Z Biedronki !!

A to Spryciarz !!
Maszeruje z tą flintą i udaje, że wcale Go tu nie ma...
     - Spójrz tam...- konspiracyjnym szeptem rzuca Pan N.
Orzesz...(ko)...





Niby wyręb...Niby chaszcze...
A w środku...

Wrogi sztab !!
To nie są przelewki...
Przecież namiotu w środku lasu Autochtoni nie postawili...
Aż mi się kolana ugięły...
Inwazja...
Rozpełzną się po okolicy i tylko tymi reklamówkami z Biedronki w oczy kłóć będą, że Oni tacy niby Miejscowi...
     A jeśli już nasza Forteca w gruz się obróciła ??
     Nie ma co...Trzeba sprawdzić...
Przez góry...

Przez doliny...

Przez pola mało urodzajne, wapieniem szczodrze okraszone, idzie Drużyna...Czy ja i Pan N. ...
     I wreszcie wyłania się spoza gór i rzek...

Ufff...
Stoi...
I nawet tak jakby większy...
Może ta dywersja dla zamydlenia oczu zamiast rujnować to odrujnowuje ??
     Hmmm...
Trzeba rzecz zbadać...
Zinwentaryzować...
     Czy słyszał ktoś o ruinie w budowie ??

Ale się porobiło...


     I pomyśleć, że ledwie kilka lat temu to ledwie kilka kamieni było, a na szczyt ścian można było się wspinać dowolnie...A fosą prowadziła trasa biegów przełajowych...
Echhh...
     Wiedziałam, że Świat się zmienia, ale żeby zamiast budować nowe, budować stare ??
     No i co z tymi tajemniczymi Agentami ??
Na trzeźwo tego rozwikłać się nie da...

niedziela, 30 marca 2014

Jajo gigant, czyli rozumiem Gustlika...

Pamiętacie ten odcinek "Czterech Pancernych", w którym Gustlik "walczył" z jajkiem na twardo ??
Ależ było radochy, kiedy jajo uciekało po talerzyku...
Teraz Go rozumiem...
Może mnie to jajko nie uciekało, ale zrobienie mu odpowiednich fotek było prawdziwym wyzwaniem...
No bo jak utrwalić coś obłokształtnego na płaskim obrazie i to jeszcze tak, żeby nie umknęło meritum ??
Nie udało się...
Trudno...
Będzie jajo w odcinkach...;o)


sobota, 29 marca 2014

Romeo i Julia, czyli o nie mojej bajce...

     Na parapecie doniczki z aloesami...Pamiątka po Dziadku, który w ramach terapii pijał sok z aloesa...
Ściany w kolorze pomarańczy ze złocistym szlaczkiem...Na łóżkach kapy i poduszki dziergane na szydełku...
Jakby czas się zatrzymał...
     Pamiętam nawet dziwny zapach, którego wówczas nie umiałam sprecyzować...
Dzisiaj już wiem...
To zapach potu i trawionego alkoholu...
Jeśli można to nazwać zapachem...
     Ten dom stracił swoje dobre dni w chwili śmierci Dziadka Stefana...
Tak jakby brudne ściany chciały krzyczeć...
     "Nic już nie będzie takie samo"...
     Unikałam wizyt u Baba Jagi...Nie lubiłam wchodzić do mieszkania, w którym każdy drobiazg przypominał mi jaka byłam w nim szczęśliwa...
     Dzisiaj musiałam się przemóc...
     Mama już sześć godzin spóźniała się z pracy, więc prawdopodobnie coś się wydarzyło...
     Kiedy weszłam, nikt nawet nie zauważył mojej obecności...
     Mama siedziała przy stole i wodziła po pokoju mało przytomnymi oczami...Baba Jaga, czerwona na twarzy mruczała coś niezrozumiale...Bracia Mamy siedzieli w towarzystwie nieznanego mi Mężczyzny...Sprawiedliwie dzielili się zawartością butelki...
     - Mamo...- wyszeptałam potrząsając Ją za ramię...
     - O !! Moje Maleństwo...- wymruczała bełkotliwie Mama...
     - Chodź do domu...- prosiłam...
     - To moja Córka !! - przedstawiała mnie Mama Mężczyźnie...
Zerwał się z krzesła i pocałował mnie w rękę oślinionymi ustami...
     - Jestem Andrzej...- usłyszałam...
     Spojrzałam na Niego...Na obrzmiałą od alkoholu twarz...Na pokryte potem czoło...Na nieprzytomne oczy...
     "Romeo"...- pomyślałam...
I chociaż nikt nie oczekiwał, Andrzej rozpoczął swoją opowieść...
     "A wiesz, że Twoja Mama to miłość mojego życia ?? Dla takiej Kobiety można góry przenosić...Można wszystko...Chodziliśmy ze sobą cztery lata...Czekałem tylko, żeby Szkołę skończyła...Pierścionek już leżał w szufladzie...Świata poza Nią nie miałem..."
     Andrzej przerwał na moment, a ja spojrzałam na Mamę...Patrzyła na Niego chichocząc cichutko...
     " I nagle powiedziała, że wychodzi za mąż...Ot tak...Jakby to była zmiana skarpetek...Trzy miesiące Go znała..."
     Głos Mu się załamał, a ja nie byłam pewna, czy przyczyną jest wzruszenie, czy wypity alkohol...
     "Zniszczyła życie trzem osobom...Sobie, mnie i mojej Żonie...Wszystko, żeby uszczęśliwić tego Faceta..."
     Mama przestała chichotać i spoglądała na Andrzeja ze smutkiem...
     - Przestań...- wymruczała...
     - Niby dlaczego ?? To mogła być nasza Córka !! - krzyknął z wyrzutem...- Moja...
     - Mamo...- prosiłam...- chodźmy...
     - Zostań...Jeszcze kwadrans...Chyba należy mi się kwadrans za te wszystkie lata ?? - zatrzymywał nas Andrzej...
     - Nic się Panu nie należy !! - kategorycznie ucięłam dyskusję...- Jest Pan dla mnie obcym człowiekiem, który unieszczęśliwia swoich Najbliższych wspomnieniami niespełnionej miłości...Sam Pan jest sobie winien...Nic Pan nie zrobił, żeby Ją przy sobie zatrzymać...Jest Pan równie winny jak Ona...Spapraliście sobie życie i kropka...Mamo !! Idziemy...- zażądałam...
     Przy stole zaległa cisza...
     Wpatrywało się we mnie kilka par oczu, do których z opóźnieniem docierał sens moich słów...
     - Ty wiedziałaś ?? - zapytał Andrzej...
     - No cóż...Miałam mieć na imię Andrzej, więc trzeba było dogłębnie sprawę zbadać...- oświadczyłam, i próbowałam pomóc Mamie pozbierać się zza stołu...
     Kiedy prowadziłam Mamę w kierunku domu, zapytała...
     - Czy ja na prawdę spaprałam wszystko ?? - Jej głos wydawał mi się bardziej przytomny chociaż nogi plątały się bardzo...
     - Jeszcze nie wszystko...- tłumaczyłam posępnie...- Będzie "wszystko" jak nie zdążymy wrócić do domu przed Ojcem...- dodałam...
     Dziesięć lat temu klęczałam przed Mamą i prosiłam, żeby odeszła od Ojca, żeby dała nam szansę normalnie żyć...
Teraz było mi już obojętne...
     Teraz miałam już swój Świat, w którym nie było miejsca na łzawe romansidła... 

środa, 26 marca 2014

Postaw się, a zastaw się, czyli o Igrzyskach zimowych w Krakowie...

     Uwielbiam wszelkiego typu imprezy sportowe...Pasjami oglądam rozgrywki piłkarskie...Lekkoatletykę mogę oglądać godzinami...Od sportów zimowych nie stronię...
Ale tym razem zgodzić się muszę z Dariuszem Michalczewskim...Chociaż sporty walki do moich ulubionych nie należą...
     Nie stać nas na Igrzyska...
     Nie stać i kropka...
Żadne argumenty "za" nie będą do mnie przemawiać...
W temacie Igrzysk w Krakowie będę niczym Kłapouchy...
     Nie mamy obiektów, nie mamy baz wypoczynkowych, nie mamy dróg...
To znaczy...
Drogi mamy do Krakowa...Dalej to już raczej nie bardzo...
Że dobry Kibic i przez opłotki przeskoczy ??
Owszem...
Ale jakby się tak Bidulek przy tym skoku połamał to ja Mu naszej Służby Zdrowia nie polecam...
Że to inwestycje spowoduje ??
A to niby, że rodzimym Mieszkańcom Małopolski już te drogi bez Igrzysk się nie należą ??
Hmmm...
     Moim skromnym zdaniem to od dróg trzeba by było zacząć, żeby było jak te obiekty sportowe budować...Chyba, że będziemy materiały budowlane dostarczać metodą "z ręki do ręki"...
To i dla Bezrobotnych by jakieś zajęcie było i zbędnych inwestycji nie trzeba by było prowadzić...Sam zysk...
Przecież taki Bezrobotny to się na byle ścieżce zmieści, autostrady nie potrzebuje...A jakby nawet jakieś zwężenie było to na jednej nodze też stać może...
Kogoś fantazja poniosła...
Może dawno w naszych Górach nie był ??
W każdym razie absolutnie się z Panem Michalczewskim zgadzam...
     Nie Igrzysk nam potrzeba...
Potrzebujemy "chleba"...
     Potrzebujemy miejsc pracy (nie igrzyskowego Wolontariatu), potrzebujemy stabilizacji finansowej (nie powiększania dziury budżetowej), potrzebujemy racjonalnych rządów (nie od wyborów do wyborów i jakoś to będzie)...
     Ten Kraj ma wiele potrzeb...Kraków ma wiele potrzeb...
     I jakoś nie wydaje mi się, żeby największą potrzebą była organizacja Igrzysk zimowych...
     Z "promocji" chleba się nie upiecze...

poniedziałek, 24 marca 2014

Nawet huczenie nie pomaga...

     Mając wśród Was tak szacowne grono Intelektualistów, Myślicieli i Jednostki z rozsądku słynące, postanowiłam poprosić Was o wsparcie...(Ale wazelina ;o) )...
     Kilka dni temu Pan N. był na tak zwanej "wizycie domowej", czyli służył swym wsparciem informatycznym jednemu z naszych Klientów...
Nie jest to bynajmniej przypadek nadzwyczajny, ale to co usłyszał w czasie tej wizyty, przypadkiem nadzwyczajnym jest...
     Klient jest nietuzinkowy...
     Jest o wiele lat od nas młodszy, skończył właśnie studia informatyczne, a Jego "przypadek" klasyfikujemy w kategorii "beznadziejny"...
Chłopak jest totalnie "a`techniczny"...
     Jakim cudem skończył studia ??
Mnie nie pytajcie...Podobno kasa cuda czyni...
No to skończył...
Widocznie zakładał, że jak już te studia skończy, to mu się jakaś "klapka" otworzy...Nie otworzyła się...
Teraz siedzi w domu i czyta bardzo mądre książki...
Wiedzy Mu nie przybywa, sądząc po zadawanych przez Niego pytaniach...
     W czasie owej wizyty, kiedy Pan N. naprawiał Klientowi kuriera poczty (!), usłyszał takie oto stwierdzenie:
     "Dobrze, że ja Pana mam, jakby Pan umarł, to co ja bym zrobił z komputerem ??"
     Stwierdzenie, jak stwierdzenie, ale kiedy Pan N. mi o owym dylemacie Klienta opowiedział, zaczęliśmy się zastanawiać, czy miał to być komplement ??
     I ni huhu, nijak dojść do prawdy nie możemy...

niedziela, 23 marca 2014

sobota, 22 marca 2014

Wiosnę trzeba witać wagarami !! :o)

     - Byłam już w sklepie godzinę temu, ale mieliście zamknięte... - zawiadomiła mnie Klientka, podając plik dokumentów do kopiowania...
     Spojrzałam na Jej poszarzałą twarz i zmęczone oczy...Bidulka...
     Od dwóch miesięcy ma Męża w szpitalu...Nie jest to nic groźnego, po prostu Chłopak dowiedział się, że nie jest już Supermenem...
Ale Jej sytuacja, chociaż od miesiąca odrobinę lepsza, bo przeniesiono Go do Zaścianka, nie jest do pozazdroszczenia...
Mąż ma objawy depresyjne...Pobyt w szpitalu ogromnie Go "dołuje"...
No to Bidulka od rana do wieczora siedzi z Nim w tym szpitalu i usiłuje dostarczać "rozrywek"...
Przechlapane...
     - Byliśmy na wagarach...- wyznałam...
     - Na wagarach ?? - w Jej głosie usłyszałam niedowierzanie...
     - No wie Pani...Pierwszy dzień wiosny...Słoneczko tak pięknie świeci...Ptaszki świergolą...Trudno wytrzymać... - argumentowałam i kopiowałam jednocześnie...
Kobieta zachichotała...
     - Może i ja bym poszła na małe wagary ?? - zapytała konspiracyjnym szeptem...
     - Polecam serdecznie !! - entuzjastycznie podchwyciłam...- powinna się Pani odrobinę odprężyć, a i Mężowi przyda się rozpromieniona Żona...
     Klientka zastanowiła się chwilę, a na Jej twarzy wykwitł rozmarzony uśmiech...
     - Wiosnę trzeba powitać wagarami !! -zachęcałam...
     - Pójdę do szpitala piechotą !! - podjęła decyzję...- przecież nic Mu się nie stanie jak będę godzinkę później ?? - oczekiwała potwierdzenia...
     - Godzinka będzie w sam raz !! - potwierdziłam, a Klientka wyszła ze sklepu chichocząc...
Jej uśmiech był znacznie mniej smutny...
     "Będzie jeszcze radośniejszy"...- pomyślałam...
Zaścianek promienieje w słońcu...

     Tam gdzieś są dzięcioły, które z ogromnym zaangażowaniem uprzyjemniały nam spacer swoimi popisami, tyle, że do obiektywu nie chciały pozować...
     Tego jegomościa chętnie bym zastąpiła...
     A tej kaczuszce wymierzyli dożywocie...Co roku wita wiosnę zza krat...
     "Osadzonych" jest znacznie więcej...
     I one...Jak zawsze na posterunku...
     Czy wyobrażacie sobie wiosnę bez stokrotek ??

piątek, 21 marca 2014

Matematyczna starość, czyli zmierzamy do eutanazji...

     Wychowałam się w PDR-ze...W Państwowym Domu Rencisty...
     No może nie całkiem, żebym się tam wychowywała, ale spędzałam ze starszymi Ludźmi wiele czasu...
     Odkąd Dziadzio Stefan odszedł grać w pokera w niebiańskim Kasynie, Mama zmuszona była zabierać mnie do pracy...
Tak więc, po części wychowywałam się w PDR-ze...
     Miałam wielu swoich ulubieńców, z którymi spędzać mogłam całe dnie...
Mogłam do woli bawić się w "Pielęgniarkę", albo w "Lekarza"...W "Doktora" to całkiem inna zabawa...
Moi wiekowi Przyjaciele ze świętą cierpliwością znosili zabiegi małych rączek...
Pijali ze mną herbatkę z miniaturowych filiżaneczek...Jadali ciasteczka z piasku...Nosili wymyślne fryzury z kokardami...No i przede wszystkim zachwycali się koncertami jakie dawałam na pianinie...
To chyba był dowód największej Ich do mnie miłości...
     W zamian potrzebowali tylko, żebym niezdarnie gramoliła się na Ich kolana, wysłuchiwała Ich opowieści i jadła przemycane słodycze...
Współpraca układała się świetnie...
     Starość kojarzyła mi się z uśmiechami, wolnym czasem na opowieści i chowanymi w kieszeniach słodyczami...
     Świat się zmieniał...Zmieniali się moi Przyjaciele w PDR-ze...Zmieniałam się ja...
     Kiedy Znajoma zaczęła mi ostatnio opowiadać o swoich problemach, wspomnienia ożyły...
     Brat Znajomej miał wypadek, po którym, zbagatelizowane przez Lekarzy przypadłości spowodowały prawdziwy kataklizm...
     Żywotny dotychczas Człowiek, w ciągu kilku tygodni stał się kaleką i nie zanosi się na poprawę...
Znajoma albo rzuci pracę i zamieni swój dom w hospicjum, albo znajdzie dla Brata schronienie...
W Szpitalu zostać nie może...To nie umieralnia...
Brat wymaga całodobowej opieki i rehabilitacji...
     Jego Partnerka, kiedy uświadomiła sobie ogrom ewentualnych obowiązków, strategicznie wykonała odwrót i oświadczyła, że przecież nie jest Jego rodziną...
Przy okazji wyczyściła konto z oszczędności...
Po co choremu pieniądze ??
     Znajoma stanęła "pod ścianą"...
Pomoc Rodziny...Pomoc Znajomych i Sąsiadów...Kilka złotych od Kolegów z pracy...
I Świat, który stanął na głowie...
     Znajoma zaczęła szukać dla Brata schronienia...
Prywatne Domy Opieki są poza Jej finansowym zasięgiem...
Postanowiła skorzystać z Ośrodków Pomocy Społecznej...
     - Koszt miesięcznego pobytu to 2500 złotych...- usłyszała wstępną cenę... - ale do tego dochodzą koszty opieki medycznej, rehabilitacja, pampersy...- wyliczała Pani Urzędniczka...- Przypuszczam, że zmieścimy się w kwocie 3500 złotych...
Znajomej pociemniało w oczach...
     - Brat nie ma takiej emerytury...- wyjęczała znękanym głosem...
     - No tak...Emerytury zapewne nie wystarczy...20% musimy zostawić Bratu na wydatki osobiste... - kontynuowała swoje wyliczenia Urzędniczka... - Około tysiąc złotych musi dołożyć Rodzina...
Ufff...
Pryszczyk...
Tysiąc tu...Tysiąc tam...
Cóż to za Rodzina, która nie ma kilku tysiączków na zbyciu ??
     Zastanawia mnie tylko jedno...
     Jakim cudem wyliczono tak astronomiczne opłaty ??
     Skoro wedle statystyki możemy się utrzymać za 560 złotych, 1200 to minimalna kwota wynagrodzenia którą otrzymuje znakomita większość Społeczeństwa, to skąd się nagle te "tysiączki" biorą ??
2500 złotych za łóżko w kilkuosobowej sali (za pojedynkę stawki są inne), za żarówkę i kilka litrów wody ?? 
No dobra...
Pensjonariusz musi jeszcze coś jeść...Powiedzmy że taki "wsad" do garnka to jakieś 20 złotych dziennie...
     Dalej "moja" matematyka znacznie się różni od urzędniczej...
Kto to do cholery wymyślił ??
Czyli, że co ??
Ci, których emerytury są wręcz symboliczne, a Ich Rodziny ledwie wiążą koniec z końcem, mają kupić w promocji prześcieradła, nakryć się nimi i zacząć się czołgać w kierunku cmentarza ??
     Czy to jeszcze można nazwać bezdusznością, czy już mordem ??
     A może rzeczywiście czas pomyśleć o ustawowej eutanazji ??
 

czwartek, 20 marca 2014

Meteoropata...

Niże, wyże, izobary,
jakieś słupki, jakieś miary,
jakieś halne, huragany,
hektopaskal zaniżany.
Deszczyk tutaj, tam pośnieży,
innym szadź - bo się należy.
Od południa gna upałem - 
Ktoś przedstawia to z zapałem...
Kręci wir przyrównikowy,
front za frontem wkracza nowy...
A mnie dręczy pewna myśl...
Czy znów mnie dopadnie dziś ??
Czy te fronty, kurna mać,
muszą przez mą głowę gnać ??
Kto zezwolił dudnić w głowie ??
I co im zawinił człowiek ??
Wchodzą nosem ?? Czy przez uszy ??
Czy mnie znowu ból ogłuszy ??
Czy to wina pustki w głowie,
że tak dudni ?? Kto mi powie ??

środa, 19 marca 2014

Wojna to "świetny interes"...

     Ptaszki pitolą...Trawka zielenieje...Gałązki pęcznieją...
     Idzie wiosna, a ja siedzę i zastanawiam się, czy przez moje okna, za rok, też zobaczę zbliżającą się wiosnę, czy ruiny współczesnego Świata...
Widomy znak głupoty Człowieka XXI wieku...
     Podobno nasz Premier stwierdził, że nie da się nikomu wciągnąć w wojnę...
Czyżby ??
     Ja widzę przynajmniej trzech kandydatów do tego "wciągnięcia", a że Polska leży tu gdzie leżała od wieków, i militarnie jest "embrionem", to w jaki sposób Pan Premier zamierza nas trzymać z daleka od tego konfliktu ??
Dyplomacją??
Echhh...
     "Dyplomację" przerabialiśmy już kilkukrotnie w naszych dziejach i nie powiem, żeby przyniosła jakieś konkretne efekty...
No może, poza pięćdziesięcioletnim komunizmem...
Ale akurat takiej dyplomacji raczej nie polecam...
     Wyciągniemy skrzydła husarskie z Muzeum ??
     Zaczniemy kopać wilcze doły ??
     A może spontanicznie założymy narodową partyzantkę ??
     Jeśli ktoś będzie nas chciał "wciągnąć" w wojnę, to nas "wciągnie", Panie Premierze...
     Dla odmiany Pan Prezydent P. ogłosił, że Krym należał Mu się jak "psu micha"...
Hmmmm...
Przyznam, że historia Krymu jest tak "zakręcona", iż nie mam pojęcia czyja to jest "micha"...
Pewne jest jedno...
     "Historia" znowu udowodniła, iż ma nas w nosie i będzie się "kręcić" swoim torem...
Pakty...Porozumienia...Umowy...Certyfikaty...
Szkoda papieru, na którym zostały spisane...
     Dyplomacja ??
Do rozmowy trzeba dwóch Stron...
Jedna stwierdziła, że Jej się to należy...
W imieniu Drugiej wypowiedział się jeden z Polityków i oświadczył, że aby utrzymać pokój Ukraina potrzebuje broni atomowej...
Śmieszne ??
Mnie jakoś do śmiechu daleko...
Chociaż...
     Ostatnio przeczytałam wywiad z Maćkiem Maleńczukiem i przyznaję, że udało mu się wywołać mój uśmiech...
     Maciek stwierdził, że ktoś musi Pana P. spacyfikować...I że On jest skłonny nawet, zgłosić się na Ochotnika...Tyle, że nie będzie walczył...Będzie targał nosze z rannymi z pieśnią na ustach...
Pytacie skąd uśmiech ??
Z politowania...
Taka wypowiedź zasługuje na wiele litości...
Ale skoro 46% naszych Rodaków stwierdziło, że nie utożsamia się z Ojczyzną i jeśli przyszła by konieczność, nie zamierza Jej bronić, to cóż się dziwić niemłodemu już Pieśniarzowi ??
On przynajmniej chce walczyć "pieśnią"...
     Świat polityki na agresywne zachowania Pana P. reaguje oświadczeniami i zakazami...
Jedenaście Osób otrzymało zakaz wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych !!
Już sobie wyobrażam Ich rozpacz...Dozgonna trauma...
No i to zablokowanie kont po kilku miesiącach zapowiedzi...
Rosjanie chyba umierają ze...śmiechu...
     Zaczynam mieć nieodparte wrażenie, że jeśli Rosjanie zaczęli by strącać amerykańskie samoloty, Ci ogłosili by, że nic się nie stało, bo to stare samoloty były...
To akurat wcale nie jest śmieszne...
     Pan P. ma duże szanse wyjść z poolimpijskiej opresji...Wszak dziura budżetowa jest ogromna, a Rosjanie, jak każdy Naród głodować nie lubią...
No to trzeba skądś kasiorkę do załatania tej dziury znaleźć...
     Chciał Świat Igrzysk ?? No to proszę bardzo, przyszedł czas na płacenie rachunków...
     Wojna to przecież "świetny interes"...

wtorek, 18 marca 2014

Tajemnica Suzanne Collins...

     Kiedy kilka miesięcy temu wrzucałam ją do "koszyka" ręka mi nawet nie zadrżała...
Chciałam ją mieć...
     Dylemat pojawił się kiedy przesyłka ze świątecznym prezentami dotarła, a ja mogłam przytulić pudełko z Trylogią...
A jeśli ??
No właśnie...
     Będąc nałogowym czytaczem mam z książkami jeden problem...
     Nienawidzę wręcz, kiedy zobaczę ekranizację przed przyswojeniem wersji drukowanej...
Takie zboczenie...
     Zadrukowane strony dają mojej wyobraźni wolną rękę...Mogę interpretować słowa Autora tak dowolnie, jak tylko sobie wymarzę...Mogę wszystko...
     Problem pojawia się, kiedy między mnie i Autora wepchnie się jakiś Reżyser, albo Scenarzysta...
Nienawidzę...
     Może dlatego Trylogia leżała sobie na półce, a ja nie miałam odwagi rozchylić dziewiczych stron ??
     Z czasem jednak, bożonarodzeniowa sterta "czytadeł" topniała, a na półce pozostało tylko jedno pudełko...
     Przez kilka dni omijałam wzorkiem "zakazany rewir"...
     A kiedy już miałam sięgnąć po pierwszy tom w TV nadali jego ekranizację...
Zmowa ??
A niech was...
     Po dwóch dniach skapitulowałam...Stwierdziłam, że albo przez to przebrnę, albo po prostu odłożę po kilku stronach, jeśli się okaże, że filmowa wersja będzie dla mnie zbyt agresywna...
No i otworzyłam...
     Kilka zdań "pamiętnika" i już wiedziałam, że nie tylko Reżyser nie wygra z moją wyobraźnią, ale nawet ja sama będę miała z nią problem...
     Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeniosłam się do Dystryktu Dwunastego i poddałam się władzy Prezydenta Panem...
     Stałam się Katniss Everdeen...
     Jest wiele książek, które zrobiły na mnie wrażenie...Wiele takich, które czytałam bez oderwania wzroku...Wiele, do których wracałam po kilkadziesiąt razy...
     Ale nigdy, dosłownie nigdy (!!), nie zdarzyło mi się, abym po przeczytaniu trzech tomiszczy sięgnęła po...Pierwszy...
     Teraz już nie czytam...Teraz się delektuję...
     Przerywam i delektuję się widokami...Dopracowuję w wyobraźni to, czym nie miałam czasu zająć się w czasie pochłaniania stron...
     Bo to nie było czytanie...Ja pochłaniałam słowa...
     Moje serce waliło jak młotem...Puls był przyspieszony...
     Ja nieobecna...Nieobecna tutaj...
     Dłonie bolały mnie od naciągania cięciwy...W nogach czułam odrętwienie po długim marszu lub ucieczce...
     Przez trzy doby byłam Katniss Everdeen...
Bohaterką trylogii "Igrzyska Śmierci"...


     I mimo tego, iż Jej los nie był wcale szczęśliwy chcę być Nią znowu...
Dlaczego ??
Nie mam pojęcia...
     To już tajemnica Suzanne Collins...

poniedziałek, 17 marca 2014

Takie sobie przedstawienie...

     Wyremontowana scena...Światła lekko przygaszone...Samotny fortepian...Lekki pomruk Widowni...Tak właściwie zaczyna się każde przedstawienie...
No nie...
Jest jeszcze ta magiczna chwila "przed", w której czuje się delikatne igiełki zaciekawienia i zniecierpliwienia...
A potem ??
Potem powinno być już tylko lepiej...
Powinno...
Chociaż nie zawsze się udaje...
     Rzadko bywamy w tym przybytku, chociaż mamy do niego przysłowiowy rzut beretem...
Wczoraj po raz któryś z rzędu przekonałam się dlaczego...
     Solistka...Solista...Akompaniator...
     Repertuar, którego właściwie nie można zepsuć, choćby się Wykonawca bardzo starał...
     Operetka od wielu wieków broni się sama...
     Dwie prezentacje i zaczyna prześladować mnie myśl, że jeśli teraz wykonamy strategiczny odwrót, to będzie katastrofa...Siedzimy bardzo blisko sceny...
     Solistka w bardziej niż średnim wieku usiłuje wydać z siebie odpowiednie dźwięki...Frazy grzęzną gdzieś między przeponą, a krtanią...Biała suknia mająca podkreślić walory Amantki, zwisa nieforemnie i kłuje w oczy spranymi falbanami...
Przyłapuję się na tym, że kiedy brakuje Jej tchu zaczynam odruchowo wspomagać Ją oddechem...Przy wyższych partiach zaciskam palce na dłoni Pana N. ...
I znowu nie dała rady...
     Solista w równie średnim wieku z nonszalancją usiłuje przybliżyć Widowni arkana operetkowych niuansów, wdzięczy się, uwodzi, podryguje...
W czasie podrygów spod fraka wylewa się ponadnormatywna ilość tkanki tłuszczowej...Ona też chce się zaprezentować godnie...
Lubieżny uśmieszek przywodzi mi na myśl bardziej Satyra niż Apolla...
Pan Solista radzi sobie z frazami znacznie lepiej, chociaż słychać "zamykane" z nagła dźwięki...
     To będzie bardzo długi występ...
     Spoglądam na pomarszczoną szyję Amantki, na cellulit widoczny w blasku lamp, na ociekające potem czoło Amanta...
I nagle, moje myśli biegną w całkiem innym kierunku...
Zaczynam Im współczuć...
     Będąc Profesjonalistami mają zapewne świadomość, iż Ich występy znacznie odbiegają od "poziomu"...Nie mogą już ufać ani swojemu głosowi, ani swojemu ciału...Pamiętają czasy własnej świetności i muszą ten stan rzeczy zaakceptować...
Gorzej...
Muszą go zaakceptować publicznie...
     Fakt...Na widowni zasiadają głównie tacy jak Oni "Średniacy", ale to przecież Oni muszą zabawić, zaciekawić, porwać...
No to się starają...
     Solistka wdzięczy się zalotnie wyciągając pomarszczoną szyję...Solista uwodzicielsko trzęsie brzuchem...
Czuję zażenowanie...
     Czy kiedy zaczynali swoje kariery wiele lat temu, myśleli o takiej chwili ??
Nawet nie wiem, czy lubią to co robią...
Ich twarze są aż do bólu sztuczne...
     Ostanie dźwięki fortepianu...Światła przygasają...Szmer pustoszejącej widowni...
Ufff...
     Jak to dobrze, że nie muszę nikogo udawać...

sobota, 15 marca 2014

Dwie doby poza życiorysem...

     Od kilku tygodni w Zaścianku panuje "cholera"...Nie to, żeby taka prawdziwa, ale też nieźle daje popalić...
Ledwie żywi "Klienci" pobliskiej Przychodni zachodzili do Sklepu i zdawali mi drobiazgowe relacje z tempa w jakim się owa "cholera" rozprzestrzenia...
Szło jej nieźle...
     Dwa tygodnie temu ze stu dwudziestu czterech Przedszkolaków na zajęcia chodziło dwudziestu pięciu...Rejestracja do Lekarza graniczyła z cudem...A z drzwi "Przychodni" wystawały nogi...
     Z każdym dniem patrzyłam w lustro z większym niepokojem...
     Przy takim natłoku "Dobrych Ludzi", którzy mnie "nawiedzali" mój organizm musiał skapitulować...Ja wiem, że nie mieli złych intencji...Wiem, że nie robili tego specjalnie...
Ot, taka nieżyczliwa życzliwość im z tego wyszła...
     I kiedy już myślałam, że przetrwam, że tym razem mój organizm wspierany codziennie odeprze atak...
Padłam...
Całkiem się rozpłaszczyłam...
     Późnym popołudniem, w środę, ciałem zaczęły wstrząsać niewiarygodne dreszcze...Z zimna dygotałam cała, a szczęka wydzwaniała skocznego obertasa...Nim zdążyłam zamknąć sklep i dojść do domu byłam "ugotowana"...
We łbie szurało coś niewyraźnie, a w żołądku pląsało stado motyli...
Nawet nie pamiętam jak weszłam do mieszkania...
Pamiętam jedynie jaką estymą obdarzyłam klozetową muszlę...A ona przytuliła mnie czule...Miłość od pierwszego objęcia...
     Potem podobno był czwartek i piątek...
     Tak przynajmniej być powinno...Jeśli jeszcze na tej Planecie obowiązuje jakiś kalendarz...
     "Cholera" całkiem mną owładnęła...
Leżałam jako te zezwłoki...
     Objawów nie było właściwie żadnych...
No może ból gardła...
Ale z takim bólem to można przeżyć i sto lat...
A jak przeżyć kiedy człek ma dwie lewe nóżki z cytrynowej galaretki ??
I ten łeb z przemeblowaniem...
To musiało być przemeblowanie, bo takiego szurania nic innego powodować nie mogło...
Szurrr...Szurrr...Szurrr...
No to się zezwłoczyłam...
     Leżałam i czekałam, aż się to nieszczęsne przemeblowanie skończy (dobrze, że to nie były meble z Ikei, bo by pewnie jeszcze skręcali i zbijali)...No i te nóżki...
Echhh...
     Dwie doby poza życiorysem...
 

środa, 12 marca 2014

Kiepska perspektywa...

     Kilka dni temu byłam uczestniczką pewnej bardzo poważnej dysputy i muszę przyznać, iż podniesiony wówczas problem jakoś mi pozostał "za pazurami"...
     Rodzice przyszłorocznej Maturzystki mają dylemat "co dalej"...
Przyznam, że Im nie zazdroszczę...
     Kiedy nasze Pociechy ruszały w tak zwany szeroki Świat, wytyczne od nas dostały jasne...
     Syn miał się zagnieździć na AGH-u, ewentualnie na WAT-cie...
     Córka miała podbijać "Jagiellonkę"...
     Opcji pośredniej wcale nie braliśmy pod uwagę...
No cóż...
     Oboje uczyli się bardzo dobrze, chociaż przyznam szczerze, że wyniki Syna znacznie poprawiał "urok osobisty", bo podejście do Nauczycieli miał niesamowite...
Nie twierdzę bynajmniej, że wiedzy nie posiadał, ale należał do gatunku tak zwanych "zdolny, ale leń", więc po kilku latach przestały nas dziwić oceny od "1" do "6"...
Ale zawsze jakoś z opresji wychodził cało, a matura w Jego wykonaniu to już był prawdziwy popis...
     Po czterech latach "zasiedlania" AGH-u stanął na progu i oświadczył, że więcej tam nie wróci...
Hmmm...
     W tydzień znalazł sobie pracę i z każdym dniem wyglądał na bardziej szczęśliwego...
     Opcja "pośrednia" jakoś sama się zaaklimatyzowała...
     Teraz pracuje sobie Chłopak w przyzwoitej Firmie, robi to co lubi i jeszcze mu dobrze za to płacą...Czyli jest OK...
     Córka zgodnie z planem strategicznym podbija "Jagiellonkę"...Właściwie, kończy już to "podbijanie", bo został Jej ostatni semestr...
     Co będzie dalej ?? Tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą...
     Natłok Humanistów na rynku pracy jest tak ogromny, że może być nieciekawie...Chociaż w kwestiach zawodowych jakoś sobie Dziewczyna już od kilku lat radzi...
Córka zawsze była "Dzięciołem"...
Echhh...
Żebym ja miała taki zapał do nauki jak Ona...
Ale wracam do tematu...
     Co dalej po maturze ??
     Co poradzić własnemu Dziecku, żeby Go nie skrzywdzić ??
     Jak pokierować, żeby za kilka lat nie było etatowym Bezrobotnym ??
Nie mam pojęcia...
Sporo mam kontaktów z Młodzieżą, i przyznaję...
Recepty nie ma...
     Widzę, jak wielu z Nich, po bardzo dobrych kierunkach Studiów rozsyła setki CV i traci wiarę w siebie, albo znajdują jakieś zajęcie "na przetrwanie"...
     Widzę, jak absolwenci "zawodówek" drukują jedno CV i idą do pracy jeszcze przed rozdaniem świadectw ukończenia szkoły, by po kilku miesiącach "łapania" praktyki zwiewać na Zachód...
     I co poradzić ??
Ucz się dziecko ucz, bo nauka to potęgi klucz !!
A jak już będziesz miało dużo tych kluczy to zostaniesz Portierem...??
     Kiepska perspektywa...
  

wtorek, 11 marca 2014

Oddawać moją kasiorę !!

     Sygnał telefonu wbił się w delikatnie sączącą się muzyczkę płynącą z radyjka...
Aż podskoczyłam na krześle...
Że też telefon dzwoni zawsze wtedy jak jestem nad czymś wyjątkowo skupiona...
Echhh...
     Miły męski głos przywitał się ze mną grzecznie i oznajmił...
     - Nazywam się "Popierdułka Iksiński", dzwonię do Pani z "Idealnego banku". Czy Pani Gordyjka ??
     Orzesz...(ko)...- pomyślałam sobie - będą mi kolejny kredyt wciskać, chyba już setny w tym roku...
     Bo nie wiem jak Wy, ale ja już otrzymałam od początku roku ofert kredytowych tyle, że nawet moje prawnuki by tego zadłużenia spłacić nie dały rady...
Prawdziwy "telefoniczny" majątek...
     Ale coś mnie tknęło, i zamiast stałej formułki "nie jestem zainteresowana Waszą ofertą", potwierdziłam dane...
     - Pragnę zaznaczyć, że nasza rozmowa jest rejestrowana...- oznajmił męski głos...
     A rejestruj sobie do woli - przez łepetynę mi przeszło...
     - Słucham...- oznajmiłam, żeby sobie nie myślał ów "Popierdułka", że mu głosu skąpię...
     - Przygotowaliśmy dla Pani Firmy wyjątkową ofertę...- zaczął swoje kuszenie i głos zawiesił...Wedle znanych mi standardów miałam w tym momencie okazać zainteresowanie...
     Niedoczekanie - pomyślałam sobie, dzwonisz to się wysil !!
Męski głos widocznie się nie doczekał odpowiedniej reakcji, bo wyartykułował...
     - Mam dla Pani dwadzieścia pięć tysięcy bezzwrotnej pożyczki...
Ło Matko i Córko !!
Wreszcie jakaś przyzwoita oferta !!
Toż takie dwadzieścia pięć koła uzupełniło by idealnie nadszarpnięty z lekka budżet domowy...
Aż mi się ryłko w "banana" wygięło !!
     - Proszę je przywieźć do Firmy !! - oznajmiłam szybko, żeby się czasem Pan "Popierdułka" nie rozmyślił i z oferty nie zrezygnował...
     W słuchawce zapanowała cisza...
I znowu cisza...
Cisza...
     A potem....
Dryń...Dryń...Dryń...
     Pan się rozłączył...
Orzesz...(ko)...
     A moje dwadzieścia pięć koła ??
     Nawet adresu podać nie zdążyłam...!!
 

poniedziałek, 10 marca 2014

Okres godowy rozpoczęty...

     Kiedy słońce odpowiednio nagrzeje skutą mrozem ziemię, z nor wypełzają Stworzenia ciepłolubne...
Poruszają się niespiesznie na dwóch tylnych kończynach, wystawiając zadowolone "ryjki" do słońca...
     Z reguły kroczą w licznych stadach ciągnąc za przednie kończyny swoje rozwrzeszczane Potomstwo...Zdarzają się jednak Osobniki dwójkowe lub tak zwane Single...
     Dwójki szemrzą coś do siebie nostalgicznie i co chwilę zbliżają do siebie swoje otwory gębowe, co może dać złudne wrażenie, iż nadeszła pora karmienia...
Nic bardziej mylnego...
     U tych Ssaków, rozpoczyna się w ten sposób okres godowy...
     Samce przybierają pozy poważne, nadopiekuńcze, a niektóre Jednostki wręcz romantyczne...
     Samice, charakteryzują się barwnym, krótkim okryciem...Im okrycie krótsze, tym Samica bardziej gotowa do godów...
     Tak zwane Single rozpoznać można po nerwowym rozglądaniu się po terytorium...
     Samotne Samce szczególną uwagę przykładają do długości okrycia Samic...
     Samice chichocząc nerwowo, prezentują swoje walory...
     To widomy znak, że zbliża się wiosna...
     Im cieplej, tym większe zbiegowiska na terenach zielonych, górzystych, wodnistych, określanych potocznie jako tereny rekreacyjne...


     Wielką estymą cieszy się u owych Stworzeń wszelkiego rodzaju ptactwo...
     W czasie wylęgu, ptactwo owo karmione jest ponad miarę różnego typu przysmakami, przez Osobniki różnej płci i różnego wieku...
Bywa, że w czasie owego karmienia Stwory wydają radosne okrzyki (szczególnie młodsze Egzemplarze) i energicznie wymachują kończynami...

I ja tam byłam...Choć nie karmiłam...A co widziałam to zapisałam...;o)

niedziela, 9 marca 2014

Jaja sobie robię...

A co Gordyjka majstruje w tak zwanej wolnej chwili ??

Gordyjka jaja sobie robi...;o)










Jajcarstwo opanowało mnie na maksa...:o)

sobota, 8 marca 2014

Jak sobie zepsuć własne Święto...

     Skuszona delikatnymi promykami słońca i realizując plan rozruchowy przed majową ekspedycją, ruszyłam dzisiaj do Zaścianka...
Plan był skrupulatnie zakreślony... Księgarnia...Pasmanteria...Kosmetyczny...
Dźwigania nie zakładałam, bo zakupki miały być "symboliczne"...
Chodziło raczej o "człapanie" niż o wydawanie kasiory...
     Człapię więc sobie niespiesznie, Zaściankowi się przyglądam, aż tu nagle...
     - Wszystkiego najlepszego !! - słyszę gromkie życzenia i rozglądam się ciekawie, któż tak komu życzy serdecznie...
     Na chodniku przystanęło dwóch, może dwudziestoletnich Młodzieńców i uśmiechają się do mnie serdecznie...
Orzesz...(ko)...
Ale się porobiło...
     - Dziękuję i nawzajem...- odpowiadam z uśmiechem...
     Chłopców nie znałam wcale, ale miłych życzeń nigdy dość...
     Uszłam ledwie kilkanaście kroków, gdy znowu usłyszałam...
     - Wszystkiego najlepszego...- od mijanych młodych Dżentelmenów...
     Mam Was !! Pomyślałam sobie...Teraz już się zaskoczyć nie dam...
     Zaścianek dzisiaj rozkwitał dobrymi życzeniami...
     Twarze Kobiet rozpromieniały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...
     Mili Panowie...Dziękujemy Wam pięknie !! To była prawdziwa niespodzianka !!
     I pewnie mogła bym zakończyć opowiadanie o przygodzie w Zaścianku, gdyby...
No właśnie...
     W planach miałam odwiedziny w sklepie kosmetycznym znanej marki...
     Wzięłam koszyczek...Podeszłam do regału...Wygarnęłam znany mi produkt za całe 14,99 i ruszyłam do kasy...
Przede mną stały dwie Panie w wieku +/- 30 lat...
     Jedna zapłaciła rachuneczek 140 złotych...
     Druga prawie 100 złotych...
     Pakowały swoje zakupy, kiedy Pani Kasjerka nabiła moje 14, 99 zł i podała mi ładnie zapakowaną czekoladkę...
     - To dla Pani od Producenta...
     Skwitowałam to uśmiechem, bo w taki dzień zdarzyć się może wszystko...I już miałam odejść od kasy, kiedy zaczęła się zadyma...
     Stojące przede mną Klientki wypluły z siebie cały potok pretensji do Pani Kasjerki...
     O co ??
     O tą czekoladkę !!
One przecież zapłaciły znacznie większe rachunki...One są stałymi Klientkami...
A czekoladkę dostałam Ja !!
Złodziejstwo !! Kombinatorstwo !! Kumoterstwo !!
Nim ogarnęłam temat wylano na Panią Kasjerkę wiadro pomyj...
     Młoda Dziewczyna patrzyła na mnie jakby szukała ratunku i usiłowała wytłumaczyć, że tylko ten Producent dostarczył słodycze i tylko do Jego produktów może je wydawać...
     Ja odruchowo wyciągnęłam czekoladkę w celu oddania Pani Kasjerce...
Zrobiło się nieprzyjemnie...
     Kiedy zbliżył się do nas Pan Ochroniarz, nerwowe Niewiasty opuściły sklep...
Miny miały kwaśne i burczały coś pod nosami...
     Pani Kasjerka i Pan Ochroniarz zaczęli mnie przepraszać...
     Wyszłam ze sklepu i uśmiechnęłam się do siebie...
     Nic nie zepsuje mi dzisiejszego Dnia...
Pan N. porozkładał w całym mieszkanku słodycze...
Pierworodny co prawda zainfekowany, ale za chwilkę odśpiewamy Mu "sto lat", bo właśnie dzisiaj ma urodzinki...
Zakupy z listy upolowane w komplecie...
Słoneczko cudnie grzeje...
Jest pięknie...
     A czekoladka ?? 
     No cóż...Chyba jej konsumować nie będę...Istnieje we mnie obawa, że mi zaszkodzi...;o)

piątek, 7 marca 2014

W sprawie Ukrainy czystego sumienia nie mam...

     Kilka dni temu TV nadawała wywiad z Panem P.
Patrzę...Słucham...I skóra mi na plecach cierpnie...
Orzesz...(ko)...
Ależ Ci Rosjanie Wywiad mają pierwsza klasa !!
W życiu bym nie przypuszczała...
Ale w duszyczce zrobiło mi się tak bardziej niewyraźnie...
     Przyznać się ?? Czy się nie przyznać ?? Oto jest pytanie...
     Szczególnie, że po kilku minutach Pan Premier zdementował owego newsa i zapierał się jak żaba błota, że paluchów żeśmy w tym nie maczali...
     To co ja biedna sierota teraz mam zrobić ?? Skoro nawet Pan Premier murem za mną stoi ??
     Cóż takiego się wydarzyło ?? - pytacie...
     Chodzi mi o informację jaką Pan P. wyartykułował do Mediów, że to ponoć Polacy Ukraińców szkolili...
     Politycy różnych opcji dementowali...Ministrowie dementowali...Pan Premier dementował...
I nijak teraz ogarnąć rozumem nie mogę...
Przyznać się ?? Czy się nie przyznać ??
Może moje przewiny już przedawnieniu uległy ??
Hmmm...
No cóż...
Niech będzie na mnie...
     Wśród wielu przesympatycznych krewnych posiadałam w dorobku Wujka, nomen omen, Ukraińca...
Nic mi nie było do wujkowej narodowości, bo mieszkał w przemyskim, mówił po polsku (choć ze śpiewnym akcentem) i nigdy o tym nie rozprawiał...Dowiedziałam się przez przypadek...
Nie miałam z Wujaszkiem bliskich kontaktów, bo widziałam go raptem kilka razy w życiu...
Jeden z tych razów jest właśnie problematyczny...
     Dziecięciem byłam wówczas płochym, warkocze mi na wietrze powiewały i w otoczeniu uznawana byłam za tak zwane "żywe srebro"...Teraz nazywa się to ADHD...
     W czasie bieszczadzkich wakacji Rodzice postanowili nawiedzić właśnie owego Wujaszka...
     Wujek miał w dorobku Córkę...
     Do towarzystwa to Ona nijak mi się nie nadawała, bo w wieku była randkowym, więc na ów wojaż boczyłam się markotnie...Szykowało mi się kilka dni rozprawiania, która kiecka ładniejsza i który chłopak bystrzejszy...Ohyda !!
     Zajeżdżamy...A tam, na podwórku...Bryka sobie Młodzieniec lat kilku...
A to promocja !!
     Młodzieniec okazał się Siostrzeńcem Wujaszka, który właśnie był przybył w odwiedziny...Wypisz wymaluj z Ukrainy...
Choć Ukrainy to wtedy ponoć na Świecie nie było...
     Po kilku pierwszych, badawczych spojrzeniach...Zlustrowaniu ilości posiadanych strupów, zadrapań i siniaków, oceniliśmy zgodnie, iż może i mamy inną narodowość, ale jesteśmy z "jednej parafii"...
     Nim minął kwadrans siedzieliśmy już zgodnie na jednym konarze sporej lipy...
     Po godzinie byliśmy już starymi Kumplami...
     W ramach zacieśniania stosunków międzynarodowych wypróbowywaliśmy nasze umiejętności...Było ściganie się po asfaltowej szosie (co spowodowało histerię u Mamciaśki), było włażenie na drzewo na wyścigi (tu histerię wykazała Ciocia), było również rzucanie kamieniem do celu...To histerii nie wywołało...
     Ale biorąc pod uwagę wypowiedź Pana P. dotyczącą szkolenia Ukraińców w naszym Kraju, nabrałam wątpliwości...
Przyznaję...
Rywalizację w rzucaniu kamieniami wygrałam i pokazałam Chłopakowi kilka niezbędnych elementów...Jak trzymać...Jak podkręcać...Jak ruszać nadgarstkiem...
     Już po kilku próbach załapał, co tylko potwierdziło teorię owej wspólnej "parafii"...
     Od razu się przyznaję, że szkolenie trwało dosłownie kilka minut i żadnego wynagrodzenia za to nie otrzymałam (to jakby Fiskus się doczytał)...
     Ale nie to leży mi na sercu największym ciężarem...
Echhh...
Jakby to powiedzieć...
     Oddałam owemu Siostrzeńcowi Wujaszka moją procę !! 
     Piękna była...Wyważona...Z bukowego drzewa...Gumka z dętki od roweru...Sama karby malownicze scyzorykiem wycięłam...
Cudo a nie proca !! 
     Trochę mi nawet żal było ją oddawać, ale mój ukraiński Towarzysz z takim pożądaniem na nią patrzył, że chyba w życiu żaden facet tak na kobietę nie spoglądał...
A ja po powrocie do Dziadków mogłam sobie takich proc cały arsenał zmajstrować...
No to dałam...
I to właśnie problem...
     Pan P. o uzbrajaniu co prawda nic nie mówił, ale czort Go znajet...Może zapomniał ??
     W każdym razie takiego całkiem czystego sumienia w kwestii szkolenia Ukraińców nie mamy...
No i ta proca nieszczęsna...
Bo nie dość, że szkoliłam, to na dodatek uzbroiłam !!
     Jakby co...To tą procę biorę na siebie, Panie Premierze...;o)