Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 24 czerwca 2015

Odkrycia nie całkiem archeologiczne...

     Śliwa...Orzech...Orzech...Śliwa...
Mało urozmaicony ten nasz sad...
Chociaż nie da się ukryć, że Matka Natura łaskawa zamierza być dla Mieszczuchów...
Gałęzie się uginają...
     Przyjaciele już są poinformowani, że w razie "nadurodzaju", obdarowywać Ich będziemy sprawiedliwie...


     Po prostu...W tym roku prace sadownicze rozpoczną się na jesieni, bo potrzebowaliśmy inwentaryzacji stanu "naocznego"...
Nijak nie umiem rozpoznać drzew po korze...
To znaczy...Orzecha i śliwę rozpoznaję, bo się już napatrzyłam...
No i gruszę...


     Stareńka jest...Pokaleczona...Zaniedbana...
Ale ambitna !!
     Oczami wyobraźni już kombinuję, jak stare kości będę teleportować na czubek, bo tak jej się umyśliło, że owocki to ma tak bardziej na szczycie korony...
Echhh...
     Za to garść przyniesionych przez Pana N. czereśni, całkiem mnie zaskoczyła...


     Ta bidula całkiem się wśród orzechów schowała !!
Owocki malusie...Ledwie koraliki można na gałązkach zobaczyć, ale jaki smak !!
Delicje...
     No to opitoliliśmy czeresienkę na jedno podejście...
To się nazywa łakomstwo...
Czyli nie jest źle...
Jest grusza...Jest czereśnia...
     - Wiśnię mamy...- zakomunikował Pan N. robiąc przerwę w pracach ziemnych...
     Wiśnię ??


     Toż to rozpusta !!
     Żeby było śmieszniej, stoi "bidula" na samym środku naszej ścieżki, i przechodziliśmy koło niej chyba ze sto razy...
     No tak...Tyle, że my idąc, to tak bardziej pod nogi patrzymy, co by sobie gipsu na kończyny nie zafundować...
     Ciekawe, co jeszcze odkryjemy...
Bo, że z głodu nie zginiemy to pewne...


Żeby nam tylko sił wystarczyło na pielenie...
Bo posłannictwo w sobie do pielenia czuję wielkie...
Echhh...
     A Pan N. prowadzi prace archeologiczne...


     Odkryć jeszcze żadnych nie dokonał...Do jądra Ziemi też się nie dokopał...
Ale kompostownik mamy śliczny !!
No cóż...
Jakoś sobie musimy radzić, skoro na prawdziwą gnojowicę szans nie mamy wcale, a nawozom sztucznym postawiliśmy szlaban...
     Pozostaje kompostownik...Za dwa lata...
     Gnojówka z pokrzywy...(1/3 pojemnika pokrzyw zalewamy wodą i odstawiamy na dwa tygodnie, mieszając raz dziennie)...Nasza pierwsza pokrzywowa gnojówka właśnie dojrzała...
     I wywary z ziół...


Te pójdą na pierwszy "ogień"...


A to zapasik "na potem"...
     I praca...Praca...Praca...

wtorek, 23 czerwca 2015

Niby nic...

73% piskląt ginie w pierwszym roku...Czyli ze 100 pozostaje 27...
55% ginie w drugim roku...Czyli pozostaje około 13...
50% ginie w trzecim roku...Czyli pozostaje około 6 sztuk...
Ziębule nie mają lekkiego życia...
     Te dane doszły do mojej świadomości, kiedy zajrzałam ponownie do gniazdka...


     Rudzielec wygrał...
     Czekał tylko jak pojawią się pisklaki, a my wyjedziemy do Zaścianka, i urządził sobie ucztę...
Okrutne prawa natury...
     Nie ma już naszych pisklaczków...
Ziębule pięknie nam przyśpiewują, jakby nic się nie stało...
Przynajmniej nasze uszy nie wychwytują żałosnych nut...
Rudzielec wieczorami wychodzi na polowania...
     Niby nic...

sobota, 20 czerwca 2015

Ptasiule-ziębule...

     Udało się !! 
     Jeszcze nie mogę w to uwierzyć, i ciągle podejrzliwie spoglądam na kota rudasa, ale póki co...Udało się !!
     Po przyjeździe na Wrzosowisko i przebraniu się w stój roboczy...Wszak na ugorze w wyjściowych szatka nie godzi się paradować...Pognałam w pozostawione przez Pana N. chaszcze...
Aż mi się łapki trzęsły z emocji !!
     Zasiedliły czy opuściły ??
     Przygarnęły czy porzuciły ??
Ło Matko i Córko...
     Toż ledwie kilka kroków miałam do przejścia, a emocji to by mi na maraton wystarczyło...
     Spojrzałam i...
Klękajcie Narody !!
Są !!



     Malusieńkie ziębusie właśnie się wykluły !!
Niebożątka nasze !!
     Pełza to po gniazdeczku...Dziobki otwiera na każdy szelest...Urodą nie grzeszy...Ale są  !!
Takiej ulgi to ja dawno nie doznałam...
Nie jesteśmy Wandalami !!
     Trochę niepokoiło mnie to pozostawione jajeczko, bo czort wie czy leniwe takie, czy przemarzło w chłodne noce, ale na drugi dzień moje wątpliwości rozwiała Matka Natura...



     Uffff...Mamy komplet !!
     Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to malusie ziębusie...
Teraz wiem, bo Wujaszek Google był łaskawy...
     Wiem też, że to wcale nie matula-ziębula pilnowała naszych poczynań z gniazdkiem...
To był papcio !!
     Papcio-zięba strzeże, pilnuje, dogląda, odstrasza, walczy, przegania, a w wolnej chwili dokarmia matulę-ziębulę, żeby całkiem z sił nie opadła przy tych pasibrzuchach...
Aaaaa...Zapomniałabym dodać, że papcio-zięba cudnie przy tych wszystkich czynnościach śpiewa...
Jeszcze nie rozpoznajemy, który trel co oznacza, bo arii wysłuchujemy "po całości", ale koncerty są piękne...
     Szczególnie, że tej ptasiej gromady mamy w okolicy mrowie całe...;o)

niedziela, 14 czerwca 2015

Zapowiedź nieziemskiego urlopu...

     Szwędak szaleje...Już nawet nie wiem, czy więcej czasu spędzamy w domeczku, czy na Wrzosowisku...Bo nawet będąc w domeczku, nasze myśli krążą nad ugorem...
     Kiedyś, dawno temu, na jednej z lekcji wychowawczych, mój Kolega oświadczył, że chciałby być Rolnikiem...
     "Bo Rolnik na wiosnę zasieje, jesienią zbierze, i tyle tej roboty..."
Patrzyłam wówczas na Niego, jakbym kosmitę zobaczyła...
     Nauczona wakacyjnymi doświadczeniami wiedziałam, że Rolnik prędzej padnie z przepracowania, niż z nieróbstwa...
Przynajmniej znani mi Rolnicy tak mieli...
     Kiedy więc, nabyliśmy drogą kupna, nasze Wrzosowisko, ogrom czekającej nas pracy jawił mi się koszmarem...
Jak to ogarnąć na cztery ręce ??
Póki co idzie nam średnio...
A właściwie, idzie nam odwrotnie proporcjonalnie...
Czym mamy mniej czasu, siły i możliwości, to chwasty rosną szybciej i pracy przybywa...
Takie "perpetum mobile"...
Padamy więc ze zmęczenia, pot zalewa nam oczy...I cieszymy się jak dwa Waryjaty...
Tak właśnie mają ulubieńcy Matki Pracy...
Czym więcej, tym lepiej...
     Dagusia skwitowała to następującym stwierdzeniem...
     "Jeśli kiedyś mi powiesz, że zaczynacie zbierać złom, żeby zbudować rakietę na Marsa, to ja będę tylko czekać na fotki z kosmosu"...
Taka wiara w nasze możliwości zobowiązuje !!
No to tyramy, niczym dwa "bawoły" i cieszymy się jak dzieciaki z każdego sukcesu...
     Pan N. urządził sianokosy, co zaowocowało znacznym wzrostem urody naszych areałów...


I nieszczęściem, które zakomunikował gromkim głosem...


     W trawie było gniazdko, z pięcioma przyszłymi "świergolkami"...
Ptasia Matula z rozpaczą przeczesywała chaszcze, szukając siedliska..
     Rozpacz czarna nas pochłonęła, bo czego jak czego, ale wandalizmu nie znosimy nawet we własnym wydaniu...
     Ruszyliśmy ptaszynie z odsieczą...
Przecież sama gniazda nie uratuje !!
     Sprawa prosta nie była, bo starałam się "ręcami" budowli nie chwytać, więc pionizowałam gniazdko przy pomocy "patyków"...Miejsce wybrać musiałam jednocześnie widoczne i ustronne...
     Ptasia matula przyglądała się moim poczynaniom z pobliskiego drzewa, a kiedy się oddaliłam sprawdziła fachowość pomocy...
     Czy zaakceptowała moją koncepcję dowiemy się w przyszłym tygodniu...Kiedy znów pojedziemy "na odrobek"...
     Pan N. zaczął rozważać ewentualną adopcję sierot...
     Inkubator...Pikuś...Od biedy możemy również łapać muchy w locie, żeby niebożątka nakarmić...Ale jak my je latać nauczymy ??
     Czyżby pomysł Dagusi z tą rakietą na Marsa miał się ziścić wcześniej niż myślałam ??
Póki co trzymamy kciuki za ptasią mamę !!
     Pan N. w każdym razie lustruje teraz teren do wycinki znaczniej uważniej, co by się nie okazało, że będziemy doszywać jakiemuś kocurowi ogon...
     W tak zwanym międzyczasie, Ślubny zmajstrował mieszkanko dla naszej butli gazowej...


     Bo wiedzieć Wam trzeba, że cywilizowane z nas ludzie okrutnie i kawusię parzymy jak Bozia przykazała...Z czajnika !! A nie jakieś termosowe popłuczyny pijemy...
     Co prawda prądu nie mamy...I wody też nie mamy, bo Pan Projektant od lutego dwóch metrów rurki narysować nie może...Ale jest gaz !! Jest kawusia !!
     A że wyobraźnia Pana N. wymiar ma kosmiczny, więc z rozpędu stworzył jeszcze takie dzieło...


     Ciekawości Waszej nie zaspokoję, bo konstrukcja ma złożone zastosowanie i jej historia dopiero się na blogu napisze...Znając jednak Waszą inteligencję zakładam, iż zastosowanie owego dzieła stolarskiego zostanie rozszyfrowane niczym onegdaj Enigma...
     Skoro więc Pan N. to Stworzenie tak zajęte, czym wobec tego zajmuje się Jego Połowica ??
Połowica pieli...
Pieli...Pieli...Pieli...
I jako żywo pielić będzie przez najbliższych kilka tygodni, bo nam chwaściory okrutne czynią spustoszenie w uprawach...
Póki co, pochwalić się mogę jednym sukcesem...


     Nasz wierzbowy płotek ma już pół metra !!
Odkryliśmy to po odchwaszczeniu...;o)
A na dodatek, strata w sztobrach jest minimalna, bo oceniamy ją na niecałe 10%...Nawet najoporniejsze i posadzone w najbardziej niesprzyjających warunkach (przy orzechach) w końcu zbierają siły i wypuszczają baziulki...
No to pielę...
Po osiem godzin dziennie...
     Krzyż mi wysiada...Wysiadają stawy biodrowe i kolanowe...Dłonie bolą tak bardzo, że z trudem podnoszę filiżankę z tą parzoną kawusią, a wieczorkami padam na leżak...


Bo na rozwieszenie hamaka już sił nie mam...
Aaaa...
     W międzyczasie zbieram plony...


     To nasze pierwsze truskawki, które udało się nam donieść do "orzeszka", bo dotychczas zjadaliśmy prosto z krzaczka...
Oszałamiających rozmiarów nie mają, ale jak smakują...
Bajka !!
Zupełnie inaczej niż "sklepowe"...
Tyle, że my z założenia nie stosujemy "chemii"...
     Wszystko "made in Natura"...
     Gnojówka z pokrzywy...Wywary z ziół...W przyszłości kompostowniki...
Nawet płyn na owady mamy naturalny z wrotycza...
I chylę przed nim czoła, bo jest po prostu REWELACYJNY !!
     To chyba tyle nowin na dziś...
     Za dwa dni Pan N. zaczyna urlop, więc zbieramy siły przed kolejną walką...
To będzie nieziemski urlop na ziemi...


sobota, 13 czerwca 2015

Optymista potrzebny od zaraz...

     - Co słychać ?? - zapytałam zaraz po klasycznym powitaniu, i po kilku sekundach wiedziałam, że trzeba się było w jęzor ugryźć i spadać z zakupami do domu...
     Znajoma podniosła głowę, a w Jej oczach zalśniły łzy...
Orzesz...(ko)...
Coś palnęłam ??
     Kobietę znam od wielu lat...Nasza Córcia chodziła z Jej Synem do jednej klasy...Wieki temu...W Podstawówce...
Ale w życiu nie widziałam Jej w tak kiepskiej formie...
     - Samo nieszczęście...- odpowiedziała Znajoma, a ja postawiłam siatki na podłodze...
Zapowiadało się na dłuższe "zakupowanie"...
     - Narzeczona Syna oddała Mu pierścionek zaręczynowy dwa tygodnie przed ślubem !! Ponad sześć lat ze sobą chodzili !! - wyrzucała z siebie Kobieta, jakby chciała zdążyć zanim łzy pociekną Jej po policzkach...
Się porobiło...
     - I Pani płacze ?? - zapytałam po wysłuchaniu pierwszych wykrzykników...
Znajoma spojrzała na mnie ze zdziwieniem...
     O Chłopaku mogę powiedzieć same dobre rzeczy...Spokojny...Rozważny...Inteligentny...Gdyby nasza Córka chciała wyjść za Niego (a w dzieciństwie stanowili "parę"), to przyklasnęłabym temu dwiema "ręcami"...
     - Płakać by trzeba było, jakby mu rzuciła obrączką dwa tygodnie po ślubie, bo to dopiero by była jazda...Teraz to Ona zrobiła "dobry uczynek"...
     Łzy Znajomej przestały ściekać...
     - Chłopak się pozbiera...Nie mówię, że to łatwe będzie po sześciu latach, ale z czasem się pozbiera...Znajdzie Dziewczynę, co będzie szukała czegoś więcej niż wrażeń, i będzie szczęśliwy...Dobry Chłopak jest, to sobie poradzi...A Jej krzyżyk na drogę i buty w garść...
     Znajoma uśmiechnęła się nieznacznie...
     - Mieszkanie musi wynająć...- wtrąciła nieznacznie...
     - On ?? A niby dlaczego ?? Niech Ona sobie wynajmie...On nic nie musi...- odpowiedziałam...
     Znajoma przekrzywiła głowę i przyglądała mi się z coraz większym zainteresowaniem...
     - Ale pracę zmienić musi, bo razem pracują, a On nie chce się z Nią widywać...-wyliczała...
     - To zanim złoży wypowiedzenie, niech jedzie na urlop, niech nabierze dystansu...Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł, a nie przy zmianie pracy...
     Znajoma parsknęła śmiechem...
     - Ochłonie to zdecyduje...- podsumowywałam...- Tylko może niech Pani przy nim tak nie "przecieka"...- poprosiłam...
     - Boże !! Jak mnie tego Pani sklepu brakuje !! Teraz nawet nie ma gdzie się człowiek wypłakać...- wyznała Znajoma, i tym razem ja parsknęłam śmiechem, bo stałyśmy na środku sklepu spożywczego...
     - Głowy do góry !! A Synowi niech Pani powie, że nic lepszego nie mogło Mu się w życiu przytrafić !! - odpowiedziałam na pożegnanie...
     - Teraz leci do Japonii, na jakieś rozmowy...Powiem Mu po powrocie...- odpowiedziała Znajoma i z uśmiechem ustawiła się w kolejce...

wtorek, 9 czerwca 2015

Dwa życiorysy...

     - Nie szkoda Ci Syna ?? - zapytał Szef, a ja odpowiedziałam niemym uśmiechem...
Szkoda ??
     Pewnie, że szkoda...Przecież każdy Rodzic marzy o wspaniałej karierze swoich dzieci...Każdy jest przekonany o ich talentach i predyspozycjach...
     Spojrzałam przez okno na Pierworodnego, który właśnie malował stary płot, i pokiwałam głową w zamyśleniu...
     Młody właśnie podjął pierwszą pracę...
     Może to nie był szczyt Jego ambicji, ale "dorobienie" sobie do "wakacji" skusiło Go natychmiast...Nawet nie zapytał co będzie robił i za ile...
     Szef też nie wnosił sprzeciwów, poza tym jednym pytaniem...
A ja ?? 
Byłam spokojna...
Rodzicielska kuratela trwała...
     W czasie kolejnych wakacji Pierworodny awansował...
     Już nie babrał się w smarach i farbach, nie był tak zwanym "przynieś-wynieś"...
     Zaczął być "Podmianką urlopową" na Filiach...
     Stanowisko było samodzielne, odpowiedzialne i wymagające dojrzałości...
Czy się bałam ??
Hahahahah...Jak cholera...
     Miał "naście" lat i "fiu-bździu" w głowie, jak każdy Nastolatek...
     Lęku dokładał Syn Szefa, który ledwie kilka lat był starszy od naszego Pierworodnego...
     Ciągle były jakieś "jazdy" z "Małolatem"...
     A to wplątał się w jakąś aferę, a to trzeba było organizować poręczenie dla Gamonia, a to spłacać horrendalne zadłużenie...
Szef znosił to ze stoickim spokojem...Ja kwitowałam to uśmiechem...
     Z czasem telefon naszego Pierworodnego zaczął dzwonić coraz częściej...Pracownicy Filii załatwiali sobie zastępstwa z pominięciem "Góry"...
Zaczęłam częściej widywać Syna w pracy, niż w domu...
     Pierworodny Szefa się ożenił...W prezencie ślubnym dostał mieszkanie i dwie stacje paliw...
Ładny prezent...
     Mnie ubyło trochę pracy...Nasz Syn przekwalifikował się na Kelnera...
Ładnie wyglądał w białej koszulce i spodniach "w kantkę"...
Teraz miał jeszcze mniej czasu...
Nauka...Zastępstwa na Filiach...Kelnerowanie...
Kiedy do mojego biura weszła Szefowa i stwierdziła:
     - Mam dziwne wrażenie, że jakbyś posadziła Go na moim fotelu też by dał sobie radę...- mój uśmiech eksplodował radosnym śmiechem...
     Nasz Pierworodny świetnie zdał Maturę...Syn Szefa doprowadził do upadłości dwie stacje paliw i wziął rozwód...
Szef już nie pytał czy mi szkoda...
Czasem przyłapywałam Go na tym, że przyglądał się naszemu Synowi w zamyśleniu...
     Firma została sprzedana...Nasz Pierworodny zawalał kolejne lata studiów...Pierworodny Szefa rozkręcał kolejne biznesy za pieniądze Ojca...
Ot, życie...Można by powiedzieć...
     Szef zmarł nagle...I chociaż już wtedy, od kilku lat nie był moim Szefem, sentyment jakiś pozostał...
Wtedy widziałam po raz ostatni Jego Pierworodnego...Był z nową Narzeczoną...
Nasz Syn właśnie szykował się do ożenku...
Nie dostał ani mieszkania, ani stacji paliw...
Kiedy na weselu podszedł do nas Szef Pierworodnego, i oświadczył:
     - To wspaniały Chłopak !! Teraz już wiem po kim to ma...
Oniemieliśmy...
Czyżby się nam udało ??
     Młody pracuje od kilku lat w innej Firmie...Od kilku tygodni szefuje międzynarodowemu projektowi...Z tym samym błyskiem w oczach patrzy na naszą Synową...Z uwielbieniem spogląda na swojego Pierworodnego...
     Syn Szefa powiesił się ponoć kilka dni temu...
Szkoda...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

List do krecika...

Drogi Przyjacielu...

     Z wielkim zainteresowaniem obserwujemy twoje poczynania na Wrzosowisku, i przyznać musimy, że twoje umiłowanie naszej działki, jest prawie równe naszemu...Chociaż chwilami, mamy wrażenie, że lubisz je nawet bardziej niż my...
Rozumiemy to, i doceniamy...
     Pragnę jedynie zaznaczyć, że w czasie podpisywania umowy kupna, o twojej bytności nie byliśmy powiadomieni, więc, zgodnie z prawem, jesteś dzikim lokatorem...
     Osobiście nic przeciwko dziczyźnie nie mamy, a wręcz przeciwnie, ale zasiedlanie naszej posesji zobowiązuje cię do przestrzegania zasad przez nas ustanowionych...
A z tym, jak wiesz, bywa u ciebie różnie...
     Prosimy więc, abyś zaniechał podkopywania naszych upraw, z głównym naciskiem na omijanie szerokim łukiem naszego wierzbowego płotu...
To chyba niezbyt wygórowane wymagania ??
     Od kilku dziesięcioleci jesteśmy wielbicielami twojego czeskiego kuzyna, i do dzisiaj z wielkim zainteresowaniem śledzimy jego przygody...Rozumiemy, że twój tryb życia znacznie różni się od naszego, różnią się również nasze życiowe potrzeby...
Nie zamierzamy komplikować twojego bytowania !!
Z natury jesteśmy zwierzolubni...
Ale podobnej tolerancji oczekujemy od ciebie...
     Możesz oczywiście pomieszkiwać u nas (bez opłat dodatkowych), a nawet możesz się odżywiać naszymi dżdżownicami, jednakże kopce twórz na okolicznych nieużytkach, albo w pobliskim lesie...
To chyba najprostsze i najprzyjemniejsze z rozwiązań...
Przez Wrzosowisko przechodź "tranzytem"...
     Mając nadzieję, że zastosujesz się do naszej prośby, pozdrawiamy cię serdecznie, i informujemy, że możesz się nas spodziewać za dwa dni...


                                                                           Gordyjka i Pan N.

niedziela, 7 czerwca 2015

Nówka sztuka, po dekadzie...

     Prawie bladym świtem ruszyliśmy na zakupki..."Nagusek" mruczał jednostajnie silnikiem...Słoneczko miło świeciło...
I nagle...
     Ledwie ujechaliśmy ze dwadzieścia metrów, Pan N. zatrzymał się na środku górki i wyskoczył z autka jak oparzony...
Byłam właśnie w połowie jakiegoś porywającego wywodu, więc "japę" rozdziawiłam, bo mi się zachowanie Ślubnego dziwnym wydało...
Aż tak przynudzałam ??
     Komunikat Pana N.: "mamy kapcia", uspokoił wewnętrzną gadułę...
Ufff...
     Dotoczyliśmy się na pobocze i rozpoczęliśmy wymianę koła...
Hmmm...
No dobra...
     Pan N. rozpoczął wymianę koła, a ja występowałam w roli ozdoby terytorialnej...
     I pewnie nic takiego by w tym wydarzeniu nie było, bo przecież "łapanie kapcia" nie jest czymś nadprzyrodzonym, gdyby nie fakt...
No właśnie...
     Pan N. otwiera klapę bagażnika...A tam...
Idealnie nowiutkie koło zapasowe...Idealnie nowiutki lewarek...I idealnie nowiutki klucz do kół...
Nawet pompkę do kół mieliśmy nowiutką...
Że to też nie nowina ??
Poniekąd...
     Egzotyka tych nowości polega na tym, że "nagusek" ma już dziesięć lat !!
     Przez dekadę nie używaliśmy ani pompki, ani klucza, ani lewarka, że o kole zapasowym nie wspomnę...
To była premiera !!
Przez dziesięć lat nie wymienialiśmy koła !!
     Pan N. niczym Mechanik F1 w pięć minut dokonał zamiany i ruszyliśmy w podróż...
Oczywiście nie na zakupy...
     Ruszyliśmy do wulkanizatora, bo uszkodzone koło wyglądało dziwnie...
Dziwnie ??
Po prostu...Nie wyglądało na uszkodzone...
Ot co...
     Kiedy sprecyzowaliśmy problem, szczery uśmiech rozbawienie pojawił się na twarzach Panów Mechaników...
Dziesięć lat ?! Hahaha...
     Nasze koło zapasowe zostało precyzyjnie obejrzane, zbadane i zaakceptowane, jako "nówka sztuka"...Zepsute koło okazało się być "zajechanym" w stopniu, jakiego nawet Producent nie przewidział...A Pan N. przez kontynuacją podróży wymruczał...
     - Może spróbuj ściągnąć te metki, bo będziemy durnowato wyglądać...
     No i pojechaliśmy dalej, na naszym nowym, dziesięcioletnim kole...
A swoją drogą...
Ależ ten czas leci...
Przecież "naguska" kupiliśmy ledwie co...;o)

piątek, 5 czerwca 2015

Wrzosowiskowe nowinki...

     Wychodzi na to, że wszystkie nasze tegoroczne "plenery" będą ograniczone do jednego miejsca na mapie...
Dziwne...
Czyżby nasz "szwędak" ustatkował się tak bardzo ??
Hmmm...
No cóż...
     W pobliżu mamy Góry...Chociaż niezbyt wysokie...
     Mamy rzekę, na której organizowane są spływy kajakowe...
     Mamy setki niezadreptanych ścieżek...
     Nawet Zalew...
Czyżby to było wszystko, czego nasz "szwędak" potrzebuje do szczęścia ??
     Jeśli nawet miałby ochotę pomarudzić, to nie bardzo ma kiedy...
Co cztery dni ładujemy go do "naguska" i wywozimy...
     A po stu kilometrach wysiadamy i pędzimy jak na "waryjatów" przystało, zobaczyć co słychać u roślinek...
Ło Matko i Córko !!
Za każdym razem niby jesteśmy przygotowani na to co zastaniemy, a tu...
Zonk...
Zawsze coś nowego...
     Tym razem nie przyłożyliśmy do tego łapek...


Mamy zboże, więc czas pomyśleć o dożynkach...


Mamy rzepak, więc będzie olej z pierwszego tłoczenia...


Mamy zboczone biedronki, więc czas pomyśleć o oborze dla "bożych krówek"...


No i mamy zadatki na posiadanie Puszczy...
Tak, tak...
To jest dębczak, i wcale nie jest to Aleksander Gordyjski...
     To Dąb Sebastian !!
     Równolatek naszego Wnuka, samosiejka, która zasiedliła Wrzosowisko bez pytania !!
A jak on pięknie walczy z chwaściorami !!
Jeśli przetrwa do jesieni to dostanie doniczkę i pojedzie do Zaścianka...
     Będzie dębem pod specjalnym nadzorem !!

wtorek, 2 czerwca 2015

Pierwsza z "tysiąca i jednej nocy"...

     No to "pajechali"...
Tym razem wypad miał być inny...
To miała być pierwsza z "tysiąca i jednej nocy", które spędzimy na Wrzosowisku...
     Od miesiąca skrupulatnie monitorowaliśmy nocne temperatury, które by nam umożliwiały "popas" dwudniowy...
Poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko...
Dwadzieścia stopni w dzień, dziesięć stopni w nocy...
     W końcu, w Szwajcarii przeżyliśmy trzy stopnie w nocy i tragedii nie było...Horrorek i owszem, ale bez drastycznych konsekwencji, więc takie plus dziesięć było akurat...
     Po miesiącu meteorologicznych studiów zaliczyliśmy "trafienie"...
Ufff...
     Proces pakowania był co prawda bardzo złożony, bo i nocleg musieliśmy sobie zorganizować, i żywienie musiało jakieś nastąpić, no i czas nastąpił na zabezpieczanie zbliżającego się urlopku...
No to hajda !!
     Torby, torebeczki, plecaki, reklamówki...
"Nagusek" dopakowany na maksa...
Ależ nam się ryjki cieszyły !!
A potem nastąpił proces tworzenia...
     Jak na gospodarzy przystało, na pierwszy ogień poszła część narzędziowa...
     Wszak "Orzeszek" jest domkiem narzędziowym !!


     Z każdym wkrętem nasze "bananki" wyginały się coraz bardziej...
Koniec z wykopaliskami !!
     Ale, że narzędzia to same z siebie nie popracują, więc trzeba też zadbać o wygody "Wyrobników"...
     Najpierw kuchenka...


Potem jadalnia...


No i oczywiście sypialnia...


Mam nawet nocną lampeczkę solarną !!
A co !!
     Nasz "Orzeszek" wygląda teraz bardzo elegancko...
     Jest nawet "łazieneczka", ale zdjęcia nie pokażę, bo mi przez przypadek wyszła "słodka focia" z odbiciem w lustrze...;o)
     Czyli, jesteśmy przygotowani do urlopkowania...
     Może jeszcze nie całkiem, bo kilka torebek i torebeczek czeka na transport, ale podstawa już jest...
     Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, żeby temperaturki były przyzwoite, i żeby słoneczko świeciło cudnie, a przede wszystkim, żeby nam wystarczyło sił...
     W tym roku będzie urlopek pod znakiem motyczki...;o)