Kochany Roczku 2014...
Wiem, że Twoje godziny są już policzone, i że odejdziesz od nas cichutko, zabierając stare kalendarze...Ale nie mogę pożegnać Cię w milczeniu...
Byłeś wyjątkowym Roczkiem !!
Właściwie to, że będziesz wyjątkowy, wiedziałam już Pierwszego Stycznia, ale przyznam się szczerze, że będziesz tak dla mnie łaskawy, nawet w marzeniach nie przypuszczałam...
Miałeś być Rokiem naszych Rocznic...Rokiem urodzin...Rokiem ślubowań...
Takim wyjątkowo uroczystym Rokiem...
To już wystarczyłoby zupełnie, żeby wspominać Cię z nostalgią...
Ale Ty nie zadowoliłeś się minimalizmem...
Urodziny ?? Rocznice ?? Przecież to przysługiwało nam awansem...
Zaraz po Nowy Roku, postanowiłeś zacząć swoje działania...
Pierworodny przysłał linka, który zaburzył naszą codzienność...
Szwajcaria ??
Marzenie !!
A jednak...
Ale nim ziściły się nasze szwajcarskie plany, postanowiłeś sprawić nam jeszcze jedną, radosną niespodziankę...
Dzieciaki mianowały nas Dziadkami !!
Ło Matko i Córko !!
I na co teraz czekać ??
Na niesamowitą wycieczkę wiodącą w nieznane Krainy, czy na Kruszynkę, która miała za kilka miesięcy powiększyć naszą Rodzinę ??
Radość ogromna...Niewyobrażalna !!
Taka radość, która wypełnia człowieka bez reszty...Bez jednego wolnego miejsca na inne uczucia...
Czysta...Piękna...Jasna radość...
Potem przyszły wakacje...Pewien lipcowy wieczór i nagły błysk...
Błysk pomysłu...
A może to błyszczały gwiazdy na lipcowym niebie ??
Ależ mieliśmy wypieki na twarzach, kiedy z malusieńkiego pomysłu, zrodziła się pełna koncepcja...
Koncepcja balkonowego azylu...
A kiedy siedliśmy w naszym zaciszu, zapragnęliśmy pozostać tam na zawsze...
Bez zgiełku...Bez pośpiechu...Z marzeniami w umęczonych głowach...
Wtedy podsunąłeś nam kolejną myśl...
Zamykamy sklep !!
Będziemy mieli czas dla siebie...Będziemy mieć czas na marzenia...
No i cóż...
Będziemy mieli czas dla naszego Wnuka, jeśli tylko będziemy potrzebni...
Ale znowu wtrąciłeś swoje "trzy grosze"...
"Może Chorwacja ??" - zapytał Pan N.
Hmmm...
O tym to nawet zamarzyć nie zdążyłam...
Niech będzie Chorwacja...
Ledwie nasza Kruszynka spojrzała na Świat, przecudnymi oczętami, zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy w kolejne, nieznane Krainy...
Było cudownie !!
Nawet wyjątkową pogodę załatwiłeś, Łaskawy 2014 Roczku...
Podobno, tak pięknego października nie było tu od wielu lat...
Echhhh...
Potem pożegnaliśmy się z miejscem, w którym spędziliśmy kilka ostatnich lat...
O dziwo...
Pożegnaliśmy się bez żalu...
Chociaż...
No właśnie...
Znowu zakręciłeś nami tak bardzo, że na ten żal nie mieliśmy po prostu czasu...
Miast opłakiwać "stare dobre czasy", my już planowaliśmy czasy nowe...
Snuliśmy kolejne plany...
Co ?? Gdzie ?? Jak ??
Dwóm Mieszczuchom sprezentowałeś "kawałek podłogi"...
Spory kawałek...
Co prawda, nie ma tam jeszcze podłogi, ale marzeń jest ogrom...
Marzeń i piękna...
I coś, co pozostawisz nam po sobie...Oprócz wspomnień...
Każda roślinka, to będzie kawałek Ciebie, miły Roczku...
Co jeszcze ??
Dałeś nam zdrowie, chociaż rok temu bywało już z nim kiepsko...Dałeś siłę, abyśmy te wszystkie marzenia mogli realizować...Dałeś uśmiech, żebyśmy mogli się cieszyć tymi marzeniami...
No i...Co nie było bez znaczenia...Dałeś "walory" na ich realizację...
Kochany Roczek 2014...
Będzie nam Ciebie brakowało...
Chociaż pozostawiasz po sobie tak wiele...
Dziękujemy Ci bardzo...
Bardzo, bardzo...
A jaki będzie Twój Następca ??
2015-ty ??
Niech będzie elegancki, ufny, radosny, piękny i pełen nowych marzeń !!
Dokładnie taki...
Jak nasz Książę Sebastian...
Kruszynka nasza ukochana...;o)
I tego Wam Wszystkim życzę...
Bardzo Ważni Goście
wtorek, 30 grudnia 2014
niedziela, 28 grudnia 2014
Początki Ruchu Obrony Karpi...
- Popatrzcie co zdobyłam !! - wrzasnęła Mamciaśka wkraczając do naszego maleńkiego mieszkanka...
Ojciec z niewielkim zainteresowaniem zerknął w Jej stronę...
- Karpia zdobyłam !! Żywego !!- kontynuowała swoje wrzaski Mama...
To hasło wywołało konkretną reakcję...
Ojciec podniósł się z tapczanu i zaczął szukać kluczy od komórki...Ja z szeroko wytrzeszczonymi oczami spoglądałam na zwisający z siatki rybi ogon...
Ogon się ruszał...
- Idę po balię...- stwierdził Ojciec...
Ten komunikat wywołał uśmiech aprobaty na maminym obliczu...
Poukładała na stole wszystkie siatki i torebki, ale siatkę z rybim ogonem trzymała w dalszym ciągu...
Patrzyłam na tą siatkę jak zauroczona...
Ogon podrygiwał energicznie...
Ojciec wtaszczył ogromną balię, która do tej pory służyła tylko jednej "rybce"...To była moja balia...
- Nalewamy wody !! - zakomenderował Tata i zaczęliśmy wypełniać balijkę wodą...
Mamciaśka dzielnie dzierżyła swój łup...
Kiedy ręce zaczęły mi cierpnąć, Ojciec stwierdził, że taki "ocean" wystarczy...
Mama poprawiła szalik (do tej pory trwała w pełnym rynsztunku) i delikatnie włożyła siatkę do balii...
Woda zakotłowała, zapluskała i karp ukazał się w pełnej okazałości...
Ależ był piękny...
Piękny i ogromny !!
Jego łuski błyszczały magicznie...
Klapnęłam na podłodze koło balii i trwałam w absolutnym zachwycie...
Karp musiał czuć się chyba samotny, bo moje towarzystwo przyjął z uznaniem...Rybie popisy zafascynowały mnie kompletnie...
Pięknie się wyginał w tej balii...Pięknie pluskał ogonem...Był po prostu piękny "po całości"...
Rodzice przez chwilę towarzyszyli w moich zachwytach, a później zajęli się swoimi sprawami...
Ja zostałam z karpiem...
Przesiedziałam z nim aż do kolacji...Kolację zjadłam na podłodze koło balii (mimo rodzicielskich protestów)...Nocny spoczynek przyjęłam z rozpaczą...
Kiedy jednak usłyszałam miarowe oddechy Rodzicieli, wzięłam swój mały jasieczek i poszłam "na chwilkę" do karpia...
"Przecież się biedny utopi po ciemku" - dręczyło mnie ciągle...
Rano obudził mnie śmiech Ojca...
Leżałam na podłodze, koło balii, trzymając jedną dłoń w wodzie...
Było mi tak zimno, że aż mi zęby szczękały...
Tata zapakował mnie na Ich tapczan, ale wiedziony rodzicielskim instynktem, podsunął balię do tapczanu...
- Miej go na oku !! - i mrugnął porozumiewawczo...
Pilnowałam...
Pilnowałam w ten dzień...Pilnowałam w następny...
Nawet radosne, dziecięce okrzyki zza okna wcale mnie nie interesowały...
Karp miał na imię Kacper...
- Musisz się z nim pożegnać...- zaczęła Mamciaśka...- Trzeba go przenieść do Dziadków, bo Babcia będzie dzisiaj smażyć ryby...
Zamarłam...
- Jak to smażyć ?? - zapytałam przerażona...
- Wigilia...Karp jest na wigilijną kolację... - informowała Mama...
- Jak to na kolację ?? - nie dowierzałam...
- Taka jest tradycja...W Wigilię je się karpie... - edukacja Mamy trwała dalej...
- Kacperka będziemy jeść ?? - mój głos był jeszcze w miarę spokojny...
- To tylko ryba !! - ucięła dyskusję Mama...
Spojrzałam do balii, a Kacperek patrzył na mnie smutno...Nawet chyba łzy miał w oczach...A jeśli nawet, on ich nie miał, to ja miałam na pewno...
Kiedy Ojciec wrócił z porannej zmiany, wyszeptałam mu do ucha konspiracyjnie...
- Mama chce zamordować Kacperka !! Baba Jaga też chce...
Ojca zamurowało z łyżką w powietrzu...Zupa chlusnęła w talerz...
- Ale...- zaczął Ojciec...
- Mama mi powiedziała !! Ratuj Kacperka...- i moje oczy wypełniły się znowu łzami...
- Ale...- zaczął Ojciec, ale skapitulował...
Po obiedzie ubrał się, przyszykował wiadro z wodą, przełożył karpia do wiadra i wyszedł...
Ryknęłam niesamowitym płaczem !!
Postawiłam absolutne veto w kwestii ubierania się...Czesanie wykluczyłam kategorycznie...
Ryczałam...Ryczałam...Ryczałam...
Kiedy Ojciec wrócił do domu, siedziałam w kącie rozczochrana, naburmuszona i opuchnięta od płaczu...
Zdrajca !!
Kolacji nie pamiętam, bo cały wieczór kapały mi łzy...
Dziadek uśmiechał się do mnie delikatnie...
Zdrajca !!
Baba Jaga próbowała pogłaskać mnie po głowie...
Zabójczyni !!
Mamciaśka cały wieczór rozważała kwestię karpia...
Karpia, który wyglądał tak pięknie, a okazał się taka chudziną...
Na Mamciaśkę wcale nie patrzyłam...
Zostaliśmy zdradzeni !!
Ja i Kacperek...
Kiedy żegnaliśmy się z Dziadkami, Ojciec poprosił Dziadka...
- Pożyczysz latarki ??
Dziadek z tym swoim lekkim uśmieszkiem sięgnął po latarkę do szuflady...
- Weź te wszystkie pakunki...- powiedział Tata do Mamciaśki...- i idź do domu, my z Gugulickiem pójdziemy na około...
Gugulicek to byłam ja...
Poszliśmy...
Mama była trochę naburmuszona na Ojca...
Ja naburmuszona byłam bardzo...
Byliśmy kilka kroków od naszego mieszkanka, kiedy Tata stwierdził...
- Chodź, zajrzymy do komórki...Wigilia to jest taki zaczarowany dzień...
Poszłam...
Ojciec otworzył zardzewiałą kłódkę, uchylił drzwi komórki i zaświecił dziadkową latarkę...
Na środku komórki stała moja balia napełniona wodą, a w wodzie...
Tak !! Tak !! Tak !!
W wodzie pływał sobie Kacperek !!
Cały... Zdrowy...I jak najbardziej żywy...
- Nie mam pojęcia, jak my to Mamie powiemy...- wyszeptał Ojciec...
Był Czarodziejem...
Moja radość była tak ogromna, że w pierwszym odruchu chciałam złapać Kacperka i przytulić go serdecznie...Ostatek rozsądku spowodował, że przytuliłam się do Ojca...
- Damy radę !! - wyszeptałam...
W ostateczności mogliśmy przecież zamieszkać z Tatą w komórce...
Tak właśnie się zrodził ekologiczny ruch w obronie karpi...
W mojej komórce...
Ojciec z niewielkim zainteresowaniem zerknął w Jej stronę...
- Karpia zdobyłam !! Żywego !!- kontynuowała swoje wrzaski Mama...
To hasło wywołało konkretną reakcję...
Ojciec podniósł się z tapczanu i zaczął szukać kluczy od komórki...Ja z szeroko wytrzeszczonymi oczami spoglądałam na zwisający z siatki rybi ogon...
Ogon się ruszał...
- Idę po balię...- stwierdził Ojciec...
Ten komunikat wywołał uśmiech aprobaty na maminym obliczu...
Poukładała na stole wszystkie siatki i torebki, ale siatkę z rybim ogonem trzymała w dalszym ciągu...
Patrzyłam na tą siatkę jak zauroczona...
Ogon podrygiwał energicznie...
Ojciec wtaszczył ogromną balię, która do tej pory służyła tylko jednej "rybce"...To była moja balia...
- Nalewamy wody !! - zakomenderował Tata i zaczęliśmy wypełniać balijkę wodą...
Mamciaśka dzielnie dzierżyła swój łup...
Kiedy ręce zaczęły mi cierpnąć, Ojciec stwierdził, że taki "ocean" wystarczy...
Mama poprawiła szalik (do tej pory trwała w pełnym rynsztunku) i delikatnie włożyła siatkę do balii...
Woda zakotłowała, zapluskała i karp ukazał się w pełnej okazałości...
Ależ był piękny...
Piękny i ogromny !!
Jego łuski błyszczały magicznie...
Klapnęłam na podłodze koło balii i trwałam w absolutnym zachwycie...
Karp musiał czuć się chyba samotny, bo moje towarzystwo przyjął z uznaniem...Rybie popisy zafascynowały mnie kompletnie...
Pięknie się wyginał w tej balii...Pięknie pluskał ogonem...Był po prostu piękny "po całości"...
Rodzice przez chwilę towarzyszyli w moich zachwytach, a później zajęli się swoimi sprawami...
Ja zostałam z karpiem...
Przesiedziałam z nim aż do kolacji...Kolację zjadłam na podłodze koło balii (mimo rodzicielskich protestów)...Nocny spoczynek przyjęłam z rozpaczą...
Kiedy jednak usłyszałam miarowe oddechy Rodzicieli, wzięłam swój mały jasieczek i poszłam "na chwilkę" do karpia...
"Przecież się biedny utopi po ciemku" - dręczyło mnie ciągle...
Rano obudził mnie śmiech Ojca...
Leżałam na podłodze, koło balii, trzymając jedną dłoń w wodzie...
Było mi tak zimno, że aż mi zęby szczękały...
Tata zapakował mnie na Ich tapczan, ale wiedziony rodzicielskim instynktem, podsunął balię do tapczanu...
- Miej go na oku !! - i mrugnął porozumiewawczo...
Pilnowałam...
Pilnowałam w ten dzień...Pilnowałam w następny...
Nawet radosne, dziecięce okrzyki zza okna wcale mnie nie interesowały...
Karp miał na imię Kacper...
- Musisz się z nim pożegnać...- zaczęła Mamciaśka...- Trzeba go przenieść do Dziadków, bo Babcia będzie dzisiaj smażyć ryby...
Zamarłam...
- Jak to smażyć ?? - zapytałam przerażona...
- Wigilia...Karp jest na wigilijną kolację... - informowała Mama...
- Jak to na kolację ?? - nie dowierzałam...
- Taka jest tradycja...W Wigilię je się karpie... - edukacja Mamy trwała dalej...
- Kacperka będziemy jeść ?? - mój głos był jeszcze w miarę spokojny...
- To tylko ryba !! - ucięła dyskusję Mama...
Spojrzałam do balii, a Kacperek patrzył na mnie smutno...Nawet chyba łzy miał w oczach...A jeśli nawet, on ich nie miał, to ja miałam na pewno...
Kiedy Ojciec wrócił z porannej zmiany, wyszeptałam mu do ucha konspiracyjnie...
- Mama chce zamordować Kacperka !! Baba Jaga też chce...
Ojca zamurowało z łyżką w powietrzu...Zupa chlusnęła w talerz...
- Ale...- zaczął Ojciec...
- Mama mi powiedziała !! Ratuj Kacperka...- i moje oczy wypełniły się znowu łzami...
- Ale...- zaczął Ojciec, ale skapitulował...
Po obiedzie ubrał się, przyszykował wiadro z wodą, przełożył karpia do wiadra i wyszedł...
Ryknęłam niesamowitym płaczem !!
Postawiłam absolutne veto w kwestii ubierania się...Czesanie wykluczyłam kategorycznie...
Ryczałam...Ryczałam...Ryczałam...
Kiedy Ojciec wrócił do domu, siedziałam w kącie rozczochrana, naburmuszona i opuchnięta od płaczu...
Zdrajca !!
Kolacji nie pamiętam, bo cały wieczór kapały mi łzy...
Dziadek uśmiechał się do mnie delikatnie...
Zdrajca !!
Baba Jaga próbowała pogłaskać mnie po głowie...
Zabójczyni !!
Mamciaśka cały wieczór rozważała kwestię karpia...
Karpia, który wyglądał tak pięknie, a okazał się taka chudziną...
Na Mamciaśkę wcale nie patrzyłam...
Zostaliśmy zdradzeni !!
Ja i Kacperek...
Kiedy żegnaliśmy się z Dziadkami, Ojciec poprosił Dziadka...
- Pożyczysz latarki ??
Dziadek z tym swoim lekkim uśmieszkiem sięgnął po latarkę do szuflady...
- Weź te wszystkie pakunki...- powiedział Tata do Mamciaśki...- i idź do domu, my z Gugulickiem pójdziemy na około...
Gugulicek to byłam ja...
Poszliśmy...
Mama była trochę naburmuszona na Ojca...
Ja naburmuszona byłam bardzo...
Byliśmy kilka kroków od naszego mieszkanka, kiedy Tata stwierdził...
- Chodź, zajrzymy do komórki...Wigilia to jest taki zaczarowany dzień...
Poszłam...
Ojciec otworzył zardzewiałą kłódkę, uchylił drzwi komórki i zaświecił dziadkową latarkę...
Na środku komórki stała moja balia napełniona wodą, a w wodzie...
Tak !! Tak !! Tak !!
W wodzie pływał sobie Kacperek !!
Cały... Zdrowy...I jak najbardziej żywy...
- Nie mam pojęcia, jak my to Mamie powiemy...- wyszeptał Ojciec...
Był Czarodziejem...
Moja radość była tak ogromna, że w pierwszym odruchu chciałam złapać Kacperka i przytulić go serdecznie...Ostatek rozsądku spowodował, że przytuliłam się do Ojca...
- Damy radę !! - wyszeptałam...
W ostateczności mogliśmy przecież zamieszkać z Tatą w komórce...
Tak właśnie się zrodził ekologiczny ruch w obronie karpi...
W mojej komórce...
piątek, 26 grudnia 2014
Przygoda na złomowisku...cz.3 i ostatnia...
"Wyglądam jak straszydło" - myślała Dziewuszka stojąc w kolejce w Piekarni, i przygładzając koronkowe falbanki, które przez czystą koronkową złośliwość, sterczały we wszystkie strony...
- Cześć - usłyszała za sobą znajomy głos i odwróciła się zażenowana...
Jeszcze tego brakowało...
- Cześć... - odpowiedziała cicho i odruchowo przytrzymywała falbanki...
Chłopak o włosach w kolorze popiołu przyglądał się Jej z uśmiechem...
- Ładna sukienka... - stwierdził...
Z Dziewuszki jakby uszło powietrze...
No tak...
Trudno nie zauważyć, że wygląda pociesznie...
- Dziękuję... -Dziewuszka udawała, że wszystko jest w porządku...
Że też Mama, akurat dzisiaj, uparła się na te koronki...
- Dlaczego nie przychodzisz na nasze podwórko ?? - zapytał Chłopak...
Wymruczała coś niezrozumiale i wbiła wzrok w półkę z pieczywem...
Dlaczego ??
Może dlatego, że nigdy tam nie chodziła ??
- Przyjdź !! - zachęcał Chłopak...
Spojrzała na koronkowe falbanki...
Kiedy zrobili zakupy Chłopak skręcił w "Jej" ulicę i szedł obok...Dziwnie wyglądali...
Ona niczym "panienka z babcinej gazety", On w starym, porozciąganym dresie...
Minęli bramę do złomowiska i spojrzeli na siebie odruchowo...
Ledwie kilka dni temu czuła ten niesamowity strach...Jeszcze teraz kolana się Jej uginały...
Chłopak się zaczerwienił...
- Nie podziękowałem Ci...- wymruczał niewyraźnie...
- Nie ma za co... - odpowiedziała zawstydzona...
- Przyjdź...- powtórzył zaproszenie na pożegnanie...
Po obiedzie zebrała się na odwagę i poszła na Ich podwórko...
To było piękne podwórko...Z huśtawkami...Z drabinkami...Z niedużym boiskiem...
Przy starych kamienicach nie było takich podwórek...
Stanęła nieśmiało przy ścianie garaży i spoglądała na bawiące się Dzieci...
- Chcesz się pohuśtać ?? - usłyszała nagle...
Spojrzała zdziwiona, bo takie pytania tutaj nie padały...Kolejność huśtania była zawsze ustalana długą kolejką oczekujących...
- Mogę ?? - zapytała spłoszona...
- Jasne !! - odpowiedziała Dziewczynka z krótkimi, czarnymi włosami...
- Nie ma teraz huśtania !! - usłyszała energiczny głos Chłopaka o włosach w kolorze popiołu... - teraz gramy !!
Chłopak podszedł do Niej i zarzucił Jej szarfę na ramiona...
- Będziesz "matką"...- wyjaśnił...
Nim zrozumiała co się stało Dzieciaki ustawiły się w kole i czekały na wybór...
- Zaczynaj...- komenderował Chłopak...
Nieśmiało wskazywała swoich Zawodników...
Rozegrali dwa "mecze"...
- Dobrze rzucasz... - powiedział Chłopak...
- I łapiesz też nieźle...- dopowiadał koś inny...
- Nawet w tych falbankach...- podkreśliła jakaś Dziewczynka...
- Daj spokój !! - strofowała Ją Inna... - Przecież ta sukienka jest śliczna...- dokończyła...
Dziewuszka spojrzała ze zdziwieniem na swoje falbanki...
- Śliczna ?? - wydukała...
Zgromadzone wokół Niej Koleżanki przyświadczały kiwając głowami...
- Robimy wyścigi na drabinkach !! Idziecie ?? - zapytał Chłopak o włosach w kolorze popiołu...
Poszły...
A potem były huśtawki...I chichoty na trzepaku, kiedy nie mogła zrobić dziwacznego fikołka "do tyłu"...I Ktoś częstował iryskami z makiem...
- Przyjdź jutro !! - usłyszała na pożegnanie...
Uśmiechnęła się nieśmiało...
Czyżby miała swoją "gromadę" ??
Kiedy szła już "swoją" ulicą uśmiechała się radośnie...Nic nie było tak szare, jak jeszcze kilka godzin temu...Podniosła mały kijek i z rozmachem rzuciła nim w krzaki...
"Dobrze rzucasz" - wyszeptała do siebie i wieczorną ciszę przerwał Jej radosny śmiech...
Otworzyła drzwi i weszła do ich maleńkiego pokoiku...
- Jak Ty wyglądasz !! - wrzasnęła Mama z przerażeniem w głosie...
Spojrzała na swoje falbanki i przygładziła je odruchowo...
Sukienka była szara...Przykurzona i oklapnięta...
Po prostu ŚLICZNA !!
- Cześć - usłyszała za sobą znajomy głos i odwróciła się zażenowana...
Jeszcze tego brakowało...
- Cześć... - odpowiedziała cicho i odruchowo przytrzymywała falbanki...
Chłopak o włosach w kolorze popiołu przyglądał się Jej z uśmiechem...
- Ładna sukienka... - stwierdził...
Z Dziewuszki jakby uszło powietrze...
No tak...
Trudno nie zauważyć, że wygląda pociesznie...
- Dziękuję... -Dziewuszka udawała, że wszystko jest w porządku...
Że też Mama, akurat dzisiaj, uparła się na te koronki...
- Dlaczego nie przychodzisz na nasze podwórko ?? - zapytał Chłopak...
Wymruczała coś niezrozumiale i wbiła wzrok w półkę z pieczywem...
Dlaczego ??
Może dlatego, że nigdy tam nie chodziła ??
- Przyjdź !! - zachęcał Chłopak...
Spojrzała na koronkowe falbanki...
Kiedy zrobili zakupy Chłopak skręcił w "Jej" ulicę i szedł obok...Dziwnie wyglądali...
Ona niczym "panienka z babcinej gazety", On w starym, porozciąganym dresie...
Minęli bramę do złomowiska i spojrzeli na siebie odruchowo...
Ledwie kilka dni temu czuła ten niesamowity strach...Jeszcze teraz kolana się Jej uginały...
Chłopak się zaczerwienił...
- Nie podziękowałem Ci...- wymruczał niewyraźnie...
- Nie ma za co... - odpowiedziała zawstydzona...
- Przyjdź...- powtórzył zaproszenie na pożegnanie...
Po obiedzie zebrała się na odwagę i poszła na Ich podwórko...
To było piękne podwórko...Z huśtawkami...Z drabinkami...Z niedużym boiskiem...
Przy starych kamienicach nie było takich podwórek...
Stanęła nieśmiało przy ścianie garaży i spoglądała na bawiące się Dzieci...
- Chcesz się pohuśtać ?? - usłyszała nagle...
Spojrzała zdziwiona, bo takie pytania tutaj nie padały...Kolejność huśtania była zawsze ustalana długą kolejką oczekujących...
- Mogę ?? - zapytała spłoszona...
- Jasne !! - odpowiedziała Dziewczynka z krótkimi, czarnymi włosami...
- Nie ma teraz huśtania !! - usłyszała energiczny głos Chłopaka o włosach w kolorze popiołu... - teraz gramy !!
Chłopak podszedł do Niej i zarzucił Jej szarfę na ramiona...
- Będziesz "matką"...- wyjaśnił...
Nim zrozumiała co się stało Dzieciaki ustawiły się w kole i czekały na wybór...
- Zaczynaj...- komenderował Chłopak...
Nieśmiało wskazywała swoich Zawodników...
Rozegrali dwa "mecze"...
- Dobrze rzucasz... - powiedział Chłopak...
- I łapiesz też nieźle...- dopowiadał koś inny...
- Nawet w tych falbankach...- podkreśliła jakaś Dziewczynka...
- Daj spokój !! - strofowała Ją Inna... - Przecież ta sukienka jest śliczna...- dokończyła...
Dziewuszka spojrzała ze zdziwieniem na swoje falbanki...
- Śliczna ?? - wydukała...
Zgromadzone wokół Niej Koleżanki przyświadczały kiwając głowami...
- Robimy wyścigi na drabinkach !! Idziecie ?? - zapytał Chłopak o włosach w kolorze popiołu...
Poszły...
A potem były huśtawki...I chichoty na trzepaku, kiedy nie mogła zrobić dziwacznego fikołka "do tyłu"...I Ktoś częstował iryskami z makiem...
- Przyjdź jutro !! - usłyszała na pożegnanie...
Uśmiechnęła się nieśmiało...
Czyżby miała swoją "gromadę" ??
Kiedy szła już "swoją" ulicą uśmiechała się radośnie...Nic nie było tak szare, jak jeszcze kilka godzin temu...Podniosła mały kijek i z rozmachem rzuciła nim w krzaki...
"Dobrze rzucasz" - wyszeptała do siebie i wieczorną ciszę przerwał Jej radosny śmiech...
Otworzyła drzwi i weszła do ich maleńkiego pokoiku...
- Jak Ty wyglądasz !! - wrzasnęła Mama z przerażeniem w głosie...
Spojrzała na swoje falbanki i przygładziła je odruchowo...
Sukienka była szara...Przykurzona i oklapnięta...
Po prostu ŚLICZNA !!
środa, 24 grudnia 2014
wtorek, 23 grudnia 2014
Przygoda na złomowisku...cz.2
Złomowisko...
Magiczna...Zakazana Kraina...
Z każdym krokiem ich zachwyt dla tego miejsca wzrastał...Ogromne rury, które mogły służyć jako tajne bazy...Wielkie, pordzewiałe konstrukcje pnące się niczym szczyty gór...Pręty mogące być szablami...I setki kół, dla których w wyobraźni mieliśmy już przeznaczenie...Może i były trochę powykrzywiane i zdekompletowane, ale przecież do ich "pojazdów z marzeń" nadawały się idealnie...
Myszkowali w najlepsze, nawołując się szeptem do coraz wspanialszych odkryć, kiedy Dziewuszka coś poczuła...Nie żeby usłyszała...Poczuła...
Odwróciła się niespiesznie i zamarła...
Na przeciw Niej stał pies...
Nie pies...
Bestia...
Bestia miała przekrwione oczy, a z pyska spływała jej ślina...
Bestia warknęła cicho, wyszczerzyła ogromne zębiska i ruszyła powoli w stronę Dziewuszki...
Stojący obok Niej Chłopak, o włosach w kolorze popiołu, również zamarł...
- Uciekaj... - wyszeptała Dziewuszka...
Chłopak spojrzał na Nią z niedowierzaniem i pokiwał przecząco głową...
- Uciekaj !! - powtórzyła Dziewuszka... - Nie upilnuje nas oboje...
Chłopak zrozumiał...
Bestia zajęta obserwowaniem Dziewuszki wcale nie zwracała na Niego uwagi...
Już miała swoją ofiarę...
"Co ja powiem Rodzicom, jak mnie to bydle zagryzie ??" - przemknęło przez myśl Dziewuszce...
Kątem oka widziała, jak cała Gromada, bezszelestnie wspina się na siatkę...
Jeszcze moment, a wszyscy będą bezpieczni...
Bestia zbliżała się z każdą sekundą...Z jej pyska wydobywał się jakby charkot...Oczy śledziły każdy ruch Dziewuszki...
Kiedy rozległ się donośny gwizd, Dziewuszka podskoczyła w przestrachu...Bestia warknęła...
Zza ogromnych rur wyszedł Stróż...
Szedł powoli podpierając się laską i ciągnąc za sobą niewładną nogę...Co kilka minut wkładał do ust dwa palce i gwizdał głośno...
- Co my tu mamy ?? - zapytał psa ochrypniętym głosem...
Wyglądał przerażająco...
Stare, znoszone ciuchy wisiały na Nim niechlujnie...Twarz pokrywał kilkudniowy zarost...Usta wykrzywiał grymas złości...
Dziewuszka stała jak sparaliżowana...
Stróż podszedł do psa i spojrzał na jego ofiarę...
- Cóż ty tu robisz Dziecko ?? - zapytał Stróż zaskoczonym głosem...
Dziewuszka zamarła...Zaciśnięte ze strachu gardło, nie chciało wypuścić żadnego głosu...W oczach poczuła łzy...
- Zabłądziłaś ?? - zapytał Stróż miękko...
Ostatkiem sił pokiwała potakująco głową...
- Cicho piesku !! - wydał komendę warczącej bestii... - Nie wolno straszyć Dzieci...
Kolana Dziewuszki odmówiły posłuszeństwa i z rozmachem klapnęła na zardzewiałą rurę kanalizacyjną...
- Nie siadaj na tym !! - wrzasnął Stróż...
Dziewuszka poderwała się nerwowo...
- Ubrudzisz sobie sukieneczkę... - wyjaśnił Stróż, a Jego twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu...
Bestia nie zwracała już na Nią uwagi...Zapiszczała radośnie i zaczęła się ocierać o nogi Stróża...
- Dobry pieseczek...Dobry...Ale grzecznych Dziewczynek nie straszymy...- wyjaśniał Stróż...
- Chodź...Odprowadzimy Cię do bramy... - zwrócił się do Dziewuszki i podał Jej dłoń...
Wielką, spracowaną dłoń Stróża...
Dziewuszka nie odezwała się ani słowem i uchwyciła dłoń...
Jej drobne ciałko ciągle drżało, a nogi trzęsły się strasznie...
Ciągle czekała, że Stróż nagle złapie ją za ucho, albo zamachnie się drewnianą laską...
Przecież to był bardzo "zły" Stóż...
A może podprowadzi Ją do swojej budy i zamknie na ogromną kłódkę ??
Rozglądała się bezradnie, ale nikt nie spieszył Jej z pomocą...
Kiedy doszli do bramy, Stróż puścił Jej dłoń i otworzył boczną furtkę...
- Pamiętaj, że złomowisko to nie jest przyjemne miejsce dla grzecznych Dziewczynek... - napominał Ją Stróż...I pomachał na pożegnanie..
Wróciła pod dom...Usiadła na krawężniku i małym kijkiem zaczęła obrysowywać sześciokątne płytki na ulicy...
Fioletowa sukienka powiewała na wietrze...Chociaż różyczki było lekko pogniecione...
Czerwone kokardy w Jej włosach wyglądały jak dwa motyle wzbijające się do lotu...
Taki sobie zwykły, szary dzień...
Magiczna...Zakazana Kraina...
Z każdym krokiem ich zachwyt dla tego miejsca wzrastał...Ogromne rury, które mogły służyć jako tajne bazy...Wielkie, pordzewiałe konstrukcje pnące się niczym szczyty gór...Pręty mogące być szablami...I setki kół, dla których w wyobraźni mieliśmy już przeznaczenie...Może i były trochę powykrzywiane i zdekompletowane, ale przecież do ich "pojazdów z marzeń" nadawały się idealnie...
Myszkowali w najlepsze, nawołując się szeptem do coraz wspanialszych odkryć, kiedy Dziewuszka coś poczuła...Nie żeby usłyszała...Poczuła...
Odwróciła się niespiesznie i zamarła...
Na przeciw Niej stał pies...
Nie pies...
Bestia...
Bestia miała przekrwione oczy, a z pyska spływała jej ślina...
Bestia warknęła cicho, wyszczerzyła ogromne zębiska i ruszyła powoli w stronę Dziewuszki...
Stojący obok Niej Chłopak, o włosach w kolorze popiołu, również zamarł...
- Uciekaj... - wyszeptała Dziewuszka...
Chłopak spojrzał na Nią z niedowierzaniem i pokiwał przecząco głową...
- Uciekaj !! - powtórzyła Dziewuszka... - Nie upilnuje nas oboje...
Chłopak zrozumiał...
Bestia zajęta obserwowaniem Dziewuszki wcale nie zwracała na Niego uwagi...
Już miała swoją ofiarę...
"Co ja powiem Rodzicom, jak mnie to bydle zagryzie ??" - przemknęło przez myśl Dziewuszce...
Kątem oka widziała, jak cała Gromada, bezszelestnie wspina się na siatkę...
Jeszcze moment, a wszyscy będą bezpieczni...
Bestia zbliżała się z każdą sekundą...Z jej pyska wydobywał się jakby charkot...Oczy śledziły każdy ruch Dziewuszki...
Kiedy rozległ się donośny gwizd, Dziewuszka podskoczyła w przestrachu...Bestia warknęła...
Zza ogromnych rur wyszedł Stróż...
Szedł powoli podpierając się laską i ciągnąc za sobą niewładną nogę...Co kilka minut wkładał do ust dwa palce i gwizdał głośno...
- Co my tu mamy ?? - zapytał psa ochrypniętym głosem...
Wyglądał przerażająco...
Stare, znoszone ciuchy wisiały na Nim niechlujnie...Twarz pokrywał kilkudniowy zarost...Usta wykrzywiał grymas złości...
Dziewuszka stała jak sparaliżowana...
Stróż podszedł do psa i spojrzał na jego ofiarę...
- Cóż ty tu robisz Dziecko ?? - zapytał Stróż zaskoczonym głosem...
Dziewuszka zamarła...Zaciśnięte ze strachu gardło, nie chciało wypuścić żadnego głosu...W oczach poczuła łzy...
- Zabłądziłaś ?? - zapytał Stróż miękko...
Ostatkiem sił pokiwała potakująco głową...
- Cicho piesku !! - wydał komendę warczącej bestii... - Nie wolno straszyć Dzieci...
Kolana Dziewuszki odmówiły posłuszeństwa i z rozmachem klapnęła na zardzewiałą rurę kanalizacyjną...
- Nie siadaj na tym !! - wrzasnął Stróż...
Dziewuszka poderwała się nerwowo...
- Ubrudzisz sobie sukieneczkę... - wyjaśnił Stróż, a Jego twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu...
Bestia nie zwracała już na Nią uwagi...Zapiszczała radośnie i zaczęła się ocierać o nogi Stróża...
- Dobry pieseczek...Dobry...Ale grzecznych Dziewczynek nie straszymy...- wyjaśniał Stróż...
- Chodź...Odprowadzimy Cię do bramy... - zwrócił się do Dziewuszki i podał Jej dłoń...
Wielką, spracowaną dłoń Stróża...
Dziewuszka nie odezwała się ani słowem i uchwyciła dłoń...
Jej drobne ciałko ciągle drżało, a nogi trzęsły się strasznie...
Ciągle czekała, że Stróż nagle złapie ją za ucho, albo zamachnie się drewnianą laską...
Przecież to był bardzo "zły" Stóż...
A może podprowadzi Ją do swojej budy i zamknie na ogromną kłódkę ??
Rozglądała się bezradnie, ale nikt nie spieszył Jej z pomocą...
Kiedy doszli do bramy, Stróż puścił Jej dłoń i otworzył boczną furtkę...
- Pamiętaj, że złomowisko to nie jest przyjemne miejsce dla grzecznych Dziewczynek... - napominał Ją Stróż...I pomachał na pożegnanie..
Wróciła pod dom...Usiadła na krawężniku i małym kijkiem zaczęła obrysowywać sześciokątne płytki na ulicy...
Fioletowa sukienka powiewała na wietrze...Chociaż różyczki było lekko pogniecione...
Czerwone kokardy w Jej włosach wyglądały jak dwa motyle wzbijające się do lotu...
Taki sobie zwykły, szary dzień...
niedziela, 21 grudnia 2014
Przygoda na złomowisku...cz.1
To było szare, przemysłowe Miasto...Szara była ulica z sześciokątnych płyt...Szary chodnik z połamanych kostek...Szary, piętrowy domek z osypującym się tynkiem...Nawet akacje przy drodze wydawały się być szare...
Na szarym, powykrzywianym krawężniku siedziała szczuplutka Dziewuszka w liliowej sukience, haftowanej w maleńkie, kolorowe różyczki...
Ona nie była szara...
Jej długie, ciemne włosy splecione w dwa grube warkocze podtrzymywały kokardy...Ogromne, czerwone kokardy, które niczym motyle wydawały się zrywać do lotu...
Dziewuszka siedziała i małym kijkiem obrysowywała kontury sześciokątnych płytek...
- Idziesz z nami ?? -zapytał Chłopak o włosach w kolorze popiołu...
- Gdzie ?? - zapytała, nie unosząc nawet głowy...
- No coś Ty !! - obruszyli się Jego Towarzysze...
- Na złomowisko... - wyjaśnił, nie zwracając uwagi na szmer protestów...
- Mogę iść...- oznajmiła, podnosząc się z krawężnika...
Nie bardzo pasowała do grupy Wyrostków...Taka kolorowa...Taka kwiecista...
Gromada, nie spoglądając na Nią więcej, ruszyła do celu...Na drugą stronę ulicy...
Złomowisko zajmowało sporych rozmiarów plac między ulicami...To było zakazane miejsce...
Wysoki płot strzegł skarbów złomowiska i był niewątpliwie ogromnym wyzwaniem dla okolicznej Dzieciarni...
Na dodatek, terenu strzegł kulejący na jedną nogę Stróż i jego pies...
Stróża właściwie się nie bali, bo nie miał szans wygrać z nimi pojedynków biegowych, ale pies...
Pies był ogromny...
Ogromny i wściekły...
Spuszczony z łańcucha nie znał litości...Każdego intruza traktował w podobny sposób...
Doganiał, przewracał i trzymał...
Trzymał do momentu, w którym jego Pan dokuśtykał na miejsce przestępstwa...
Wtedy to już był koniec...
Stróż wymachiwał drewnianą laską złorzecząc donośnie...Czasem ta laska lądowała na plecach złapanego złoczyńcy...Czasem pozostawiał ofiarę w łapach psa i szedł niespiesznie wezwać Milicję...Młodocianych wandali z reguły, odprowadzał do Rodziców, trzymając za ucho...
Dla bandy Wyrostków, w kategorii "złych ludzi", Stróż na dziesięć punktów miał jedenaście...
Ale właśnie tym bardziej, teren złomowiska wyzwalał w Dzieciakach dodatkowe emocje...
"Byłem na złomowisku" - zaczynał swą opowieść Śmiałek...
"I co ??" - pytali Słuchacze...
"Zwiałem Stróżowi !!" - to była nobilitacja, to był wyczyn...
Tak bohaterski czyn mógł liczyć nie tylko na podziw...
Przez kilka najbliższych dni Śmiałek dobierał sobie drużynę do gry w "dwa ognie", miał pierwszeństwo do dzikich porzeczek, które rosły pod starymi lipami, no i przede wszystkim, Jego sława rozbrzmiewała na podwórkach, rozgłaszana tajemniczymi szeptami...
Gromada z Dziewuszką ruszyła więc dziarsko na drugą stronę ulicy...
Stara siatka wyginała się niebezpiecznie kiedy przechodzili po niej na drugą stronę, więc kiedy jeden przechodził, reszta opierała się o nią niwelując jej chybotliwość...
To nie było łatwe zadanie...
Ale najtrudniej było na szczycie siatki...Między słupkami rozciągnięto drut kolczasty, żeby odstraszyć intruzów...
Na jego kolcach powiewały różnokolorowe szmatki będące dowodem na to, jak wielu Śmiałków utraciło na nim część swojej garderoby...
Przechodzili w milczeniu, wspomagając się wzajemnie...
Dziewuszka stała na końcu kolejki...
Znała swoje miejsce...
To były Dzieciaki z sąsiedniego podwórka, więc nie należała do Ich gromady...Właściwie nie należała do żadnej gromady, bo na Jej podwórku nie mieszkało więcej Dzieci...Przynajmniej takich w "rozsądnym" wieku...
Maluchy mieszkały...
Ostrożnie stawiała stopy w wąskich kratkach siatki...Jej białe buciki bardzo kontrastowały z pordzewiałym drutem...Filetowa sukieneczka zaczęła fruwać na wietrze...
- Łap tą kieckę, bo do końca życia zostaniesz na drutach !! - upomniał Ją Chłopak z włosami w kolorze popiołu...
Posłuchała...
Nie było to łatwe, bo do wspinaczki potrzebowała obu rąk, a okiełznanie sukienki wymagało kolejnych dwóch...Po chwili namysłu zawinęła haftowane różyczki i wcisnęła do szortów...
Chłopak pokiwał głową z uznaniem...
Pomysł noszenia szortów pod sukienką ewidentnie Mu się spodobał...
Zamaszyście przekroczyła drut kolczasty, i nie tracąc czasu na schodzenie, zeskoczyła ze szczytu siatki...
Ziemia zadudniła...
Gromada przykucnęła za ogromną stertą pordzewiałych rur...
Twarz Dziewuszki płonęła rumieńcem ekscytacji...
Była na złomowisku...
Na szarym, powykrzywianym krawężniku siedziała szczuplutka Dziewuszka w liliowej sukience, haftowanej w maleńkie, kolorowe różyczki...
Ona nie była szara...
Jej długie, ciemne włosy splecione w dwa grube warkocze podtrzymywały kokardy...Ogromne, czerwone kokardy, które niczym motyle wydawały się zrywać do lotu...
Dziewuszka siedziała i małym kijkiem obrysowywała kontury sześciokątnych płytek...
- Idziesz z nami ?? -zapytał Chłopak o włosach w kolorze popiołu...
- Gdzie ?? - zapytała, nie unosząc nawet głowy...
- No coś Ty !! - obruszyli się Jego Towarzysze...
- Na złomowisko... - wyjaśnił, nie zwracając uwagi na szmer protestów...
- Mogę iść...- oznajmiła, podnosząc się z krawężnika...
Nie bardzo pasowała do grupy Wyrostków...Taka kolorowa...Taka kwiecista...
Gromada, nie spoglądając na Nią więcej, ruszyła do celu...Na drugą stronę ulicy...
Złomowisko zajmowało sporych rozmiarów plac między ulicami...To było zakazane miejsce...
Wysoki płot strzegł skarbów złomowiska i był niewątpliwie ogromnym wyzwaniem dla okolicznej Dzieciarni...
Na dodatek, terenu strzegł kulejący na jedną nogę Stróż i jego pies...
Stróża właściwie się nie bali, bo nie miał szans wygrać z nimi pojedynków biegowych, ale pies...
Pies był ogromny...
Ogromny i wściekły...
Spuszczony z łańcucha nie znał litości...Każdego intruza traktował w podobny sposób...
Doganiał, przewracał i trzymał...
Trzymał do momentu, w którym jego Pan dokuśtykał na miejsce przestępstwa...
Wtedy to już był koniec...
Stróż wymachiwał drewnianą laską złorzecząc donośnie...Czasem ta laska lądowała na plecach złapanego złoczyńcy...Czasem pozostawiał ofiarę w łapach psa i szedł niespiesznie wezwać Milicję...Młodocianych wandali z reguły, odprowadzał do Rodziców, trzymając za ucho...
Dla bandy Wyrostków, w kategorii "złych ludzi", Stróż na dziesięć punktów miał jedenaście...
Ale właśnie tym bardziej, teren złomowiska wyzwalał w Dzieciakach dodatkowe emocje...
"Byłem na złomowisku" - zaczynał swą opowieść Śmiałek...
"I co ??" - pytali Słuchacze...
"Zwiałem Stróżowi !!" - to była nobilitacja, to był wyczyn...
Tak bohaterski czyn mógł liczyć nie tylko na podziw...
Przez kilka najbliższych dni Śmiałek dobierał sobie drużynę do gry w "dwa ognie", miał pierwszeństwo do dzikich porzeczek, które rosły pod starymi lipami, no i przede wszystkim, Jego sława rozbrzmiewała na podwórkach, rozgłaszana tajemniczymi szeptami...
Gromada z Dziewuszką ruszyła więc dziarsko na drugą stronę ulicy...
Stara siatka wyginała się niebezpiecznie kiedy przechodzili po niej na drugą stronę, więc kiedy jeden przechodził, reszta opierała się o nią niwelując jej chybotliwość...
To nie było łatwe zadanie...
Ale najtrudniej było na szczycie siatki...Między słupkami rozciągnięto drut kolczasty, żeby odstraszyć intruzów...
Na jego kolcach powiewały różnokolorowe szmatki będące dowodem na to, jak wielu Śmiałków utraciło na nim część swojej garderoby...
Przechodzili w milczeniu, wspomagając się wzajemnie...
Dziewuszka stała na końcu kolejki...
Znała swoje miejsce...
To były Dzieciaki z sąsiedniego podwórka, więc nie należała do Ich gromady...Właściwie nie należała do żadnej gromady, bo na Jej podwórku nie mieszkało więcej Dzieci...Przynajmniej takich w "rozsądnym" wieku...
Maluchy mieszkały...
Ostrożnie stawiała stopy w wąskich kratkach siatki...Jej białe buciki bardzo kontrastowały z pordzewiałym drutem...Filetowa sukieneczka zaczęła fruwać na wietrze...
- Łap tą kieckę, bo do końca życia zostaniesz na drutach !! - upomniał Ją Chłopak z włosami w kolorze popiołu...
Posłuchała...
Nie było to łatwe, bo do wspinaczki potrzebowała obu rąk, a okiełznanie sukienki wymagało kolejnych dwóch...Po chwili namysłu zawinęła haftowane różyczki i wcisnęła do szortów...
Chłopak pokiwał głową z uznaniem...
Pomysł noszenia szortów pod sukienką ewidentnie Mu się spodobał...
Zamaszyście przekroczyła drut kolczasty, i nie tracąc czasu na schodzenie, zeskoczyła ze szczytu siatki...
Ziemia zadudniła...
Gromada przykucnęła za ogromną stertą pordzewiałych rur...
Twarz Dziewuszki płonęła rumieńcem ekscytacji...
Była na złomowisku...
piątek, 19 grudnia 2014
Plamki na dobrym wychowaniu...
Nie sugerujcie się bynajmniej wstępem do tego wpisu, bo nawiązanie, muszę przyznać, przytrafiło mi się przez czysty przypadek...
Kiedy usłyszałam wczorajszego newsa o "jadłodajni sejmowej" uśmiałam się szczerze...
A kiedy zobaczyłam pałaszującą Posłankę, to mi z tej radochy, aż łzy pociekły...
Ależ Bidula ma apetyt...
Czy to zachowanie było odpowiednie ??
Oczywiści, że nie...
Pewnie jestem "starej daty" i dobre wychowanie ma dla mnie zbyt duże znaczenie, ale nie uznaję za właściwe spożywanie posiłków w sali sejmowej...
Tak jak nie uznaję za właściwe spożywanie posiłków przez Urzędników w czasie obsługi Petentów, wcinanie kanapek przez Lekarzy w czasie diagnozowania Chorych, czy zajadanie się ciasteczkami przez Nauczycieli w czasie lekcji...
Są normy niepodważalne i tyle...
Żeby jasność w temacie była, to nie uznaję również zwracania się w formach per "kurdupel"...
Taki ze mnie beton zatwardziały...
Ale tematem dzisiaj, miało być dobre wychowanie w całkiem innym znaczeniu...
Wiele lat temu mieliśmy Znajomych, z którymi spędzaliśmy wolny czas i uroczystości różnego wymiaru...
Panowie pracowali w jednej Firmie, Panie piastowały ogniska domowe, a Dzieciaki były w podobnym wieku...
Można powiedzieć, że żyliśmy w podobnych wymiarach...
Różnił nas jeden fakt...
My posiadaliśmy psa (Cezarego), a Potomstwo owego Małżeństwa było na etapie wiercenia dziur w brzuchach o czworonoga...
Posiadali co prawda świnki morskie, ale ani to nie szczekało, ani nie biegało radośnie merdając ogonem, więc taka świnka to lipa, a nie zwierzaczek...
Na dodatek, świnki owe, wzięły sobie za punkt honoru schodzić z tego świata w trybie nagłym...
Ale do rzeczy...
Po kilku miesiącach, dotarła do nas radosna nowina, że Ich Rodzina powiększyła się o nowego członka...A że na topie było wówczas "101 dalmatyńczyków", więc i Ich nabytek posiadał odpowiednią ilość plamek...
Psisko rosło sobie radośnie, zgodnie z prawami natury, rozmiary osiągnęło wspaniałe, a że procesem wychowawczym nikt się zbytnio nie przejmował, więc i stresów psina przeżywała niewiele...
Każdy miłośnik piesowatych wie, że "posiadacze" spotykają się ze sobą w porach tzw.: "wyprowadzań"...
Czasem to Właściciel wyprowadza psa, czasem pies wyprowadza Właściciela...
Na takim właśnie "wyprowadzeniu" uzgodniliśmy wspólną kawę...
Znajomi nawiedzili nas zgodnie z ustaleniami, przybyli stadnie...
Przybył Pan, przybyła Pani, przybyły Dzieci i przybył pies...
Chociaż przyznać się muszę, że psa w zaproszeniu nie uwzględniałam, bo nasze lokum zasiedlał przecież Cezary...
No ale cóż...
Gość w dom...
Dalmatyńczyk był już rozmiarów sporych, spory miał też temperament, a że do tego wieku był młodego, więc nie trudno zgadnąć, iż był w centrum uwagi...
Po godzinie krzyków: nie rusz, zostaw, puść, leż, wszyscy byliśmy lekko zmordowani...
I nagle zapanowała cisza...
Uffff...
Mogliśmy skoncentrować się na zajęciach towarzyskich...
Rozmowa toczyła się w najlepsze, sięgałam po filiżankę z kawą, kiedy nasz szklany stolik zachybotał niespodziewanie i zaczął się niebezpiecznie przechylać...
Odruchowo złapałam za brzeg stolika...
Pan N. wiedziony jakimś nadludzkim instynktem złapał stolik z drugiej strony...
Niestety, prawa fizyki zwyciężyły...
Wszystkie naczynia stojące na równiutkiej, szklanej powierzchni, zaczęły się przechylać, a później gruchnęły z donośnym hukiem...
Znajomi zamarli...
Co było przyczyną owego kataklizmu ??
Dalmatyńczyk umęczony zabawą ułożył się pod naszym szklanym stolikiem, a kiedy odetchnął ździebko, ruszył do zabawy...
Ruszył, ze stolikiem na karku...
- On lubi spać pod stołem... - wymruczał Znajomy niewyraźnie...
I tyle ??
Tyle...
Mimo dłuższej chwili milczenia, nie doczekałam się słowa "przepraszam", w żadnym wymiarze...
Jak nie trudno się domyśleć, to był koniec spotkania...
Im pozostał smętny spacer do domu, nam podłoga pełna szkła i fusów...
Czy można mieć żal do Dalmatyńczyka, że zerwał się nerwowo, kiedy obudził się w nieznanym otoczeniu ??
Nie...
Pies ma swój instynkt i nim się kieruje...No chyba, że wskaże się mu inne zachowania...
Kiedy po paru miesiącach spotkaliśmy Znajomego walczącego z Dalmatyńczykiem nad stertą starych kości wyrzuconych pod śmietnikiem, nie zdziwiło nas to wcale...
Kiedy po jakimś czasie ujrzeliśmy go na spacerze ze szczeniakiem, stanęliśmy jak wryci...
- Tamten się czegoś nażarł i zdechł...- wyjaśnił nam Znajomy...
No cóż...
Zaproszeń na kawę nie przewidywałam...
Szczeniak też nie przetrwał długo...Chodzenie z nim na smyczy, było wyczynem karkołomnym...Puszczanie go wolno powodowało "gastronomiczną" samowolkę...Oficjalna wersja przewidywała, że "był jakiś chory"...
Widocznie nie każdy Człowiek zasługuje na psa...
Kiedy usłyszałam wczorajszego newsa o "jadłodajni sejmowej" uśmiałam się szczerze...
A kiedy zobaczyłam pałaszującą Posłankę, to mi z tej radochy, aż łzy pociekły...
Ależ Bidula ma apetyt...
Czy to zachowanie było odpowiednie ??
Oczywiści, że nie...
Pewnie jestem "starej daty" i dobre wychowanie ma dla mnie zbyt duże znaczenie, ale nie uznaję za właściwe spożywanie posiłków w sali sejmowej...
Tak jak nie uznaję za właściwe spożywanie posiłków przez Urzędników w czasie obsługi Petentów, wcinanie kanapek przez Lekarzy w czasie diagnozowania Chorych, czy zajadanie się ciasteczkami przez Nauczycieli w czasie lekcji...
Są normy niepodważalne i tyle...
Żeby jasność w temacie była, to nie uznaję również zwracania się w formach per "kurdupel"...
Taki ze mnie beton zatwardziały...
Ale tematem dzisiaj, miało być dobre wychowanie w całkiem innym znaczeniu...
Wiele lat temu mieliśmy Znajomych, z którymi spędzaliśmy wolny czas i uroczystości różnego wymiaru...
Panowie pracowali w jednej Firmie, Panie piastowały ogniska domowe, a Dzieciaki były w podobnym wieku...
Można powiedzieć, że żyliśmy w podobnych wymiarach...
Różnił nas jeden fakt...
My posiadaliśmy psa (Cezarego), a Potomstwo owego Małżeństwa było na etapie wiercenia dziur w brzuchach o czworonoga...
Posiadali co prawda świnki morskie, ale ani to nie szczekało, ani nie biegało radośnie merdając ogonem, więc taka świnka to lipa, a nie zwierzaczek...
Na dodatek, świnki owe, wzięły sobie za punkt honoru schodzić z tego świata w trybie nagłym...
Ale do rzeczy...
Po kilku miesiącach, dotarła do nas radosna nowina, że Ich Rodzina powiększyła się o nowego członka...A że na topie było wówczas "101 dalmatyńczyków", więc i Ich nabytek posiadał odpowiednią ilość plamek...
Psisko rosło sobie radośnie, zgodnie z prawami natury, rozmiary osiągnęło wspaniałe, a że procesem wychowawczym nikt się zbytnio nie przejmował, więc i stresów psina przeżywała niewiele...
Każdy miłośnik piesowatych wie, że "posiadacze" spotykają się ze sobą w porach tzw.: "wyprowadzań"...
Czasem to Właściciel wyprowadza psa, czasem pies wyprowadza Właściciela...
Na takim właśnie "wyprowadzeniu" uzgodniliśmy wspólną kawę...
Znajomi nawiedzili nas zgodnie z ustaleniami, przybyli stadnie...
Przybył Pan, przybyła Pani, przybyły Dzieci i przybył pies...
Chociaż przyznać się muszę, że psa w zaproszeniu nie uwzględniałam, bo nasze lokum zasiedlał przecież Cezary...
No ale cóż...
Gość w dom...
Dalmatyńczyk był już rozmiarów sporych, spory miał też temperament, a że do tego wieku był młodego, więc nie trudno zgadnąć, iż był w centrum uwagi...
Po godzinie krzyków: nie rusz, zostaw, puść, leż, wszyscy byliśmy lekko zmordowani...
I nagle zapanowała cisza...
Uffff...
Mogliśmy skoncentrować się na zajęciach towarzyskich...
Rozmowa toczyła się w najlepsze, sięgałam po filiżankę z kawą, kiedy nasz szklany stolik zachybotał niespodziewanie i zaczął się niebezpiecznie przechylać...
Odruchowo złapałam za brzeg stolika...
Pan N. wiedziony jakimś nadludzkim instynktem złapał stolik z drugiej strony...
Niestety, prawa fizyki zwyciężyły...
Wszystkie naczynia stojące na równiutkiej, szklanej powierzchni, zaczęły się przechylać, a później gruchnęły z donośnym hukiem...
Znajomi zamarli...
Co było przyczyną owego kataklizmu ??
Dalmatyńczyk umęczony zabawą ułożył się pod naszym szklanym stolikiem, a kiedy odetchnął ździebko, ruszył do zabawy...
Ruszył, ze stolikiem na karku...
- On lubi spać pod stołem... - wymruczał Znajomy niewyraźnie...
I tyle ??
Tyle...
Mimo dłuższej chwili milczenia, nie doczekałam się słowa "przepraszam", w żadnym wymiarze...
Jak nie trudno się domyśleć, to był koniec spotkania...
Im pozostał smętny spacer do domu, nam podłoga pełna szkła i fusów...
Czy można mieć żal do Dalmatyńczyka, że zerwał się nerwowo, kiedy obudził się w nieznanym otoczeniu ??
Nie...
Pies ma swój instynkt i nim się kieruje...No chyba, że wskaże się mu inne zachowania...
Kiedy po paru miesiącach spotkaliśmy Znajomego walczącego z Dalmatyńczykiem nad stertą starych kości wyrzuconych pod śmietnikiem, nie zdziwiło nas to wcale...
Kiedy po jakimś czasie ujrzeliśmy go na spacerze ze szczeniakiem, stanęliśmy jak wryci...
- Tamten się czegoś nażarł i zdechł...- wyjaśnił nam Znajomy...
No cóż...
Zaproszeń na kawę nie przewidywałam...
Szczeniak też nie przetrwał długo...Chodzenie z nim na smyczy, było wyczynem karkołomnym...Puszczanie go wolno powodowało "gastronomiczną" samowolkę...Oficjalna wersja przewidywała, że "był jakiś chory"...
Widocznie nie każdy Człowiek zasługuje na psa...
poniedziałek, 15 grudnia 2014
Zbabolałam, czyli Gordyjka na zakupach...
Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż z ust gordyjskich padnie: "muszę sobie coś kupić"...
Wiadomo...
Zakupy to nie jest to co Gordyjki lubią najbardziej...
Aż tu nagle...
- Trzeba będzie chyba kupić jakiegoś ciucha...- wymruczałam nieśmiało...
Oczy Pana N. zabłyszczały, a niewielkich rozmiarów dromader zaczął się przeciskać przez iglicę...
Echhh...
W ramach pokuty ruszyłam nawet do Zaścianka, co by zinwentaryzować stan wieszaków, ale już po kwadransie miałam oczopląs i migrenę...
Po dobrowoli to nie przejdzie...
Wypad do "Liroja" był właściwie ostatnią szansą...Szczególnie, że w pobliżu jest Sklepik, który lubię...
Troszkę lubię...
Ale to już coś...
- Może zajrzymy do Camaieu ?? - zapytał chytrze Pan N.
No tak...
Żebym ja miała taki zapał do zakupów jak mój Ślubny...
Pan N. uwielbia zakupy...
Szczególnie moje zakupy ciuchowe...
Nie mam pojęcia co Go tak rajcuje, ale fakt, że to lubi...
Skoro mus...
Jak wyglądają takie zakupy ??
Wchodzę...Rozglądam się...Podchodzę do wieszaka i ściągam ciucha...Ten albo żaden...
W polotach przymierzam dwie sztuki...
Tym razem sięgnęłam po czerwoną sukieneczkę...
- I tyle ?? - zapytał zawiedziony Pan N.
- Wystarczy...- potwierdziłam...
Skromność mojego wyboru sprawiła Ślubnemu widoczny zawód...
Kiedy człapałam do przymierzalni (do przymierzalni nigdy nie idę !! człapię jak na ścięcie), podeszła Pani Sprzedawczyni i zapytała:
- Zanieść to do przymierzalni ??
Uwielbiam to !!
- A mogę sama ?? - zapytałam z uśmiechem, a Pani Sprzedawczyni wycofała się dyskretnie...
Chyba właśnie dlatego lubię ten Sklep...
Obsługa jest w absolutnej gotowości, ale nie ma tego męczącego "inwigilowania"...
Wychodząc z przymierzalni usłyszałam:
- Podoba się ??
To miłe...
W końcu, to właśnie mnie ma się ów zakup podobać...
Sukieneczka została zaakceptowana...
A kiedy sięgnęłam na wieszak po bluzeczkę, oczy Pana N. rozjarzyły się zachwytem...
Hmmm...
Na sweterek już się namówić nie dałam...
Dwie przymiarki w jeden dzień ??
Absolutne veto !!
Ruszyliśmy do kasy...
I wówczas właśnie "zbabolałam"...
- Może założymy Pani kartę stałej Klientki ?? - zapytała Pani Kasjerka i spojrzała wymownie na Pana N.
- Założymy !! - oświadczył Ślubny z satysfakcją...
No i "zbabolałam"...
Ja, zakupowa oportunistka zostałam "stałą Klientką" !!
Świat się kończy...
No dobra...Przyznaję...Akurat w Camaieu ubieram się od kilku lat...Nie żebym polowała na nowości i nałogowo śledziła trendy modowe...
Raczej ubieram się na przypadkowych promocjach (ale takich, gdzie widzę poprzednią cenę), koncentrując się na "potrzebie chwili"...
A kiedy wróciłam do domu, mózgownica już pracowała na innych obrotach...
Potrzebuję dodatków do tej kiecki !!
Ło Matko i Córko...
Przymuliło mnie ??
Znowu zakupy ??
W życiu !!
Sama sobie zmajstruję...
I zmajstrowałam...
Ot co !!
Wiadomo...
Zakupy to nie jest to co Gordyjki lubią najbardziej...
Aż tu nagle...
- Trzeba będzie chyba kupić jakiegoś ciucha...- wymruczałam nieśmiało...
Oczy Pana N. zabłyszczały, a niewielkich rozmiarów dromader zaczął się przeciskać przez iglicę...
Echhh...
W ramach pokuty ruszyłam nawet do Zaścianka, co by zinwentaryzować stan wieszaków, ale już po kwadransie miałam oczopląs i migrenę...
Po dobrowoli to nie przejdzie...
Wypad do "Liroja" był właściwie ostatnią szansą...Szczególnie, że w pobliżu jest Sklepik, który lubię...
Troszkę lubię...
Ale to już coś...
- Może zajrzymy do Camaieu ?? - zapytał chytrze Pan N.
No tak...
Żebym ja miała taki zapał do zakupów jak mój Ślubny...
Pan N. uwielbia zakupy...
Szczególnie moje zakupy ciuchowe...
Nie mam pojęcia co Go tak rajcuje, ale fakt, że to lubi...
Skoro mus...
Jak wyglądają takie zakupy ??
Wchodzę...Rozglądam się...Podchodzę do wieszaka i ściągam ciucha...Ten albo żaden...
W polotach przymierzam dwie sztuki...
Tym razem sięgnęłam po czerwoną sukieneczkę...
- I tyle ?? - zapytał zawiedziony Pan N.
- Wystarczy...- potwierdziłam...
Skromność mojego wyboru sprawiła Ślubnemu widoczny zawód...
Kiedy człapałam do przymierzalni (do przymierzalni nigdy nie idę !! człapię jak na ścięcie), podeszła Pani Sprzedawczyni i zapytała:
- Zanieść to do przymierzalni ??
Uwielbiam to !!
- A mogę sama ?? - zapytałam z uśmiechem, a Pani Sprzedawczyni wycofała się dyskretnie...
Chyba właśnie dlatego lubię ten Sklep...
Obsługa jest w absolutnej gotowości, ale nie ma tego męczącego "inwigilowania"...
Wychodząc z przymierzalni usłyszałam:
- Podoba się ??
To miłe...
W końcu, to właśnie mnie ma się ów zakup podobać...
Sukieneczka została zaakceptowana...
A kiedy sięgnęłam na wieszak po bluzeczkę, oczy Pana N. rozjarzyły się zachwytem...
Hmmm...
Na sweterek już się namówić nie dałam...
Dwie przymiarki w jeden dzień ??
Absolutne veto !!
Ruszyliśmy do kasy...
I wówczas właśnie "zbabolałam"...
- Może założymy Pani kartę stałej Klientki ?? - zapytała Pani Kasjerka i spojrzała wymownie na Pana N.
- Założymy !! - oświadczył Ślubny z satysfakcją...
No i "zbabolałam"...
Ja, zakupowa oportunistka zostałam "stałą Klientką" !!
Świat się kończy...
No dobra...Przyznaję...Akurat w Camaieu ubieram się od kilku lat...Nie żebym polowała na nowości i nałogowo śledziła trendy modowe...
Raczej ubieram się na przypadkowych promocjach (ale takich, gdzie widzę poprzednią cenę), koncentrując się na "potrzebie chwili"...
A kiedy wróciłam do domu, mózgownica już pracowała na innych obrotach...
Potrzebuję dodatków do tej kiecki !!
Ło Matko i Córko...
Przymuliło mnie ??
Znowu zakupy ??
W życiu !!
Sama sobie zmajstruję...
I zmajstrowałam...
Ot co !!
sobota, 13 grudnia 2014
Twierdza Sephora...
Po tych jedenastu szalonych miesiącach, nasz "szwędak" z trudem może usiedzieć na miejscu...
Wierci nas niemiłosiernie...
Ale jak się szwędaczyć, kiedy na dworze ziąb, a Meteorolodzy straszą "Aleksandrą" ??
Z pomocą przyszedł nasz drugi "nałóg"...
Jako, że już drugi miesiąc zajmuję zaszczytną rolę "Kury domowej", a moja natura próżni nie lubi, więc siedzę, dumam, a co wydumam to przekazuję Panu N. ...Pan N. też duma...
Efektem małżeńskich narad są kolejne plany remontowe...
Może nie tak spektakularne, jak "remont łazienki", bo celem głównym, w dalszym ciągu jest nasze "Wrzosowisko", ale coś tam w ramach prac remontowych podłubać można...
Nauczeni doświadczeniem, że przemysł remontowo-budowlany z trudnością nadąża za naszymi pomysłami, postanowiliśmy ruszyć na rekonesans, czyli szukać inspiracji w markecie...
To się nazywa, połączyć przyjemne z pożytecznym...
I "szwędak" zadowolony i nasze pomysły nabierają jakiegoś przyziemnego kształtu...
Wybór padł na "Liroja"...
Pognaliśmy więc, na odpowiedni dział i zaczęliśmy teorię przymierzać do praktyki...
Wyszło cudnie !
Byliśmy chyba jedynymi Klientami, którzy wychodząc z pustym koszykiem, oblicza mieli uradowane...
Skoro wyprawa była tak bardzo udana, czas przyszedł na jakąś strawę dla ciałek...
Kawusia i ciacho !!
Siedliśmy w dobrze znanej Knajpce i oczekując na realizację zamówienie, rozglądaliśmy się ciekawie...
Tłumów wielkich nie było, bo inspiracji szukamy raczej w porach optymalnie "luźnych", więc nasze obserwacje skupiły się na sąsiadującym stanowisku Firmy Sephora...
No i się zaczęło...
- Popatrz...- przyciągałam uwagę Pana N. - takie małe stanowisko, a aż dwóch Ochroniarzy... - rzuciłam...
- Trzech... - odpowiedział Ślubny, co było widomym znakiem, że obserwujemy te same obiekty...
- Rzeczywiście... - potwierdziłam...- I dwie Sprzedawczynie... - wyliczałam...
- Sporo Ich...- dorzucił Pan N. - i wbił łyżeczkę w deser marcepanowy...
- A sufit cały w kamerkach monitoringu... - wyliczałam, oblizując usta z czekolady na gorąco...
- Twierdza Sephora... - stwierdził Ślubny...
Bardzo mi się owo stwierdzenie spodobało, bo Stanowisko wyglądało rzeczywiście na "Twierdzę"...
Kamery, Ochroniarze, bramki...
Kiedy zauważyłam "zabłąkaną" Klientkę, zrobiło mi się Jej trochę żal...
Nim sięgnęła po jakiś kosmetyk, już stała przy Niej Sprzedawczyni, a zza regału wynurzył się Ochroniarz...
Wyobraźnia podsunęła mi obraz Człowieka siedzącego przy monitoringu, który wbija oczy w monitor, obserwując poczynania Kobiety...
Prawdziwa "twierdza"...
I nagle zrobiło mi się bardzo smutno...
Skoro aż takich zabezpieczeń wymaga tak małe stanowisko, to znaczy, że kierują się jakimiś doświadczeniami...
Nikt przecież nie inwestuje w kilka kamer i Ochroniarzy ogromnych pieniędzy, tylko po to, że wyglądać "godnie"...
Czyżby więc, złodziejstwo było aż taką plagą ??
Czyżby każdy z Klientów był potencjalnym złodziejem ??
Przerażające...
Wierci nas niemiłosiernie...
Ale jak się szwędaczyć, kiedy na dworze ziąb, a Meteorolodzy straszą "Aleksandrą" ??
Z pomocą przyszedł nasz drugi "nałóg"...
Jako, że już drugi miesiąc zajmuję zaszczytną rolę "Kury domowej", a moja natura próżni nie lubi, więc siedzę, dumam, a co wydumam to przekazuję Panu N. ...Pan N. też duma...
Efektem małżeńskich narad są kolejne plany remontowe...
Może nie tak spektakularne, jak "remont łazienki", bo celem głównym, w dalszym ciągu jest nasze "Wrzosowisko", ale coś tam w ramach prac remontowych podłubać można...
Nauczeni doświadczeniem, że przemysł remontowo-budowlany z trudnością nadąża za naszymi pomysłami, postanowiliśmy ruszyć na rekonesans, czyli szukać inspiracji w markecie...
To się nazywa, połączyć przyjemne z pożytecznym...
I "szwędak" zadowolony i nasze pomysły nabierają jakiegoś przyziemnego kształtu...
Wybór padł na "Liroja"...
Pognaliśmy więc, na odpowiedni dział i zaczęliśmy teorię przymierzać do praktyki...
Wyszło cudnie !
Byliśmy chyba jedynymi Klientami, którzy wychodząc z pustym koszykiem, oblicza mieli uradowane...
Skoro wyprawa była tak bardzo udana, czas przyszedł na jakąś strawę dla ciałek...
Kawusia i ciacho !!
Siedliśmy w dobrze znanej Knajpce i oczekując na realizację zamówienie, rozglądaliśmy się ciekawie...
Tłumów wielkich nie było, bo inspiracji szukamy raczej w porach optymalnie "luźnych", więc nasze obserwacje skupiły się na sąsiadującym stanowisku Firmy Sephora...
No i się zaczęło...
- Popatrz...- przyciągałam uwagę Pana N. - takie małe stanowisko, a aż dwóch Ochroniarzy... - rzuciłam...
- Trzech... - odpowiedział Ślubny, co było widomym znakiem, że obserwujemy te same obiekty...
- Rzeczywiście... - potwierdziłam...- I dwie Sprzedawczynie... - wyliczałam...
- Sporo Ich...- dorzucił Pan N. - i wbił łyżeczkę w deser marcepanowy...
- A sufit cały w kamerkach monitoringu... - wyliczałam, oblizując usta z czekolady na gorąco...
- Twierdza Sephora... - stwierdził Ślubny...
Bardzo mi się owo stwierdzenie spodobało, bo Stanowisko wyglądało rzeczywiście na "Twierdzę"...
Kamery, Ochroniarze, bramki...
Kiedy zauważyłam "zabłąkaną" Klientkę, zrobiło mi się Jej trochę żal...
Nim sięgnęła po jakiś kosmetyk, już stała przy Niej Sprzedawczyni, a zza regału wynurzył się Ochroniarz...
Wyobraźnia podsunęła mi obraz Człowieka siedzącego przy monitoringu, który wbija oczy w monitor, obserwując poczynania Kobiety...
Prawdziwa "twierdza"...
I nagle zrobiło mi się bardzo smutno...
Skoro aż takich zabezpieczeń wymaga tak małe stanowisko, to znaczy, że kierują się jakimiś doświadczeniami...
Nikt przecież nie inwestuje w kilka kamer i Ochroniarzy ogromnych pieniędzy, tylko po to, że wyglądać "godnie"...
Czyżby więc, złodziejstwo było aż taką plagą ??
Czyżby każdy z Klientów był potencjalnym złodziejem ??
Przerażające...
środa, 10 grudnia 2014
Trudno być optymistą...
Właściwie to dzisiaj najbardziej dręczy mnie konferencja "Madryckiej Trójcy", ale że moje słowa w tym temacie niewiele zmienią, bo się Panowie wypierają wszystkiego jak żaba błota, to i zużywać klawiaturę po próżnicy szkoda, ale...
Wcale mnie nie zdziwi, jeśli za kilka dni Pan H. oświadczy, że Go wcale w Madrycie nie było, ani Jego, ani szanownych Kolegów...To Pan S. wystąpił w trzech osobach !! Co by Ich uczciwość szczerą podważyć...
Wiadomo, że Pan S. nie takie cuda już czynił, więc nie ma co dyskutować...
Ale co mnie bardzo nurtuje...
Czy zauważyliście, że żaden z tych "Przedstawicieli Narodu", dosłownie żaden, ani słówkiem się nie zająknie ??
Łgają, kręcą, mataczą...
I nikt nie zauważył tak drobnego faktu, że istnieje coś takiego jak przyzwoitość...
Jest luka w przepisach ??
To niczym te różowe zwierzaczki, z zakręconymi ogonkami, włażą w szkodę...Aż szkoda, że nie ma w pobliżu Pastuszka, co by im bacikiem po "portkach" przejechał...
Ani jeden się nie zająknął przez swoje kadencje, że owo dziurawe prawo zmienić trzeba...
Ani Ci co to "Prawi" i "Sprawiedliwi", ani Ci co to "Platformę" do Obywateli budują, ani nawet Ci co się za "Lewicę" mają...
"Wstyd i sromota" - jak mawiała moja Bieszczadzka Babcia...
No, ale Ona była prostą Kobietą, po czterech klasach "Podstawówki"...
Czym zasłużyliśmy sobie na takich Polityków ??
Jakie narodowe grzeszki mamy na sumieniu, że nas Bozia tak bardzo karze ??
A może to Ktoś nas przeklął, za jakieś dawne przewiny ??
Już sama nie wiem, czy się o zmiłowanie modlić, czy egzorcyzmy odprawić, bo że lepiej nie będzie, to każdy z nas widzi...
A może każdego wypowiadającego się Polityka podpinać pod "wariograf" ??
Chociaż to ryzykowne przedsięwzięcie, bo trzeba urządzenie ustawić na podstawie pytań "prawda-fałsz"...
No cóż...
Nasza "bezklasa polityczna"...
I wiecie...
Kiedy tak ta żółć mi się w wątrobie przelewała, olśniła mnie myśl...
Czym ja się martwię ??
Przecież mogli sobie tego ryczałtu przyznać po 35 tys. miesięcznie, a nie jakieś durne 3,5 tysiaka...
Mogli ??
Mogli !!
Mogli też przyznać sobie owe ryczałty na wszystkich członków rodziny...
Mogli ??
Mogli !!
Mogli na te zagraniczne wojaże zabierać całe swoje stadło, na pociotkach skończywszy...
Mogli ??
Mogli !!
A jednak nie zrobili !!
Ufff...
W końcu jakieś dobre wieści...
Trudno być Optymistą w tym Kraju...
Wcale mnie nie zdziwi, jeśli za kilka dni Pan H. oświadczy, że Go wcale w Madrycie nie było, ani Jego, ani szanownych Kolegów...To Pan S. wystąpił w trzech osobach !! Co by Ich uczciwość szczerą podważyć...
Wiadomo, że Pan S. nie takie cuda już czynił, więc nie ma co dyskutować...
Ale co mnie bardzo nurtuje...
Czy zauważyliście, że żaden z tych "Przedstawicieli Narodu", dosłownie żaden, ani słówkiem się nie zająknie ??
Łgają, kręcą, mataczą...
I nikt nie zauważył tak drobnego faktu, że istnieje coś takiego jak przyzwoitość...
Jest luka w przepisach ??
To niczym te różowe zwierzaczki, z zakręconymi ogonkami, włażą w szkodę...Aż szkoda, że nie ma w pobliżu Pastuszka, co by im bacikiem po "portkach" przejechał...
Ani jeden się nie zająknął przez swoje kadencje, że owo dziurawe prawo zmienić trzeba...
Ani Ci co to "Prawi" i "Sprawiedliwi", ani Ci co to "Platformę" do Obywateli budują, ani nawet Ci co się za "Lewicę" mają...
"Wstyd i sromota" - jak mawiała moja Bieszczadzka Babcia...
No, ale Ona była prostą Kobietą, po czterech klasach "Podstawówki"...
Czym zasłużyliśmy sobie na takich Polityków ??
Jakie narodowe grzeszki mamy na sumieniu, że nas Bozia tak bardzo karze ??
A może to Ktoś nas przeklął, za jakieś dawne przewiny ??
Już sama nie wiem, czy się o zmiłowanie modlić, czy egzorcyzmy odprawić, bo że lepiej nie będzie, to każdy z nas widzi...
A może każdego wypowiadającego się Polityka podpinać pod "wariograf" ??
Chociaż to ryzykowne przedsięwzięcie, bo trzeba urządzenie ustawić na podstawie pytań "prawda-fałsz"...
No cóż...
Nasza "bezklasa polityczna"...
I wiecie...
Kiedy tak ta żółć mi się w wątrobie przelewała, olśniła mnie myśl...
Czym ja się martwię ??
Przecież mogli sobie tego ryczałtu przyznać po 35 tys. miesięcznie, a nie jakieś durne 3,5 tysiaka...
Mogli ??
Mogli !!
Mogli też przyznać sobie owe ryczałty na wszystkich członków rodziny...
Mogli ??
Mogli !!
Mogli na te zagraniczne wojaże zabierać całe swoje stadło, na pociotkach skończywszy...
Mogli ??
Mogli !!
A jednak nie zrobili !!
Ufff...
W końcu jakieś dobre wieści...
Trudno być Optymistą w tym Kraju...
poniedziałek, 8 grudnia 2014
Świat musi być piękny...
Właściwie mogłabym zacytować Klasyka:
"Mam trzy latka..."
Tak, tak...
Już trzy lata wrzucam słowa na serwery, a one jakoś to wytrzymują...Na WP wymiękały od razu...
No cóż...Serwer to serwer...Bezduszna skrzynka...
Ale Wy ??
Jak Wy to wytrzymujecie, to nie mam pojęcia...
Wiem, że czasem przeginam...Że zmuszam Was do płaczu...Albo do śmiechu...Albo po prostu przewijacie tekst, żeby "odbębnić"...
Słowo ma wielką moc...
Niektórzy są ze mną od początku...Od pierwszej, nieporadnie wklepanej literki...Niektórych z Was poznałam dzięki netowi...
W necie też jest wielka moc...
Czytuję Wasze komentarze...Czytuję teksty, tych, których jak mnie, pisanie bloga złapało w swoje "macki"...Oglądam zdjęcia Ludzi, których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę "na żywca" i miejsc, w których stopa gordyjska nigdy nie stanie...Uczestniczę w Waszych emocjach...
W tym też jest moc...
Nie piszę tych słów, żeby wywołać falę życzeń, związanych z moim blogowaniem...Piszę, bo wiem, ile znaczą dla Was słowa, które pozostawiacie na swoim "kawałku" serwera...
Siąść przed pustą kartką i pozostawić na niej kawałek swojej "duszy"...
W tym jest najwięcej mocy...
A że rocznica urodzin nie może obyć się bez życzeń, więc życzę Wam, z całego gordyjskiego serducha...
Niech moc będzie w Wami...
Siadajcie, piszcie komentarze, piszcie posty, wrzucajcie zdjęcia...
To nasz Świat...
Nie ważne, że to tylko trochę miejsca na serwerze...
Świat nie musi być wielki...
Świat musi być piękny !!
A nasz jest...;o)
"Mam trzy latka..."
Tak, tak...
Już trzy lata wrzucam słowa na serwery, a one jakoś to wytrzymują...Na WP wymiękały od razu...
No cóż...Serwer to serwer...Bezduszna skrzynka...
Ale Wy ??
Jak Wy to wytrzymujecie, to nie mam pojęcia...
Wiem, że czasem przeginam...Że zmuszam Was do płaczu...Albo do śmiechu...Albo po prostu przewijacie tekst, żeby "odbębnić"...
Słowo ma wielką moc...
Niektórzy są ze mną od początku...Od pierwszej, nieporadnie wklepanej literki...Niektórych z Was poznałam dzięki netowi...
W necie też jest wielka moc...
Czytuję Wasze komentarze...Czytuję teksty, tych, których jak mnie, pisanie bloga złapało w swoje "macki"...Oglądam zdjęcia Ludzi, których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę "na żywca" i miejsc, w których stopa gordyjska nigdy nie stanie...Uczestniczę w Waszych emocjach...
W tym też jest moc...
Nie piszę tych słów, żeby wywołać falę życzeń, związanych z moim blogowaniem...Piszę, bo wiem, ile znaczą dla Was słowa, które pozostawiacie na swoim "kawałku" serwera...
Siąść przed pustą kartką i pozostawić na niej kawałek swojej "duszy"...
W tym jest najwięcej mocy...
A że rocznica urodzin nie może obyć się bez życzeń, więc życzę Wam, z całego gordyjskiego serducha...
Niech moc będzie w Wami...
Siadajcie, piszcie komentarze, piszcie posty, wrzucajcie zdjęcia...
To nasz Świat...
Nie ważne, że to tylko trochę miejsca na serwerze...
Świat nie musi być wielki...
Świat musi być piękny !!
A nasz jest...;o)
piątek, 5 grudnia 2014
O Aleksandrze Wielkim słów kilka...
Zapanował tutaj tak cmentarny nastrój, że zaczęłam się obawiać o równowagę psychiczną moich Czytaczy...
A nuż któremuś wpadnie do głowy, że mam pokryć koszty terapii antydepresyjnej i dopiero się narobi...
Czas na zmiany !!
Dzisiaj będą wynurzenia głębinowe, czyli o tym jak zmieniłam rozmiar...
Nie, nie...Nie przytyłam...Bynajmniej...
Awansowałam do rozmiaru "L" !!
I to nie byle jakiego rozmiaru...
Właściwie, to całe życie nosiłam "L-kę", a w polotach nawet "M", ale to nie rozmiary garderoby mam na myśli...
Awansowałam do rozmiaru rzymskiego "L" !!
Stuknęła "5" z przodu...
Znakomita większość Czytaczy wie o tym doskonale, bo na FB pojawiło się multum wspaniałych życzeń (dziękuje za nie wszystkie pokornie, i mam nadzieję, że się chociaż połowa spełni, bo jak nie, to w przyszłym roku składam reklamacje!!), ale to pewnie z powodu wysyłanego przez FB przypomnienia...
No cóż...Na FB datę urodzin wpisałam prawidłową...
Z innymi profilami różnie bywa...
A to mam urodziny 1 listopada...Niby, że taka "Święta" ze mnie istotka...
A to 1 kwietnia...Że to niby taki żart Matki Natury jestem...
Ale na FB wpisałam rzetelnie...
Czyli praworządna ze mnie "L-ka"...
Co się wiąże z taką uroczystością oprócz życzeń ??
Ha !! No właśnie !! Prezenty !!
I dzisiaj napiszę o jednym z nich...
Jak wiecie, moja Siora przebywa na emigracji zarobkowej w Brytanice...Co dokładnie tam robi, to pojęcia nie mam, bo odkąd wyjechała to na nic czasu Bidulka nie ma...To, że ma się nieźle też wiem z FB, bo wrzuca posty...No jak posty wrzuca, to chyba nie jest z Nią źle ??
Ale do rzeczy...
Zadzwoniła do mnie z życzeniami, uprzedzając, iż mam we wtorek z domu nie wychodzić i oczekiwać Kuriera...
No to czekałam...
Przyszedł Pan Kurier, przesyłkę mi wręczył i zniknął w niebycie, czyli na klatce schodowej...
Paczuszka rozmiarów była średnich, ale przeczucia miałam jakieś niewyraźne, więc niczym Harpia się na ową przesyłkę rzuciłam...
Otwieram...A tam...
Dąb !!
Ło Matko i Córko !!
Dąb ??
Jak nic Siostrzycy klimat Brytaniki nie służy !!
Dąb ??
Wyobraźnia ruszyła z kopyta...
Gdzie ja taką kłodę zmieszczę na naszym poletku ?? Jakim cudem wygospodaruję taki kawał wolnego pola ?? Toż to ma rozpiętość korony większą, niż szerokość naszego areału...
W oczach mi pociemniało...
Oczadziała Dziewczyna, albo ten nadmiar pracy tak Ją ogłuszył...
- A taki dąb to co ?? - zapytał Pan N.
- Nic...- wymruczałam...
- Jak to nic ?? - dociekał Ślubny...
- Rośnie...- wyjaśniłam...
Z jednej strony, to wspaniałe mieć swojego osobistego dęba...Ale z drugiej strony...
Perspektywa upchnięcia go na kilku arach wydała mi się heroicznym zadaniem...
- To może z brzegu ?? - pomagał Pan N.
- Tam jest hydrant...Odpada...- wyliczałam...
- A przy nowym sadzie ?? -wspierał Ślubny...
Przewijałam w wyobraźni metr po metrze, te nasze ary, a wszędzie wklejał mi się taki obraz...
Ja i mój dąb...
Przechlapane...
Ciekawe, jak nasze Wnuki załatwią pozwolenie na wycinkę...
Echhh...
- Nie martw się...Najwyżej posadzimy go w lesie... - usiłował pocieszyć mnie Pan N.
W lesie ?? Mój dąb ??
- Chyba w Borach Tucholskich...
I wtedy spłynęło ukojenie...
Ewidentnie jest prawdą, że dęby mają uzdrawiające właściwości...
- Trzeba go tymczasem zabezpieczyć, żeby nie zmarniał biedaczek...Bo do wiosny musi jakoś przedrzemać w tej doniczce...Potem się zobaczy... - zdecydowałam, pakując go w foliowy termos razem z doniczką...
Mam 50-tkę...
Dąb rośnie 10 cm rocznie...
Nawet, gdybym żyła do setki, to on dalej będzie sadzeniakiem...
Ufff...
Trochę szkoda, że sobie w jego cieniu nie poleżakuję (pień nabiera objętości dopiero po 100 latach)...
Ale niewątpliwie mam szansę przejść do rodzinnej historii, jako Babka co przez zemstę na Wnukach, dąb posadziła...
A niech tam !!
Póki co, dębczak leżakuje w donicy z jabłonką...
No bo przecież towarzystwo mieć musiał...
Maleństwo takie...
I łysiutkie, na dodatek...
I tabliczkę ma już pięknie wygrawerowaną...
A na imię, będzie chyba miał Aleksander Wielki...
No bo któż, jak nie Aleksander Wielki, da sobie radę z nowym gordyjskim wyzwaniem ??
A nuż któremuś wpadnie do głowy, że mam pokryć koszty terapii antydepresyjnej i dopiero się narobi...
Czas na zmiany !!
Dzisiaj będą wynurzenia głębinowe, czyli o tym jak zmieniłam rozmiar...
Nie, nie...Nie przytyłam...Bynajmniej...
Awansowałam do rozmiaru "L" !!
I to nie byle jakiego rozmiaru...
Właściwie, to całe życie nosiłam "L-kę", a w polotach nawet "M", ale to nie rozmiary garderoby mam na myśli...
Awansowałam do rozmiaru rzymskiego "L" !!
Stuknęła "5" z przodu...
Znakomita większość Czytaczy wie o tym doskonale, bo na FB pojawiło się multum wspaniałych życzeń (dziękuje za nie wszystkie pokornie, i mam nadzieję, że się chociaż połowa spełni, bo jak nie, to w przyszłym roku składam reklamacje!!), ale to pewnie z powodu wysyłanego przez FB przypomnienia...
No cóż...Na FB datę urodzin wpisałam prawidłową...
Z innymi profilami różnie bywa...
A to mam urodziny 1 listopada...Niby, że taka "Święta" ze mnie istotka...
A to 1 kwietnia...Że to niby taki żart Matki Natury jestem...
Ale na FB wpisałam rzetelnie...
Czyli praworządna ze mnie "L-ka"...
Co się wiąże z taką uroczystością oprócz życzeń ??
Ha !! No właśnie !! Prezenty !!
I dzisiaj napiszę o jednym z nich...
Jak wiecie, moja Siora przebywa na emigracji zarobkowej w Brytanice...Co dokładnie tam robi, to pojęcia nie mam, bo odkąd wyjechała to na nic czasu Bidulka nie ma...To, że ma się nieźle też wiem z FB, bo wrzuca posty...No jak posty wrzuca, to chyba nie jest z Nią źle ??
Ale do rzeczy...
Zadzwoniła do mnie z życzeniami, uprzedzając, iż mam we wtorek z domu nie wychodzić i oczekiwać Kuriera...
No to czekałam...
Przyszedł Pan Kurier, przesyłkę mi wręczył i zniknął w niebycie, czyli na klatce schodowej...
Paczuszka rozmiarów była średnich, ale przeczucia miałam jakieś niewyraźne, więc niczym Harpia się na ową przesyłkę rzuciłam...
Otwieram...A tam...
Dąb !!
Ło Matko i Córko !!
Dąb ??
Jak nic Siostrzycy klimat Brytaniki nie służy !!
Dąb ??
Wyobraźnia ruszyła z kopyta...
Gdzie ja taką kłodę zmieszczę na naszym poletku ?? Jakim cudem wygospodaruję taki kawał wolnego pola ?? Toż to ma rozpiętość korony większą, niż szerokość naszego areału...
W oczach mi pociemniało...
Oczadziała Dziewczyna, albo ten nadmiar pracy tak Ją ogłuszył...
- A taki dąb to co ?? - zapytał Pan N.
- Nic...- wymruczałam...
- Jak to nic ?? - dociekał Ślubny...
- Rośnie...- wyjaśniłam...
Z jednej strony, to wspaniałe mieć swojego osobistego dęba...Ale z drugiej strony...
Perspektywa upchnięcia go na kilku arach wydała mi się heroicznym zadaniem...
- To może z brzegu ?? - pomagał Pan N.
- Tam jest hydrant...Odpada...- wyliczałam...
- A przy nowym sadzie ?? -wspierał Ślubny...
Przewijałam w wyobraźni metr po metrze, te nasze ary, a wszędzie wklejał mi się taki obraz...
Ja i mój dąb...
Przechlapane...
Ciekawe, jak nasze Wnuki załatwią pozwolenie na wycinkę...
Echhh...
- Nie martw się...Najwyżej posadzimy go w lesie... - usiłował pocieszyć mnie Pan N.
W lesie ?? Mój dąb ??
- Chyba w Borach Tucholskich...
I wtedy spłynęło ukojenie...
Ewidentnie jest prawdą, że dęby mają uzdrawiające właściwości...
- Trzeba go tymczasem zabezpieczyć, żeby nie zmarniał biedaczek...Bo do wiosny musi jakoś przedrzemać w tej doniczce...Potem się zobaczy... - zdecydowałam, pakując go w foliowy termos razem z doniczką...
Mam 50-tkę...
Dąb rośnie 10 cm rocznie...
Nawet, gdybym żyła do setki, to on dalej będzie sadzeniakiem...
Ufff...
Trochę szkoda, że sobie w jego cieniu nie poleżakuję (pień nabiera objętości dopiero po 100 latach)...
Ale niewątpliwie mam szansę przejść do rodzinnej historii, jako Babka co przez zemstę na Wnukach, dąb posadziła...
A niech tam !!
Póki co, dębczak leżakuje w donicy z jabłonką...
No bo przecież towarzystwo mieć musiał...
Maleństwo takie...
I łysiutkie, na dodatek...
I tabliczkę ma już pięknie wygrawerowaną...
A na imię, będzie chyba miał Aleksander Wielki...
No bo któż, jak nie Aleksander Wielki, da sobie radę z nowym gordyjskim wyzwaniem ??
środa, 3 grudnia 2014
Ostatnia piosenka Weroniki...Pożegnanie...
Kiedy po obiedzie, Cioteczka (Święta Kobieta) rzuciła:
- Zetnij te purpurowe dalie...
Zamarłam...
Purpurowe dalie ?? Przecież to była duma i chluba Cioteczki !! Te dalie podziwiały wszystkie Sąsiadki !! Ich ogromne pąki jarzyły się wspaniale w ciocinym ogrodzie i nie wolno było nawet do nich podchodzić !!
- Mam ściąć dalie ?? - zapytałam, nie wierząc własnym uszom...
- Tak...- potwierdziła Cioteczka (Święta Kobieta) -dla Weroniki...- dodała...
- Wszystkie ??- precyzowałam...
- Chyba, że chcesz iść do Niej z innym bukietem...- wyjaśniła Cioteczka (Święta Kobieta)...
Nie chciałam...Ciocine dalie były idealne...
Pod wieczór ruszyłyśmy w drogę...
Tym razem każda z nas dźwigała sporych rozmiarów bukiet...
Ku mojemu zdziwieniu, cała izba tonęła w kwiatach...Całe wiadra kwiatów...
Twarz Weroniki nie wydawała się już taka blada...
Zajęłam swoje miejsce...
Tym razem w izbie nie panowała już taka idealna cisza...
Kobiety rozmawiały na różne tematy, niektóre śmiały się radośnie...
Tak, jakby te kwiaty ściągnęły z Nich zły czar...
Nie było modlitw, nie było Różańca...
Kobiety zaczęły wspominać Weronikę...Co mówiła...Co robiła...Jak żyła...
Taka biografia w pigułce...
W drzwiach znowu pojawił się ów Mężczyzna i powitał nas jak poprzednio...Znowu częstował napitkami...Znowu wniesiono tace z ciastami...
Ale atmosfera była inna...
Siedziałam wtulona między Babcię i Cioteczkę (Świętą Kobietę)...
W gwar rozmów wbiła się melodia...
- Ja to słyszałam...- wyszeptałam do Babci...
Babcia spojrzała na mnie z uśmiechem, ścisnęła moją dłoń i przyłączyła się do śpiewu...
To była ta piosenka, którą słyszałam w dniu odjazdu Mamciaśki...
Ale teraz była potężna...Śpiewana przez kilkadziesiąt Kobiet...
Teraz rozumiałam każde słowo...
- To jest piosenka Weroniki...- wyszeptała mi do ucha Cioteczka (Święta Kobieta)...
Odwróciłam się do Niej i spojrzałam zdziwiona...
- Słuchaj...- i Cioteczka (Święta Kobieta) przyłączyła się do chóru...
To było życie Weroniki...
Była miłość do Chłopaka...Był ślub...Była radość wspólnego życia...Była ciężka praca...Były narodziny dziecka...Potem drugiego...I nagle melodia jakby zachłystywała się łzami...Dziecko umierało...Potem umierał Mąż...Potem umierał drugi Syn...Pozostawała samotność...Ciężka praca i pustka...I szum lip...
Znowu poczułam ten chłód...Do oczu napłynęły łzy...
Weronika prosiła o śmierć...
Tak bardzo chciała do Najbliższych...
Po tej piosence w izbie zapanowała cisza...
Kobiety wyszperały swoje różańce i zaczęły znowu miarowo szemrać modlitwę...
W drodze powrotnej Babcia opowiedziała mi historię Weroniki...
Jej maleńki Synek umarł na zapalenie płuc...Babcia była wówczas młodą Dziewczyną i pamiętała, jak bardzo Weronika rozpaczała...
Potem przyszła wojna...
Mąż Weroniki poszedł do Partyzantów i nigdy już nie wrócił...Nawet mogiły nie było...
Młodszego Syna przygniotło drzewo w czasie wyrębu...
Połamany był strasznie w środku...Lekarze Go trochę poskładali, ale po kilku miesiącach zmarł...
Weronika została sama...
Nie miała nikogo...Tylko te lipy...
W południe był pogrzeb Weroniki...
Maleńki, wiejski cmentarzy, skromna mogiła na uboczu i cała wieś...
Tym razem przyszli wszyscy...
Ksiądz kończąc modlitwę powiedział...
- To się doczekałaś...
Ktoś zaintonował Jej piosenkę...
Wówczas słyszałam ją ostatni raz...
Chociaż nie...
Kiedy po latach odwiedziłam Jej grób, z wykrzywionym, drewnianym krzyżem, wydawało mi się, że wiatr śpiewał ją wśród gałęzi drzew...
Ale to mogło mi się tylko wydawać...
- Zetnij te purpurowe dalie...
Zamarłam...
Purpurowe dalie ?? Przecież to była duma i chluba Cioteczki !! Te dalie podziwiały wszystkie Sąsiadki !! Ich ogromne pąki jarzyły się wspaniale w ciocinym ogrodzie i nie wolno było nawet do nich podchodzić !!
- Mam ściąć dalie ?? - zapytałam, nie wierząc własnym uszom...
- Tak...- potwierdziła Cioteczka (Święta Kobieta) -dla Weroniki...- dodała...
- Wszystkie ??- precyzowałam...
- Chyba, że chcesz iść do Niej z innym bukietem...- wyjaśniła Cioteczka (Święta Kobieta)...
Nie chciałam...Ciocine dalie były idealne...
Pod wieczór ruszyłyśmy w drogę...
Tym razem każda z nas dźwigała sporych rozmiarów bukiet...
Ku mojemu zdziwieniu, cała izba tonęła w kwiatach...Całe wiadra kwiatów...
Twarz Weroniki nie wydawała się już taka blada...
Zajęłam swoje miejsce...
Tym razem w izbie nie panowała już taka idealna cisza...
Kobiety rozmawiały na różne tematy, niektóre śmiały się radośnie...
Tak, jakby te kwiaty ściągnęły z Nich zły czar...
Nie było modlitw, nie było Różańca...
Kobiety zaczęły wspominać Weronikę...Co mówiła...Co robiła...Jak żyła...
Taka biografia w pigułce...
W drzwiach znowu pojawił się ów Mężczyzna i powitał nas jak poprzednio...Znowu częstował napitkami...Znowu wniesiono tace z ciastami...
Ale atmosfera była inna...
Siedziałam wtulona między Babcię i Cioteczkę (Świętą Kobietę)...
W gwar rozmów wbiła się melodia...
- Ja to słyszałam...- wyszeptałam do Babci...
Babcia spojrzała na mnie z uśmiechem, ścisnęła moją dłoń i przyłączyła się do śpiewu...
To była ta piosenka, którą słyszałam w dniu odjazdu Mamciaśki...
Ale teraz była potężna...Śpiewana przez kilkadziesiąt Kobiet...
Teraz rozumiałam każde słowo...
- To jest piosenka Weroniki...- wyszeptała mi do ucha Cioteczka (Święta Kobieta)...
Odwróciłam się do Niej i spojrzałam zdziwiona...
- Słuchaj...- i Cioteczka (Święta Kobieta) przyłączyła się do chóru...
To było życie Weroniki...
Była miłość do Chłopaka...Był ślub...Była radość wspólnego życia...Była ciężka praca...Były narodziny dziecka...Potem drugiego...I nagle melodia jakby zachłystywała się łzami...Dziecko umierało...Potem umierał Mąż...Potem umierał drugi Syn...Pozostawała samotność...Ciężka praca i pustka...I szum lip...
Znowu poczułam ten chłód...Do oczu napłynęły łzy...
Weronika prosiła o śmierć...
Tak bardzo chciała do Najbliższych...
Po tej piosence w izbie zapanowała cisza...
Kobiety wyszperały swoje różańce i zaczęły znowu miarowo szemrać modlitwę...
W drodze powrotnej Babcia opowiedziała mi historię Weroniki...
Jej maleńki Synek umarł na zapalenie płuc...Babcia była wówczas młodą Dziewczyną i pamiętała, jak bardzo Weronika rozpaczała...
Potem przyszła wojna...
Mąż Weroniki poszedł do Partyzantów i nigdy już nie wrócił...Nawet mogiły nie było...
Młodszego Syna przygniotło drzewo w czasie wyrębu...
Połamany był strasznie w środku...Lekarze Go trochę poskładali, ale po kilku miesiącach zmarł...
Weronika została sama...
Nie miała nikogo...Tylko te lipy...
W południe był pogrzeb Weroniki...
Maleńki, wiejski cmentarzy, skromna mogiła na uboczu i cała wieś...
Tym razem przyszli wszyscy...
Ksiądz kończąc modlitwę powiedział...
- To się doczekałaś...
Ktoś zaintonował Jej piosenkę...
Wówczas słyszałam ją ostatni raz...
Chociaż nie...
Kiedy po latach odwiedziłam Jej grób, z wykrzywionym, drewnianym krzyżem, wydawało mi się, że wiatr śpiewał ją wśród gałęzi drzew...
Ale to mogło mi się tylko wydawać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)