- Popatrzcie co zdobyłam !! - wrzasnęła Mamciaśka wkraczając do naszego maleńkiego mieszkanka...
Ojciec z niewielkim zainteresowaniem zerknął w Jej stronę...
- Karpia zdobyłam !! Żywego !!- kontynuowała swoje wrzaski Mama...
To hasło wywołało konkretną reakcję...
Ojciec podniósł się z tapczanu i zaczął szukać kluczy od komórki...Ja z szeroko wytrzeszczonymi oczami spoglądałam na zwisający z siatki rybi ogon...
Ogon się ruszał...
- Idę po balię...- stwierdził Ojciec...
Ten komunikat wywołał uśmiech aprobaty na maminym obliczu...
Poukładała na stole wszystkie siatki i torebki, ale siatkę z rybim ogonem trzymała w dalszym ciągu...
Patrzyłam na tą siatkę jak zauroczona...
Ogon podrygiwał energicznie...
Ojciec wtaszczył ogromną balię, która do tej pory służyła tylko jednej "rybce"...To była moja balia...
- Nalewamy wody !! - zakomenderował Tata i zaczęliśmy wypełniać balijkę wodą...
Mamciaśka dzielnie dzierżyła swój łup...
Kiedy ręce zaczęły mi cierpnąć, Ojciec stwierdził, że taki "ocean" wystarczy...
Mama poprawiła szalik (do tej pory trwała w pełnym rynsztunku) i delikatnie włożyła siatkę do balii...
Woda zakotłowała, zapluskała i karp ukazał się w pełnej okazałości...
Ależ był piękny...
Piękny i ogromny !!
Jego łuski błyszczały magicznie...
Klapnęłam na podłodze koło balii i trwałam w absolutnym zachwycie...
Karp musiał czuć się chyba samotny, bo moje towarzystwo przyjął z uznaniem...Rybie popisy zafascynowały mnie kompletnie...
Pięknie się wyginał w tej balii...Pięknie pluskał ogonem...Był po prostu piękny "po całości"...
Rodzice przez chwilę towarzyszyli w moich zachwytach, a później zajęli się swoimi sprawami...
Ja zostałam z karpiem...
Przesiedziałam z nim aż do kolacji...Kolację zjadłam na podłodze koło balii (mimo rodzicielskich protestów)...Nocny spoczynek przyjęłam z rozpaczą...
Kiedy jednak usłyszałam miarowe oddechy Rodzicieli, wzięłam swój mały jasieczek i poszłam "na chwilkę" do karpia...
"Przecież się biedny utopi po ciemku" - dręczyło mnie ciągle...
Rano obudził mnie śmiech Ojca...
Leżałam na podłodze, koło balii, trzymając jedną dłoń w wodzie...
Było mi tak zimno, że aż mi zęby szczękały...
Tata zapakował mnie na Ich tapczan, ale wiedziony rodzicielskim instynktem, podsunął balię do tapczanu...
- Miej go na oku !! - i mrugnął porozumiewawczo...
Pilnowałam...
Pilnowałam w ten dzień...Pilnowałam w następny...
Nawet radosne, dziecięce okrzyki zza okna wcale mnie nie interesowały...
Karp miał na imię Kacper...
- Musisz się z nim pożegnać...- zaczęła Mamciaśka...- Trzeba go przenieść do Dziadków, bo Babcia będzie dzisiaj smażyć ryby...
Zamarłam...
- Jak to smażyć ?? - zapytałam przerażona...
- Wigilia...Karp jest na wigilijną kolację... - informowała Mama...
- Jak to na kolację ?? - nie dowierzałam...
- Taka jest tradycja...W Wigilię je się karpie... - edukacja Mamy trwała dalej...
- Kacperka będziemy jeść ?? - mój głos był jeszcze w miarę spokojny...
- To tylko ryba !! - ucięła dyskusję Mama...
Spojrzałam do balii, a Kacperek patrzył na mnie smutno...Nawet chyba łzy miał w oczach...A jeśli nawet, on ich nie miał, to ja miałam na pewno...
Kiedy Ojciec wrócił z porannej zmiany, wyszeptałam mu do ucha konspiracyjnie...
- Mama chce zamordować Kacperka !! Baba Jaga też chce...
Ojca zamurowało z łyżką w powietrzu...Zupa chlusnęła w talerz...
- Ale...- zaczął Ojciec...
- Mama mi powiedziała !! Ratuj Kacperka...- i moje oczy wypełniły się znowu łzami...
- Ale...- zaczął Ojciec, ale skapitulował...
Po obiedzie ubrał się, przyszykował wiadro z wodą, przełożył karpia do wiadra i wyszedł...
Ryknęłam niesamowitym płaczem !!
Postawiłam absolutne veto w kwestii ubierania się...Czesanie wykluczyłam kategorycznie...
Ryczałam...Ryczałam...Ryczałam...
Kiedy Ojciec wrócił do domu, siedziałam w kącie rozczochrana, naburmuszona i opuchnięta od płaczu...
Zdrajca !!
Kolacji nie pamiętam, bo cały wieczór kapały mi łzy...
Dziadek uśmiechał się do mnie delikatnie...
Zdrajca !!
Baba Jaga próbowała pogłaskać mnie po głowie...
Zabójczyni !!
Mamciaśka cały wieczór rozważała kwestię karpia...
Karpia, który wyglądał tak pięknie, a okazał się taka chudziną...
Na Mamciaśkę wcale nie patrzyłam...
Zostaliśmy zdradzeni !!
Ja i Kacperek...
Kiedy żegnaliśmy się z Dziadkami, Ojciec poprosił Dziadka...
- Pożyczysz latarki ??
Dziadek z tym swoim lekkim uśmieszkiem sięgnął po latarkę do szuflady...
- Weź te wszystkie pakunki...- powiedział Tata do Mamciaśki...- i idź do domu, my z Gugulickiem pójdziemy na około...
Gugulicek to byłam ja...
Poszliśmy...
Mama była trochę naburmuszona na Ojca...
Ja naburmuszona byłam bardzo...
Byliśmy kilka kroków od naszego mieszkanka, kiedy Tata stwierdził...
- Chodź, zajrzymy do komórki...Wigilia to jest taki zaczarowany dzień...
Poszłam...
Ojciec otworzył zardzewiałą kłódkę, uchylił drzwi komórki i zaświecił dziadkową latarkę...
Na środku komórki stała moja balia napełniona wodą, a w wodzie...
Tak !! Tak !! Tak !!
W wodzie pływał sobie Kacperek !!
Cały... Zdrowy...I jak najbardziej żywy...
- Nie mam pojęcia, jak my to Mamie powiemy...- wyszeptał Ojciec...
Był Czarodziejem...
Moja radość była tak ogromna, że w pierwszym odruchu chciałam złapać Kacperka i przytulić go serdecznie...Ostatek rozsądku spowodował, że przytuliłam się do Ojca...
- Damy radę !! - wyszeptałam...
W ostateczności mogliśmy przecież zamieszkać z Tatą w komórce...
Tak właśnie się zrodził ekologiczny ruch w obronie karpi...
W mojej komórce...
U nas, po młodszej siostrze, w piwnicy stała metalowa "wanienka",
OdpowiedzUsuńi zawsze spełniała rolę basenu dla karpia, a kiedyś było ich dwa,
w tym jeden sąsiadki, Plusem wanienki była spora głębokość,
a mniejsza powierzchnia niż balii i można ją było przykrywać,
aby karp nie chlapał.
Ale w karpiu najlepsze jest przecież chlapanie...;o)
UsuńA jak trzeba klękać na podłodze
Usuńi wycierać zacieki pod taboretem?
Oj tam, oj tam...Przecież karp nie wytrze...;o)
UsuńOj, przy dużych szkodach jednak pozostanę,
Usuńdawniej były w kuchni podłogi drewniane!!!
Pod moja balijką leżała cerata,
Usuńdlatego Kacperek mógł do woli chlapać...;o)
Chyba w wieku ok. 8-9 lat też mi się udało ułaskawić karpia, ale potem strasznie żałowałem. Karp przeżył wprawdzie do Sylwestra, nawet początkowo chętnie podjadał bułkę, ale marniał z dnia na dzień, wreszcie na Nowy Rok "odwrócił się do góry brzuchem". Potem do domu trafiały już tylko zamrożone, albo wcześniej zamordowane ...
OdpowiedzUsuńKacperek też pożył trochę...A potem podobno uciekł do rzeki...;o)
UsuńTo przeżyłaś traumę....
OdpowiedzUsuńPieknie piszesz ...
Jako dziecku współczuję.
Podobną historię z kogutkami przżyła moja siostra w dzieciństwie...
Niestety zakończoną tragicznie.
I została jako dorosła wegetarianką.
Twój Ojciec był mądrym człowiekiem...
Ojciec miewał przebłyski...;o)
UsuńMama mordowała karpie przy pomocy ojca, a ja ich nie jem od 1981 r kiedy w kolejce stałam 14 godzin aby nie dostać ostatecznie na dwie osoby przede mną, zabrakło towarzysza karpia, wtedy też przysięgłam że na całe życie i nie kupuję od tamtej pory i nikt z naszej rodziny karpia nie je, wiec jesteśmy do bólu ekologiczni
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Nowego Roku
j
Nasza tradycja jest odrobinkę młodsza...Ostatni poległy karp był pałaszowany w 1985 roku...;o) Nawzajem Jadwiniu...:o)
UsuńTo już wiem kto rozpoczął tą rewolucję! Jakas baba, gdy niosłam karpia w przepisowej torbie z siatką zabezpieczającą, to ona z niesmakiem rzuciła: -" jak można tak męczyć karpia?" Nic tylko ją zapakować! No, ale w tym roku był wybór karpi jak w żadnym. Więc dziękuję Ci Gordyjko za ten ruch!
OdpowiedzUsuńNosić jak nosić...Ale jak można mordować ?? ;o)
Usuń