Pewnie każdy z nas spotkał na swej drodze "Marysieńkę"...Jednym wbiła się w życiorys "szponami", inni nawet nie zauważyli jej bytności...Moja "Marysieńka" była "pomiędzy" i gdyby nie jeden telefon siedziała by sobie tam do dzisiaj...
W szkole była prymuską, taką wiecie, zaangażowaną we wszystko...Deklamowała wierszyki, wręczała kwiatki, wnosiła sztandar...Cokolwiek się działo w epicentrum była "Marysieńka"...
Na studiach poznała swoją "Psiapsiółkę" i studencki tryb życia (cokolwiek to znaczy)...
Życiorys młodzieńczy jakich wiele...
Chociaż rozrywki wciągnęły "Marysieńkę" ponad przeciętnie...
Ruszyła w "wielki świat" pełna ideałów i przyswojonej wiedzy...
Czasy były takie, że posiadanie dyplomu wyższej uczelni znaczyło wiele i otwierało perspektywy jakich dzisiejsi magistrowie mogą tylko pozazdrościć...
"Marysieńka" wybrała pracę w nowoczesnym, sporym przedsiębiorstwie, gdzie oprócz perspektyw i drzwi do kariery otrzymała również mieszkanie...Młoda, ładna, rozrywkowa, wykształcona, samodzielna...Co mogło pójść nie tak ??
Miłość !!
"Marysieńka" zakochała się bez pamięci i rozumu..."Marysieńka" wdała się w romans bez przyszłości...Tyle, że ona przez mgłę uczucia swoją przyszłość widziała w różowych barwach...
Facet na stanowisku, majętny, przystojny...Jedynym mankamentem była żona i dwoje dzieci...Detal...
Romans kwitł na całego...Hormony szalały...A "Marysieńka" czekała na ten cudny dzień, w którym jej wybranek rzuci wszystko, padnie na kolana i będą żyli długo i szczęśliwie...
Nie padł...
A właściwie wpadł...
W międzyczasie zmajstrował żonie trzeciego dzieciaka i z poważnym wyrazem twarzy zakomunikował "Marysieńce", że to jest koniec ich namiętnego romansu...
Z różowej mgły zaczął się wyłaniać inny świat...
"Marysieńka" ze zdziwieniem zauważyła, że jest alienowana w pracy (od dłuższego czasu), a w małym mieście, w którym było przedsiębiorstwo, i w którym wszyscy się znają, ludzie nie odpowiadają na jej powitanie i spluwają na jej widok...
Ale "Marysieńka" kochała, więc postanowiła trwać na posterunku...Na pohybel...Mimo wszystko...
Ile to trwało ?? Nie wiem...
Wiem, że wystawała pod domem oblubieńca...Wiem, że łasiła się do niego jak głodna psica...Wiem, że atmosfera wokół niej była nie do zniesienia, i że w końcu żona oblubieńca wkroczyła do akcji...
Jemu przebaczyła (trzecie dziecko w drodze), "Marysieńka" była jej jak głaz w życiorysie...
Przy pierwszych restrukturyzacjach zatrudnienia "Marysieńka" została z niczym...Bez angażu...Bez mieszkania (służbowego)...
Wróciła do Zaścianka i została nauczycielką w zaocznej szkole zawodowej...Mieszkanie dostała awansem...
Tyle że, do gorącego romansu dołożyła załamanie nerwowe, depresję i utratę sensu życia...
Poznałam ją kilka lat później, kiedy straciła i tę pracę...
Wersja oficjalna tego zwolnienia mówiła, że "Marysieńka" została złośliwie zredukowana przez Dyrekcję...Pech "Marysieńki" był taki, że znałam nie tylko Dyrekcję, ale i Nauczycieli z tej szkoły...Znałam też wersję prawdziwych przyczyn zwolnienia..."Marysieńka" nie nadawała się na nauczyciela, nie posiadała żadnej wiedzy, jej psychika wymagała spokoju...
Potrafiła na zajęciach wtłaczać wiedzę z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, albo wybiegała nagle z sali z płaczem i pędziła przed siebie po szkolnych korytarzach...Albo siedziała apatycznie przez kilka godzin wpatrzona w okno...
Jak ją poznałam ??
Została zatrudniona w prywatnej firmie gdzie pracowałam, i gdzie zarządzała jej "Psiapsiółka" ze studiów...
No i cóż...Rzeczywiście nie umiała nic...
Tajniki obsługi kalkulatora (2003 rok) poznawała dopiero w firmie i kiedy się myliła winny był kalkulator (baterie się kończyły)...Wklepywanie danych do Excela kończyło się "twardym resetem", bo kiedy się pomyliła winny był komputer...Na papierze słupki liczyła po kilkanaście razy i zawsze otrzymywała inny wynik...
Ale była "Psiapsiółką Psiapsiółki"...
Przez dwa lata sprawdzałam wszystkie te jej wypociny, bo liczyła pieniądze firmowe, bo za jej błędy odpowiadali Pracownicy, bo wiedziałam, że w jej rozliczeniach nic się nie zgadza...
Przez dwa lata cierpliwie "podrzucałam ją z pracy", mimo, że paliła w samochodzie niesamowite śmierdziuchy, mimo, że nie zapinała pasów bezpieczeństwa (bo czytała o kobiecie, która zginęła przez zapięte pasy)...
Fakt...Robiłam wszystko, żeby jej z tej "pracy nie podrzucać"...Harmonogram zajęć układałam tak, że na koniec jeździłam rozliczać Filie...
Przedstawiałam Szefostwu wszystkie jej "knoty" i odbijałam się od ściany "psiapsiółkowatości"...
"Marysieńka" z czasem poczuła się tak ważna, że chyba nawet Szef był w zachowaniach skromniejszy...
Po dwóch latach przywalona nadmiarem obowiązków przestałam sprawdzać jej słupki...
Skoro Właścicielom nie zależy na ich pieniądzach ??
A "Marysieńka" ??
Jeszcze bardziej rozkwitła...Pracownicy nie mieli nic do gadania (bywali zwalniani z powodu jej błędów), Szefostwo przymykało oczy na wszystko (bo to przecież "Psiapsiółka") i tylko ja byłam "Marysieńce" zadrą w sercu...
W hierarchii firmowej stałam zbyt wysoko (chociaż próbowała), przyjaźnić się nie chciałam, wódki nie piłam, psychotropów nie brałam ("załatwiała" recepty) i wada główna, jak wykryłam jakiś jej "przekręt" robiłam karczemne awantury...
"Marysieńka" wpadła na "idealny" pomysł, jak mnie "zneutralizować"...
Zaczęła mi dawać prezenty...:o)
Podrzucała mi do torebki czekoladki, kosmetyki...W teczce znajdowałam ciuchy, albo drobny sprzęt AGD...
Śmiałam się z tej jej "przebiegłości"...
Ale, że człek ze mnie rozsądny, więc każde znalezisko ładowałam do specjalnego pudła, które trzymałam schowane w swoim biurze...Czekałam na "wybuch"...
Trochę się martwiłam, bo pudło zapełniało się szybko, a "Marysieńka" zwlekała...
Co się odwlecze...
"Marysieńka" doprowadziła do zwolnienia Kelnera...Chłopak był uczciwy do bólu i prędzej by do kasy dołożył niż zabrał, ale był inteligentny...Dopiero co skończył studia i właśnie wrócił z urlopu w czasie którego się ożenił...Sielanka...
Zwolniono Go w pierwszy dzień po powrocie do pracy, nie wysłuchawszy racji drugiej strony...
Walnęło to we mnie okropnie...
Ale prawdziwy atak "Marysieńka" przypuściła dzień później...Nawet przyjechała do Firmy przede mną, co się jej nie zdarzało...Chciała być sam na sam z Szefem...
Kiedy podjechałam na parking zostałam wezwana na "dywanik"...
Szef był czerwony jak indor (dostawał ciśnienia jak się denerwował), "Marysieńka" siedziała na drugim krześle z grobową miną...
- To jest lista niedoborów w sklepie, podobno coś o tym wiesz...- zaczął Szef, o dziwo bardzo spokojnie jak na "choleryka"...
Czytam listę i aż mi dusza skiełczy z zachwytu...Najdroższe bombonierki...Ekskluzywne czekolady...
- I podobno przyjmujesz łapówki od dostawców...- Szef bierze głęboki oddech...
- Konkretnie jakieś, czy wszystko jedno ?? - pytam, bo na liście niedoborów "łapówek" nie widzę...
- Ludzie widzieli jak paczki odbierasz...- kończy Szef...
- Jacyś konkretni ludzie, czy też wszystko jedno ?? - pytam...
"Marysieńka" skromnie spuszcza oczy...
Szef milczy...
- Mam prawo do ostatniego słowa, czy zwolni mnie Szef tak jak Kelnera ?? - pytam dla ścisłości, żeby na darmo jęzora nie strzępić...
W oczach Szefa widzę "cholerę", jest moment przed wybuchem...
- Czy mogę prosić o przeniesienie tej konstruktywnej rozmowy do mojego biura ?? -pytam, bo żadne nie kwapi się do odpowiedzi na moje pytanie...
O dziwo, wstają...
W biurze otwieram moją "tajemniczą" szafkę, wyciągam "magiczne" pudełko i stawiam na biurku...
- Sprawdź "Marysieńko" czy wszystko z twojej listy jest tutaj...Możesz również sprawdzić, czy wszystkie twoje podarki są w pudełku...
"Marysieńka" robi się purpurowa na twarzy...Szef blednie...
- Szef pamięta ile mi płaci ?? - pytam retorycznie...- Na bombonierki i czekoladki mnie stać...A prezentów od Dostawców nie otrzymuję, bo od trzech lat towar zamawiają Pracownicy, a nie ja...Z resztą...Można kogoś posadzić przy monitoringu i niech szuka tej mojej korupcji...
Szef rzuca w kierunku "Marysieńki" niecenzuralne słowo na "sp"...
- Swoje pudełko możesz zabrać...- rzuca za wychodzącą...- wszystko odliczę ci od wypłaty...
- Idziemy na kawę...- stwierdza do mnie i nie wracamy już ani słowem do "korupcyjnej" sytuacji...
Kawa przeciągnęła się do obiadu, obiad do kolejnej kawy...Klachaliśmy jak dwie stare Kumochy...
Niestety...Szef nie dał się namówić na telefon do Kelnera...A Kelner był zbyt uczciwy i ambitny, żeby prosić o powrót...
"Marysieńka" została zwolniona wkrótce potem, ale nie dlatego, że się do tej pracy nie nadawała...Szef sprzedał Firmę...Ja zostałam zarządzać ostatnią jej częścią...
Mój kontakt z "Marysieńką" się urwał...Mieszkanie w Zaścianku nie powodowało "wpadania" na siebie przypadkiem...Pracowała w jakiejś prywatnej firmie...
Kiedy raz rozpoznałam ją w tłumie przeszła dyskretnie na drugą stronę ulicy...Byłam jej za to wdzięczna...
Kilka dni temu odebrałam telefon..."Marysieńka" zmarła...Samotna przez całe życie, podała w szpitalu numer telefonu do "Psiapsiółki"..."Psiapsiółka" nic o niej nie wiedziała...Nie wie co ma dalej robić...Czterdzieści lat temu razem studiowały, ot i wszystko...
I chociaż to może zabrzmi podle, ten telefon sprawił mi sporo satysfakcji...
Toksyczna baba zemściła się na toksycznej babie...Za wszystkie posądzenia uczciwych Ludzi...Za wszystkie manipulacje...Za krzywdy jakich były autorkami...A szczególnie za tego Kelnera, który mam nadzieję, nigdy więcej na swej drodze nie spotkał tak toksycznych bab...
Czego i Wam życzę...;o)