- W sobotę wieczorem pojedziemy do Krakusowa...- oświadczył pewnego wieczoru Pan N.
Spojrzałam na Ślubnego jak kompletny gamoń, bo nijak nie ogarniałam makówką tego komunikatu...
Dlaczego akurat w sobotę, skoro plan dziadkowania był już zatwierdzony i opiewał na niedzielę ??
Dlaczego my tam, skoro Księciunio miał przybyć z Pierworodnym, bo w planach była demonstracja Nielotowi umiejętności łyżwiarskich Tatusia ??
Dlaczego po planowanych na sobotę zakupach mamy się jeszcze gdzieś pchać ??
Hmmm...
Klasyczny gamoń...
- Na świętowanie walentynek jedziemy !! - zadźwięczał Ślubny kagankiem oświaty...
Orzesz...(ko)
No to pojechaliśmy...
Krakusowa nigdy dość...
Szczególnie Krakusowa wieczornego...;o)
Był oczywiście spacerek pod "Wafelkiem"...
Potem było niespieszne człapanie Grodzką, na której tłum był taki, że w całym Zaścianku o tej porze nie ma tylu Ludziów...A na dodatek minęła nas zaczarowana dorożka...
Echhh...
Gałczyński to "komplet" widział, a my tylko dorożkę...
Ale Adaś stał w całości...
Troszkę w tych ciemnościach schowany, jakby zawstydzony...Może go gołębie przyozdobiły ??
Reszta prezentowała się normalnie...
Sukiennice...
Mariacki...
Knajpki w zimowym plenerze...
I pewna Chudzinka, która na tym Rynku ma już milion sto tysięcy zdjęć...
No i cel podróży...
Tradycyja...
W piwnicznych wnętrzach miał się odbyć wieczór z folklorem...
Miało być śpiewanie "krakowiaczków"...Miało być dreptanie w kółeczku...
I było...;o)
Trochę mało, ale było...
Szkoda, że Autorzy tego fajnego projektu jakoś sami go lekceważą, bo szacunek tym młodym Ludziom się należy...
Choćby za to, że chce Im się przebierać w regionalne stroje, że chce się Im ćwiczyć, że na skąpym terytorium nie odnoszą żadnych urazów, chociaż całkiem nieźle wywijają ( z Gośćmi też)...
Jest jeszcze coś...
Totalny brak organizacji i synchronizacji...
Niby u Artystów to normalne...
Kiedy Zespół zaczął "rozpalać" Gości, Kelnerzy przynieśli poczęstunek...
Pierogi...
Dla nas norma, ale spore grono Obcokrajowców zareagowało z entuzjazmem...
Ale Zespół grał, mobilizując do śpiewania...
Więc Zespół grał, Goście śpiewali, pierogi stygły...
Kiepsko to wyszło...
Podobnie rzecz się miała z półmiskami mięs...
Ledwie Zespół zaczął grać, Kelnerzy wnieśli posiłek...
Jeść, czy śpiewać ??
Oto jest pytanie...
No to Zespół zaprosił wszystkich do tańca...
Koniec marzeń o ciepłym posiłku...
Porzucone opiekane ziemniaczki, kopytka, zasmażana kapusta i mięsa, spoglądały smutno w naszą stronę...
A kiedy wszystko już należycie wystygło, Zespół podziękował, pożegnał się i zniknął...
Po angielsku...
Bo byliśmy, rzecz jasna, w mniejszości...
Kraków od lat "nie kocha" polskich Turystów...Polski Turysta jest niedochodowy...
Bo właściwe, po co taki Turysta przyjeżdża na wieczór z folklorem, skoro tutaj się wychował ?? Po kie licho chce wcinać kopytka i pierogi, skoro domowe najlepsze ??
Jesteś polskim Turystą, to siedź w domu, a na wycieczkę to jedź sobie do Chorwacji, albo na Węgry...
Od lat tego doświadczam...
Ale wiecie co mnie rozbawiło najbardziej ??
Kiedy spytaliśmy o zawartość półmiska, a przesympatyczna Dziewczyna miała problem aby nam przedstawić ją po polsku, bo tak miała głowę napchaną angielszczyzną...;o)
Trochę pośpiewałam, trochę potańczyłam, zjadłam zimne pierogi i zimnie kopytka...Ale wszystko było doprawione orzechowymi oczkami Pana N., więc wieczór był piękny i udany...;o)
Och, jak ja Was kocham, zbiorowo i z osobna!!!!!
OdpowiedzUsuńI vice versacze !! ;o)
UsuńBo najlepsze wyjazdy są spontaniczne ;-) Ale czegoś nie rozumiem, Angole wcinali polskie pierogi, a Wy tańczyliście i śpiewali aż żarełko wystygło? Ci artyści kawiarniani powinni dostawać napiwki jak kelnerzy, bo nie wierzę, że im właściciel odpowiednio płaci. Kiedyś widziałam też i słuchałam występu podobnego zespołu w ,... noż wyleciało, ale za granica to było i zespół był ukraińsko-cygańsko-węgierski czy jakoś tak. W każdym razie grupa z która byłam wielce silna była i zdominowaliśmy ich ;-) Jak huknęliśmy przyśpiewki o ukraińskim stepie i cygańskie konie, których żal, pozostali goście (obcojęzyczne jakieś grupy zorganizowane) tylko położyli uszy po sobie i rozdziawili gęby :-) Zespół był zadowolony, bo nigdy jeszcze nie trafili na tak współpracujących turystów ;-)
OdpowiedzUsuń1. To byli Hiszpanie, albo inni Portugalczycy. Też śpiewali i tańczyli, i też żarli zimne...;o)
Usuń2. Artyści dostali tyle samo co Restauracja, bo płaciliśmy "dwudzielnie"...;o)
3. Skład był 2:12, więc nie było jak przejąć inicjatywy, bo szepcząc nas zagłuszali...;o)
Na drugi raz zjecie w domu, a w knajpie pobawicie się przy folklorze, a na zakąskę, będziesz miała przecież te orzechowe oczy ;)
OdpowiedzUsuńFajny ten wieczorny Kraków :)
Tak łatwo się nie poddajemy !! Szukamy "miejscówki" na żarełko w Krakusowie już tyle lat, że w końcu ją znajdziemy !! ;o)
UsuńChyba wszędzie tak jest, na północnym wschodzie również. A Kraków jest przepiękny... kiedy tylko mogę, wracam na Starówkę...
OdpowiedzUsuńTo następnym razem daj znać...;o)
UsuńNo to było superowo :-) i będzie jeszcze nie raz... Ja spędziłam Walentynki - sledzikowo z moimi babciami (około 15 sztuk i trzech dziadków, w tym jeden na wózku inwalickim...).
OdpowiedzUsuńA Kraków zawsze piękny.
Było rwać tego na wózku, przynajmniej byś pojeździła...;o)
UsuńJakbym miała okazję spojrzeć w czyjeś oczy, to też nie przeszkadzałoby mi, że jem zimne ulubione kopytka, pierogi czy mięsa. Ukłony dla Was i pięknego Krakowa.
OdpowiedzUsuńWidocznie Iwonki tak mają...;o)
UsuńZ przytupem świętowaliście zatem :))
OdpowiedzUsuńTrochę wtopa z tym zimnych jedzeniem, bo jedzenie, jak wiadomo, to najistotniejszy element prawie każdej imprezy :)
Zawsze podziwiałam Ludzi, którzy na imprezach mają "imprezowy apetyt"...;o) Mnie ten przywilej nie jest dany...;o)
UsuńJa tam się do śpiewania nie nadaję, bo by wszyscy pouciekali.:)))
OdpowiedzUsuńU nas są oczy szare i niebieskie, o orzechach mowy nie ma, to chyba tylko lody by pasowały?:)))
Jak ja dawno nie byłam w Krakowie... Wprawdzie przejeżdżaliśmy w ubiegłym roku, jadąc w góry, ale tak to byłam, na rynku na przykład, hmm... kurczę! 24 lata temu. Trzeba będzie ten zacny gród dzieckom pokazać.:)
Musowo !! 24 lata to słuszny wiek na "niebytność"...;o) Ale i tak Cię przebiję...;o) Od 40 lat wybieram się do Wrocka...;o)
UsuńMasz pojęcie, że jak byliśmy ostatnio w Krakowie i usiedliśmy na Rynku u Hawełki to kelner mnie zapytał po angielsku czy mówię po polsku. Odpowiedziałam po polsku - tak, bo ja jestem Polką. Okropnie się zdziwił. Im tam chyba całkowicie w tych knajpach rozum odebrało...
OdpowiedzUsuńDo pracy przyjmują "ze znajomością angielskiego"...;o) O polskim nic nie mówią...;o)
Usuń