Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 21 stycznia 2014

Studnie moich Przodków, czyli o cembrowinach krwią zbroczonych...cz.III

     Każdy Skazaniec zostaje w końcu ułaskawiony...Ufff...Co prawda, tym razem miałam jechać tylko na miesiąc, ale lepsze to niż być Wyrzutkiem...
     Pojechałam, zobaczyłam i dusza moja załkała...
To ma być dom ??
A gdzie urok ?? Gdzie charakter ??
Lipa a nie dom !!
Po serdecznych powitaniach, Cioteczka (Święta Kobieta) zapytała...
     - A gdzie chcecie spać ??
I tutaj genetyka dała o sobie znać...
     - W starym domu !! - wrzasnęliśmy jednocześnie głosem wielkim...Ja i Ojciec...
Mamciś, Mieszczuch pełną gębą aż zamarła na tą "ohydę", a Cioteczka (Święta Kobieta) przysiadła z wrażenia...
     - Ale tam nic nie ma... - zaczęła nas zniechęcać...- I nie posprzątane...I pościeli brak...
     - Słoma jest ?? - zapytał Ojciec...
     - Nooo...Jest...- dukała Ciocia (Święta Kobieta)...
     - A sianko ?? - sprawdzałam...
     - Też jest...- mruczała Cioteczka (Święta Kobieta)...
     - No to śpimy w starym domu !! - podjął decyzję Ojciec...
     - Ja z Wami... - usłyszeliśmy deklarację Dziadka zza pleców...
     - My też !!  - chóralnie ogłosiło Kuzynostwo...
     - Zdurnieliście zbiorowo...- podsumowała nas Cioteczka (Święta Kobieta) i ruszyła kompletować koce, kołdry i podusie...
     W ramach "akcji letniej" Rodzinka przeniosła się tam gdzie pomieszkiwały Bieszczadzkie Anioły...
     Po latach zrozumiałam to przebiegłe postępowanie Rodziciela...
On nas usunął !! Usunął na nasze żądanie !!
     Przy nowym domu kopano właśnie studnię, a że jej głębokość była już znaczna, postanowił usunąć jedyne zagrożenie jakie dla owej studni istniało...Mnie !!
     Tego ojcowskiego podstępu nie zauważyłam, ciesząc się noclegami w opuszczonej chałupce...
No cóż...
     Bywają jednak piękne, długie, wakacyjne dni...A tych Rodziciele nasi nie byli w stanie kontrolować całkowicie...
     Przygotowując "wykopaliska" studzienne Dziadkowie nabyli wcześniej ogromne, okrągłe betony, zwane cembrowinami i pięknie je poukładali przy jednej ze ścian nowego domu...
Wyglądało to jak "domek z kart", tyle że otworki miało okrągłe...
     Buszowaliśmy w tych "kręgach" urządzając w nich coraz to nowe siedziby...A to "baza"...A to "bunkier"...A to "schron"...Nawet posiłki staraliśmy się jadać w owych "betonach"...
Aż przyszedł dzień, w którym nasza wyobraźnia znowu nas poniosła...
Poniosła, że tak powiem...Dosłownie !!
     Zasiedlaliśmy właśnie strych nowego domu, który był jedynym poza piwnicą miejscem przez nas tolerowanym...
Zabawa była przednia...
I nagle jeden z Kuzynów wymruczał...
     - Ależ postawili te betony !! Nawet usiąść na parapecie nie można !!
Gorzka przygana przywołała nas do okna w trybie pilnym...
     - Fajnie !! - zauważyłam głaskając wystający ponad parapet "beton"...
     - Głupia !! - zganił mnie Kuzyn... - Co tu masz fajnego ?? - powątpiewał...
     Określony tak dosadnie poziom mojego intelektu, wcale mnie nie zraził...Ruszyłam biegiem po schodach...
Reszta Stada ruszyła za mną...
Stanęłam naprzeciw poukładanych betonów...
     - Ja głupia ?? Sam głupi jesteś !! Spójrz jaki piękny szczyt !! Jak w Tatrach !! Tylko się wspinać !! - wykrzykiwałam z entuzjazmem...
Kuzynostwo patrzyło jak oczarowane...
     "Szczyt" rzeczywiści wyglądał pięknie, a jego wierzchołek wznosił się aż do okna na strychu...
     - Kiedy wyjeżdżają twoi Rodzice ?? - zapytał Kuzyn...
     - Jutro... - wyszeptałam...
     - Pojutrze Nasi jadą na targ... - również szeptem odpowiedział Kuzyn...
     - A Babcia i Dziadek ?? - zapytała Kuzynka...
     - Babcia po obiedzie śpi...Dziadek ma jakieś szczepki w sadzie robić...- dzieliliśmy się zasłyszanymi informacjami...
     Naszych planów nie ośmieliliśmy się nawet wyszeptać...
     Mieliśmy dwa dni na przygotowanie naszej "górskiej" przygody...
     Do komina zostały przywiązane liny mające nam służyć jako zabezpieczenia...W stodole leżały schowane stare powleczki napakowane sianem...
Kuzynowie wyszperali jakieś stare rękawice...Kuzynka szperała za zimowymi czapkami...
To miała być najprawdziwsza górska ekspedycja...
     Kiedy Wujostwo zniknęło za zakrętem...Sen Babci skontrowaliśmy przez uchylone okno...A gwizdanie oddalającego się Dziadka wtopiło się w ptasie trele...Ekipa ruszyła zdobywać "Górę"...
     Liny zostały przerzucone przez otwarte okno...U podnóży poukładaliśmy powleczki z sianem...
Rękawice...Czapki...I bose nogi...
Bosa noga najlepiej trzyma się betonu !!
     Wdrapywaliśmy się pojedynczo...Potem skok przez okno na strychu...I na koniec kolejki...
Ależ to była zabawa !!
Żeby nie okazało się, iż umiemy tylko "włazić", zmieniliśmy kierunek...
Strych...Okno...Zejście po betonach...
W tą stronę też było idealnie...
     W ciągu godziny ilość "Taterników" się podwoiła...
     Śmigaliśmy po tych "betonach" niczym kozice...
Aż w końcu jedna z lin przywiązanych do komina puściła...
     Wisiałam wówczas miedzy trzecim, a drugim poziomem...Jedną nogę miałam zaczepioną o cembrowinę...Druga szukała oparcia "poziom" niżej...Rękami trzymałam ową linę...
     Mój Anioł Stróż musi mieć rzeczywiście świetny refleks...
     Kiedy poczułam ten dziwny "luz" w dłoniach, odruchowo złapałam się brzegu "betonu"...Obie nogi zawisły w niebycie szukając wsparcia...Wisiałam tak i dyndałam, a Kuzyni ruszyli pędem po drabinę...
Ale dałam radę...
Uspokoiłam dyndanie i powoli oparłam bose stopy na krawędzi ...Teraz mogłam się "odbić" i skoczyć na "materace"...
Wstałam, otrzepałam się i...Już miałam biec na strych...
     - Ale będzie granda !! - usłyszałam przerażony głos Kuzynki...
Jej równie przerażone oczy patrzyły na moje nogi...
Orzesz...(ko)...
     Jedna z moich chudzielcowatych kończyn była caluśka zakrwawiona...Od uda aż po kostkę...
W pięć minut podwórko opustoszało...
     Przez dwa tygodnie chodziłam tylko i wyłącznie w spodniach...Głęboka szrama biegnąca od połowy uda do połowy łydki przez kilka lat była widoczna...
Ale się nie wydało !!
     Jedynie Babcia miała ogromne pretensje, że nawet do Kościoła nie chcę założyć sukienki...
Ale, że podobno uparta byłam po Dziadku, więc i tym razem wina była po Jego stronie...
     A studnia ??
     Studnia po raz pierwszy została okupiona moją krwią...
Po raz pierwszy...
Ale nie ostatni...

11 komentarzy:

  1. Co za przygody, jakbym książkę przygodową z dzieciństwa czytała :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady...:o) To tylko mała budowa była...;o)

      Usuń
  2. A ja widziałem taka metodę
    kopania studni. Ustawiano
    pierwszą cembrowinę na wybranym
    miejscu. Jeden wchodził do środka
    i kopał wewnątrz, aż poza jej
    zewnętrzne krawędzie, a cembrowina
    spokojnie osiadała coraz niżej, aż zrównała
    się z poziomem, a wtedy na niej stawiano
    następną i tak powstawała coraz głębsza,
    aż do poziomu wody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo rozsądna metoda, tyle że przy kuciu skał trudna do realizacji...:o)

      Usuń
    2. Metoda jest
      owszem, owszem,
      ale było
      to... Mazowsze.

      Usuń
    3. Pierwszy raz to widziałem...
      przed wojną, jak z rodzicami
      i z dziadkami wyjechałem
      na tak zwane "letnisko"
      w okolice Sadownego.

      Usuń
  3. I Ty się dziwisz, że na kolonie Cię wysyłali, zamiast do Dziadków, gdy trwała budowa ;)))
    Fajne wspomnienia masz :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się wcale nie dziwię...:o) Ja tylko jestem Opornikiem...;o)

      Usuń
  4. Oj, cudne sa takie wspomnienia z dzieciństwa. Cudne! A przy tym fantastycznie opisnae!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty to potrafisz stopniować napięcie...:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń