Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 21 października 2012

A mnie jest szkoda lata...



W Krainie Pani z Jeziora…

  Wystarczy zamknąć oczy, żeby dusza przeniosła się tam gdzie ziemia łączy się z niebem, a chóry anielskie śpiewają szumem szuwarów…chlupotem fal…i pochwalną pieśnią ptaków…
Kiedy gwar ludzkich głosów z przystani zaciera się w odległym echu, w człowieku zaczyna budzić się spokój…spokój głęboki i niezakłócany zbędnymi hałasami…
Jeszcze błądząca w podświadomości myśl o równomiernym wiosłowaniu i stajemy się cząstką tego niesamowitego, anielskiego świata…
     Ruchy wioseł stają się automatyczne…równomierny chlupot staje się prawie niesłyszalnym…Zielony czub kajaka płynie powoli po niezmąconej powierzchni…
     Tu rządzi Pani z Jeziora…
     Ona ukazuje nam swoje skrywane skarby…Ona opowiada nam szumem wiatru co jest ważne…
     Zgiełk cywilizacji tutaj nie dociera…
     Z rozległej tafli jeziora wpływamy w kanały łączące je z innymi akwenami…Wodna ścieżka prowadzi przez rozległe kępy szuwarów, odsłaniając niespodziewanie bezpieczne i rozległe przejście…

              
     Niezmąconą ciszę przerywa trzepot zrywającego się do lotu kormorana…
Jesteśmy intruzami…
Ciiiii….
     Kajak sunie przez szuwary z lekkim szelestem…Wiosła bezczynnie opieramy na kolanach…Szeptem wskazujemy sobie pęki wodnych kaczeńców zachwycając się nimi bezgłośnie…
Kajak wypływa na szeroki kanał…Szept zanika nam w krtaniach…Zamieramy w bezdechu…
     Przed nami roztacza się bezkresny ogród Pani z Jeziora ścieląc nasz szlak białością nenufarów…Nie rozmawiamy…Nie szepczemy…Ledwie muskamy wodę wiosłami…Czy może być piękniej…
              


              
     Na powalonej kłodzie siedzi maleńka kaczuszka przypatrując się nam z zainteresowaniem…Przekrzywiam głowę naśladując jej dziwną pozycję…Śpi…Ciiiii…
              
     Przepływamy w bezpiecznej odległości…Szum sitowia…Zapach lipowego kwiecia…Promienie Słońca tańczą na falach…
     Obok kajaka przepływa jakaś rybka sporych rozmiarów…W ostatniej chwili udaje mi się opanować ruch wiosła…Zamieram w bezruchu…
     Wiosłujemy na zmianę, żeby móc do woli degustować roztaczające się widoki…Na prawo brzoza pochylona swym posiwiałym pniem, prawie muska taflę jeziora…jak panna młoda chcąca podziwiać swoją urodę…Po lewej ogromne kolby tataraku muskane ciepłym zefirkiem kiwają do nas jak na powitanie…Powietrze drży delikatnie potrącane skrzydłami ważek…
     Zamykam oczy…
     Delikatny chlupot wody dobijającej się do burt kajaka…Szmer sitowia…Szelest liści trącanych wiatrem…Nawet ptaki nie zakłócają swoimi trelami idealnej wręcz, jeziornej ciszy…
     - Mamy gościa… - słyszę szept Pana N.
     Otwieram oczy i na krańcach kanału dostrzegam ją…Piratkę Somalijską…Samotną strażniczkę domowego miru… 
              
     - Masz coś ?? – pyta mnie Małżonek…
     - Pewnie !! Bez okupu się nie ruszam… - sięgam delikatnie do wnętrza plecaka i szykuję okup, układając go na nogach…
               
 
     - Ja wiosłuję, Ty rzucasz… - padają szeptane ustalenia…
     Pływając od lat mamy opracowane zachowania…
     ”Strażnicy” bywają niebezpieczni w podobnych sytuacjach…Oni walczą o swoje gniazda…o swoje rodziny…To my jesteśmy intruzami…My zakłócamy ich spokój…
     Kiedy „Piratka” jest ledwie kilka metrów od kajaka Pan N. całą siłą mięśni napiera na wiosło, a ja z rozmachem, na jaki tylko pozwala zachowanie równowagi, rzucam kawałki połamanego chleba…Najdalej jak się da…
               
 
     Łabędzica, która jakoby wcale nie zwracała na nas uwagi dokładnie śledzi moje ruchy…
Ja podnoszę ramię…Ona rozpościera olśniewające bielą skrzydła…
     ”Jestem gotowa do ataku” – mówi nam tymi skrzydłami…
     ”To moje terytorium” – dodaje prężąc bojowo pierś…
     Najszybciej jak mogę sięgam po następny kawałek chleba i rzucam z rozmachem…
     - Zauważyła…- szepcze Pan N.
     Łabędzica powoli składa skrzydła i zmienia kierunek…Statecznie i z dumą podpływa do rzucanego pożywienia…Sprawdza, czy jest ono warte zachodu…Kiwa głową z aprobatą…Chowa wyprężoną wojowniczo pierś i rozpoczyna posiłek…
     Pan N. energicznie pracuje wiosłem…Ja rzucam ostatni kawałek kiedy już jesteśmy bezpieczni…
     - Ależ piękna była… - szepczę do Męża…
     - Nieźle byśmy oberwali jakby nie lubiła chleba…- studzi mój zachwyt Pan N.
Fakt…Niejeden kajak pewnie ma na sumieniu owa królowa wodnych topieli…
     Zwalniamy powoli…Muśnięcia wioseł znowu stają się delikatne i ledwie zauważalne…
Nic nie mąci idealnego spokoju…

              

8 komentarzy:

  1. Jeszcze jestem tam, z Wami na jeziorze...nioe chce mi się opuszczać tej atmosfery ciszy, odgłosów wody, przyrody i emocji przy spotkaniu z łabędzicą!
    Tu zostaję jeszcze trochę, tym bardziej, że właśnie przeżywam fascynacje malowania wody!
    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżbyście pływali teraz, eee chyba nie trochę za zielono
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż takie szalone to my nie jesteśmy, ale powspominać miło...;o)

      Usuń
  3. Tym razem wpis musiałam sobie podzielić na odcinki :-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne wspomnienie i piękne zdjęcia:) Że też lato nie chce trwać caluśki rok... Mnie by się nie znudziło!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było tak dla równowagi po Twoim wpisie o jesieni...;o)

      Usuń