Młody wczoraj wieczorkiem zakotwiczył w domeczku i od progu właściwie rozpoczął zdawać przedślubną relację...
Degustacja w zarezerwowanym lokalu przebiegła pomyślnie...Swatowie zadowoleni...Młodzi zadowoleni...My nie uczestniczyliśmy w owym obrządku z prostej przyczyny...znamy kuchnię Pana Kucharza, bo jak pamiętacie (pisałam o tym kiedyś na "starej" Gordyjce), Szefem kuchni w owym przybytku jest nie kto inny, ale ów "Bocianek", który lądował w USA dokładnie w czasie ataków na WTC...
Skoro znam Go od początku Jego gastronomicznej kariery, a już wówczas gotował wyśmienicie i smak miał bezkonkurencyjny, to logicznym się wydaje, że po paru latach praktyki może być tylko lepiej...
A że Młody też tej kuchni onegdaj próbował, więc mógł potwierdzić, że się nam Kucharz rozwija prawidłowo...;o)
Poza tym Młody już jest właściwie na uroczyste zaślubiny ubrany...W piątek zabrał naszą przyszłą Synową na prezentację...
- No i jak ?? - zapytał odziany w klasyczny angielski surdut.
- Pięknie... - podobno rzekła przyszła Synowa.
- No to bierzemy... - zadysponował Młody i spowodował totalne zaskoczenie u swojej Wybranki.
- Ot tak ?? - miała zapytać.
- Skoro jest pięknie to już lepiej nie będzie...- odrzekał Pierworodny, bo zdradzę Wam tajemnicę...
Młody "zakupoholizm" to ma po mamusi...Nie cierpi zakupów prawie tak jak ja...:o)
Niestety nie jestem w stanie potwierdzić owej "piękności", bo lokal w trakcie remontów niespecjalnie nadaje się na ową prezentację, więc surducik wisi sobie spokojnie w szafie u Młodych...
- A z nowości to zarezerwowałem bilety do Londynu... - kontynuował sprawozdanie Syn.
- Czyli jednak lecicie... - dopytywaliśmy zaciekawieni...
- Tak w połowie marca...jak tradycja to tradycja... - rzekł Młody.
Fakt...tradycja...
Nie to żeby latanie do Londynu było jakimś nasz rodzinnym sposobem na uświetnianie uroczystości ślubnych...Po prostu trzeba zaprosić Gości, a skoro spora ich część zamieszkuje obecnie właśnie w Londynie, więc Młodzi postanowili, że tak właśnie wypada zrobić...
W sumie to akurat tych "procedur" to ja im nie zazdroszczę...
Pamiętam jak bardzo męczącym zajęciem jest owo "proszenie"...Przez kilka tygodni każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na wizyty u Rodziny...Na samochód nie mogłam już patrzeć...(choroba lokomocyjna była dodatkowym doznaniem)...Widok szklanki z herbatą wywoływał we mnie automatycznie nudności...
Pamiętam, że na ostatnią "wizytację" Pan N. pojechał z Ojcami, bo ja się już fizycznie nie nadawałam do publicznej prezentacji...
Dziękuję losowi, ze wówczas wszyscy byli stacjonarnie...to znaczy w granicach Kraju, bo chyba była bym "zeszła" w bardzo młodym wieku.
No cóż...weselna machina rozkręca się na dobre, a my powolutku wpadamy w jej trybiki...
Lekko nie jest...Hmmm...
No nic...nie ma co biadolić...
Idę tworzyć listę Gości bo w przyszłym tygodniu Młodzi zamawiają zaproszenia...:o)
No mnie to dopiero czeka (chyba) dlatego dobrze poczytać co i jak:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
To może się zamienimy Krzysiaczku ?? ;o)
UsuńNo nie wiem, nie rozumiem, skąd ten pęd do nie wiadomo jakiego weseliska. Ja bym nawet nie zabiegała o ściągnięcie całej rodziny nie wiadomo skąd i mam naprawdę gdzieś to, że co niektórzy by się obrazili. Ich sprawa. Moja uroczystość, ja decyduję. Kameralnie, w wyciszeniu, ze smakiem, bez hałasu, harmideru, nerwówki i całego ambarasu. Zupełnie wbrew powszechnym obyczajom ;-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Akurat w tej kwestii mamy Noti podobne zdanie...tyle, że nie do nas należy decyzja ostateczna...czasem i przed ślubem rządzi prawo kompromisu...;o)
OdpowiedzUsuńMoich życzeń
OdpowiedzUsuńliczba tycia,
życzę wszystkim
Wam... przeżycia.
LW
Głos rozsądku słyszeć miło,
Usuńbo by się chętnie jeszcze pożyło...;o)
A że przeżyć
Usuńbędzie mnóstwo,
musisz zrobić
się na... bóstwo,
choć dla Syna
będzie szkoda,
niech nim będzie...
Panna Młoda.
LW
Powiem Ci JanToni w sekrecie,
Usuńbędę mieć za Synową bardzo śwarne Dziecię...;o)
Nie jestem zwolenniczką weseliska że ha ha, na 200 lub wiecej osób, bo dwa lata po weselu nikt juz nic nie pamięta z wyjatkiem młodych, ze nie zjedli na krzty tego dnia i rzygali z nerwów gdy wszyscy sie bawili, zysk był rownoważny kosztom, a koszty ponosili rodzice!!!!, ale nie moje to są buraczki, z naszej strony na weselu młodego było 17 osób wraz z przyjacielami (4 osoby) ze strony młodej pozostałe 170 , ale ja bylam obok, fakt wesele było fajne, orkiestra też, a ja po operacji stawu kolanowego, uzyłam jak ksiądz w studni, w połowie wesela po walcu i podziękowaniu rodzicom pojechałam do hotelu bo kolano było jak balon, ale takiego szczęścia nikomu nie życzę
OdpowiedzUsuńmam nadzieje, że przeżyjecie pozdrawiam
j
No to miałaś proporcje jeszcze lepsze niż my...:o)
UsuńI dlatego ślub w tabeli stresów stoi wysoko, zaraz po śmierci najbliższej osoby. Stres może wynikać również ze szczęścia... Mój na razie nie planuje. Żeby planować, trzeba mieć kogoś na poważnie, a z tym kłopot.
UsuńHelenka weź Ty mnie nie strasz...:o)
OdpowiedzUsuńTo się będzie działo! Wierzę w wasze zdolności przetrwania.
OdpowiedzUsuńWeselisko będzie SUPER!
I tej wersji będziemy się trzymać...:o)
Usuń