Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 5 czerwca 2019

Powiedz wszystkim...

Przewrotne ??
No cóż...
     Skoro Polska od kilku tygodni żyje tym, o czym większość wiedziała od lat i nic z tym nie robiła...
     Widocznie bez medialnego przekazu, bez wizualizacji, nasza wyobraźnia nie ogarnia takiej ohydy...
Nie, nie będę wypowiadać się na temat filmu...Z prostej przyczyny...
Nie oglądałam i nie zamierzam się wgłębiać w to dzieło...
     Jestem antyklerykałem...Od lat...
     Właściwie, to sama nie wiem od jak dawna...
     I chociaż nie byłam molestowana przez księży ( a przyznawanie się do tego jest teraz na niewyobrażalnym topie), mam swoje powody, żeby tę grupę społeczną omijać szerokim łukiem...

     Byłam kilku, a może kilkunastoletnim dziecięciem, kiedy posiadłam wiedzę, że proboszcz jednej z parafii korzysta namiętnie i systematycznie z usług prostytutki...
Nie miałam pojęcia o znaczeniu tego przekazu...
     Ot, dorośli gaworzyli sobie przy kawie, dzieciak słuchał, rozumki zostały zebrane...
     Dowiedziałam się nawet, pod jakim adresem owa pani pomieszkuje i w jakie dni przyjmuje nobliwego klienta...

     Facet jak facet, ma swoje potrzeby...A każda kobieta wie, że sukienka przed utratą cnoty nie ochroni...

Jakiś czas później pozyskałam kolejną wiedzę...
     Jako dziecię pomieszkiwałam na dziesiątym piętrze...Nasze mieszkanie było drugie w kolejności kolędowania, jeśli ksiądz rozpoczynał "nawiedzanie" od góry...To zonk...
     Jeśli tak właśnie było, to kolęda kończyła się na naszym mieszkaniu, a ministranci targali zalanego w "trupa" księdza na plebanię...
     Ojciec proponował kieliszeczek "księżycówki"...
     Kończyło się na butelce, albo dwóch, i tarmoszeniu "pasterza" do windy...

     Można by uznać, że wina była obopólna...Jeden częstował...Drugi nie odmawiał...Dobrali się...

     Potem miałam rok "zawiasów" w lekcjach religii...Odbywały się one wówczas jeszcze w salkach katechetycznych przy Kościołach...Jako "szkoły średnie" awansowaliśmy na pięterko i otrzymaliśmy katechetę księdza...
     Na lekcje religii przynosił "Trybunę Ludu" (było kiedyś coś takiego) i czytywał nam ją przez godzinę...Na lekcjach religii...
     W moim domu ową gazetę kupowało się tylko wtedy, kiedy był deficyt papieru toaletowego, i służyła zgoła do innych celów...
     Po dwóch miesiącach (co świadczy o mojej świętej cierpliwości) przestałam chodzić na te "lekcje"...Polityka otaczała mnie zewsząd i w Kościele szukałam azylu, a nie propagandy...
     Po roku wróciłam, zmienił się ksiądz, zmieniły się lekcje...Bywało, że dyskutowaliśmy zawzięcie o polityce...Był rok 80/81 ubiegłego wieku...Ale "Trybuna Ludu" odzyskała swoje miejsce w wychodku...

     Mawiają, że nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu...A pedagogami nie wszyscy się rodzą...

     Dobrnęłam do "religijnej matury"...No tak...Byłam rocznikiem, który pisał maturę z religii...Nawet temat pamiętam:
     "Rola Kościoła we współczesnym świecie"...
     Mój harmonogram zajęć był wówczas bardzo napięty, więc z tą moją "pracą" pognałam na plebanię w Wielki Piątek...
     Na korytarzu pachniało pieczonym mięsem...Mnie kiszki marsza grały, bo zawzięcie pościłam...
     Ksiądz otworzył mi drzwi mieszkania, zaprosił do środka i wrócił do stołu...
na stole stał talerz sporych rozmiarów, z malowniczym schaboszczakiem, ziemniaczkami i zasmażaną kapustą...
     Ten sam ksiądz, na wieczornym czuwaniu wygłosił piękną mowę nad "grobem" o umartwianiu i pokucie, o postach i jałmużnie...

     Słowa nic nie kosztują...Mówił do tłumów...Jego "post" widziało ledwie kilka osób...

     Ślubu udzielał nam pijany ksiądz...Przez całą przysięgę kręciłam głową to w lewo, to w prawo, usiłując ominąć wdechem jego wyziewy...Bez alkomatu można było stwierdzić, że wydycha przynajmniej ze dwa promile, a ja z kościoła wyszłam na niezłym gazie...

     W tej samej parafii chrzciliśmy Pierworodnego...Ustawieni w rzędzie przed ołtarzem, bo zebrało się nas dwanaście rodzin, oczekiwaliśmy na księdza...Spóźniał się...
No cóż...
Każdemu zdarza się spóźnić...
     Wszedł niepewnym krokiem i ruszył w stronę dzieci (to nie był ten "ślubny egzemplarz")...
     Na nieszczęście, miał przed sobą dwa stopnie, które w czasie mszy służyły za klęczniki, i walnął...
     Dobrze, że Pan N. stał na "zawietrznej" to ochronił swoimi plecami becik i naszego miesięcznego Synka...Refleks to On zawsze miał...
Ci co stali obok oberwali rykoszetem...

     Ot, ludzka słabość...Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem...Toż ksiądz też człowiek...

     Potem była nowa parafia, nowy proboszcz...
Bardzo się zaangażował w życie swojej "trzódki"...
Już nie żyje, więc pominę milczeniem owo zaangażowanie...
     Ale mieliśmy wikarego, ponoć był cudnej urody (choć nie w moim typie, bo brodę miał bujną, a ja brodatych nie tolerowałam od zawsze) i ten właśnie wikary "zmalował" dzieło "pięknej" urody...
     Wdał się w romans z dzieciatą mężatką...
     Mąż wyjeżdżał w delegacje (dosyć regularnie), to się wikary zaangażował w "opiekę" nad jego żoną...
     Kiedy już całe osiedle huczało o tym fakcie, to i do męża-nieszczęśnika echa dotarły...
Postanowił iść na plebanię i z wikarym się rozmówić...
Poszedł, a i owszem...
Ale tam chętnych do rozmowy nie znalazł, proboszcz mu deską walnął w łeb, zanim się chłopisko zorientowało, a na Policji zgłosili czynną napaść owego zbója...
     Facet miał 1,7m wzrostu i jakieś 60 kilo wagi...
     Proboszcz 1,8m / 100kg...
     Wikary 1,9m / 90kg...
Napadł to i oberwał...
     Ale, że w małym ciele, wielki duch drzemie, to facet zrobił obdukcję...
     Miał "ryło" obite niemiłosiernie, nos złamany, stłuczoną wątrobę i nerki, i kilka żeber do zrośnięcia...
I to wszystko od jednego ciosu deską z tyłu ??
Cud zaliczony...
     Przez kolejny tydzień proboszcz wygłaszał płomienne mowy o przebaczaniu bliźniemu i o słabościach...Kółka różańcowe klepnęły kilka koronek w intencji "zgody w parafii"...A księża wycofali doniesienie, bo im znajomy prawnik tylko nad dowodami głową pokiwał...
     Wikarego przeniesiono do sąsiedniej parafii (gdzie po krótkim wyciszeniu też nawywijał, a potem dostał probostwo), procedury kościelne zostały zachowane...
     Rodzina się wyprowadziła, a potem rozpadła...Tak bywa...

     A potem, na własnej skórze się przekonałam, że ksiądz potrafi patrzeć w oczy, siedzieć przy jednym stole i kłamać...Potrafi manipulować i przeinaczać tak pokrętnie, że doszłam do wniosku, że w seminariach to musi być jakiś konkretny przedmiot, na którym tego uczą...

     Przez te wszystkie lata miałam w pamięci pewną rozmowę...

     Jako dziecko lubiłam chodzić (albo zostawać) po mszy i przyglądać się godzinami jak promienie zachodzącego Słońca igrają w witrażach...Nawet przez lata marzyłam o byciu witrażystką, bo wydawało mi się to magiczne...(Rodzice stwierdzili, że to nie zawód tylko fanaberia)...
     Pewnego dnia na mojej ławeczce przysiadł stary Ksiądz, Proboszcz naszej parafii...
     - Coś się stało ?? - zapytał...
     - Nie...Ja tylko na światełka patrzę...- odpowiedziałam...
     I zaczęliśmy rozmawiać o tych zaczarowanych światełkach, o Bogu, który bardziej kocha jeziora i góry, że "poczuć" mocniej można na spacerze w lesie i patrząc na deszcz za szybą, niż w najpiękniejszych nawet świątyniach...I o tym, że wiara nie polega na bezmyślnym klepaniu pacierzy, ale właśnie na takich ulotnych chwilach jak "moje światełka"...
     Już wtedy wiedziałam, że nasz Proboszcz jest wspaniałym człowiekiem...Latami walczył o kościół...Był tyle razy zamykany w areszcie, że chyba więcej czasu spędzał "na dołku" niż na plebanii...Wiedziałam, że obrywał pałką (i nie tylko)...Że kiedy nadchodził "czas walki" stawał pierwszy, a ludzie szli za nim...Że kiedy "aresztowano" nasz kościół (drzwi zablokowano łańcuchami), Proboszcz został w środku, a cała dzielnica zbiegła się na plac z pomocą...
Właśnie ten Człowiek ukształtował moją wiarę...
     Bóg nie potrzebuje pośredników...
     Bóg nie potrzebuje świątyń...
     To my ich potrzebujemy, my to tworzymy, my budujemy, my organizujemy...
My, Ludzie...
     Jak okrutny potrafi być człowiek ??
     To okrucieństwo jest niewyobrażalne !!
Ale krzywdzenie najsłabszych...No cóż...
Tego nie załatwi żadna spowiedź, klasztorna pokuta, czy boskie przebaczenie...Tego nie załatwią żadne paragrafy...
     Bydlakiem trzeba się urodzić...  

15 komentarzy:

  1. Mam podobne spostrzeżenia, z dzieciństwa także i chyba też w takim razie jestem antyklerykałem, zresztą wielu duchownych za takich się uważa.
    Co mnie zawsze dziwiło, to ogólne przyzwolenie wiernych na owe grzechy księży, jakby byli specjalna kastą, święci za życia.
    Najwięcej złego w te kręgi wnoszą chyba zwykli księża na parafiach, ciekawe dlaczego? Może zbyt pewnie się czują, takie buraki wśród duchownych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mentalność, tradycja pokory, błędne rozumienie roli kleru...Wszystko po trochu...
      A kiedy coś "zmalują" to tłumaczenie jest jedno: "jesteśmy tylko ludźmi"...I wtedy i my czujemy się lepiej...;o) Skoro oni błądzą, to i my możemy czasem "zboczyć" z kursu...;o)
      Moim zdaniem, ryba psuje się od głowy...;o)

      Usuń
  2. Na religię przestałam chodzić rok przed maturą, tatuśko to odkrył i zaprowadził osobiście, z tekstem że póki jesteś w moim domu...
    W klasie maturalnej pomimo że jeszcze byłam w jego domu, na religie jednak przestałam chodzić definitywnie, a tatulo udawał, że tego nie widzi.
    Dlaczego odeszłam od kościoła? Chyba głównie przez feminizm, oczywiście jak odchodziłam nie miałam pojęcia co to takiego. Jednakoż nie podobała mi się rola jaką kościół narzucał kobietom.
    Dorzucę, że nie byłam i nie jestem tak zwaną "wojującą feministką" tylko kobietą niepokorną, świadomą swojej wartości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mi przypomniałaś jakie miałam "piękne zwarcie" z proboszczem o patryjarchat...;o)

      Usuń
  3. W rodzinnej wsi mojej matki poznałam wspaniałego księdza, był zaprzyjaźniony z rodzina babci. Przez wiele lat myślałam, że wszyscy księża są tacy, ale życie zweryfikowało me poglądy. Dziękując za bardzo interesujący, osobisty tekst,pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ważne jest, aby ludzie sobie uświadomili, że zło czyha wszędzie, nawet tam, gdzie można się go nie spodziewać. Wiadomo, że są dobrzy księża, z powołania, z prawdziwej miłości do Boga, ale też są Ci źli, Ci, którzy zostali kapłanami tylko po to, by tak na nieco łatwiejszej drodze przeżyć to życie, a na boku spełniać swoje fantazje i myśli... to jest okropne. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powołania zweryfikować się nie da, a łatwy pieniądz kusi...;o)

      Usuń
  5. Nie poznałam "złej" strony księży, ale ile się nasłucham od uczniów, co się dzieje na lekcjach religii... Jak je wprowadzano do szkół, to nawet byłam za. Teraz uważam, że powinny wrócić do sal katechetycznych przy kościołach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Eksperyment" z religią w szkołach ewidentnie był przerostem ambicji...;o)

      Usuń
  6. Szacuneczek wielki dla Ciebie za ten tekst Gordyjeczko....
    Ja też mam kilka wspomnień tego rodzaju ale już pisałam o tym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój szacuneczek wart każdych pieniędzy...;o)

      Usuń
  7. A ja nie uznaję ani jednej, ani drugiej skrajności: ani nie mów nikomu, ani powiedz wszystkim. Nie wszystko należy rozgłaszać wszem wobec i nie wszystko trzymać w tajemnicy. To zwykłe generalizacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dlatego świat jest piękny !! Każdy może mieć swoje zdanie...;o)

      Usuń
  8. Niestety moje obserwacje i wcześniejsze doświadczenia z dzieciństwa wskazują na psującą się bardzo rybę.

    OdpowiedzUsuń